Cześć,
Chciałem się Was poradzić, bo nie ukrywam, że od jakiegoś czasu jestem w nowej sytuacji, w której nie do końca sobie radzę i nie bardzo wiem, jak to wszystko może wyglądać w przyszłości. Zakładam ten wątek chcąc poznać Wasz punkt widzenia na temat opieki nad dzieckiem w tych konkretnych okolicznościach.
O samym związku napiszę krótko. Generalnie nasza relacja potoczyła się bardzo szybko. Po kilku miesiącach znajomości partnerka była w ciąży. Od tego momentu w zasadzie wszystko się posypało. Pojawiły się zgrzyty, spore rozbieżności na niemal każdy życiowy temat, z każdym tygodniem było coraz gorzej, coraz częściej pojawiała się toksyczna atmosfera. I nie, to nie przez hormony . Żyliśmy coraz bardziej jak przyjaciele lub momentami nawet jak obcy ludzie, których łączyło jedynie dziecko. Z uwagi właśnie na dziecko przez kilka miesięcy walczyłem o przetrwanie tego związku, aż w końcu było już na tyle źle, że podjąłem decyzję o zakończeniu tej relacji. Najtrudniejszą decyzję w moim życiu. Decyzję, która będzie miała ogromny wpływ na życie mojego dziecka - jestem tego świadomy.
Nasz syn kończy niebawem roczek, a my jako jego rodzice od paru miesięcy nie mieszkamy razem. Moja była partnerka wróciła do domu rodzinnego, gdzie przy opiece nad dzieckiem może liczyć na pomoc ze strony swojej babci (na porządku dziennym) oraz mamy i siostry, które często ją odwiedzają. Oboje chcemy jak najlepiej dla syna. Staramy się znaleźć jak najlepszy kompromis w tych niełatwych okolicznościach. Chcę uczestniczyć w życiu dziecka. Niestety nie jest to łatwe, bo często czuję się jak wróg numer jeden u niej i jej rodziny.
Obecnie sytuacja opieki nad dzieckiem wygląda mniej więcej tak, że w tygodniu zajmuję się dzieckiem 2 razy (przyjeżdżam po pracy na kilka godzin), oraz pojawiam się na pół dnia w sobotę i niedzielę. Są to nasze ustalenia (bez udziału sądu), sami też ustaliliśmy kwestie finansowe i pewnie nie trafi to na drogę sądową w tej chwili. Mały jest bardzo przywiązany do matki, nieustannie szuka jej wzrokiem i kiepsko toleruje inne miejsca niż własny dom, stąd większość wizyt ma miejsce w jej domu rodzinnym. Raz na jakiś czas przyjeżdżają obydwoje do mnie. „Obydwoje”, bo ona nie potrafi Go zostawić mnie samemu pod opiekę, nie ma do mnie zaufania, uważa, że nie potrafię odczytywać potrzeb syna tak dobrze jak ona, że i tak będzie płakał i za nią tęsknił itd.
Jak wyglądają te wizyty? Przynajmniej jedna z osób (ona lub jej babcia) jest zawsze w domu - „czuwa”. Niemal przy każdej wizycie jestem atakowany za podjętą decyzję, oskarżany o zdrady (bezpodstawnie), mieszany z błotem, a przy okazji pojawiają się zarzuty o to, że nie dbam wystarczająco o dziecko oraz przede wszystkim, że zniszczyłem Mu życie. Sądziłem, że z biegiem czasu to minie, ale niestety nic się nie zmienia od tych paru miesięcy. Jasne, są lepsze momenty, czasem można coś zażartować, dostanę ciepłą herbatę lub nawet coś do zjedzenia, ale zwykle to taka wymuszona gościnność, za którą chowają się kolejne ataki. W zasadzie każda moja wizyta u syna jest dla mnie sporym obciążeniem psychicznym i wiem, że na dłuższą metę tego nie pociągnę. Dodam tylko, że pomiędzy wizytami nasz kontakt jest sporadyczny, dotyczy wyłącznie naszego syna i jego aktualnych potrzeb.
Sporo myślałem, co mógłbym zmienić i uważam, że przede wszystkim dobrze byłoby zmienić ogólne miejsce, gdzie opiekuję się synem, na moje mieszkanie. Przyjeżdżałbym po syna i po X godzinach bym go odwoził z powrotem. Tylko tak jak wspomniałem wcześniej, na takie rozwiązanie matka dziecka nie chce się w tej chwili zgodzić. „Jak będzie starszy, jak będzie bardziej samodzielny”, słyszę. Jestem świadom, że taką zmianę należy wprowadzać stopniowo i ona zna moje zdanie, ale na ten moment nie jestem w stanie jej do tego przekonać.
Myślałem też o zmianie częstotliwości widzeń, bo dla mnie też jest pewnym obciążeniem pojawianie się u niej w domu 4 razy w tygodniu (m.in. dojazd ok. 45-60 minut w jedną stronę). Moja rodzina dziwi się, że tak często jeżdżę, zwłaszcza, że wiedzą, że te wizyty nie są dla mnie łatwe. Kiedyś poruszyłem z nią temat zmniejszenia ilości wizyt (np. do jednej w tygodniu), to jedyne co wywołałem to awanturę, że nie zależy mi na dziecku. Dlatego staram się być dostępny dla syna, staram się bezkonfliktowo przystawać na zaproponowane terminy i się ich trzymać (w końcu to ja podjąłem decyzję o rozstaniu, więc przyjmuję, że muszę się dostosować). Wiem też, że matka dziecka również potrzebuje odpoczynku, bo to nie jest łatwe opiekować się dzieckiem nieustannie, do tego wstawać w nocy po 2-3 razy (niestety syn nadal się często budzi).
Przypuszczam, że kwestie częstotliwości widzeń oraz miejsca widzeń, to często temat do indywidualnych ustaleń. Dodatkowo z biegiem czasu dojdzie żłobek, przedszkole itd. W tej chwili zupełnie nie wiem jak to będzie wyglądać w najbliższych miesiącach i latach. Czy nie skończy się jakimiś sądownymi ustaleniami? Ciężko powiedzieć.
Na pewno tutaj na forum są osoby, które niestety spotkało coś podobnego w życiu (niezależnie po której ze stron). Czy z czasem jest lepiej? Czy ta nienawiść w oczach drugiej osoby znika? Czy wraz z wiekiem dziecka można ułożyć to wszystko tak, żeby nie było to takim obciążeniem na co dzień?
Będę wdzięczny za wszelkie sugestie i rady.