Hej! Co myślicie o takim związku z rozsądku? Przeszło pół roku temu poznałam pewnego chłopaka, zaprzyjaźnilismy się i złapalismy świetny kontakt, ale ja go wrzuciłam do szufladki 'friend zone'. Domyślałam się, że mogę się mu podobać, ale nie dopuszczałam tej myśli, że nasza relacja mogłaby wykroczyć poza margines przyjaźni i mieć charakter romantyczny. Przez te pół roku zbliżyliśmy się bardzo do siebie, chociaż nasza relacja opierała się głównie na komunikatorach, gdyż wyprowadziłam się na pewien czas z Polski. W międzyczasie zaczęło mi się zmieniać postrzeganie jego i naszej relacji, a po powrocie do kraju jakoś tak wyszło, że zostaliśmy parą. Mimo, że byłam bardzo niepewna tego, to właściwie określiliśmy naszą relację mianem związku.
To super człowiek, uczuciowy, dobry, kochany, uczynny, empatyczny, kulturalny i bardzo zaangażowany w naszą relację. Stawia moje potrzeby ponad wszystko inne. Ponadto dobrze rokuje życiowo na przyszłość. Wiem, że mu zależy. I tu pojawia się problem, bo mam wrażenie, że weszłam w ten związek z racjonalnych powodów, którymi w zasadzie są jego cechy charakteru i chęć poczucia stabilizacji. Bo niestety cytując współczesnego klasyka: "nie ma fal, nie ma fal". Czuję ogromne pokłady ciepła i sympatii względem niego. Czułość, pocałunki, seks - również wszystko jest i napewno nie są one wymuszone. Poza tym już zaczęło się pomieszkiwanie u siebie. Może trochę szybko, ale mieszkamy rzut beretem od siebie i czasem zostajemy u siebie na noc. Są sytuacje, w których trochę baranieje ze swoim myśleniem, np gdy on mówi, że tęskni, a ja tego nie czuję. Nie przechodzą mi te słowa przez gardło. Poza tym nie ma motylków, szału emocji, endorfin itp. Jest po prostu...stabilnie. Czuję się jakbym była już z nim z 10 lat
Domyślam się, że mogłam wejść w tę relację głównie dlatego, że czuję się przy nim dobrze i mamy jakąś płaszczyznę porozumienia. Ja jestem sama już 5 lat nie licząc marnych prób budowania stałej relacji. W między czasie m.in. fatalnie się zakochałam w mężczyźnie, który brutalnie zerwał ze mną znajomość, a ja to potem odchorowywałam przez rok czy też wpakowałam się w prawie roczną, toksyczną relację, w której doznałam dość mocnej karuzeli emocjonalnej. Obecnego partnera (?) nie chcę skrzywdzić, wie o moich obawach, które wynikały początkowo głównie z różnicy wizji na przyszłość i stylów życia, a teraz dodatkowo dochodzą moje obawy o to, że nie ma TEGO CZEGOŚ i boję się, że to się za jakiś czas rozleci. Poza tym on się zaczyna dla mnie zmieniać, ja na nim niczego nie wymuszam, bo nie chce by robił cokolwiek wbrew sobie i ciagle mu to wbijam do głowy.
Ogólnie nie wiem jak na to patrzeć, czy się za bardzo przejmuje i analizuje? Czy robię jednak słusznie rozkładając sytuacje na czynniki pierwsze i powinnam się z tego wyplątać? Znajomi mówią bym przestała wybiegać na x czasu do przodu i bym się skupiła na tu i teraz, a czas pokaże, ale nie odpowiada mi do końca taki stan rzeczy i rozkładam ręce.
Help.
chyba sama sobie odpowiedziałaś w ostatnim zdaniu.
Napiszę Ci z punktu widzenia mojego małżeństwa (15 lat) i związku (kilka lat dłużej).
Na początku była miłość (z mojej strony większe zaangażowanie, niż ze strony męża), po kilku latach uczucie się skończyło, a kolejne konflikty i kryzysy byliśmy w stanie przetrwać dzięki temu, że każde z nas powiedziało sobie "chcę być z tą drugą osobą" i dla tego, że jesteśmy przyjaciółmi/partnerami. Po drodze każdemu z nas zdarzały się zauroczenia i przelotne fascynacje. Ale nie poddawaliśmy im się, bo wybraliśmy siebie nawzajem.
Mój staż małżeński jest jeszcze krótki, znam małżeństwa, które są ze sobą ponad pół wieku. I nie jest to w przypadku tych ludzi wielka miłość, a wzajemny szacunek i przyjaźń.
4 2019-02-08 09:49:12 Ostatnio edytowany przez serdeczna (2019-02-08 10:02:29)
A ja jestem tak skonstruowana, że nie potrafiłabym stworzyć związku i zaangażować się w niego w pełni z kimś kto nie byłby tą miłością. Przyjaźń to przyjaźń, jak dla mnie mega platoniczne uczucie bez cienia erotyzmu. Mam na myśli też seks bez zobowiązań, bo dla mnie taka relacja z kolei to po prostu seks, znajomość ale nigdy przyjaźń taka prawdziwa.
Może niektórzy z was się zdziwią, ale wolę być sama i na starość także niż być w związku bez chociażby tej początkowej miłości, zauroczenia, zakochania, bo inaczej chyba bym zwiędła jak niepodlewany kwiat. I choć motylki owszem przemijają to jednak inaczej postrzegamy kogoś z kim te motylki były i nas przyciągnęły do siebie a inaczej kogoś z kim ich nie było i nie ma później, bo to tak jakby związać się z bratem. To że ktoś jest dobry, miły, pomocny, to jeszcze nie powód żeby się z nim wiązać i próbować tworzyć intymną relację, trzeba jeszcze iskry, uczucia... Są tacy którzy potrafią bez tego, ja nie potrafię.
Dla przykładu podam, że byłam w relacjach z mężczyznami, na których mi zależało, czułam rodzące się we mnie uczucie, oni spotykali się ze mną, spędzali czas, uprawialiśmy sex, ale po jakimś czasie twierdzili, że choć jestem seksowna, dobra, to nie wystarczyło im to żeby się związać bo też nie czuli iskry, lub ta iskra z czasem się ulotniła, ale najwyraźniej nie chceli tkwić w relacji bez "tego czegoś", nawet jeśli było im ze mną dobrze na co dzień i w łóżku. Czasem to boli ale to rozumiem, bo sama tak mam. Nigdy nie dałam szansy meżczyźnie, z którym od początku wiedziałam że być nie chcę, bo np. nie jest w moim typie, nie podoba mi się jego charakter czy wygląd. Nigdy bym się do niczego nie zmuszała, ani nie chciałabym zmuszać kogoś do bycia ze mną. Ale nawet gdyby bycie razem nie polegało na zmuszaniu się ale braku tej chemii, tego zakochania, to dla mnie i tak byłoby to za mało, bo wiem że stać mnie na coś dużo lepszego, a poza tym to chyba nie jest satysfakcjonujące iść przez życie z kimś dla kogo nie jesteś miłością.
Byłam w zwiazku, w którym chłopak mnie nie kochał ale mówił, że darzy przyjaźnią. I że jemu to wystarcza, bo on już był zakochany, ale tamta jego ukochana go nie chciała. W takiej sytuacji czułam się jak marna nagroda pocieszenia, to rodziło we mnie tylko kompleksy, bo ta jego "przyjaźń" mi nie wystarczała. Więc stanowczo odradzam takie związki. Wychodzę z założenia że lepiej być samą niż być z byle kim, byleby być w parze.
Wg mnie w ogóle nie ma sensu wchodzić w takie związki. Może potrzebujesz bliskości, ale to jest strasznie nie fair w stosunku do tego chłopaka. On pewnie wszystko odbiera zupełnie inaczej, myśli, że jest wzajemność, a tak naprawdę nie ma. Skoro uważasz go za dobrego człowieka to jest materiał na przyjaciela a nie na partnera.
