Pracuję w firmie handlowej w biurze, jest nas 9 osób biurowych i 5 fizycznych. Czasem średnio raz w miesiącu mam delegację na 1 dzień 2 noce do drugiego biura 300 km stąd i wtedy nocuję w firmowym pokoju gościnnym na terenie firmy.
problemem jest to, ze pracujemy i jestesmy wynagradzani na umowę o pracę 3000 zł brutto i 2000 zł brutto z innej firmy, ale de facto właścicielem są ci sami ludzie, bo prezes jest dyrektorem w jednej, a v-ce dyrektorem w drugiej, a w drugiej jest odwrotnie, jest jeszcze trzecia firma, której właścicielami są po połowie pierwsza i druga firma.
Teraz z powodu kryzysu COVID zamówienia spadły i szefostwo redukuje nam te zlecenia. Z tego co się orientuję w papierach, działalność prowadzi tylko pierwsza firma, a druga i trzecia firma otrzymuje z pierwszej firmy na podstawie faktury pieniądze tylko na nasze zlecenia. Druga i trzecia firma nie ma żadnego zysku lub tylko minimalny. Jak było dobrze, to było dobrze, była praca od 7:00 do 15:00, były pieniądze, czasem zamiast premii wyższe zlecenie o 100 lub 150 zł, ale na prawde rzadko.
Według bilansów w Krajowym Rejestrze Sądowym za rok 2019 szefowie mają kilkanaście milionów złotych, miesięczne koszty firmy wynoszą ok. 110 tysięcy złotych, a przychody spadły do ok. 50-70 tys złotych zależy od miesiąca. Szefowie mówią, że nie ma pieniedzy i trzeba ciąć. 3 osoby juz się zwolniły, ale nie ma to wpływu na ciągłośc.
W związku z tym, że od umów zleceń nie są i nie były odprowadzane składki emerytalne, więc liczby jakie są zapisywane w ZUS na pewno zadziałają na niekorzystne wyliczenia naszych emerytur.
Macie jakieś pomysły, jak zrobić, aby szefom utrzeć nosa ? Chodzi o to, że mają pieniądze, stać ich aby przetrwać kryzys COVID a nie robią tego, nie dbaja o długoletnich pracowników, pracujemy ponad 10 lat, te osoby co się zwolniły, pracowały krócej jak 2 lata.
Tylko nie piszcie, aby zastrajkować, chodzi o inne pomysły.