Dzień dobry
Mieszkam w małym mieście na wschodzie Polski gdzie praca jest, ale płaca to już jak wymierzony policzek. Nie mam jeszcze 30 lat, a czuję się przegrana. Pracowałam już w kilku miejscach i głównie były to staże za groszowe pieniądze. Z jednej pracy zrezygnowałam, bo zarabiałam minimalną, a atmosfera była tak koszmarna, że wylądowałam u psychiatry... Od prawie roku pracuję w nowym miejscu i też nie jest kolorowo. Zarabiam minimalną, ale mam nałożone progi sprzedaży, których nie mogę wyrobić żadnym sposobem. Mam ciągłe pogadanki z przełożoną, która robi mi pranie mózgu, poucza i stawia wygórowane oczekiwania. Na moje pomysły na temat reklamy itp. w ogóle nie reaguje. Codziennie zamykam dzień z bólem brzucha, że znowu usłyszę, że się nie staram, że nie wykazuję inicjatywy. Przede mną w ciągu pół roku ze stanowiska odeszły 3 dziewczyny, bo nie widziały się w tej pracy. Z jednej strony chciałabym to rzucić, ale z drugiej nie chcę siedzieć na bezrobociu, a znalezienie nowej pracy jest naprawdę trudne. Wysyłam CV i nie ma odpowiedzi. Mogłabym pójść gdziekolwiek, ale boję się, że trafiłabym z deszczu pod rynnę. Mam wyższe studia ale wybrane bez przemyślenia i teraz w sumie do niczego mi nie potrzebne. Myślałam nad kolejnymi ale obawiam się, że teraz wykształcenie nie ma aż tak dużej roli na rynku pracy. Czuję, że najlepszą decyzją byłby wyjazd do większego miasta, ale mój mąż ma tutaj dobrą pracę i nie chcę z niej rezygnować. Nie brakuje mi pieniędzy, ale czuję się przegrana, gdzieś uciekły moje ambicje i boję się, że z wiekiem będzie gorzej, a ja tu się zasiedzę i nie ruszę z miejsca. Totalnie nie przypominam tej dziewczyny sprzed kilku lat, która miała tyle energii i zapału do pracy. Czy możecie spojrzeć na moją sytuację z boku i ją ocenić, bo ja już nie wiem czy oczekuję zbyt wiele czy faktycznie powinnam od życia wymagać więcej