Z drugiej strony Ty na dłuższą metę też pewnie nie czułabyś się szczęśliwa, może na początku. Potem pewnie zaczęłabyś chcieć czegoś więcej, emocji i miłosci.
Zanim skreślisz relację, powiem tak:
Emocje w związkach są bardzo ważne i dobrze zidentyfikowałaś czynnik tęsknoty za kimś- jako wyznacznik.
Relacje zaczynają się różnie- zwykle od jakiegoś Bum! i wtedy nie ma takich wątpliwości jak twoja- ale bywają też takie, gdzie bum na początku nie ma, a potem przychodzi może nie bum, ale zauroczenie i właśnie ta tęsknota. Mam i takie i takie doświadczenie .
Aby do tego punktu dojść- związek musi się rozwijać. Jeśli on stanie w miejscu, to znaczy że takiego potencjału nie ma.
Pytanie, jak to u Was wygląda? Czy szukacie nowych płaszczyzn w życiu, wasza relacja pogłębia się, odkrywacie się na siebie w różnych dziedzinach, czy gdzieś stanęła?
Są sytuacje, w których trochę baranieje ze swoim myśleniem, np gdy on mówi, że tęskni, a ja tego nie czuję. Nie przechodzą mi te słowa przez gardło. Poza tym nie ma motylków, szału emocji, endorfin itp. Jest po prostu...stabilnie. Czuję się jakbym była już z nim z 10 lat
Nie czujesz tęsknoty bo on nie daje Ci zatęsknić. On tak bardzo spragniony bliskości zawsze zatęskni szybciej niż Ty. Pokaż mu że nie potrzebujesz aż tak dużej troski z jego strony.
Moim zdaniem związki oparte na wielkich emocjach są przereklamowane. Są wielkie uniesienia i wielkie doły wywołane niekoniecznie przez obiekt westchnień tylko przez nas samych przypisując duży ładunek emocjonalny czynom partnera. Motylki przestają latać w brzuchu i takie związki rozpadają się z hukiem. Nagle się okazuje że ukochany partner zwyczajnie irytuje.
Przez tysiące lat ludzie wiązali się z sobą z rozsądku. Partnera wybierała rodzina . Takie związki miały jedną zaletę były trwałe. Teraz ludzie pobierają się z powodów emocji i niewiele z tego wynika bo liczba rozwodów nigdy nie była tak duża.
Brak Ci w tym związku emocji ale nie jesteś bezwolną istota co nie ma wpływu na swoje życie. Naucz swojego partnera jak ma wzbudzić w Tobie emocje powiedz czego oczekujesz. Jak nic nie wymyśli to przecież zawsze możecie te emocje wywołać np jadąc na wyprawę , uprawiając wspólnie jakiś ekstremalny sport np skakać na spadochronie. Albo idź z nim do klubu i każ mu tańczyć z innymi a sama się przyglądaj.
Zanim skreślisz relację, powiem tak:
Emocje w związkach są bardzo ważne i dobrze zidentyfikowałaś czynnik tęsknoty za kimś- jako wyznacznik.
Relacje zaczynają się różnie- zwykle od jakiegoś Bum! i wtedy nie ma takich wątpliwości jak twoja- ale bywają też takie, gdzie bum na początku nie ma, a potem przychodzi może nie bum, ale zauroczenie i właśnie ta tęsknota. Mam i takie i takie doświadczenie .
?
A bywa, że Bum nadchodzi, ale jest skierowane całkiem do innej osoby. Pół biedy, jak to jest dość świeży związek, ale jak już jest po ślubie, sytuacja robi się niefajna
Przypomniała mi się jedna koleżanka. Była w "związku " z facetem, gdzie on właśnie nie czuł tego Bum, ale dobrze się dogadywali, przyjaźnili ze sobą, spotykali itak dalej i tak dalej, ale z jego strony fajerwrków nigdy nie było. Po czym pewnego dnia poznał on dziewczynę, rzucił tą moją koleżankę niemal natychmiast ( po ponad 2latach chodzenia ze sobą). Za pół roku oświadczył się, a w rok po poznaniu tej drugiej wziął z nią ślub. Od tamtego czasu minęło bo ja wiem z 10 czy 12 lat, z tego co mi wiadomo, żyją i mają się dobrze. Koleżanka natomiast wiem, że obecnie jest nadal sama. Na siłę związku nie zbudujesz.
Ogólnie znam parę historii, gdzie para chodziła ze sobą i chodziła i tak naprawdę jakiś planów nigdy nie było (co do przyszłości) i nagle on lub ona poznał kogoś z zewnątrz, a dalej wszystko poleciało ekspresowo, nowy związek, zaręczyny, potem ślub, u niektórych dzieci (inni nie chcieli) i tak to wygląda.
Ja mam takie przekonanie, ze jeśli się do czegos trzeba przykonywac, to najczęściej oznacza, ze jednak to nie to. Czegos Ci u tego chłopaka brakuje, i nie oszukasz się na dluzszą mete.
Zgadzam się z przedmówczynią. Poza tym - jeśli wejście w relacje zaczyna się od chłodnych kalkulacji i potem zastanawia, czy właściwe uczucie się pojawi, to to nie jest dobra droga.
U mnie się taki związek nie sprawdził. Przygoda okej ale ślubu bym nie wzięła. Tylko raz byłam w takim związku i pierwszy raz doświadczyłam, że przyjaźń z byłym jest możliwa Myślę, że było warto.
No ale to mój przypadek. Jak będzie w Twoim to czas pokaże.
tak Rossanko dlatego jak nie ma bum przed ślubem, to należy dać sobie spokój. Nie czekać latami.
No chyba że pogodzić się, nie oczekiwać- na boki nie rozgladać.
tak Rossanko
dlatego jak nie ma bum przed ślubem, to należy dać sobie spokój. Nie czekać latami.
No chyba że pogodzić się, nie oczekiwać- na boki nie rozgladać.
Właśnie o to mi chodziło. Można trochę poczekać, parę tygodni znajomości, albo miesiąc, dwa, a jak nic z tego to nic z tego. A potem po latach płącz, bo pojawił się ktoś inny, a mąż był tylko z rozsądku, bo lata leciały, rodzinie odpowiadał, a w sumie nie można mieć wszystkiego...
14 2019-02-08 19:03:45 Ostatnio edytowany przez niepodobna (2019-02-08 19:06:39)
Zgadzam się z przedmówczynią. Poza tym - jeśli wejście w relacje zaczyna się od chłodnych kalkulacji i potem zastanawia, czy właściwe uczucie się pojawi, to to nie jest dobra droga.
Brak wielkiego "Bum" i wejście w taki związek nie musi być chłodną kalkulacją.
Pomiędzy tym "Bum" a "związkiem z rozsądku" jest pewna przestrzeń, w której jak najbardziej może być miejsce dla uczuć - niekoniecznie tych największych, szalonych i powodujących, że traci się świat z oczu. I związek, który nie zaczął się od tego szaleństwa, a nawet w którym ono nigdy się nie pojawiło, nie musi być złym związkiem, czy też wykalkulowanym. Zdarza się, szczególnie w sytuacjach, kiedy wszystko zaczyna się od przyjaźni, że etap "motyli" zostaje przeskoczony i od razu pojawiają się dojrzalsze, acz spokojniejsze uczucia - może właśnie miłość, a nie tylko zakochanie, zauroczenie? Tylko, że my mamy pewne wyobrażenia o tym, jak związek powinien się zacząć, jak rozwijać, co powinniśmy czuć. Kiedy toczy się to inaczej, coś nam nie pasuje.
