Cześć! Rejestruję się tutaj incognito, jest mi bardzo źle, bo mam wielki problem.
Otóż moja historia zaczyna się podobnie jak wiele historii zasłyszanych na tym portalu, a mianowicie: dwa miesiące temu poznałam wspaniałego faceta (tak mi się dotychczas wydawało, teraz trochę się nad tym zastanawiam). Jest między nami duża różnica wieku - ja mam 26 lat, a on 48. Ta różnica wogóle mi nie przeszkadza - moi rodzice są w wieku jego rodziców, a mój brat jest z tego samego rocznika co on (jesteśmy z bratem dosyć blisko, nasze relacje są bardzo dobre). Nie jestem żółtodziobem jeśli chodzi o związki. Wiele już przeżyłam, faceci, z którymi miałam okazję się spotykać często dostarczali mi emocjonalnego "roller coastera" w postaci szantażu na tle religijnym, groźby samobójcze, upartość, bezkompromisowość, toksyczność - to tak w skrócie. Ale musicie wiedzieć, że jestem niesamowicie wyrozumiałą i dobrą osobą, jestem bardzo dobrym słuchaczem i dobrze radzę - niestety jak widać szewc bez butów chodzi, bo mi nie ma kto poradzić, a rodziców nie chcę wtajemniczać w swoje problemy, bo mogłoby to wyjść na coś złego, mogliby niezaakceptować mojego związku z nim. Mimo wszelkich dziwnych przeżyć i ludzi, którzy wykorzystywali do cna moją uczciwość nie ulękłam się i czuję się szczęśliwa - kocham siebie na tyle, ile jest to wymagane. Mam bardzo mało znajomych oraz przyjaciół. Czasami praca daje mi mocno w d*pę, ale żyję dalej.
Jeśli chodzi o relację z facetem, którego ostatnio poznałam: on znalazł mnie na pewnym portalu internetowym i od razu zaczął do mnie pisać. Ja podchodziłam do tego z dystansem. Mamy wspólnych znajomych, działamy poniekąd w tych samych kręgach. On - wykształcony, posiada tytuły naukowe, wykłada na jednej z największych uczelni w Polsce, pisze książki, naprawdę niesamowity typ pod tym względem. Jednak - całe szczęście - utrzymuję jego poziom intelektualny, co mi się zdarza pierwszy raz w życiu, że mogę rozmawiać na każdy temat z tą drugą osobą. Ja - ledwie jestem magistrem, ale interesuję się wieloma rzeczami, bardzo dużo czytam, znam języki obce, planuję następne studia, zależy mi na samodzielności - mimo iż mieszkam na razie z rodzicami i chociaż mam dla siebie osobne mieszkanie w domu rodzinnym - zrozumiałam, że już czas na odcięcie pępowiny, bo nie znajdę pracy w moim mieście rodzinnym, przynajmniej na chwilę obecną. Ale wracając do relacji: od początku poczuliśmy oboje, że nadajemy na tych samych falach, wszystko pasowało, wysyłaliśmy sobie nawet listy pocztą tradycyjną. Ja od początku wiem, że on jest po rozwodzie i ma 18-letniego syna. On również nie jest bez późniejszych doświadczeń, spotykał się już z kimś w podobnym wieku do mojego, opowiedział mi o tym, jak pewna dziewczyna zniszczyła mu telefon i okradła go z pieniędzy. Ale przechodząc dalej. Nasze poznawanie było niesamowicie intensywne, potrafiliśmy rozmawiać, czytać, spać, gotować wspólnie i mieć przy tym maksimum rozrywki. Naprawdę coś cudownego. On zadeklarował, że chciałby jeszcze poczuć ciepło rodzinne, mieć żonę, dziecko. Że jestem mu tak niesamowicie bliska, że bardzo mnie prosi o coś więcej niż przyjaźń, że jestem jego "śliczną, przyszłą żoną" i że nie mam o tym zapominać. Naprawdę bajka. I chociaż nie brak mu wad - bywa nerwowy, przepracowany, to wierzcie mi - dla takiej relacji byłybyście w stanie zrobić wiele. Niestety od paru dni nasz