themusik napisał/a:Myśle że to co ty zaproponowałaś jest dobrym rozwiązaniem ponieważ nie jesteście małżeństwem. Dlaczego masz spłacać połowe kredytu skoro nie wiadomo czy związek się nie rozpadnie?
A tak swoją drogą to mieszkanie przed ślubem jest powodem rozpadu związków. Jest to grzech ciężki....do tego dochodzi seks przed ślubem który też jest grzechem ciężkim. Grzech ciężki działa jak trucizna niszcząc miłość. Efektem jest rozpad.....
Nie będę spłacać połowy kredytu ani nawet połowy odsetek. Rata kredytu w sumie wynosi ok. 2300 zł, czynsz do administracji i rachunki u mojego faceta to ok. 600 zł. On zakłada, że z wynajmu "mojego" mieszkania można uzyskać 1300-1400 zł, więc miałabym mu płacić 650-700 zł - w tym byłoby już pół czynszu do administracji i pół rachunków oraz mój facet pokrywałby koszty wszelkich nowych sprzętów i remontów.
Lagrange napisał/a:Pieniądze w związku to często trudny temat i to wy sami musicie znaleźć rozwiązanie które was usatysfakcjonuje. Ale tak czysto formalnie, to oba mieszkania są własnością rodziców i nawet w przypadku małżeństwa nie będą waszą własnością. Co więcej, nawet jak rodzice umrą to będzie to własność odrębna. Czyli tak czysto formalnie, to twój narzeczony spłaca kredyt swojej mamy, bo chce, a ty masz regularną darowiznę od rodziców w postaci pieniędzy za wynajem. Czy już jesteście na etapie, że przy tak dużej rozpiętości dochodów chcecie wszystko wrzucić do wspólnego gara i korzystać po równo, to twoja i jego decyzja, ale tak najuczciwiej byłoby zrzucić się po równo i z tego zyc, a pozostałe pieniądze, czyli kredyt i pieniądze z wynajmu, jakieś "zaskórniaki" traktować jako własność odrębna, na własne potrzeby.
Ja nie mam darowizny od rodziców w postaci pieniędzy za wynajem, bo te pieniądze będą moich rodziców (ja ich nie chcę, rodzice wystarczająco mi pomogli).
Czyli w sumie, jeśli dobrze rozumiem, opowiadasz się za moją opcją?
Lady Loka napisał/a:Wydaje mi się, że wbrew pozorom Wasze rozwiązania są bardzo do siebie podobne i właściwie finansowo wyjdzie Wam na to samo, a Ty nie będziesz musiała myśleć o naprawach, bo on je ogarnie nawet bez informowania.
Ja na początku byłam skrajnie zbulwersowana jego propozycją, ale w sumie zaczynam o tym myśleć tak, jak Ty. Tylko to takie trochę głupie, taki ryczałt. Bo w sumie to nigdy nie wiadomo, ile trzeba będzie w przyszłości czegoś dokupić albo wyremontować. Może być tak, że któreś z nas będzie na tym stratne - i o ile jego "strata" oznacza, że on po prostu więcej włoży w swoje (swojej matki) mieszkanie, o tyle moja strata oznacza, że dopłacę mu do kredytu.
josz napisał/a:Stokrotka123123 napisał/a:Mamy zamieszkać u niego, bo jest większy metraż. Moje mieszkanie będzie wynajmowane, a zysk z tego będzie dla moich rodziców, bo to ich własność.
Ja myślałam, że wprowadzając się do niego, będę płaciła pół rachunków i pół czynszu do administracji, a kredyt on spłaca, bo jest jego, zaś wszelkie potrzebne zakupy sprzętów, naprawy finansujemy na pół. On uważa, że powinnam mu płacić miesięcznie stałą kwotę równą połowie zysku z najmu „mojego” starego mieszkania (w tej kwocie byłoby już pół rachunków i pół czynszu do administracji). On za to chce finansować wszelkie zakupy dodatkowych sprzętów, naprawy, remonty. Jedzenie i chemia na pół.
Czy uważacie, że to rozliczenie jest fair?
Przede wszystkim, zysk z wynajmowanego mieszkania w którym aktualnie mieszkasz będą otrzymywać Twoi rodzice i słusznie, bo to ich mieszkanie. Twój chłopak usiłuje dzielić skórę na niedźwiedziu i wyciąga ręce po nie swoje.