I właśnie pytanie, na ile nie pasuje i czy obie strony potrafią to zaakceptować i świadomie wybrać siebie, mimo wrażenia, że mogłoby być więcej, mocniej, lepiej. Czy sobie naprawdę wystarczają, czy tylko próbują się o tym przekonać.
Jeżeli tak, jeśli to jest szczere i ostateczne, to problemu nie ma.
Gorzej, kiedy wchodzą w taki związek z nastawieniem, że oto zaklepali sobie jakąś opcję na wypadek, gdyby już nie spotkali kogoś, do kogo poczują więcej, a kiedy pojawi się "szaleństwo", to po prostu zostawią obecnego partnera. To jest wyrachowanie.
I właśnie pytanie, na ile nie pasuje i czy obie strony potrafią to zaakceptować i świadomie wybrać siebie, mimo wrażenia, że mogłoby być więcej, mocniej, lepiej. Czy sobie naprawdę wystarczają, czy tylko próbują się o tym przekonać.
W jakim sensie "więcej, mocniej, lepiej"? Zazwyczaj mało kto otwiera na początku całego siebie, a wręcz powinno nas to zaniepokoić, gdy tak się dzieje. Dużo też zależy, jakich cech u danej osoby się poszukuje, jednak tym "kurkiem", od którego zależy, ile z tego człowieka wypływa jego osobowości jest temperament, ale to już cecha zaliczająca się do tych bliższych cechom zewnętrznym - trudnym do zmiany, a w skutkach widoczne na ogół na pierwszy rzut oka.
Jeśli tego chcesz i wiesz sama, że z tą drugą osobą wszystko gra i jest jakoś tam w Twoim typie, to uczucie się pojawi. Wchodzenie w związki przez motylki w brzuchu - czyli popęd seksualny - zbyt racjonalne nie jest generalnie, chociaż wiadomo, że taki model dominuje.
17 2019-02-08 22:10:05 Ostatnio edytowany przez prudencja (2019-02-08 22:10:23)
Gorzej jak kiedyś jednak pojawi się taki od motylków. I kolejna drama na scenie.
Pojawi się jeśli na to pozwolisz i tego chcesz. Równie dobrze możesz mieć takiego od motylków i pojawi się następny. Poza tym motylki trwają raczej krótko. To nie przypadek, to nie siła wyższa, to zwykła rozwiązłość.
Jeśli tego chcesz i wiesz sama, że z tą drugą osobą wszystko gra i jest jakoś tam w Twoim typie, to uczucie się pojawi. Wchodzenie w związki przez motylki w brzuchu - czyli popęd seksualny - zbyt racjonalne nie jest generalnie, chociaż wiadomo, że taki model dominuje.
Szczerze umiałbyś być z kobietą, którą lubisz, przyjaźnisz się, macie wspólne poglądy, zainteresowania, nigdy się nie kłócicie, ale w sumie nic więcej do niej poza przyjaźnią nie czujesz?
Mi to się kojarzy z takimi związkami z wyrachowania : wyjdę zaniego za mąż, bo się nie kłócimy, obydwoje jesteśmy religijni, on trochę zarabia i przy nim nie zginę, poza tym nie ma co przebierać może nikt inny się nie trafi.
Pojawi się jeśli na to pozwolisz i tego chcesz.ć.
Przechodziłam to parę razy w życiu ( a zauważcie na mój słuszny wiek 41lat). Nigdy się nie pojawiło. Na dodatek straciłam tylko czas. A i druga strona miała pretensję (i słusznie), że "czemu jak nic do mnie nie czułaś dawałaś mi nadzieję?" - i masz babo placek. Ale doświadczenie przychodzi z wiekiem i już od lat się w to nie bawię.
21 2019-02-08 22:20:30 Ostatnio edytowany przez Burzowy (2019-02-08 22:21:25)
Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
A ja tak zrobiłam i nie raz i nie dwa i nie trzy. Nawet więcej niż cztery. I nie trwało to tydzień tylko powiedzmy parę miesięcy. Bum jak nie było tak nie było.
I co Pan na to Panie Burzowy
ps, rozumiem, że u Ciebie tak mogło być, ale jakby jednak to Bum nie nadeszło? Jak byś się zmusił?
23 2019-02-08 22:38:20 Ostatnio edytowany przez Burzowy (2019-02-08 22:39:09)
Różnica myślę była w tym, że ja się nie zmuszałem, ja tego chciałem i byłem pewien moich emocji i tego jak wszystko zadziała. To była osobą, z którą się dogadywałem tak dobrze jak z żadną inną. Gdybym miał to robić zaraz z 3 kolejnymi, to pewnie nie przejdzie. Obstawiam też, że niestety rossanko, ale głównie oczekiwałaś, tak po kobiecemu. No i pewnie to przeszkodziło.
Różnica myślę była w tym, że ja się nie zmuszałem, ja tego chciałem i byłem pewien moich emocji i tego jak wszystko zadziała. To była osobą, z którą się dogadywałem tak dobrze jak z żadną inną. Gdybym miał to robić zaraz z 3 kolejnymi, to pewnie nie przejdzie. Obstawiam też, że niestety rossanko, ale głównie oczekiwałaś, tak po kobiecemu. No i pewnie to przeszkodziło.
No widzisz, ja też byłam pewna swoich emocji,i wiedziałam, że to nie to.
Bo albo umiesz się zachwycać człowiekiem, albo wyszukujesz w nim wad.
Lepiej to pierwsze zdecydowanie.. Choćby i kiedyś padło- to warto
26 2019-02-08 23:01:22 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2019-02-08 23:14:03)
Bum i fajerwerki źle mi się kojarzą. Z czymś, co prędzej się kończy niż zaczyna. Wolałabym spokojne, bezpieczne uczucie - właśnie takie ciepłe i stabilne. Jeśli pan jest oprócz zalet charakteru pociągający fizycznie, czuję się przy nim pozytywnie, to mnie to satysfakcjonuje.
Bum i fajerwerki źle mi się kojarzą. Z czymś, co prędzej się kończy niż zaczyna. Wolałabym spokojne, bezpieczne uczucie - właśnie takie ciepłe i stabilne. Jeśli pan jest oprócz zalet charakteru pociągający fizycznie, czuję się przy nim pozytywnie, to mnie to satysfakcjonuje.
Niedawno byłam na takim spotkaniu, które oceniam jako bardzo udane. Tak właśnie chciałabym zacząć znajomość. Tyle tylko że pan zupełnie mi się nie podobał z wyglądu, wię skończyło się na przyjaźni.
No i sama widzisz. Num nie było, czyli pociągu nie było i nici z tego wyszły. Bum nie musi być przy pierwszym spotkaniu ani nawet po drugim. Ale jak w przeciągu pół roku nic się nie zmienia to chyba lepiej dać sobie spokój.
28 2019-02-08 23:07:25 Ostatnio edytowany przez serdeczna (2019-02-08 23:19:52)
Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
Burzowy, piszesz że zaryzykowałeś i się zakochałes - czyli jednak pyknęko, więc to zupełnie inna sytuacja. Co innego nie być nigdy zakochanym w tej osobie z którą się jest, a co innego dać szansę na relację i zakochać się z czasem.
Znów przytoczę przykład mojego byłego związku, chłopak się nie zakochał pomimo 2 lat spędzonych razem, ale deklarował że chce być ze mną z przyjaźni, i też dogadywaliśmy się w innym sferach życia jak nigdy, bo wiele nas łączyło. ty się jednak zakochałes, on by takiego określenia w stosunku do mnie nie użył "zakochakem się w niej" tylko "bardzo ją lubię". I wątpię żeby z biegiem czasu, nagle poczuł że się zakochał.
