Hej wszystkim.
Aktualnie po 7 latach małżeństwa a 10 znajomości zderzylem się czołowo z pociagiem relacji "wyprowadzam się bo wypalily się moje uczucia".
Pomijając fakt, że brakowało między nami szczerych rozmów i teraz te wszystkie mikropekniecia zebraly się w kanion, to nie daje mi spokoju jedna rzecz.
Mianowicie, 2 tygodnie temu żona byla czuła, cieplym głosem zwracała się do mnie, żartował, dzwoniła, przytulanka się itd. Tak jak to było w naszym dziwnym związku przez ostatnie 10 lat.
A tu nagle z dnia na dzień stała się oschla, zimna jak głaz, trzymająca uczucia na wodzy, bez mrugnięcia powieka. Mówi "Twoje" zamiast "nasze" . Nie chce dotyku wogole choć najmniejszego. Unika wzroku. Gdy usiedlismy do poważnej rozmowy, powiedziała, że zdała sobie sprawę że nie jest szczęśliwa. Ze jestem i byłem jej najlepszym przyjacielem, ale tylko to.
Zaklina się, że nikogo nie ma bo wtedy byłoby łatwiej odejść. Wiem, że dużo pracuje i w pracy też nie miałaby kogo poznać bo to specyficzne miejsce.
Szuka lokum do wynajęcia. Póki co mieszkamy razem, zamieniamy kilka zdań. Śpimy w jednym łóżku, oczywiście bez żadnych fizycznych kontaktów.
Ufalem I nadal ufam swojej żonie, ale wprost ciężko mi uwierzyć, że można zmienić się o 180 stopni w ciągu jednego dnia. Musialo się wydarzyć coś co było zapalnikiem. Spotkanie z kimś kto ją oczarować, rozmowa, miło spędzony czas...
Czytałem tu na forum o podobnych przypadkach, gdy kobiety mówiły, że nie mają nikogo, ale jednak ktoś był. A ich nastawienie rownie nagle się zmieniło.
Nadal mamy do siebie szacunek i nie chciałbym tego zmienić bez względu co się stanie.
No, ale coś w tyle głowy mówi mi, że nie jest ze mną szczera. I to mnie chyba boli najbardziej.
Czy któraś z Pan tu obecnych przeżyła lub słyszała o takiej nagłej metamorfozie z dnia na dzień bez pojawienia się osoby 3ciej?
Osoba, która biegła do mnie rano 2 tygodnie temu i tulila sie mówiąc, że miała zły sen, osoba, która na kartce urodzinowe własnoręcznie zrobione napisała, że bardzo kocha swojego męża, a koleżankom mówiła, że nigdy złego słowa nie powie o swoim mężu - z dnia na dzień stała się zimna jak głaz, twarda, głos jej się zmienił i nie potrzebuje dotyku choć całe dnie spędzamy razem we wspólnym domu i która zostawia swój ukochany ogród i wszystko w co wlozyla masę serca i siły a co dawało jej mega satysfakcję.
Ta osoba z dnia na dzień chce to wszystko zostawić mówiąc że wypalily sie uczucia.
Ciężko mi po ludzku w to po prostu uwierzyć. Ciężko mi uwierzyć, że nie ma kogoś kto jest motywatorem i dodającym sił ogniwem.
Jakie jest Wasze zdanie?
PS. Ta kobieta jeszcze niedawno w zeszłym miesiącu szukała domku na wiosce w górach, bo taki mieliśmy plan, żeby tam wyjechać. Mówiła, już bym chciała. W sypialni stoi duży karton z rzeczami które już sobie skupuje do tego domu.
2 miesiące temu kupiliśmy nowe auto. Chciałem tańsze na raty na 3 lata. Powiedziała stać nas weź droższe na 4 lata.
Planowalismy wyjazd na Zanzibar w przyszłym roku na wakacje.
Zapytałem, ale parę dni temu mówiłaś że kochasz. Tak, bo tak myślałam.
Normalnie jakby miała w sobie druga zła siostrę bliźniaczke.
Trudno uwierzyć w taką nagła zmianę w ciągu doby.
PS. 2 co mi się przypomina... To jej wyznanie nastąpiło kilka dni po moim 7 dniowym pobycie za granicą. Wiem, że w tym czasie była w domu, dużo porzadkowala itd. Wiem, że była 2 razy ze szwagrem I szwagierka na spacerach i jarmarku świątecznym. Niby nic takiego, ale do szwagra czasami wpada kolega kawaler. Wiem, że żona lubiła jego poczucie humoru. Z rozmowy wynikało, że jego tam jednak nie było. Choć myślę, że był i choć między nimi nie doszło do czegoś "poważniejszego" to zauroczyla się nim. Ale to moje niepotwierdzone odczucia tylko.
Gdy byłem za granicą zapytałem ja, ze czuje ze coś jest nie tak. Nie odpowiedziała, ale po powrocie było normalnie przez kilka dni.
Nigdy nie mielismy nic do ukrycia. Zawsze komputer, telefon czy konto fb moglismy przegladac.
Ok.miesiaca temu kupiłem zonie nowy komputer. Wysluchalem wykładu, że komputer to jak bielizna i że nie ma nic do ukrycia, ale jednak to jest kawałek prywatnej sfery.
OK. Ja to rozumiem i akceptuję. Ale dlaczego akurat teraz tak twierdzi?
Te wszystkie małe okruchy tworzą mi pewien obraz, który wypieram jednak z głowy. Bo jak człowiek coś podejrzewa, to wszystko można w danym momencie podpasowac i stworzyć teorię spiskowa.
Ale gdy ktoś zostawia swoje gniazdo, swoje pasje, które go nakrecaly i nagle są nic nie warte, to nie może to być podejście zdroworozsadkowe, a silnie emocjonalne.
I te emocje napędzają do takiej ślepej ucieczki i palenia mostów.
Jak sądzicie?