Nie do końca samotny, lecz zagubiony. - Netkobiety.pl

Dołącz do Forum Kobiet Netkobiety.pl! To miejsce zostało stworzone dla pełnoletnich, aktywnych i wyjątkowych kobiet, właśnie takich jak Ty! Otrzymasz tutaj wsparcie oraz porady użytkowniczek forum! Zobacz jak wiele nas łączy ...

Szukasz darmowej porady, wsparcia ? Nie zwlekaj zarejestruj się !!!


Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Nie do końca samotny, lecz zagubiony.

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Posty [ 3 ]

Temat: Nie do końca samotny, lecz zagubiony.

Nie wiem, może historia jak wiele, może w sumie nie liczę na żadne odkrywcze porady. Nie jestem małym dzieckiem, przeżyłem trochę wiosen i wiem jak działa ten świat. Może po prostu chcę się wygadać. Może zdałem sobie już sprawę, że pewne rzeczy w życiu spieprzyłem i to już nie wróci. Mam 37 lat i wiem, że pewne szanse w życiu już mnie nie spotkają. Niby wciąż w trzy i trochę życia przede mną. Nie jestem stary, ale już nie jestem też młody.
Kiedyś spotkałem kobietę idealną, taki swoisty ideał, osobisty ideał, o którym każdy marzy. Zwyczajna, sympatyczna, ładna dziewczyna. Serio. To było trochę jak ślepej kurze ziarno, bo ani ja zbyt mądry, ani przystojny. Ale los dał mi szansę. Ona coś we mnie widziała, a ja nie dowierzałem, że to akurat ja mam takiego farta.
Może to zabrzmi naiwnie i niedojrzale, ale wiecie co mam na myśli... trafiła mi się taka dziewczyna z sąsiedztwa o urodzie jak z hollywoodzkiego filmu, gdzie zawsze dobierają aktorki z najlepszą "prezencją". Atrakcyjna, niewinna, bystra, inteligentna, taka "zwyczajna", a jednak niesamowita. Taka szansa jedna na milion, kobieta ideał. Ambitna, mądra, atrakcyjna, niesamowicie gotowała, kochała się jak... wiadomo.
I tak ten związek trwał bagatela 7 lat. Ale chyba nie udźwignąłem tego ciężaru. Kompleksy z przeszłości mnie dopadły. Zawsze czułem się gorszy, niedowartościowany. Gdy spotkałem kobietę, która mocno przewyższała swoim "wizerunkiem" mnie, zgłupiałem. To trochę jakby zwykły zjadacz chleba nagle wygrał milion w totka. Ludzie zazwyczaj głupieją i nie potrafią zainwestować, wykorzystać szansy. Tak było i ze mną i kobietą idealną, którą los mi podarował. Szkoda czasu na szczegóły, bo historia banalna, powtarzalna. Ani ja pierwszy, ani zapewne ostatni. Zaborczość, kompleksy, niestworzone oczekiwania, strach przed stratą... to tylko część rzeczy, które w konsekwencji spowodowały totalny upadek tej relacji. Dziewczyna mnie naprawdę kochała, to było czuć, tylko ja tego nie udźwignąłem. Szczęście mnie przerosło. A każdy ma swoja cierpliwość. Kochała, ale postanowiła odejść, bo wiedziała, że ja się nigdy nie zmienię, że zawsze będę zakompleksionym chłopaczkiem, który nie potrafi udźwignąć szczęścia, które go spotyka. Wiecie taki kompleks, zawsze bylem outsiderem, najniższy chłopak w klasie, zawsze pomiatany, nie mający absolutnie żadnego powodzenia u dziewczyn w szkole. Pierwszą kobietę poznałem mając 22 lata i to była właśnie ona, idealna. To nie był jakiś tam szczeniacki związek młodych ludzi na garnuszku rodziców. Ja byłem już całkowicie usamodzielniony, a ona studiowała i pracowała. Można powiedzieć to był już związek niemal całkowicie samodzielnych, dorosłych ludzi, żadne tam pitu pitu, czy ideały nastolatka. Wytrwaliśmy razem niemal do 30-stki, połowę związku mieszkaliśmy razem, planowaliśmy wspólną przyszłość - co mogło pójść nie tak?

Ale trudno, nie ja pierwszy, nie ostatni. Przecież rozpad związku w wielu 29 lat to nie jest tragedia. Wielu przeżyło, wielu udało się zbudować coś ponownie. Ale nie mi. Po rozstaniu przebumelowałem kilka lat. Przebumelowałem emocjonalnie, bo nie mogę powiedzieć, że jakoś przegrałem życie. Nie jestem jakimś tam przegrywem. Generalnie w życiu sobie radzę. Szybko się usamodzielniłem, miałem dryg do różnych pierdółek, więc szybko znalazłem swoje miejsce na rynku pracy. Mam małą firmę, średnie oszczędności, nie najgorsze auto, własny domek z dala od zgiełku miasta. Na swój sposób jestem takim przeciętnym człowiekiem sukcesu, który na pozór powinien być szczęśliwy. Ale nie jestem. Radzę sobie w życiu, ale nie radzę sobie emocjonalnie. Mam wszystko czego mógłby chcieć zwykły przeciętny człowiek. Staram się być twardy, radzę sobie w życiu, nie piję, nie palę, nie popadłem w żadne nałogi po rozstaniu, jakoś tak pozornie się trzymam w kupie, ale chwilami tylko pozornie. Chodzę na siłownię, jeżdżę konno, umiem grać na gitarze... no można powiedzieć, że cholera nie powinienem mieć problemu z kobietami prawda? A jednak mam, mam ogromny problem z poczuciem własnej wartości. Mimo wielu zainteresowań, niebanalnych jak na faceta jakoś kobiety się mnie nigdy nie kleiły, a jak już mi się jakaś znajomość trafia to jest to skrajny ideał kobiety, który mnie przerasta.

