Cześć. To mój pierwszy post na tym forum. Mimo, że nie przepadam za uzewnętrznianiem się w Internecie i wywlekaniu żali, czasem nie czuję się już na siłach, aby dźwigać wszystkie sprawy samej.
Zacznę od tego, że mam 25 lat. Trzy lata temu pierwszy raz zaangażowałam się po raz pierwszy w ,,związek" (wcześniej nie miałam żadnego doświadczenia z mężczyznami), z tym że ,,związek" ten rozpoczął się od nadużycia na tle seksualnym. Nie chcę wchodzić w szczegóły, bo jestem świadoma, że była to też moja wina, ignorowałam bowiem istotne znaki ostrzegawcze, a potem z wyrzutów sumienia zaczęłam się z tą osobą spotykać. Na temat tej relacji nie chcę się rozpisywać, była dysfunkcyjna, pełna przemocy psychicznej i wykorzystywania mnie, także na tle finansowym, ale zdaję sobie sprawę, że sama dałam na to przyzwolenie. Moja samoocena spadła do zera i desperacko szukałam pomocy - znajomi zazwyczaj w takich sytuacjach umywają ręce. Pomógł mi znajomy, którego spotkałam już w okresie, kiedy byłam we wspomnianym wyżej związku. Bardzo zainteresowała go ta sprawa, wielokrotnie sam udzielał mi rad, oferował pomoc, nawet wysłanie do mojego byłego partnera swoich szemranych znajomych w celu ,,zaprowadzenia z nim porządku" w razie, gdyby ten mnie uderzył.
Bezgranicznie mu zaufałam, co teraz z perspektywy wiem, że było ślepe. Niemniej jednak wydawało mi się, że w końcu udało mi się znaleźć przyjaciela, na którego zawsze mogę liczyć i na którego zawsze czekałam, dotychczasowe znajomości nie były wiele warte. Z nowym ,,przyjacielem" rozmawiałam codziennie po kilka godzin, często w nocy, kiedy nie mogłam spać, w zasadzie mówiłam mu o wszystkim - o problemach w pracy, o swojej rodzinie, o zainteresowaniach, nigdy wcześniej nikt się mną w takim stopniu nie zainteresował, w szczególności mój pierwszy ,,partner", który kontaktował się ze mną tylko w razie potrzeby i nadużywał mnie na każdym możliwym tle.
Ostatecznie znajomy (,,przyjaciel") pomógł mi uwolnić się z toksycznej relacji. I wydarzenia przyjęły całkiem inny obrót. A za pomoc musiałam słono zapłacić. Nie jest mi łatwo o tym pisać i nie chcę opisywać wszystkiego krok po kroku - w kilku zdaniach, od razu z przyjaźni weszłam z nim w intymną relację, choć podkreślał, że nie chce związku, z drugiej strony wyraźnie usiłował mnie od siebie uzależnić, co niestety mu się udało już w początkowej fazie znajomości ze względu na moje bezgraniczne zaufanie do niego, a później jeszcze dług wdzięczności. Zdawał sobie z tego doskonale sprawę i... stał innym człowiekiem. W zasadzie wszystkie rozmowy zaczął sprowadzać do seksu. Manipulował, ciągle dawał do zrozumienia, że jest jakaś inna ,,koleżanka", przez niecały rok przewinęło się ich co najmniej kilka, celowo wzbudzał zazdrość. Dochodziło do tego, że zaczął wypytywać o moją siostrę, był zainteresowany współlokatorką, moimi koleżankami. Mnie w miejscach publicznych ignorował. W zasadzie jedyne rozmowy, jakie prowadziliśmy, odbywały się na Messengerze. I jak tak patrzę na to z perspektywy, wydaje mi się to śmieszne, wręcz żałosne.
Sam mnie kontrolował, nie podobało mu się, gdy to wokół mnie się ktoś kręcił. Ośmieszał mnie czasem przy znajomych, miałam często wrażenie, że mimo zażyłości intymnej nie chciał się do mnie publicznie przyznać. Żonglował teoriami, czym jest nasza relacja, zawsze unikał słowa ,,związek", zresztą związku to nie przypominało ni w ząb. Kiedy chciałam odejść, zawsze w jakiś magiczny sposób udawało mu się wmanipulować mnie z powrotem. Zaczęły się sceny, zaczęłam mieć ataki histerii i epizody depresyjne, na moich oczach jawnie podrywał inne, miałam wrażenie, że wręcz testuje moje reakcje psychologiczne - co okazało się prawdą. Stale obserwował, jak reaguję, poniżał mnie. Zaczął mi wmawiać choroby psychiczne. Najgorsze zaczęło się, gdy oznajmił, ze zainteresował się ,,coachingiem" i podobno zaczął chodzić na jakieś szkolenia z tym związane. Nie wiem, na ile miało to coś wspólnego z prawdą, człowiek zmienił sobie bowiem imię (!), podawał inne, rzekomo na poły zagraniczne pochodzenie i zawód, którego w rzeczywistości nie wykonywał. A jednak ludzie mu wierzyli. Zalecił mi udanie się do terapeuty i psychiatry - mało tego, potem chciał mieć wgląd w moją dokumentację medyczną, kwitując moje zachowanie słowami: ,,Jesteś jak rozpędzona lokomotywa zmierzająca ku autodestrukcji".
