Gdyby poszukać jakiś "wybitnych" badań amerykańskich naukowców, to zapewne wyszłoby na to, że każdy kłamie, i to wiele razy dziennie. Można byłoby iść dalej w rozważania dobrego/złego kłamstwa (no bo wiadomo przecież nie będziesz kogoś zamartwiać jakimiś głupotami, itp). Można się zastanawiać, czy okłamywanie samego siebie to też zbrodnia przeciwko prawdomówności. itd
Jednocześnie - tak nawet czytając to forum, co chwila grzmią głosy - no to powiedź prawdę żonie, mężowi, chłopakowi, itp, co chwilę coś ktoś ukrywa, a to tajemne sms "nic takiego, to od koleżanki" itp.
Jakie znaczenie ma dla was prawda w związku?
Spotykasz się z koleżanką, której mąż nie lubi i mówisz mu o tym, czy raczej "dużo roboty było w pracy/zakupy musiałam zrobić"?
Facet/babka jest słaba w łóżku, to mówisz otwarcie, że słabiutko w imię prawdy, czy raczej zostawiasz tę wiedzę dla siebie?
Wchodzisz w niewinny flirt - dzielisz się z małżonkiem/żonką, z która przechodzisz chwilowy kryzys, czy jednak zostawiasz dla siebie? A może samego siebie oszukujesz mówiąc, że niewinny i by być uczciwym wobec siebie, może należałoby wymieć starego na nowego męża/żonę. Przeczytałam równoległy temat, facet już wie, że wypaliło się uczucie, ale nie wie czego chce od siebie, życia, co dalej robić - warto powiedzieć prawdę i zostać na lodzie?
itd
Wiadomo prawda jest wartością ponad wszystko, społecznie hołubiona... ale tak na dobrą sprawę to mocno miesza i niszczy. Nikt nie jest taki kryształowy, by wszystko można było powiedzieć tak bez znieczulenia.
Kłamiecie w związku? Po co? Bilans jest na + czy -?