Ja myślę że wiele osób trochę źle to wszystko interpretuje, bo nie chodzi przecież o to by od pierwszego wejrzenia wybuchła namiętność i miłość po grób, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę że uczucie u każdego z nas przychodzi z czasem, ważne tylko żeby ten czas nie trwał nie wiadomo jak długo, albo żeby się w ogóle nie pojawił. Bo nie ma to jak związek, w którym uczucie nawet po 10 latach się nie pojawia, jest tylko i wyłącznie przyjaźń od początku a taki związek trwa, podczas gdy ludzie w nim tkwiący marzą o wielkim uczuciu, które ich de facto nie łączy.
Czym innym jest nie kochać partnera w ogóle od poczatku, a czym innym danie szansy na przyjście tego uczucia z osobą rokującą ku temu.
Też wybierałam do relacji mężczyzn, którzy mi się podobali, ale nie czułam wielkiego bum, ono przychodziło z czasem, miesiąc po miesiącu, bo wiedziałam od początku że szanse duże są. Chyba raz w życiu oszalałam na czyims punkcie od razu, z marszu, wystarczył mi jego widok. Ale i tak prawdziwe uczucie się buduje a nie zastaje zbudowane i gotowe.
Ross, to chyba źle zrozumiałam "bum". Tobie chodziło o poczucie, że to jest to, a mnie się skojarzyło z jakimś szalonym porywem. Szaleństwa i piorunów z jasnego nie ba nie chcę.
30 2019-02-08 23:18:05 Ostatnio edytowany przez serdeczna (2019-02-08 23:21:39)
Ross, to chyba źle zrozumiałam "bum". Tobie chodziło o poczucie, że to jest to, a mnie się skojarzyło z jakimś szalonym porywem. Szaleństwa i piorunów z jasnego nie ba nie chcę.
To ja chyba też coś źle rozumiem. Wielkie bum z jasnego nieba, to raczej marny fundament do związku, raczej nasza projekcja umysłowa i wewnętrzne wchodzenie w rolę Romea i Julii, które ma się nijak do rzeczywistości. Też tak to zinterpretowałam.
31 2019-02-08 23:21:00 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-02-08 23:23:50)
Burzowy napisał/a:Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
Burzowy, piszesz że zaryzykowałeś i się zakochałes - czyli jednak pyknęko, więc to zupełnie inna sytuacja. Co innego nie być nigdy zakochanym w tej osobie z którą się jest, a co innego dać szansę na relację i zakochać się z czasem.
Znów przytoczę przykład mojego byłego związku, chłopak się nie zakochał pomimo 2 lat spędzonych razem, ale deklarował że chce być ze mną z przyjaźni, i też dogadywaliśmy się w innym sferach życia jak nigdy, bo wiele nas łączyło. ty się jednak zakochałes, on by takiego określenia w stosunku do mnie nie użył "zakochakem się w niej" tylko "bardzo ją lubię". I wątpię żeby z biegiem czasu, nagle poczuł że się zakochał.
Ja myślę że wiele osób trochę źle to wszystko interpretuje, bo nie chodzi przecież o to by od pierwszego wejrzenia wybuchła namiętność i miłość po grób, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę że uczucie u każdego z nas przychodzi z czasem, ważne tylko żeby ten czas nie trwał nie wiadomo jak długo, albo żeby się w ogóle nie pojawił. Bo nie ma to jak związek, w którym uczucie nawet po 10 latach się nie pojawia, jest tylko i wyłącznie przyjaźń od początku a taki związek trwa, podczas gdy ludzie w nim tkwiący marzą o wielkim uczuciu, które ich de facto nie łączy.
Czym innym jest nie kochać partnera w ogóle od poczatku, a czym innym danie szansy na przyjście tego uczucia z osobą rokujące do tego.
Też wybierałam do relacji mężczyzn, którzy mi się podobali, ale nie czułam wielkiego bum, ono przychodziło z czasem, miesiąc po miesiącu. Chyba raz w życiu oszalałam na czynią punkcie od razu, z marszu, wystarczył mi jego widok. Ale i tak rawdzuwe uczucie się buduje a nie zastaje zbudowane i gotowe.
Bo gdzieś tam pisałaś, o ile dobrze zapamiętałam, że ten co 2 lata z nim byłaś- miał złamane serduszko i po prostu nie dał Wam szansy, bo nie chciał lub nie umiał- jego strata.
Myślę Piegowata, że i wielkie bum jest ok, zależy co tam dalej z nim ludzie zrobią.. Można i zamienić na spokojnie płynące paliwo..
Ross, to chyba źle zrozumiałam "bum". Tobie chodziło o poczucie, że to jest to, a mnie się skojarzyło z jakimś szalonym porywem. Szaleństwa i piorunów z jasnego nie ba nie chcę.
Nie skąd
Dla mnie Bum, to nie taki grom z jasnego nieba przy pierwszym spotkaniu (co mi się nie zdarzyło jeszcze, ale wśród moich koleżanek - tak), tylko ogólnie takie zauroczenie, zakochanie, motyle i inne biedronki, które pojawią się powoli, po paru tygodniach może miesiącach (ale nie przesadzajmy, bo jak np para spotyka się regularnie i przez pół roku nic, to ja bym już sobie dała dawno spokój).
To akurat dla mnie jest proste, albo się z kimś dogadujesz, pociąga Cię i chcesz się z nim spotykać dalej, albo nie i tu nic nie zrobisz.
serdeczna napisał/a:Burzowy napisał/a:Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
Burzowy, piszesz że zaryzykowałeś i się zakochałes - czyli jednak pyknęko, więc to zupełnie inna sytuacja. Co innego nie być nigdy zakochanym w tej osobie z którą się jest, a co innego dać szansę na relację i zakochać się z czasem.
Znów przytoczę przykład mojego byłego związku, chłopak się nie zakochał pomimo 2 lat spędzonych razem, ale deklarował że chce być ze mną z przyjaźni, i też dogadywaliśmy się w innym sferach życia jak nigdy, bo wiele nas łączyło. ty się jednak zakochałes, on by takiego określenia w stosunku do mnie nie użył "zakochakem się w niej" tylko "bardzo ją lubię". I wątpię żeby z biegiem czasu, nagle poczuł że się zakochał.
Ja myślę że wiele osób trochę źle to wszystko interpretuje, bo nie chodzi przecież o to by od pierwszego wejrzenia wybuchła namiętność i miłość po grób, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę że uczucie u każdego z nas przychodzi z czasem, ważne tylko żeby ten czas nie trwał nie wiadomo jak długo, albo żeby się w ogóle nie pojawił. Bo nie ma to jak związek, w którym uczucie nawet po 10 latach się nie pojawia, jest tylko i wyłącznie przyjaźń od początku a taki związek trwa, podczas gdy ludzie w nim tkwiący marzą o wielkim uczuciu, które ich de facto nie łączy.
Czym innym jest nie kochać partnera w ogóle od poczatku, a czym innym danie szansy na przyjście tego uczucia z osobą rokujące do tego.
Też wybierałam do relacji mężczyzn, którzy mi się podobali, ale nie czułam wielkiego bum, ono przychodziło z czasem, miesiąc po miesiącu. Chyba raz w życiu oszalałam na czynią punkcie od razu, z marszu, wystarczył mi jego widok. Ale i tak rawdzuwe uczucie się buduje a nie zastaje zbudowane i gotowe.
Bo gdzieś tam pisałaś, o ile dobrze zapamiętałam, że ten co 2 lata z nim byłaś- miał złamane serduszko i po prostu nie dał Wam szansy, bo nie chciał lub nie umiał- jego strata.
