Cześć!
Chciałam zapytać co o tym myślicie, może ktoś ma podobne doświadczenie..
Jesteśmy razem od ponad 6 lat, mam 28 lat. Od jakichś 2 lat czuję się zaniedbana przez niego.. gdybym to nie ja inicjowała jakieś wspólne wyjścia, rozrywki niczego by nie było. Gdyby jeszcze reagował z entuzjazmem, a czasem muszę wysłuchać wymówek. Wtedy postanawiam, że ok, pójdę do tego kina sama lub z koleżanką, to wtedy jednak zmienia zdanie..
Przez te 6 lat wydaje mi się, że bardzo się zmieniłam. Zyskałam więcej pewności siebie, w wielu sprawach radzę sobie sama (bo na niego nie mogę liczyć albo muszę prosić kilka razy).. zaczęłam czuć, że przy nim nie czuję się doceniana, kobieca. Więcej miłych słów na swój temat słyszę w pracy czy od znajomych.. dochodzą jeszcze problemy z jego rodzicami, lubią się wtrącać
Rozmawiałam z nim o tym i że być może spróbowalibyśmy na jakiś czas zamieszkać osobno. Wydawał się być zaskoczony, ale też wystraszony.. on chyba nie widzi nic złego w naszym związku, pasuje mu tak jak jest.. usłyszałam, że jest domatorem i nie lubi wychodzić, że czego ja w sumie od niego chcę, że seksu nie ma, ale on ma motocykle i tak mu nie zależy na tym..
To jest też jakieś przyzwyczajenie, mimo wszystko czuję się przez niego akceptowana, on angażuje się w obowiązki domowe, nie chcę go zranić.
Proszę, może ktoś mi podpowie, nie byłam nigdy w tak długim związku.. może to jest tak zawsze? Może gdy wypala się to, co było na początku to bardziej żyje się jak współlokatorzy niż para?
Przyjmę wszelką krytykę..
Z góry dziękuję :-)
Związek nie wytrzymuje próby czasu. Sama przyznajesz, że 6 lat temu byłaś innym człowiekiem. On widzi, że został trochę z tyłu, więc próbuje Cię ograniczać, grać seksem, ograniczając go.
Nie podoba mi się to, że czekasz na coś, co możesz zrobić sama. To jakieś wpojone ograniczenia.
Nikt za Ciebie nie podejmie decyzji o Twojej przyszłości. Musisz to zrobić sama. Jak coś uwiera, można ćwiczyć cierpliwość, można myśleć, że tak musi być. A przecież wiadomo, że można to rozwiązać inaczej.
Typ misia domatora. Tego nie zmienisz, taki ma charakter.
Jeśli da się z tym żyć to OK. Jeśli Tobie to mocno przeszkadza to niestety rozstanie. Macie diametralnie różne charaktery.
Bardziej niepokoi brak seksu. Na dłuższą metę będzie to mocno frustrujące.
Dziękuję Wam za spojrzenie na to z zewnątrz i opinie.. trafne i mądre spostrzeżenia, bardzo mi pomagają.
Myślę, że powoli dojrzewam do decyzji o rozstaniu..
Nie dobraliście się za bardzo pod względem charakteró czy podejścia do życia. Wyszło to niestety dopiero po czasie. Być może uznał, że skoro już jest z Tobą to nie możę robić absolutnie nic, wystarczy że jest. Rozumiem, że związki się wypalają, emocje opadają i pewne jasne strony się kończą. Tutaj wygląda, że facet się za bardzo nie wysila..Chociaz chyba na swój sposób mu zależy..Pewne jest to, że ciężko czy wręcz niemożliwe będzie zmienić jego naturę.
Dziękuję Wam za spojrzenie na to z zewnątrz i opinie.. trafne i mądre spostrzeżenia, bardzo mi pomagają.
Myślę, że powoli dojrzewam do decyzji o rozstaniu..
Kurde jak bym o sobie czytał, na szczeście kiedyś w necie zabłądziłem i znalazłem pare ciekawych rzeczy, które mi rozjaśniły sporo spraw i rozjasniły mi mózgownice. Serio, zero jedynkowo z dnia na dzien, bylem innym facetem.
Kurde jak bym o sobie czytał, na szczeście kiedyś w necie zabłądziłem i znalazłem pare ciekawych rzeczy, które mi rozjaśniły sporo spraw i rozjasniły mi mózgownice. Serio, zero jedynkowo z dnia na dzien, bylem innym facetem.
Jestem ciekawa, co masz na myśli. Jakie ciekawe rzeczy Ci pomogły i rozjaśniły? Może sama się czegoś nauczę :-)
Facet Cię zdobył i już ma, więc starać się nie musi.
Więc koniec randek, kolacyjek, seksu bo już Cię złowił i jesteś jego, nie trzeba się wysilać. Wielu facetów tak właśnie ma. Nie wszyscy, ale wielu.
W związkach po jakimś czasie pojawiają się dzieci, kredyty, wspólne zainteresowania i pasje, które scalają związek. U Was tego nie ma.
