Moje życie nie było jakoś usłane różami. Gdy miałam 12lat zmarł mój tato wtedy straciłam wiarę w Boga bo jaki miał cel zabierając mi ojca. Przebrnelam gimnazjum, później technikum jako prosta spokojna dziewczyna. Później zaszylam się na parę lat w samotnośći aż poznałam swojego partnera życie było z początku sielanka, żadnych kłótni itp później pojawiły się dzieci (mam 3) przez cały związek sama musiałam sobie radzić z wychowywanie nie miałam od niego żadnej pomocy nie dość że dzieci musiałam karmić pilnować kąpać itp to jemu musiałam też wszystko pod nos dawać.. Z domu niewychodzilismy nigdzie, sama również nie mogłam iść bo on by z dziećmi nie został.. Jak wyszłam z dziećmi na dłużej po powrocie miałam setki pytań gdzie i z kim.. Czułam się taka bezsilna. I nadal czuje mam 30lat i narazie nie mam jak pójść do pracy, która mogłaby polepszyć nasz stan. Nie mogę kupić dzieciom zabawki, nie mogę zabrać na wycieczkę aby zobaczyly coś poza nasza wsią.. I boję się że już tak pozostanie.. Ze spędzimy reszta swojego życia w zaplesnialym domu, w 2 pokojach gdzie i tak nie należy on całkowicie do mnie. Często ryczę w poduche i mówię sobie jak ja to zrobię żeby było dobrze..w dodatku nie ma do kogo dzioba otworzyć przez ten związek nie mam nawet relacji z rodziną jestem samotnikiem z 3 dzieci... Czuję że nawet nie potrafilabym rozmawiać..
I tu właśnie wysłałam wszystko z siebie