związek stoi pod znakiem zapytania. Poznałam jego znajomych - znanych i cenionych w pewnych kręgach ludzi. Gdy on czmychnął na kilka chwil gdzie indziej, to miałam okazję rozmawiać z jego przyjacielem, który to stwierdził, że nie widział go jeszcze tak szczęśliwego, zaznaczając przy tym, że zna już go dość długo i potrafi taką rzecz z absolutną pewnością stwierdzić. Nawet na pewnym wykładzie krótko wspomniał o mnie. Musicie wiedzieć: NIE ZALEŻY mi na prezentach. Lubię małe drobiazgi, kwiaty, ale uważam, że telefon za 1500 zł który mi kupił jest już przesadą. Nalegał, abym go przyjęła. Więc go przyjęłam. Ale zaznaczyłam mu wiele razy, że miarą siły mojej miłości nie są wcale te prezenty i czuję się lekko zakłopotana. On się uśmiechnął i powiedział, że telefon mi się przyda (dotychczas korzystałam i lubiłam korzystać ze swojego surwiwalowego telefonu, który poza podstawowymi funkcjami w zasadzie nic nie posiadał). Zaznaczyłam mu, że zależy mi na nim, zależy mi na jego miłości, na byciu blisko niego, zapewniłam go, że jego syn nie ma się czego obawiać, bo nie stanowię dla niego konkurencji, a jeśli chodzi o majątki - mam własny i nie potrzebuję od nikogo pieniędzy. On opowiedział o mnie swojej mamie i bratu (ma tylko jednego brata), jego mama się mocno ucieszyła, ponieważ upomniałam go, że ma częściej do niej dzwonić (a czasami zapominał o tym z powodu nadmiaru obowiązków). Jego mama jest starszą, samotną osobą i wytłumaczyłam mu, że należny jest jej szacunek i nawet dziesięć minut w tygodniu rozmowy o pierdołach. Z powodu znajomości ze mną zaniedbał trochę pracy - powiedziałam mu, że nie musi ze mną się tak często kontaktować, ale on nalegał na ten kontakt, więc nie protestowałam. Twierdził, że go bardzo uspokajam.
Zauważam jednak, że ma problemy z bezsennością, często mówi i połyka tabletki nasenne, które mu już pomagają. Czy ma nałóg? Nie wiem, przez dłuższy czas potrafi nie zażywać tego. Popala również z nerwów papierosy - co raczej nie wpływa dobrze na te nerwy - o czym mu powiedziałam. Wolałabym, aby nie brał ani tych tabletek ani nie palił - kupiłam mu nawet witaminy, aby się wzmocnił. Na weekend majowy wybraliśmy się na parudniową wycieczkę. Nie przespał ani jednej z pięciu nocy, nie potrafił. Był nerwowy i nabrał jakiegoś takiego dziwnego dystansu do mnie. Stwierdził, że nie wie, czy będziemy ze sobą - może będziemy, a może nie. Bardzo mnie to zasmuciło. Gdy wracaliśmy - on zdawał się być nieobecny, małomówny - rozumiem, zmęczenie. Później mi wykrzyczał, że musi pracować, bo go dłużnicy ścigają - uważam, że na wszystko by mu starczyło (uwierzcie mi, nie zarabia wcale mało, a raczej bardzo dobrze), tylko źle rozporządza swoimi pieniędzmi. Kupuje w bardzo drogich sklepach przepłacając - ja to rozumiem, brak mu kobiecej ręki. Ale przechodząc do meritum - na wycieczce miałam dni płodne, a on wiedząc o tym kochał się ze mną bez zabezpieczenia - nie wiem na razie, czy jestem w ciąży. Po przyjeździe on po prostu opadł całkowicie z sił, wykąpałam go i położyłam do łóżka, gdzie od razu zasnął. Spał tak głęboko, że nie mając miejsca obok niego poszłam położyć się do pokoju obok na kanapę, ulotniłam się do pracy z rana a on dalej spał. Po wszystkim napisał mi, że mi dziękuje za wszystko i ma nadzieję, że nie zrobiliśmy sobie dzidziusia, bo on teraz nie chce mieć dzieci. Ja mu napisałam, że jeśli nawet byłabym