Witajcie Kobietki, nigdy nie pisałam na żadnym forum, ale dziś czuję, że właśnie tego mi potrzeba - rozmowy z innymi "pokaleczonymi" osobami. Mam 30 lat i 8-letniego synka. Będąc w ciąży zostałam sama, bo mój wieloletni partner stwierdził, że się nie nadaje do bycia ojcem. Nasze rozstanie było burzliwe i bardzo trudne. Trzykrotnie po urodzeniu synka próbowaliśmy ponownie walczyć o nasz związek - z marnym skutkiem, bo mój partner wpadł w nałóg - najpierw był alkohol, później twarde narkotyki. Wtedy już wiedziałam, że koniec naszego związku jest ostateczny - nie chciałam wychowywać synka w patologii. Było mi bardzo ciężko, ale pozbierałam się i pokochałam swoje życie takim, jakie jest. Po paru latach poznałam mężczyznę 10 lat starszego ode mnie. Czułam, że jestem już gotowa wejść w nową relację. Zaczęliśmy się początkowo spotykać niezobowiązująco, jako znajomi - zaczęło się od krótkich rozmów przy kawie, później były pierwsze wspólne wyjazdy za miasto i w końcu coś zaiskrzyło. Z czasem mój synek również go pokochał i zaczął mówić do niego "tato". Obecnie jesteśmy ze sobą już od roku, mieszkamy razem, ale z całą pewnością mogę powiedzieć, że ten związek to niestety nie jest to, czego oczekiwałabym po wszystkim co w życiu przeżyłam. Podejrzewam, że mój partner może mieć jakieś problemy psychiczne. Przez pierwsze miesiące naszego związku mój partner dzwonił do mnie po kilka razy dziennie, albo chociaż wysłał jakiegoś miłego sms'a w ciągu dnia, często specjalnie zwalniał się godzinę wcześniej z pracy, żeby tylko wrócić do mnie i dziecka i spędzić z nami czas. Był taki kochany, myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. I z czasem wszystko to się rozwaliło, bez jakiejkolwiek przyczyny - NAGLE. Zaczęło się od tego, że przestał dzwonić, zaczął na cały dzień wyłączać telefon. Z czasem zaczął wracać z pracy coraz później - najpierw godzinę później, a potem dwie, trzy, cztery. Tłumaczenia były ciągle różne - on musiał przejechać się rowerem, on musiał pooddychać świeżym powietrzem, bo chciał jechać coś zwiedzić w okolicy, bo go wzywał jakiś głos, bo po prostu MUSIAŁ itd. A ja siedziałam w domu, czekając z ciepłym obiadem, głodna, bo czekałam na niego, żebyśmy mogli zjeść razem, martwiłam się, dzwoniłam na telefon który był ciągle wyłączony. A on ciągle powtarzał, że nie rozumie o co mi chodzi, bo przecież on nic złego nie robi. Tak samo jak jesteśmy gdzieś umówieni - do znajomych, czy rodziny, do lekarza, czy na jakiś wyjazd - nigdy nie przyjechał na czas, odwołałam przez niego już setki spotkań i wizyt. I zawsze tłumaczył się, że on nie zapomniał o tym, ale nie mógł przyjechać na czas. Zapytany dlaczego, zawsze odpowiada "Ty niczego nie rozumiesz. Ja musiałem jechać". Tłumaczyłam miliony razy, że w takim razie niech chociaż do mnie zadzwoni, powiadomi mnie, żebym mogła jakoś inaczej poukładać swoje plany i swój dzień. Mimo tłumaczeń - nigdy nie zadzwonił i nie powiadomił mnie, że nie przyjedzie do domu.
Kiedyś byliśmy umówieni, że mój partner popilnuje synka w domu, a ja pójdę do szkoły na zebranie z rodzicami. Miał przyjechać przed 16:00, tak żebym zdążyła na zebranie. Nie było go do 19:00, telefon wyłączył, nie raczył nawet zadzwonić, a ja musiałam synka zabrać ze sobą na zebranie.
Są dni w których jest świetnie - przytula mnie, całuje, mówi mi mnóstwo wspaniałych komplementów, bawi się z dzieckiem, pomaga w domu, wraca punktualnie, razem gdzieś jedziemy, spędzamy wspólnie czas, normalnie rozmawiamy. A później przychodzą dni, w których on wpada w jakąś paranoje, uważa że ktoś go śledzi, że ktoś go obserwuje, mówi że on wie jaki ja mam plan ale mi się go nie uda zniszczyć (??), że on wie że wszyscy czekają na jego moment, ale on sobie poradzi, on jest zabezpieczony na przyszłość, że on się nam nie da (??). Kompletnie nie pojmuję o co chodzi. I wtedy mnie całkowicie ignoruje, wyłącza telefon, znika na wiele godzin i wraca do domu późnym wieczorem. Zdradę wykluczam całkowicie, bo wraca do domu brudny, spocony, zmoknięty i zmarznięty (jeździ tylko rowerem, nie ma samochodu), ale to jeszcze bardziej mnie martwi bo gdzie w takim razie się podziewa przez tyle godzin?
Co więcej, jest uzależniony od brania różnych tabletek - są to co prawda suplementy, ale on je bierze na potęgę wmawiając sobie, że on musi bo go kości bolą, kostki ma sztywne, albo mięśnie, albo że on ma chore serce dlatego bierze np. Acard (i to nie 1 tabletkę dziennie, a po kilka na raz). Nigdy nie miał stwierdzonej żadnej choroby, jedynie w dzieciństwie posiadał orzeczenie o niepełnosprawności intelektualnej w stopniu lekkim, skończył szkołę specjalną.
Miesięcznie na te tabletki wydaje majątek. Ale jak był przeziębiony i chciałam mu dać jakieś leki na odporność, to zaczął się zarzekać, że on nic takiego nie będzie brał, bo on nie lubi brać leków (?!).
A czemu akurat dziś piszę do Was? Bo dziś pierwszy raz nie wrócił na noc do domu i od wczoraj od godz. 15:00 ma wyłączony telefon. Nie wiem gdzie jest, nie wiem co robił całą noc, nic nie wiem, nie wrócił z pracy, nie dał znaku życia. Nie spałam, nie jadłam, nie mam na nic siły. Siedzę i się martwię. W domu zostawił wszystkie dokumenty, pieniądze, rzeczy, więc jestem pewna, że nagle nie wyprowadził się z domu, ale w takim razie gdzie jest, co robi?! Żołądek mam ściśnięty na amen, nerwy aż mnie trzepią od środka. A tu małe dziecko w domu, które nic nie rozumie, co się dzieje, czemu tata nie wrócił do domu, martwi się. Rano synek wstał i pierwsze co skierował się do naszego łóżka, myślał, że obudzi tatę jak zawsze w niedzielę. A w łóżku pusto Nie wiem już co mam robić. I co mam zrobić jak wróci? (jeżeli wróci). Krzyczeć, płakać, obrazić się, tłumaczyć (znowu)? Jak ja mam się zachować po czymś takim? I jak ja mam takiemu człowiekowi zaufać, skoro nigdy nie mogę na niego liczyć. Czuję się jakbym nadal była sama z synkiem, jakbym nadal sama musiała sprostać wszystkim trudom codzienności
To wszystko tak strasznie boli, ale najbardziej świadomość, że znowu mój synek jest krzywdzony - najpierw olewał go jego biologiczny ojciec, teraz i ten przybrany nie interesuje się nim. A to wszystko moja wina. Krzywdzę własnego syna swoimi złymi decyzjami i wyborami