Cześć, jestem nowy na forum i zastanawiam się czy wybaczyć i spróbować czy dać sobie spokój?
Sytuacja wygląda tak, że mam 28 lat, moja w sumie ex-narzeczona 23. Byliśmy 4 lata(rok narzeczeństwem), ślub zaplanowany, jakieś zaliczki zapłacone. Była przez 2 miesiące na praktykach, wróciła na 10 dni. Widzieliśmy się codziennie po czym musiała znowu wylecieć, tym razem na 3 miesiące. Cztery dni po wylocie dowiedziałem się, że umawia się na seks z innym kolesiem(podczas, gdy była w Polsce na te 10 dni to już wtedy z nim pisała), że bardzo ją kręci, seks bez miłości ją zaczął kręcić, że raczej mnie nie zdradzi, ale nie wie co jej odwali- tego się dowiedziałem z jej rozmowy z koleżanką, a mi tylko napisała, że chciałaby to jeszcze z kimś zrobić przed ślubem i czy dam jej zgodę(jakieś 2h mi o tym pisała). Po tych wiadomościach z koleżanką nie wytrzymałem, zerwałem, przez 2 tygodnie praktycznie nie spałem i nie jadłem, urwałem totalnie kontakt. Niestety, w 4 oczy nie powiedziała mi nic, a o jej planie względem obcego kolesia dowiedziałem się nie od niej.
Dwa miesiące po tym fakcie i jej pisaniu co drugi dzień postanowiłem odpisać- stety/niestety tęsknota wygrała, myślałem o niej dzień w dzień. Pisaliśmy i rozmawialiśmy przez te kilka kolejnych dni. Dowiedziałem się, że miała tam innego w łóżku(tak tego z którym pisała przed wylotem) i jeszcze innego, ale 'tylko' seks ich łączył- tak, wiem, zerwałem mogła robić co chcę i o to nie mam pretensji. Bardziej mnie ciągle boli fakt, że mimo, iż byliśmy razem to Ona rozmawiała z obcym kolesiem z którym nigdy sie nie widziała, a ja w tamtym momencie zostałem potraktowany jak nic nieznaczące gówno. Postawiła obcego gościa ponad nasz 4letni związek. Boli, boli w ch*j.
Teraz mam mętlik, jeszcze do niedawna byłem przekonany, że zdrady się nie wybacza i kiedyś fajnie sie doradzało zdradzonemu kumplowi(chociaż on sie dowiedział, że jego luba po prosty dała szefowi), że ona nie jest go warta i ma szukać innej. Jednak jak człowiek na własnej skórze tego nie poczuje to nie wie co ma się wtedy w głowie. Bardzo ją kocham i, gdy przypominam sobie wszystkie chwile razem robi się człowiekowi żal, że to wszystko już minęło. Jak się super dogadywaliśmy, podróżowaliśmy itp.
Da się żyć jak kiedyś i zapomnieć o takich złych chwilach? Czy do końca życia człowiek będzie miał to, gdzieś z tyłu głowy? Da się wybaczyć? Czy przy pierwszej lepszej kłótni to będzie mój główny argument?
Dodam jeszcze, że ja miałem jedną przed nią, a ona nikogo i bolało ją to, że ona miała 'tylko' mnie i chciała wiedzieć jak to jest z innym i czy z nami wszystko w porządku(tak jest popier*olona). Z tego co mi mówiła to woli seks ze mną, a gdy robiła to z innymi myślała tylko o mnie. Tylko czy te słowa cokolwiek są warte? Od kilku dni myślę ciągle czy nam dać szansę. Aktualnie jestem zdania, że chciałbym spróbować, ale zastanawiam się nadal bo wraca dopiero przed świętami. Może miłość wygra w święta?