w ciąży to to dziecko zachowam i wychowam i utrzymam na własną rękę, jeśli nie będzie chciał mieć udziału w wychowaniu. Ale zapytałam go, czy wogóle chce mieć jeszcze dzieci - prędzej twierdził, że chce i dał mi to jasno do zrozumienia kilkukrotnie. On stwierdził, że nie wie i musi się zastanowić. A nad naszym związkiem też się musi zastanowić. Napisałam mu od serca, że go kocham, że wiem, co do niego czuję i bardzo chcę, aby miał we mnie przyjaciółkę, kochankę, żonę, towarzyszkę i akceptuję jego sytuację rodzinną, przeszłość, to, że zostawił byłej żonie przed 10 laty cały majątek wspólny i nie walczył o niego, akceptuję jego pracę, jedyne czego chcę to być przy nim, że mu pomogę w każdej sytuacji na tyle, ile będę potrafiła. Ale też zaznaczyłam, że wymuszonej przyjaźni nie zaakceptuję, po tym, jak się jednak zdecyduje że nie chce ze mną być. Postawiłam jeden warunek: chcę mieć dzieci, niekoniecznie teraz, niekoniecznie za pół roku czy też rok, to może być za dwa lata. Ale chcę. Zaznaczyłam mu, że mimo iż go kocham to wiem, że nie będzie to miłość pełna, bo jeśli dwójka osób coś tworzy to chce się podzielić z tym dobrem z małym człowiekiem, który ich połączy. Napisałam mu, że chcę żeby to przemyślał i że bardzo bym chciała przyjechać po swoje rzeczy do niego (w zasadzie i tak mam klucz, ale nie uznaję wchodzenia do czyjegoś mieszkania pod nieobecność gospodarza), ale on powiedział że na razie nie mam nic robić, on to musi przemyśleć i nie chce mnie wciągać w bagno swego życia, że zasłużyłam na najczystszą miłość, mając chyba jakieś kompleksy stwierdził, że znajdę sobie innego, młodszego, przystojniejszego, bogatszego. Jest mi źle, po policzku ciągle spływają mi łzy. On stwierdził, że potrzebuje teraz mojej przyjaźni i musi poukładać swoje sprawy, ale nie wie czy ze mną będzie. Napisałam mu trochę tekstu od serca - a on jak zwykle stwierdził, że jestem wspaniała. Napisałam, że poczekam, owszem, ale nie będę czekać w nieskończoność i na pewno nie zaakceptuję grania na zwłokę. Od dziś mam zamiar milczeć, on czasami pisze życząc mi miłego dnia oraz dobrej nocy - ale chcę mu dać czas na przemyślenie. Nie jest łatwo, ale bardzo mi na nim zależy - powiedziałam, cokolwiek by się zdarzyło - choroba, bezrobocie, zła przeszłość - akceptuję to i chcę z nim być. On kupił z rozpędu bilety na koncert 14 maja, ale nie pójdziemy, bo jest zapracowany - kazałam mu je zwrócić - czasami tak coś kupuje z rozpędu, na końcówkę lipca też ma kupione bilety. Nie rozumiem również jego ograniczonego zaufania w tym sensie, że jak mu jedna kobieta stłukła komórkę to boi mi się jej dać do ręki, bo pewnie tak samo zrobię. Zaznaczyłam mu, że przeszłość odcinamy i żyjemy wyłącznie tym, co jest tu i teraz i bardzo to niesprawiedliwe, że mnie tak ocenia. To brzmi jak jakieś szaleństwo, ale pierwszy raz tak naprawdę czuję, że kogoś kocham i zrobiło mi się niesamowicie przykro, że znowu od kogoś dostaję kosza. Co ze mną nie tak? A może co z nim nie tak? Myślicie, że ten związek przetrwa? Jak powinnam się zachować na chwilę obecną i w przyszłości? Czy człowiek, który napisał przed paru laty książkę (dosłownie!) o tym, co nam się przytrafiło, jest zdolny do przyjęcia i dawania miłości? - Tak, byłam w ciężkim szoku jak czytałam tą książkę... Proszę o wasze porady i wsparcie. Niesamowicie tego łaknę. Co ja mam dalej robić? Pozdrawiam serdecznie.