Nie dał szansy, albo po prostu to nie było to. Jak się w innej zakocha, to się nie będzie zastanawiał tylko leciał do jubilera po pierścionek zaręczynowy, bo tak to bywa. Już pisałam gdzieś o tej mojej koleżance, którą z dnia na dzień zostawił facet bo poznał inną i to było To
serdeczna napisał/a:Burzowy napisał/a:Tak zrobiłem i bardzo szybko się zakochałem. Wiedziałem, że po wcześniejszych super znajomościach jestem dosyć zamknięty na nowe, ale to będzie "to". No i tak było. Kobietom może być ciężej to sobie wyobrazić, bo Wy bardziej wszystko opieracie o seksualność i to dla Was ważniejsza sfera, dlatego szukacie tego "bum", ale to wszystko przyszło dość szybko.
Burzowy, piszesz że zaryzykowałeś i się zakochałes - czyli jednak pyknęko, więc to zupełnie inna sytuacja. Co innego nie być nigdy zakochanym w tej osobie z którą się jest, a co innego dać szansę na relację i zakochać się z czasem.
Znów przytoczę przykład mojego byłego związku, chłopak się nie zakochał pomimo 2 lat spędzonych razem, ale deklarował że chce być ze mną z przyjaźni, i też dogadywaliśmy się w innym sferach życia jak nigdy, bo wiele nas łączyło. ty się jednak zakochałes, on by takiego określenia w stosunku do mnie nie użył "zakochakem się w niej" tylko "bardzo ją lubię". I wątpię żeby z biegiem czasu, nagle poczuł że się zakochał.
Ja myślę że wiele osób trochę źle to wszystko interpretuje, bo nie chodzi przecież o to by od pierwszego wejrzenia wybuchła namiętność i miłość po grób, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę że uczucie u każdego z nas przychodzi z czasem, ważne tylko żeby ten czas nie trwał nie wiadomo jak długo, albo żeby się w ogóle nie pojawił. Bo nie ma to jak związek, w którym uczucie nawet po 10 latach się nie pojawia, jest tylko i wyłącznie przyjaźń od początku a taki związek trwa, podczas gdy ludzie w nim tkwiący marzą o wielkim uczuciu, które ich de facto nie łączy.
Czym innym jest nie kochać partnera w ogóle od poczatku, a czym innym danie szansy na przyjście tego uczucia z osobą rokujące do tego.
Też wybierałam do relacji mężczyzn, którzy mi się podobali, ale nie czułam wielkiego bum, ono przychodziło z czasem, miesiąc po miesiącu. Chyba raz w życiu oszalałam na czynią punkcie od razu, z marszu, wystarczył mi jego widok. Ale i tak rawdzuwe uczucie się buduje a nie zastaje zbudowane i gotowe.
Bo gdzieś tam pisałaś, o ile dobrze zapamiętałam, że ten co 2 lata z nim byłaś- miał złamane serduszko i po prostu nie dał Wam szansy, bo nie chciał lub nie umiał- jego strata.
No tak, miał złamane serduszko ale szansę dał - tyle że uczucie się nie pojawiło, a on dalej w ukryciu projektował sobie to wielkie bum do tamtej.
Ela210 napisał/a:serdeczna napisał/a:Burzowy, piszesz że zaryzykowałeś i się zakochałes - czyli jednak pyknęko, więc to zupełnie inna sytuacja. Co innego nie być nigdy zakochanym w tej osobie z którą się jest, a co innego dać szansę na relację i zakochać się z czasem.
Znów przytoczę przykład mojego byłego związku, chłopak się nie zakochał pomimo 2 lat spędzonych razem, ale deklarował że chce być ze mną z przyjaźni, i też dogadywaliśmy się w innym sferach życia jak nigdy, bo wiele nas łączyło. ty się jednak zakochałes, on by takiego określenia w stosunku do mnie nie użył "zakochakem się w niej" tylko "bardzo ją lubię". I wątpię żeby z biegiem czasu, nagle poczuł że się zakochał.
Ja myślę że wiele osób trochę źle to wszystko interpretuje, bo nie chodzi przecież o to by od pierwszego wejrzenia wybuchła namiętność i miłość po grób, bo chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę że uczucie u każdego z nas przychodzi z czasem, ważne tylko żeby ten czas nie trwał nie wiadomo jak długo, albo żeby się w ogóle nie pojawił. Bo nie ma to jak związek, w którym uczucie nawet po 10 latach się nie pojawia, jest tylko i wyłącznie przyjaźń od początku a taki związek trwa, podczas gdy ludzie w nim tkwiący marzą o wielkim uczuciu, które ich de facto nie łączy.
Czym innym jest nie kochać partnera w ogóle od poczatku, a czym innym danie szansy na przyjście tego uczucia z osobą rokujące do tego.
Też wybierałam do relacji mężczyzn, którzy mi się podobali, ale nie czułam wielkiego bum, ono przychodziło z czasem, miesiąc po miesiącu. Chyba raz w życiu oszalałam na czynią punkcie od razu, z marszu, wystarczył mi jego widok. Ale i tak rawdzuwe uczucie się buduje a nie zastaje zbudowane i gotowe.
Bo gdzieś tam pisałaś, o ile dobrze zapamiętałam, że ten co 2 lata z nim byłaś- miał złamane serduszko i po prostu nie dał Wam szansy, bo nie chciał lub nie umiał- jego strata.
Nie dał szansy, albo po prostu to nie było to. Jak się w innej zakocha, to się nie będzie zastanawiał tylko leciał do jubilera po pierścionek zaręczynowy, bo tak to bywa. Już pisałam gdzieś o tej mojej koleżance, którą z dnia na dzień zostawił facet bo poznał inną i to było To
No właśnie, więc po co było to wchodzenie ze mną w związek, skoro nie kochał. Wiedział to od początku, więc taki związek z góry był skazany na porażkę. Dodam, że na odchodne usłyszałam od niego, że gdy patrzy w oczy tamtej to od razu ma ochotę się oświadczyć, argumentując jednocześnie że z nią nie ma o czym rozmawiać tak jak ze mną...
Ja związałam się z facetem trochę na siłę, tak z rozsądku, bo myślałam, ze to superporządny facet (urodą nie grzeszył), idealny materiał, żeby się ustabilizować, przyszły mąż i ojciec marzeń. Sprawiał wrażenie najporządniejszego faceta na świecie. Ostatecznie typ okazał się wtrętną świnią, zostawił mnie z dnia na dzień 2 dni przed urodzinami (po zaręczynach). Niesmak do siebie po takiej sytuacji jest ogromny - człowiek zrezygnował z "motylków", zakochania, a spotkało go takie coś.
Pamiętaj, że związek z rozsądku nie gwarantuje samych profitów i wszystkiego, co najlepsze w życiu, jedynie poza motylkami. Myślę, ze jak rozpada się związek, w którym była prawdziwa miłość, to człowiek nie czuje do siebie takiego niesmaku.
37 2019-02-08 23:33:01 Ostatnio edytowany przez Ela210 (2019-02-08 23:34:10)
No tak.. tylko to dawanie szansy drogie Panie, nie ma na tym polegać- to ja Ci daję szansę, spędzimy czas razem, a Ty mi coś udowodnij- tylko naprawdę otwieram się na drugiego człowieka..nie boję się go "dotknąć i powąchać"
No właśnie, więc po co było to wchodzenie ze mną w związek, skoro nie kochał. Wiedział to od początku, więc taki związek z góry był skazany na porażkę. Dodam, że na odchodne usłyszałam od niego, że gdy patrzy w oczy tamtej to od razu ma ochotę się oświadczyć, argumentując jednocześnie że z nią nie ma o czym rozmawiać tak jak ze mną...
