Hej dziewczyny,
Chciałabym opisać swoją historie i prosić o pomoc i doradę ❤️ Mam 26 lat, T 29.
Byłam z T 3 lata, po 1,5 roku razem zamieszkaliśmy - były to naprawdę cudowne, romantyczne i milo spędzone lata. Po pol roku wspólnego mieszkania zaczęły się kłótnie, czepianie o byle co, T. wracał wiecznie niezadowolony z pracy (dodam, ze rozkręcał swoją firmę, czym tłumaczył swoje wybuchy gniewu), wiecznie wkurzony jak tykająca bomba - kiedy wybuchnie. Zaczęły się wyzwiska - spierd*, wypierd*, wszo pierd* (o niewyprane spodnie). Nikt mu nigdy nie pasował, każdy miał coś nie tak, znajomych nie miał żadnych (tłumaczyłam to dlugim były związkiem i ograniczeniami ze strony tej dziewczyny). Zaczął zarabiać coraz większe pieniądze i traktować ludzi z góry - pracowników swoich również - „oni do niczego nie dojdą, zawsze będą robić na kogoś”. Zorganizowałam wyjazd na wakacje w dalekie miejsce, nie był nim w ogóle zainteresowany, przed wyjazdem sprzeczki, docinki i brak zainteresowania, na wyjeździe wieczne pretensje, ze przeze mnie jego firma się nie rozwija, rzucanie telefonem o ścianę. Gdy wrocilismy zaczęło się całkowicie psuć, po urodzinach koleżanki i wypitym alkoholu wymiotując w łazience krzyczał do mnie żebym wypierd* i ze jestem szmat*. Wieczne docinki w moja stronę odnośnie pracy, ze stroje się do „roboty za niska pensje”, żebym sobie rozmawiała ze swoimi korpoludkami z pracy. Nie dawałam sobie kompletnie z tym rady, zwłaszcza, ze nie rozumiałam jak z kochającego faceta można się zmienić w tak okropnego człowieka. Zastanawiałam się czy ze mną coś jest nie tak, zwłaszcza, ze przed T miałam chłopaka, który również mnie obraza i stosował przemoc fizyczna. Tłumaczył, ze to ja wzbudzam w ludziach takie zachowania, ze potrafię budować relacje na zewnątrz, a wewnętrz tylko „drę mordę”. Dodam, ze jestem osoba otwarta, pozytywnie nastawiona do życia - tak również odbierana przez otoczenie.
Postanowiłam uciec od niego, spakowałam swoje rzeczy i przeprowadziłam się do rodziców, nie walczył o mnie, twierdząc, ze chciał mi dać dwa dni na zastanowienie (tutaj nie wiedziałam, a wielokrotnie przyjeżdżał do mnie pod dom, gdy nie byliśmy razem). W tym czasie zaczęłam rozmawiać z kolega, którego znałam, a o którego T był zazdrosny. Jeszcze przed wyprowadzka, gdy dowiedział się, ze wyszłam na imprezę, gdzie był owy kolega wyrzucił kwiatki „przeprosinowe” (pod koniec gdy już czuł ze nie jest kolorowo próbował przepraszać) i rzucił kieliszkiem w szafkę obok mnie. Po wyprowadzce byłam zadowolona, cieszylam się, ze podjęłam taka decyzje, spotykałam się z owym kolega (do niczego nie doszło, raz mnie pocałował).
Podczas rozstania dowiedziałam się, ze T wyzywa mnie od kur*, ze moje cips* już widział tyle razy, ze ma nadzieje, ze już go nigdy więcej nie zobaczy, ogólnie obgadywał mnie na prawo i lewo do znajomych.
Po 2 miesiącach odezwałam się do T, zaczelo mi go brakować po wyprowadzce od rodziców i zamieszkaniu samej, zaczęliśmy spotykać się ponownie. Przez miesiąc było cudownie pod względem kontaktu z T, natomiast ja zaczęłam mieć wyrzuty sumienia o wspomniany wcześniej pocałunek oraz o opuszczenie go. Nie dawałam sobie rady, po miesiącu poprosiłam go o odseparowanie na co usłyszałam „wypierd* do D. - kolegi, z którym spotykałam się przez chwile po rozstaniu. Nie rozumiał, dlaczego w ogóle musimy się rozstać, tłumaczył to tym, ze jak się kogoś kocha to się wszystko wybaczy, ze on przez 3 lata związku TYLKO 2x powiedział do mnie kurw*. Poszedł nawet do psychologa, w moim mniemaniu żeby „pomógł” mu do mnie wrócić. Bałam się, ze zniszczę sobie życie, a z drugiej strony boje się ze nie przestane za nim tęsknić. Czy tacy ludzie się zmieniają? Czy to jest charakter czy zwykle zagubienie przez prace (jak tłumaczył)?
Zaczęłam chodzić do psychoterapeuty, dała mi do zrozumienia, ze nie był to związek normalny, a przemoc psychiczna na mojej osobie i to ja w tym związku byłam ofiara, ze nie potrafię stawiać barier i tak jak moja mama chce dźwigać kogoś na sobie.