Mam dylemat. Chciałbym poradzić się damskiej części społeczności, co o tym sądzi. Postaram się opisać wszystko dokładnie i zwięźle.
Mam 20-kilka lat. 3 lata temu poznałem pewną kobietę, swoją współpracownicę. Była to praca zdalna, rozmawialiśmy głównie przez FB. Była otwartą do ludzi osobą. Świetnie się z nią dogadywałem od samego początku. Zazwyczaj rozmawialiśmy na tematy służbowe, ale na prywatne również, choć rzadziej, ale docieraliśmy do naprawdę głęboko skrywanych tajemnic. Po około pół roku projekt się niestety zaczął rozpadać... Rozmawialiśmy coraz mniej, każde z nas miało swoje ważne sprawy i zaczęliśmy o sobie zapominać. Minęła kolejna połowa roku i odezwała się do mnie niespodziewanie z prośbą o instrukcję naprawy jednego urządzenia. Myślałem, że to będzie tylko jednorazowy odzew, ale pomyliłem się. Kolejnego dnia znów się do mnie odezwała i zaczęliśmy konwersację, jak to się u każdego z nas żyje. Tym sposobem zaczęliśmy rozmawiać ze sobą codziennie na przeróżne tematy. Znajomość się zacieśniała, aż w końcu stwierdziłem "ona chyba coś do mnie czuje". Nie powiem, sam zacząłem postrzegać ją, jako osobę, z którą chciałbym się jeszcze bliżej poznać. Jeśli była tylko możliwość to potrafiliśmy przegadać cały dzień i całą noc. Po kilku miesiącach takich rozmów stwierdziłem, że wypadałoby się spotkać. Nie chciałem tracić tyle czasu na znajomość, która opierałaby się wyłącznie na rozmowie. Zaproponowałem spotkanie. Zgodziła się. Byłem przeszczęśliwy! Spotkaliśmy się za kilka dni. Przywitaliśmy się czułym przytulasem. Po kilku godzinach u niej zbliżyła się do mnie i zaczęliśmy się namiętnie całować. Tak naprawdę to nie spodziewałem się niczego. Być może po prostu wypilibyśmy herbatę i tyle. Tymczasem nasza pierwsza randka przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ona wiedziała, że nie mam doświadczenia z kobietami i sama była inicjatorką tej i praktycznie wszystkich kolejnych rzeczy. Na następnej randce pokazała mi, że przecież guziki od jej sweterka można rozpiąć. Na kolejnej chciała sprawdzić, co skrywam pod spodniami. Na jeszcze kolejnej już całkowicie pozbyliśmy się ubrań. Niby wszystko wygląda pięknie, ale w międzyczasie okazało się, że ona ma męża, którego skrywała pod nazwą "współlokator". Nie spotkałem się z nim twarzą w twarz jeszcze bardzo długo, bo ulatniałem się, zanim wracał z pracy. Pewnego razu, jak tak rozmawialiśmy na jego temat, to stwierdziła, że ich małżeństwo jest w sumie tylko na papierze. Wzięli ślub cywilny, gdy już go nie kochała, tylko po to, aby bez problemu mogli załatwiać wzajemnie sprawy u lekarza, w urzędzie itd. Jak mi o nim pierwszy raz opowiadała to odniosłem wrażenie, że jest na niego zła, że źle się wobec niej odnosił czy coś w tym stylu. Mimo wszystko stwierdziła, że żyją jak starzy przyjaciele. Z przyzwyczajenia mieszkają razem. Każde z nich śpi w osobnym pokoju, a zaczęło się to ponoć jeszcze lata przed ślubem, gdy miłość wygasła. Kiedy już go poznałem to zdziwiłem się, bo był to bardzo porządny, przyjacielski i inteligentny człowiek. Z kolejnymi randkami tylko utwierdzałem się w tym przekonaniu. On oczywiście o nas nie wiedział, bo cała namiętność odbywała się, kiedy był w pracy. Po prostu zostawałem jeszcze na obiad, pogaduszki i tak do późnej nocy. Z czasem zacząłem mieć wyrzuty sumienia i było mi po prostu go żal. Coś we mnie pękło natomiast ostatniego razu, gdy na moich oczach dali sobie dziubka. Niby nic wielkiego, bo cmoknęli się tylko, ale strasznie mnie to ubodło. Bardzo ją kocham i nie chciałbym jej stracić, ale zaczyna mnie to przerastać...
Dodam jeszcze tylko, że ona jest ode mnie prawie 20 lat starsza. On z kolei jest starszy od niej o ponad 20 lat.
No i teraz pytanie: jak to widzicie? Powiedzieć mu o wszystkim? Rozejść się w tajemnicy? Czy pozostawić wszystko tak, jak jest?