Wiem, że robił też jakieś przekręty finansowe. Do tej pory nie mam bladego pojęcia, w jaki sposób zarabiał na życie, kiedyś wyjechał rzekomo w ,,podróż służbową" i wrócił z połamanymi żebrami. Naciągał też ludzi na swoje korepetycje, przedstawiając jako native speaker języka angielskiego (ja od razu wiedziałam, że to jeden wielki kit, ale z początku traktowałam jego przechwałki z przymrużeniem oka). I przy mnie werbował sobie uczniów. Do największego absurdu doszło, gdy okazało się, że jego rzekome ,,zdrady" i romanse były nieprawdziwe, bo skontaktowałam się z dwiema osobami, z którymi miał rzekomo się spotykać w międzyczasie - zareagowały zdziwieniem, nigdy do niczego nie doszło lub miało to miejsce dawno i nie chciały kontynuować znajomości, wyczuły bowiem ,,coś dziwnego".
Teraz wiem, co to było, zresztą kiedyś ze śmiechem sam o tym wspomniał, jak to prowadzono go jako problematycznego nastolatka do psychologów i zdiagnozowano u niego ,,mroczną triadę". Innymi słowy, to zespół zaburzeń lub zachowań o antyspołecznym charakterze. On był psychopatą, zdiagnonzowanym. Nie skojarzyłam wcześniej faktów. I myślę, że to był pierwszy i do tej pory ostatni psychopata, z którym się zetknęłam, nikt w aż tak podręcznikowy sposób nie spełnia w zasadzie wszystkich kryteriów diagnostycznych tego zaburzenia i żadna inna znana mi osoba nie zdawała mi się być wyprana z jakichkolwiek emocji i sumienia - miałam wręcz wrażenie, że był doskonale świadom wszystkiego, czego się dopuszcza. Nie wiem, czy ma za sobą jakieś czyny kryminalne, z tego co czasem przebąkiwał wnioskuję, że był na bakier z prawem, przynajmniej w przeszłości.
Teraz stop. Odcięłam kontakt z dnia na dzień, za dwa tygodnie minie rok od ostatniej wiadomości. Problem w tym, co dzieje się ze mną po tym doświadczeniu i po pierwszym związku.
Jestem wrakiem człowieka. Nie mam praktycznie znajomych ani życia towarzyskiego. Na rok wyjechałam do Warszawy, by zmienić środowisko i całkowicie odciąć się od przeszłości, nie odnajdywałam się jednak w stolicy, gdzie jest dużo rywalizacji, bieganiny i gry pozorów. Dla osób zamkniętych w sobie i z niska samooceną, unikających ,,mainstreamu" stołeczny styl życia może przybić sam w sobie. Wróciłam do rodzinnego miasta, nadal pracuję jednak w Warszawie. I nie mogę się odnaleźć nawet u siebie. Ponadto dwa miesiące temu miała miejsce sytuacja, która obudziła zmory z przeszłości - ktoś znowu bardzo źle mnie potraktował. Wiem, że prawdopodobnie podświadomie zadawałam się z ludźmi o podobnym rysie psychologicznym i takie też osoby do mnie lgną, bo widzą, że jestem nadwrażliwa i słaba. Na temat ostatniego epizodu nie chcę się już rozpisywać, był zbyt upokarzający i czuję się po nim jak kompletnie bezwartościowy, nieatrakcyjny strzęp człowieka. Doszło do tego, że chodzę sama w weekendy po ulicach, bo mam dość bezskutecznego wychodzenia z inicjatywą do starych znajomych i namawiania ich na spotkania, nie chcę już o nikogo zabiegać, liczę na to, że kogoś przy okazji spotkam. Jestem sama. Próbowałam już dużo czytać, oglądać filmy, uprawiać sport, spacerować, uczestniczyć w wydarzeniach. Ale na nic nie mam sił. Mam wrażenie, że ludzie nie chcą mieć ze mną kontaktu, jestem nieatrakcyjna towarzysko i coraz bardziej zamykam się w sobie. Podjęłam nawet w ostatnich tygodniach terapię u psychologa.
Nie wiem, w jakim celu się tu rozpisuję. Może chciałam po prostu komuś móc się zwierzyć, w świecie rzeczywistym naprawdę nie mam komu. Poczuć odrobinę mniej samotnie.