Twoja propozycja jest jak najbardziej sprawiedliwa, więc trudno zrozumieć, co mu się nie podoba, jeśli i tak chcesz pokrywać połowę kosztów administracji i mediów.
Być może on skalkulował, że połowa kwoty za wynajem "Twojego" mieszkania będzie większa i liczy na jakieś korzyści?
To nie w porządku, zwłaszcza, że to nie Twoje, tym bardziej jego pieniądze.
Nie masz żadnego obowiązku dokładać się do jego kredytu, nawet w formie odstępnego za mieszkanie, bo jakby nie było masz gdzie mieszkać, a na wynajmie "swojego" mieszkania nie Ty skorzystasz.
Ja właśnie myślę dokładnie tak, jak Ty. Ale poniżej jest wypowiedź broken87, który myśli jak mój facet.
Rozliczenia będą mniej więcej takie:
Rata kredytu w sumie wynosi ok. 2300 zł, czynsz do administracji i rachunki u mojego faceta to ok. 600 zł. On zakłada, że z wynajmu "mojego" mieszkania można uzyskać 1300-1400 zł, więc miałabym mu płacić 650-700 zł - w tym byłoby już pół czynszu do administracji i pół rachunków oraz mój facet pokrywałby koszty wszelkich nowych sprzętów i remontów.
Na początku nie chciałam się na to zgodzić, bo to oznacza, że dopłacałabym mu do kredytu te 350-400 zł, ale jeśli on ma finansować wszystkie sprzęty i remonty, to może nie jest to dla mnie takie krzywdzące?
broken87 napisał/a:Czyli chcesz u niego zamieszkać płacąc tylko połowę czynszu i rachunków? Podczas gdy on ma na głowie jeszcze ratę kredytu? Wiem, że to kredyt jego mamy, ale z takich czy innych względów jest to całościowy koszt życia w tym mieszkaniu, który on ponosi, więc nie dość, że z wynajmu mieszkania Twoich rodziców nic nie wpłynie do Waszego budżetu, to jeszcze Ty chcesz ograniczyć swój wkład tylko do 50% czynszu i rachunków? Skoro jesteście narzeczeństwem i podejmujecie wspólną decyzję żeby wybrać jedno z dwóch mieszkań, to jego propozycja wydaje mi się całkowicie naturalna. A druga sprawa, że skoro spłaca ten kredyt, to domyślam się, że to mieszkanie będzie z czasem formalnie jego, czyli wasze.
Tak właśnie chcę, bo i tak odciążam go w spłacie połowy czynszu i rachunków. Kredyt zaciągnął on na swoje (matki) mieszkanie dawno temu, to była jego decyzja, stać go na spłatę, więc nie widzę powodu, dla którego miałabym go spłacać. Mieszkanie moich rodziców i zyski z niego należą do moich rodziców. Równie dobrze mogłabym powiedzieć, żeby on mi płacił jakąś kwotę z tytułu jakiegoś zysku, który ma jego matka
A gdybym mieszkała po prostu w domu rodzinnym w pokoiku i nie byłoby po mojej stronie żadnego mieszkania na wynajem, to też miałabym coś facetowi płacić za prawo pomieszkania u niego? Czy teraz mam mu płacić z uwagi na zysk po stronie mojej rodziny? To trochę tak, jakbym ja z moją rodziną sobie, a on ze swoją rodziną sobie.
Jak kiedyś mieszkał u mnie mój poprzedni facet, który zrezygnował z tego powodu z wynajmowania u kogoś pokoju, to chciałam od niego pół czynszu do administracji i pół rachunków. Nie chciałam od niego połowy zysku, który on miał z tego tytułu, że przestał wynajmować pokój.
Dla mnie żądanie kasy od partnera za "wynajem" jest słabe, partner to nie najemca.
O tym, czy mieszkanie będzie kiedyś nasze, to nie rozmawialiśmy, aż tak daleko nie wybiegam, poza tym ja bym chciała, żebyśmy zamieszkali w czymś od początku wybranym i urządzonym przez nas oboje. No, raz do niego warczałam, czy jak mu będę spłacać ten kredyt, to daruje mi kiedyś odpowiednią część udziału, to odwarknął, że tak, ale jakoś nie nastawiam się 