Albo weźmiesz go za frak i powiesz czego oczekujesz, inaczej odchodzisz - (upokarzające i działa na miesiąc góra dwa), albo znajdziesz dla Was coś wspólnego, co Was będzie łączyć. Po jakimś czasie takie mieszkanie ze sobą, to jak mieszkanie z dobrym kumplem, któremu można się wygadać, ale w sumie... nic więcej.
Albo odejdź od niego. Dla siebie.
Cześć!
Rozmawiałam z nim o tym i że być może spróbowalibyśmy na jakiś czas zamieszkać osobno. Wydawał się być zaskoczony, ale też wystraszony.. on chyba nie widzi nic złego w naszym związku, pasuje mu tak jak jest.. usłyszałam, że jest domatorem i nie lubi wychodzić, że czego ja w sumie od niego chcę, że seksu nie ma, ale on ma motocykle i tak mu nie zależy na tym..
To jest też jakieś przyzwyczajenie, mimo wszystko czuję się przez niego akceptowana, on angażuje się w obowiązki domowe, nie chcę go zranić.
Proszę, może ktoś mi podpowie, nie byłam nigdy w tak długim związku.. może to jest tak zawsze? Może gdy wypala się to, co było na początku to bardziej żyje się jak współlokatorzy niż para?
Przyjmę wszelką krytykę..
Z góry dziękuję :-)
Na moje najlepiej byłoby zerwać i oczywiście przeprowadzić się. Sama przeprowadzka bez zrywania to to dalsze tkwienie w niedookreślonej sytuacji, która raczej byłaby dość męcząca ( o ile taką wersję miałaś na myśli). Więc do dzieła. W związku trzeba czegoś więcej, ponad samą obecność i ogarnianie domu. Zresztą to drugie jest czymś normalnym - w końcu chłopak też tam mieszka i korzysta. Zrywaj, zresztą, pisząc już na boku i o ile dobrze myślę... 6 lat życia na kocią łapę chyba już mówi samo za siebie - ktoś z was nie chciał posunąć tego związku; a może obydwoje nie chcieliście.
Rozstałam się po 7 latach związku.. mieszkamy osobno od jakichś 3 tygodni. Już wcześniej rzadko się wydawaliśmy, bo bywam częściej w domu rodzinnym. Nie czuję po tym rozstaniu smutku.. po poprzednim dochodziłam do siebie kilka miesięcy. Trochę poleciały łzy, ale łatwo mi nad tym zapanować. Na co dzień jestem uśmiechnięta, zadowolona, nie czuję bólu.. zastanawiam się to normalne? Co prawda aktualnie mam dość trudną sytuację, mój Tata jest poważnie chory.. nie wiem czy to odwraca moją uwagę od rozstania czy ktoś rzeczywiście tak miał? Może moje uczucia już zupełnie wygasły i dlatego brak rozpaczy, smutku, ogromnego bólu? Pozdrawiam ciepło :-*
Wydaje mi się, że najłatwiej jest się rozstać.
Tak naprawdę bez żadnej gwarancji, że Twój kolejny związek za kolejne 6 lat nie będzie wyglądał inaczej.
No bo jak to. 6 lat byłaś z kimś i nagle zauważasz, że coś nie gra? To przez ostatnie x lat nie było czasu żeby o tym powiedzieć? Porozmawiać? Popracować nad tym razem? A jeśli był, to po co było czekać aż 6 lat aż wszystko się sypnie?
Wydaje mi się, że rzadko się zdarza tak żeby przyczyny pogarszania relacji były jednostronne. Zawsze najłatwiej jest odejść gdy nie ma dzieci ani wielkich zobowiązan. Tylko to często droga do nikąd. Bo Ty dalej masz te same wady i druga osoba też. Żadne z Was się w ten sposób nie rozwija, nie pracujecie nad niczym. Ale można oczywiście.
Rozstałam się po 7 latach związku.. mieszkamy osobno od jakichś 3 tygodni. Już wcześniej rzadko się wydawaliśmy, bo bywam częściej w domu rodzinnym. Nie czuję po tym rozstaniu smutku.. po poprzednim dochodziłam do siebie kilka miesięcy. Trochę poleciały łzy, ale łatwo mi nad tym zapanować. Na co dzień jestem uśmiechnięta, zadowolona, nie czuję bólu.. zastanawiam się to normalne? Co prawda aktualnie mam dość trudną sytuację, mój Tata jest poważnie chory.. nie wiem czy to odwraca moją uwagę od rozstania czy ktoś rzeczywiście tak miał? Może moje uczucia już zupełnie wygasły i dlatego brak rozpaczy, smutku, ogromnego bólu? Pozdrawiam ciepło :-*
Dojrzewałaś to tej decyzji, miałaś możliwość przejść uczuciowo wszystkie etapy wcześniej, a teraz jesteś wolna. Masz inne rzeczy na głowie. Smutek, ból już przerobiłaś - gdy przezywałaś kolejne rozczarowania.
Powodzenia.