Pracując z dziećmi już od lat siedmu mam takie przemyślenie, które nie pozwala mi się zgodzić z pierwszym postem
Moim zdaniem czas dzieciństwa nie jest dobrym wyznacznikiem tego, w czym będziemy dobrzy w przyszłości. Większość dzieci ma wtedy mniej więcej te same zainteresowania i ograniczone możliwości poznawcze. Dzieci potrzebują wtedy hasać, biegać, spędzać czas na drzewach. Są wtedy też bardzo ciekawe świata, ruchliwe, bystre, niezłomne w zdobywaniu wiedzy. Ale ta energia do uczenia się jest mało ukierunkowana, rozproszona, bezwiedna. "Ten typ co skacze po drzewach" to norma, tylko się ją tlamsi.
Rozwój poznawczy i osobowościowy człowieka pozwala na takie realne poznanie i rozwijanie swoich zainteresowań dopiero w okresie dorastania. Wtedy też obserwuje się u nastolatków większą chęć zdobywania wiedzy i umiejętności szczegółowo związanych z ich zainteresowaniami. Mózg jest gotowy do tego, żeby chłonąć informacje jak gąbka, systematyzować je, widzieć związki. I wydaje mi się, że wtedy mogą się wyklarować rzeczy, w których jest się dobrym, pod warunkiem że ma się sprzyjające okoliczności do tego, żeby móc próbować różnych rzeczy.
Dla mnie osobiście? W dzieciństwie kochałam śpiewać i natrętne nucenie zostało mi do dziś. Nauczyłam się grać na gitarze mimo że wmówiłam sobie, że na pewno nie będę potrafić
I miałam jakieś tam predyspozycje do angielskiego. Ale zawsze najbardziej lubiłam ludzi, słuchać ich, doradzać koleżankom
Także skończyłam anglistykę, psychologię.
A potem i tak okazało się, że to, co powtarzałam sobie całe życie i co powtarzali mi inni się sprawdziło: że będę nauczycielką. I jestem. 