Ja się domyślam dlaczego tak było. Być może było tak, że wszedł z Tobą w związek, bo na początku, jakkolwiek nie było zauroczenia itd, to po prostu dobrze mu się z Tobą rozmawiało, może mieliście podobne poglądy, lubiliście w określony sposób spędzać czas. wyglądem nie straszyłąś (sorry ), może i miał nadzieję, że kiedyś przyjdzie z jego strony uczucie, ale nie przyszło i Wasz związek był po prostu dobrym koleżeństwem z bonusem (przepraszam, że tak prosto z mostu piszę, ale tak to wygląda), on Cię faktycznie bardzo lubił, może seks też był dość udany (wiadomo, ludzie potrzebują seksu), ale - jak piszesz - jak on patrzy tamtej w oczy to ma się ochotę od razu oświadczyć - bo ta druga jest właściwą osobą. On sie nie zastanawia, czy ją kocha, co do niej czuje, czy chce się z nią ożenić itd - bo to po prostu wie.
I może z nią nie ma o czym tak rozmawiąć jak z Tobą, ale jednak ją widzi jako swoją partnerkę a nie Ciebie. A tylko rozmawiać - to się to robi właśnie z koleżanką.
No tak.. tylko to dawanie szansy drogie Panie, nie ma na tym polegać- to ja Ci daję szansę, spędzimy czas razem, a Ty mi coś udowodnij- tylko naprawdę otwieram się na drugiego człowieka..nie boję się go "dotknąć i powąchać"
Tak, ale otwierać się można z wewnętrznej potrzeby, jak ktoś nas fascynuje i intelektualnie i fizycznie. Inaczej nic z tego nie będzie.
serdeczna napisał/a:No właśnie, więc po co było to wchodzenie ze mną w związek, skoro nie kochał. Wiedział to od początku, więc taki związek z góry był skazany na porażkę. Dodam, że na odchodne usłyszałam od niego, że gdy patrzy w oczy tamtej to od razu ma ochotę się oświadczyć, argumentując jednocześnie że z nią nie ma o czym rozmawiać tak jak ze mną...
Ja się domyślam dlaczego tak było. Być może było tak, że wszedł z Tobą w związek, bo na początku, jakkolwiek nie było zauroczenia itd, to po prostu dobrze mu się z Tobą rozmawiało, może mieliście podobne poglądy, lubiliście w określony sposób spędzać czas. wyglądem nie straszyłąś (sorry
), może i miał nadzieję, że kiedyś przyjdzie z jego strony uczucie, ale nie przyszło i Wasz związek był po prostu dobrym koleżeństwem z bonusem (przepraszam, że tak prosto z mostu piszę, ale tak to wygląda), on Cię faktycznie bardzo lubił, może seks też był dość udany (wiadomo, ludzie potrzebują seksu), ale - jak piszesz - jak on patrzy tamtej w oczy to ma się ochotę od razu oświadczyć - bo ta druga jest właściwą osobą. On sie nie zastanawia, czy ją kocha, co do niej czuje, czy chce się z nią ożenić itd - bo to po prostu wie.
I może z nią nie ma o czym tak rozmawiąć jak z Tobą, ale jednak ją widzi jako swoją partnerkę a nie Ciebie. A tylko rozmawiać - to się to robi właśnie z koleżanką.
Ja to doskonale wiem. Związek już dawno przebolałam więc wisi mi to. Ale co do uczucia do tamtej - ona go nie chciała, dla niej on nie był tą miłością. W sumie ja mam takie samo podejście jak on sam tyle że ja nie weszłambym w związek z kimś kogo pewną nie jestem. Proste.
Ja to doskonale wiem. Związek już dawno przebolałam więc wisi mi to. Ale co do uczucia do tamtej - ona go nie chciała, dla niej on nie był tą miłością. W sumie ja mam takie samo podejście jak on sam tyle że ja nie weszłambym w związek z kimś kogo pewną nie jestem. Proste.
Dokładnie, tak też może być. Czasem się człowiek naszuka zanim trafi na osobę dla siebie (z wzajemnością). Jednym się to udaje (nawet parę razy), inni latami są sami i bywa, że sami zostaną - takieżycie, trzeba to dzielnie przyjąć
serdeczna napisał/a:Ja to doskonale wiem. Związek już dawno przebolałam więc wisi mi to. Ale co do uczucia do tamtej - ona go nie chciała, dla niej on nie był tą miłością. W sumie ja mam takie samo podejście jak on sam tyle że ja nie weszłambym w związek z kimś kogo pewną nie jestem. Proste.
Dokładnie, tak też może być. Czasem się człowiek naszuka zanim trafi na osobę dla siebie (z wzajemnością). Jednym się to udaje (nawet parę razy), inni latami są sami i bywa, że sami zostaną - takieżycie, trzeba to dzielnie przyjąć
Prawda jest taka, że związał się ze mną bo przede mną nikogo nie miał na poważnie bo zaliczał właśnie same porażki. No a jak wiemy na fajnym gadaniu związku się nie zbuduje jak brak jednak tego czegoś.
rossanka napisał/a:serdeczna napisał/a:Ja to doskonale wiem. Związek już dawno przebolałam więc wisi mi to. Ale co do uczucia do tamtej - ona go nie chciała, dla niej on nie był tą miłością. W sumie ja mam takie samo podejście jak on sam tyle że ja nie weszłambym w związek z kimś kogo pewną nie jestem. Proste.
Dokładnie, tak też może być. Czasem się człowiek naszuka zanim trafi na osobę dla siebie (z wzajemnością). Jednym się to udaje (nawet parę razy), inni latami są sami i bywa, że sami zostaną - takieżycie, trzeba to dzielnie przyjąć
Prawda jest taka, że związał się ze mną bo przede mną nikogo nie miał na poważnie bo zaliczał właśnie same porażki. No a jak wiemy na fajnym gadaniu związku się nie zbuduje jak brak jednak tego czegoś.
Bogatsza o doświadczenie w końcu kogoś sobie znajdziesz, młoda jesteś, wszystko przed Tobą
No i z czym tu jeszcze dyskutować, ross nie chciała się na nikogo otwierać, liczyła na nie wiadomo co, niech się dzieje samo. A facet serdecznej myślami cały czasy był przy innej. Przecież to są zupełnie inne przypadki. Jak się chce kogoś obdarzyć uczuciami, to trzeba prezentować postawę aktywną, a nie pasywno - roszczeniową. I nie ma tu miejsca na żadne negocjacje i odstępstwa.
No i z czym tu jeszcze dyskutować, ross nie chciała się na nikogo otwierać, liczyła na nie wiadomo co, niech się dzieje samo. .
Bo to się dzieje samo, albo Ci ktoś odpowiada albo nie, to nie wyższa matematyka
To jest właśnie po części matematyka, ale to nie 2 + 2. Chyba powinnaś się zastanowić, dlaczego kolejni faceci Ci się nie podobali nie?
47 2019-02-09 00:12:43 Ostatnio edytowany przez MagdaLena1111 (2019-02-09 00:13:53)
Hej! Co myślicie o takim związku z rozsądku? Przeszło pół roku temu poznałam pewnego chłopaka, zaprzyjaźnilismy się i złapalismy świetny kontakt, ale ja go wrzuciłam do szufladki 'friend zone'. Domyślałam się, że mogę się mu podobać, ale nie dopuszczałam tej myśli, że nasza relacja mogłaby wykroczyć poza margines przyjaźni i mieć charakter romantyczny. Przez te pół roku zbliżyliśmy się bardzo do siebie, chociaż nasza relacja opierała się głównie na komunikatorach, gdyż wyprowadziłam się na pewien czas z Polski. W międzyczasie zaczęło mi się zmieniać postrzeganie jego i naszej relacji, a po powrocie do kraju jakoś tak wyszło, że zostaliśmy parą. Mimo, że byłam bardzo niepewna tego, to właściwie określiliśmy naszą relację mianem związku.
