Dziękuje za wszystkie odpowiedzi.
Z tego co sama zaobserwowałam to te problemy są ze sobą połączone, terapeuta pewnie coś jeszcze dołoży od siebie po rozmowie ze mną.
a)bardzo niskie poczucie własnej wartości na zewnątrz tego nie widać i myślę, że większość osób nie zdaję sobie nawet sprawy z tego co czasami mi się tam w środku dzieje.
b)brak pewności siebie
c)lęk przed negatywną opinią innych - czasami aż w szoku jestem jak bardzo mnie to blokuje i zapędza w jakiś kozi róg. Chociaż to też jest wybiórczo są rzeczy do których nie potrafię się przyznać, że mam niewielkie doświadczenie czy czego nie umiem, bo mam jakieś wyobrażenie, że to wstyd, a są takie z którymi absolutnie nie mam problemu i mówię o tym otwarcie nie przejmując się totalnie opinią innych w tym temacie.
d)nieprawidłowy wzorzec związku - jak tak teraz pomyślę to żadna moja dotychczasowa relacja (bo związkami chyba tego nazwać nie można) nie była zdrowa, zazwyczaj byli to faceci z problemami, które ja bohaterka chciałam pomóc im rozwiązać - oczywiście nie mogło się to kończyć dobrze z każdej takiej relacji wychodziłam jeszcze bardziej poturbowana z dodatkowym bagażem.
Bliżej mi już do 30 i coraz częściej doskwiera mi brak partnera, takiego na stałe z którym mogłabym planować jakąś ewentualną wspólną przyszłość z drugiej jednak strony zastanawiam się czy ja jestem w ogóle zdolna do takiej prawdziwej bliskości z partnerem - do takiego otworzenia się.
Jeżeli podświadomie wybieram takich partnerów z którymi taka bliskość nie była możliwa do osiągnięcia
I coś czego nie umiem nazwać, ale pewnie wynika z ad.a) gdy kogoś poznaję to bardzo szybko się wkręcam i oczami wyobrazi widzę nas w cudownym, idealnym związku jakbym miała jakieś klapki na oczach - tylko happy end.
Ostatnio poznałam kogoś, nie znamy się zbyt długo, ale od samego początku iskrzyło między nami strasznie - oboje wiedzieliśmy, że wylądujemy razem w łóżku co też się stało.
Zanim jeszcze się przespaliśmy on szczerze powiedział, że seks owszem, ale nie chce teraz wchodzić w żaden związek. Ja znam siebie i wiem, że nie nadaję się do takich relacji dlatego mu powiedziałam, że mam straszną ochotę żeby się z nim przespać, ale na jednym razie kończymy, bo inaczej zrobię sobie krzywdę.
No i teraz znowu ten schemat z tym happy endem, coś mi się w głowie tworzy, że jednak ten happy end jest możliwy. Sama pytam siebie na jakiej podstawie tak twierdzę? Nie znam go zbyt dobrze, nie wiem czy mamy takie samo spojrzenie na życie, nie wiem czego on od życia oczekuje, jaki jest tak naprawdę, ale widzę możliwość stworzenia szczęśliwego związku.
Sama widzę, że to paranoja i nie rozumiem tego, ale tak właśnie jest. Teraz jest trochę inaczej, bo jestem tego świadoma, mam do tego wgląd i jakoś panuję nad tym żeby nie zrobić sobie krzywdy, ale samo to myślenie mnie denerwuję, bo nie mam nawet najmniejszego powodu żeby tak twierdzić, nic kompletnie, a jednak taka wizja się pojawia.
Pewnie ma to jakiś związek z brakiem pewności siebie i po prostu jak już ktoś się mną zainteresował to ja od razu widzę happy end, bo dostałam kropelkę zainteresowania, poczułam się ważna i chce się tego kurczowo trzymać.
Część z tych rzeczy to bagaż z dzieciństwa, odkąd pamiętam dorastałam w cieniu starszej kuzynki, ona zawsze była ładniejsza, szczuplejsza, mądrzejsza. Moi rodzice ciężko pracowali, ale nie przelewało się u nas. Nie mogłam sobie na zbyt wiele pozwolić żeby nadążyć za rówieśnikami w kwestii posiadania czegoś czy jakiś rozrywek po szkole. Często z tego rezygnowałam. Mam wrażenie, że ominęła mnie część mojego młodzieńczego życia przez to i niektóre rzeczy muszę nadrabiać teraz.
Z rodzicami relację mam dobre, ale przez lata napatrzyłam się jak raczej żyją obok siebie niż ze sobą. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek widziałam ich aby się przytulili nie mówiąc o pocałunku. Być może to rzutuję na moje problemy w związkach.
Przez długi czas żyłam nie swoim życiem. Ciągle byłam dla kogoś żeby wesprzeć, pomóc. Nie zauważyłam jak będąc manipulowaną przeleciało mi przed nosem kilka lat nieswojego życia. Moje czekało w kolejce, bo zawsze coś i ktoś było ważniejsze. Dopiero kilka lat temu się ocknęłam, ale potrzebowałam ogromnego trzęsienia ziemi w moim świecie żeby wyrzucić z życia toksycznych dla mnie ludzi i zacząć budować własne życie. Niby mi się to udaję, ale mam wrażenie, że to wszystko to tylko pozory.
Sama już nie wiem czy to życie, które mam teraz to moje życie czy może nieświadomie znowu jakoś układam je pod czyjeś wymagania żeby było, że jest super.
Skończyłam studia, mam całkiem spoko pracę (którą chce zmienić), ale zwlekam z tym, bo nie wiem czy ta zmiana wynika ze mnie samej czy znowu jest to jakaś chęć otrzymania od innych pochwały, od 3 lat trenuję dość niecodzienną i widowiskową dyscyplinę - mega to lubię, ale ostatnio zaczęłam się zastanawiać co robię to dla siebie czy dlatego, bo to innym imponuję.
Męczy mnie strasznie takie rozdarcie dlatego postanowiłam poszukać pomocy u specjalisty no i zaczęłam się zastanawiać jak to jest po. Oczywiście terapia to nie tabletka na katar który zniknie po zażyciu, zdaje sobie sprawę, będzie to dla mnie prawdopodobnie ciężkie, ale jestem zdeterminowana, aby zacząć pracę nad sobą, bo nie chce zniszczyć sobie życia, a jestem chyba na najlepszej drodze do tego.