Cześć, jak w tytule... przez tyle lat nigdy nie miałam oficjalnie faceta,nikomu nie pozwalam się do siebie zbliżyć.
Chcę to z siebie gdzieś wyrzucić.
Po pewnych doświadczeniach mam straszne problemy z zazdrością... nagłe napady złości i rzucanie oskarżeniami to u mnie norma.
Rok temu myślałam,że poznałam miłość swojego życia, ale po jakimś czasie wyszło na jaw,że facet flirtował z jeszcze innymi...i to w upokarzający dla mnie sposób, bo w tym samym czasie wyznawał mi miłość.
Do tego tamte kobiety były wizualnie moim przeciwieństwem(czyt. opalone brunetki z dużymi piersiami) a ja jestem bardzo szczupłą,bladą blondyną...ehh : P
Od tego czasu mam ogromneeee kompleksy i złoszczę się ,że nie wyglądam tak dobrze jak tamte dziewczyny.
Wcześniej miałam podobną sytuacje ,a pech chciał ,że znowu źle trafiłam i zastanawiam się,czy już zawsze tak będzie.
Każdego nowego poznanego mężczyznę oceniam przez pryzmat tamtej dwójki. Nikomu nie umiem zaufać... strasznie się z tym męczę. Wmawiam sobie,że nie potrzebuje faceta,ale to nie jest prawda. Bardzo brakuje mi bliskości, ale chyba już nie umiem sobie poradzić z tym wszystkim.
Doradzicie mi coś ,dziewczyny? Może z tym trzeba iść do psychologa?
Myślę,że z takim podejściem jestem skazana na samotność.