To super człowiek, uczuciowy, dobry, kochany, uczynny, empatyczny, kulturalny i bardzo zaangażowany w naszą relację. Stawia moje potrzeby ponad wszystko inne. Ponadto dobrze rokuje życiowo na przyszłość. Wiem, że mu zależy. I tu pojawia się problem, bo mam wrażenie, że weszłam w ten związek z racjonalnych powodów, którymi w zasadzie są jego cechy charakteru i chęć poczucia stabilizacji. Bo niestety cytując współczesnego klasyka: "nie ma fal, nie ma fal". Czuję ogromne pokłady ciepła i sympatii względem niego. Czułość, pocałunki, seks - również wszystko jest i napewno nie są one wymuszone. Poza tym już zaczęło się pomieszkiwanie u siebie. Może trochę szybko, ale mieszkamy rzut beretem od siebie i czasem zostajemy u siebie na noc. Są sytuacje, w których trochę baranieje ze swoim myśleniem, np gdy on mówi, że tęskni, a ja tego nie czuję. Nie przechodzą mi te słowa przez gardło. Poza tym nie ma motylków, szału emocji, endorfin itp. Jest po prostu...stabilnie. Czuję się jakbym była już z nim z 10 lat![]()
Domyślam się, że mogłam wejść w tę relację głównie dlatego, że czuję się przy nim dobrze i mamy jakąś płaszczyznę porozumienia. Ja jestem sama już 5 lat nie licząc marnych prób budowania stałej relacji. W między czasie m.in. fatalnie się zakochałam w mężczyźnie, który brutalnie zerwał ze mną znajomość, a ja to potem odchorowywałam przez rok czy też wpakowałam się w prawie roczną, toksyczną relację, w której doznałam dość mocnej karuzeli emocjonalnej. Obecnego partnera (?) nie chcę skrzywdzić, wie o moich obawach, które wynikały początkowo głównie z różnicy wizji na przyszłość i stylów życia, a teraz dodatkowo dochodzą moje obawy o to, że nie ma TEGO CZEGOŚ i boję się, że to się za jakiś czas rozleci. Poza tym on się zaczyna dla mnie zmieniać, ja na nim niczego nie wymuszam, bo nie chce by robił cokolwiek wbrew sobie i ciagle mu to wbijam do głowy.
Ogólnie nie wiem jak na to patrzeć, czy się za bardzo przejmuje i analizuje? Czy robię jednak słusznie rozkładając sytuacje na czynniki pierwsze i powinnam się z tego wyplątać? Znajomi mówią bym przestała wybiegać na x czasu do przodu i bym się skupiła na tu i teraz, a czas pokaże, ale nie odpowiada mi do końca taki stan rzeczy i rozkładam ręce.
Help.
Trochę to brzmi jak opis związku z braku laku dla Ciebie :-(. A jego pochłonęło.
Sama sobie UCZCIWIE odpowiedz na pytanie, czy ta relacja powoduje, że dajesz z siebie, ile możesz, a ten facet sprawia, że starasz się dla niego najbardziej na świecie? Czy jednak masz zapas, ale zapału, żeby swój potencjał realizować brak.
Chciałabyś być w realacji, w której Twój partner stara się dla Ciebie na maksa, czy tak, jak mu wychodzi?
Czy on ma szansę poczuć, jak to jest, gdy kochasz tak, że jesteś gotowa na „wszystko” ;-) ?
Nie wiem, ale chyba nie warto kogoś krzywdzić czymś z definicji gorszym :-\ Bo w chwilach, kiedy będzie Ci gorzej w tym związku, albo pojawią się problemy, Zamiast je rozwiązywać z miości do niego, będziesz myślała, że pojawły się dlatego, że on jest trochę słabszym wyborem niż mógłby być.
Albo wiesz co? Nie przejmuj się nim. W sumie to on musi się zatroszczyć o siebie. Widocznie mu to pasuje.
Pytanie co mu pasuje, ten układ, czy niewiedza?
To jest właśnie po części matematyka, ale to nie 2 + 2. Chyba powinnaś się zastanowić, dlaczego kolejni faceci Ci się nie podobali nie?
Za niscy byli i za mało zarabiali. Przecież musiałam żyć na jakim poziomie.
Pytanie co mu pasuje, ten układ, czy niewiedza?
Na moje oko, to jak mu już minie haj, to się dość szybko połapie. Takie rzeczy wyjdą w praniu.
Za niscy byli i za mało zarabiali. Przecież musiałam żyć na jakim poziomie.
Uuu, cóż za docinki. Gorzej ross, że Ty tego nie wiesz, a ja się mogę domyślać jedynie.
Na moje oko, to jak mu już minie haj, to się dość szybko połapie. Takie rzeczy wyjdą w praniu.
Troszkę nie rozumiem za co obwiniamy tego chłopaka. A haj jak mu się nie poszczęści może potrwać 3 lata. Jak autorka chce kochać to droga wolna, jak nie to powinna zakończyć.
rossanka napisał/a:Za niscy byli i za mało zarabiali. Przecież musiałam żyć na jakim poziomie.
Uuu, cóż za docinki. Gorzej ross, że Ty tego nie wiesz, a ja się mogę domyślać ć.
To nie docinki, to szczera prawda. Czekałam na księcia.
MagdaLena1111 napisał/a:Na moje oko, to jak mu już minie haj, to się dość szybko połapie. Takie rzeczy wyjdą w praniu.
Troszkę nie rozumiem za co obwiniamy tego chłopaka. A haj jak mu się nie poszczęści może potrwać 3 lata. Jak autorka chce kochać to droga wolna, jak nie to powinna zakończyć.
O nic go nie obwiniam. Uważam, że jest na haju i póki co nawet nie zauważa, że jego ukochana tego haju nie doświadcza. Zakochanie to egoistyczny stan, w którym myśli się tylko o tym, żeby ukochany obiekt nie zniknął i nie pozbawił nas haju. Potem zaczyna się życie.
No Ross.. ale nawet Kopciuszek Księcia obtańcowywał do zgubienia pantofelka.. Inaczej nic by z tego nie było
No Ross.. ale nawet Kopciuszek Księcia obtańcowywał do zgubienia pantofelka..
Inaczej nic by z tego nie było
Książę, nie książę, romantyzm mi już dawno uleciał . No nic, może w przyszłym życiu się poszczesci ; )
Ross, przed następną randką albo nawet rozmową na portalu walnij sobie czteropaczek Wojaka i to mocnego. Jak wleci ten brakujący luz to powinno być dobrze.
Ross, przed następną randką albo nawet rozmową na portalu walnij sobie czteropaczek Wojaka i to mocnego. Jak wleci ten brakujący luz to powinno być dobrze.
Na razie się na żadną nie wybieram, ale dzięki za troskę.
Po takim czteropaczku to luz nie pozwoli nogami powłóczyć..
A ja tam lubię „bum” Nie mam po nim moralniaków, za to ogrzewające serce wspomnienia. I te łzy wylane... ajajaj
Powiem tak. Moim zdaniem taki układ ma sens tylko wtedy, kiedy obie strony wiedzą, że nie ma między nimi ''tego czegoś'', ale mimo to chcą się angażować dalej i to ciągnąć.
Sytuacja, w której jedna strona nie kocha, ale jest bo jest, a druga wierzy w szczerość uczuć i niczego nie podejrzewa, to zwykłe kłamstwo i totalne świństwo. Takie moje zdanie. Wykorzystywanie naiwności, uczuć, obecności drugiego człowieka i czyste wyrachowanie.
Sytuacja, w której jedna strona nie kocha, ale jest bo jest, a druga wierzy w szczerość uczuć i niczego nie podejrzewa, to zwykłe kłamstwo i totalne świństwo. Takie moje zdanie. Wykorzystywanie naiwności, uczuć, obecności drugiego człowieka i czyste wyrachowanie.
Zgadzam się. Dlatego jeśli zaistnieje taka sytuacja, to należy o tym szczerze porozmawiać i w ten sposób pozwolić drugiej osobie świadomie zdecydować czy chce tkwić w takiej relacji z nadzieją, że z czasem rozsądek zamieni miejsce z miłością i prawdziwym przywiązaniem, czy odpuścić i szukać swojego szczęścia gdzieś indziej. Uczciwość jest bardzo ważna, tym bardziej, że uczuć nie da się oszukać i jeśli one nigdy nie wybuchną, to z czasem druga strona zacznie orientować się, że coś jest nie tak - to może być początek końca.
O kurcze, potok wiadomości! Dziękuję wszystkim za odzew i opinie, to duży bodziec dla mnie do dalszych rozmyślań nt mojej sytuacji.
Postaram się w miarę możliwości poodpowiadać składnie i rzeczowo na wszystkie wiadomości dotyczące mojego problemu.
Na wstępie tylko dodam, że nie czuję, że do szczęścia jest mi potrzebny facet. Jestem osobą mocno samodzielną i od dawna radzę sobie sama (włącznie z otwieraniem słoików ) Czuję się kompletna sama ze sobą, ze swoim życiem, marzeniami, celami itp. Mam mnóstwo pomysłów na swoje życie oraz pasuje, którym staram się w jakimś stopniu oddawać, znajdując czas pomiędzy pracą a resztkami życia studenckiego. On o tym wszystkim wie, rozmawiałam z nim o tym. Wiem też, jak się zachowuje gdy wchodzę w jakąś relację bardzo na siłę - przerobiłam już to rok temu. Wpakowałam się w coś, czego nie byłam pewna, ale potraktowałam to na luzie na zasadzie "będzie co ma być, zobaczy się". Po 3 tygodniach znajomości coś się zaczęło psuć i bardzo mocno mi nie pasować w tym wszystkim, a gdy on wyznał mi że zależy mu na mnie BARDZO... To było dla mnie jak cios mokrą ścierką po twarzy. Doznałam olśnienia i od razu po tym wyznaniu pojawił mi się wyimaginowany w głowie neon PORA WIAĆ! ASAP! I to był w zasadzie koniec naszych spotkań, nie chciałam krzywdzić tamtego gościa więc wytłumaczyłam mu jak to z mojej strony wygląda i że to nie to.
Może potrzebuję tutaj czegoś równie konkretnego, jakiegoś błysku.
Tutaj wydaje mi się, że wszystko wyklarowało się z przyjaźni i porozumienia, ale tez nie nadajemy na tych samych falach, czasem nasze zdania na różne tematy się różnią, co jest oczywiście ok bo to stwarza powody do dyskusji i dalszego poznawania się.
Wiem, że jestem dla niego wyzwaniem i to mnie trochę dołuje. Ja robię sobie 100km wycieczki na rowerze, chodzę po górach, biegam, jeżdzę stopem i szlajam sie po świecie z plecakiem, epizodycznie ćwiczę sztuki walki i jestem nastawiona na rozwój i poznawanie wszystkiego, smakowanie życia. On jest stabilny, nie zna tego i jednocześnie chce tego wszystkiego spróbować co mnie cieszy. Ale z drugiej strony i przytłacza, bo wiem, że to nie będzie on i że te wszystkie poczynania będą ukłonem w moją stronę, by się do mnie dopasować. Moge go wprowadzać w swój swiat, ale wiem, że ja sama chciałabym kogoś kogo pasjonują te same rzeczy co mnie, kto jest w te rzeczy wkręcony i oboje jesteśmy dla siebie inspiracją i motywacją do dalszego eksplorowania życia.
No to sobie pomarudziłam.
Wiem, że w życiu bywa różnie, na tego księcia można trafić ale jest to ciężkie, ferwor uczuć czasem jest dobry tylko na chwilę, a potem przychodzi szara rzeczywistość i spadanie klap z oczu. Przeszłam już związek z przyjaźni przeradzającej się w miłość (i potem długo odchorowywałam rozstanie), przeżyłam wielkie bum, wow i motyle (krótka znajomość, a rozstanie przeżywałam 10 razy dłużej niż czas trwania tej relacji), romans i toksyczna karuzela też nie są mi obce. We wszystkich relacjach kierowałam się uczuciami, które pojawiały się prędzej czy później i odciskały piętno na mojej psychice, głębsze lub płytsze.
Ale chyba z autopsji teraz wnioskuję, że najbardziej komfortową sytuacją są te wyzwolone emocje, brak wątpliwości i wirujące motyle otępiające mózg jak po dawce LSD. Potem można płakać rzewnymi łzami w razie porażki, ale co to są za łzy! Jak to już ktoś powyżej napisał... No i ten brak wątpliwości jest wspaniały.
Wiem, że istnieją związki z rozsądku i wiem, że mogą one trwać pro forma latami, bo tak jest lepiej bo i wygodniej dla obu stron. I te obie strony (lub co gorsza - jedna) usychają z tęsknoty za porywem emocjonalnym i momentem wyrwania ich z tej szarej, nudnej rzeczywistości. Nie chcę tak.
Z drugiej strony może i liczę na to, że z czasem przyjdzie miłość za to jaki jest. Wiem, że jest dobrym człowiekiem i zasługuje na dobrą partnerkę.
Wczoraj miałam kryzys i jak się spotkaliśmy to finalnie trochę się posypałam, opowiedziałam mu o swoich wątpliwościach, niestety nie w ten sposób "NIE JARASZ MNIE, NIE EMOCJONUJESZ, NIE FASCYNUJESZ", nie mam serca mu tego powiedzieć, a wiem, że musiałabym to powiedzieć wprost, bo nie umiem owijać w bawełnę i brnąć w temat na około. Z drugiej też strony nie mam tego poczucia, że chciałabym się ewakuować. Jestem beznadziejna, wiem. Gdyby to było dla mnie oczywiste, że go nie chcę, nie ciągnęła bym tego. Pewnie się łudzę. I przy okazji jego i marnuję czas obojgu. Powiedziałam mu wczoraj, że nie wiem czy jestem w stanie zaangażować się w te relacje tak jak on. On niby rozumie. Zapytałam też, czy przyjmuje do świadomości to, że pewnego dnia mogę się z tego wycofać. Powiedział, że tak.
Więc nic się nie zmieni i czujesz się usprawiedliwiona...?
Marsylia, jeśli mogę Ci coś poradzić, to nie staraj się rozwiązać "problemu" na siłę i na szybko, bo ktoś Ci coś powiedział. Chyba, że Ty już tak naprawdę wiesz, że go nie chcesz. Ale z tego co piszesz, to nie.
Może być też tak, że zakończysz związek, a wtedy do świadomości przebiją się jakieś uczucia czy emocje wcześniej przyblokowane i zrozumiesz, że to było TO, a będzie już za późno, by coś naprawić.
Bo nie należy liczyć na to, że on będzie na Ciebie czekać, nawet, jeśli teraz tak mu się wydaje. To nie działa.
Tym bardziej, jeżeli zwiążesz się z kimś innym i stwierdzisz, że te motyle to jednak za mało, powrotu raczej nie będzie...
Zdziwiłam się dlaczego uważasz, że jak chciałby podzielić z Tobą Twój świat, to robiłby to na siłę, tylko dla Ciebie? Wycieczki po górach itp to nie są jakieś aktywności wąskie, wiele osób to lubi lub polubić może.
Mi się wydaje, jakbyś za wszelką cenę chciała bronić swojego terytorium, by nikt nie mógł się zbliżyć. Może faktycznie nie jesteś gotowa na związek. jakikolwiek i z kimkolwiek.
Albo o coś innego w nim chodzi, o czym tu nie piszesz.