Pojawiła się w końcu kolejna kobieta w moim życiu. Ale pewnie już domyślacie się w czym problem... w końcu nie byłoby mnie tu, gdyby to było takie proste. Nie wiem czy potrafię. Jestem dorosłym facetem, niby powinienem brać byka za rogi.
Zakasałem rękawy, pomyślałem sobie, że nie mogę być miękka faja, że muszę wziąć się za siebie. I wiecie co? Nauczyłem się trochę udawać. Ale im dłużej tym mam mniej sił. Nie umiem, nie potrafię. Czuję się chwilami jak małe dziecko we mgle. Co chwila mam przebłyski starej znajomości, dziewczyny idealnej. Ta pierwsza dziewczyna zawiesiła poprzeczkę tak wysoko, była zbyt dobra. Ja wiem, że to ogromna krzywda dla obecnej kobiety. W zasadzie jedynym rozsądnym posunięciem, rozsądną radą, którą najpewniej od was dostanę to - przyznaj się, zostaw ją, bo ją krzywdzisz. I zapewne macie rację. W końcu to nie jej wina, że trafiła na mnie.
Sęk w tym, że ja się do tej obecnej kobiety już przywiązałem, na swój sposób może nawet ją pokochałem. Wiem, że to ze mną jest problem i wiem, że obecna kobieta zasługuje na coś więcej. Może nawet nie jest kołem zapasowym, może ja ją naprawdę kocham, tylko boję się cholernie, że znowu coś spieprzę. Jesteśmy razem kilka lat i w drodze jest nasza córeczka... może wieść o potomstwie spowodowała, że wróciły demony przeszłości, że zacząłem się bać, że nie podołam w tym wszystkim, że znowu spieprzę i tym razem ucierpią niewinni. Gdzieś w głowie wciąż przebłyski starej historii, pojawia się znowu ten sam strach, strach przed stratą... strach, który spowodował, że poprzednia kobieta ode mnie odeszła. Mieszają się dwie kwestie, z jednej strony jakaś niewyjaśniona tęsknota za ideałem, za szansą, która odeszła, a z drugiej strony strach, że ponownie stracę coś co dla mnie cenne. Obecna kobieta w moim życiu nie jest zła. To niesamowita kobieta, niczego jej nie mogę zarzucić, jest fantastyczna, ambitna, piękna i co najważniejsze jest nam razem naprawdę dobrze. Jest znowu idealna. Na wieść o córeczce omal się nie popłakałem, zawsze chciałem być tatą. Wiem jednak, że wewnątrz mnie siedzi wciąż ten młody zakompleksiony chłopak, który nigdy nie miał powodzenia u kobiet, który mimo sukcesów w życiu zawsze był outsiderem. A życie jak na przekór stawia przede mną piękne, inteligentne kobiety, które powodują, że nie daję rady tego udźwignąć, że pojawia się strach przed stratą... kompleksy, niskie poczucie wartości, nieśmiałość, brak totalnie pewności siebie w kontaktach z kobietami. Mam wrażenie, że po prostu te znajomości, które mam są dla mnie zbyt dobre, a ja jestem zbyt kiepski, zbyt słaby  by to udźwignąć, że gdybym trafił w życiu na "gorszą" kobietę, może mniej atrakcyjną, mniej zaangażowana to paradoksalnie czułbym się lepiej. Ale mimo ogólnego braku powodzenia u kobiet te które spotykam po prostu mnie onieśmielają, wydają się być takie idealne, za dobre dla mnie. Boję się, że kiedyś będę zaborczym ojcem, że strach przed stratą przerzucę na córkę, którą będę próbował mimowolnie kontrolować, bo będę bał się, że ją "utracę". Boję się, że w przyszłości będę nadgorliwym ojcem trzymającym córkę na smyczy z dala od chłopaków, wiecie co mam na myśli... boję się, bo wiem, że mam do tego predyspozycje.

Wiecie jak to jest z kompleksami. To jak wygrać milion w totka. Jak już wygrywasz to nie wiesz co masz z tym zrobić.
Kiedy los obdarowuje mnie szczęściem, największym problemem jaki się we mnie pojawia to strach przed utratą tego szczęścia. Zamiast się cieszyć, zaczynam chorobliwie pilnować, by tego szczęścia nie utracić co się oczywiście z czasem dzieje.

Ludzie co robić? Czy ja jestem nienormalny?
Jak to do diabła przezwyciężyć, jak przezwyciężyć kompleksy, ten strach przed stratą, ten strach, to poczucie niższości, poczucie bycia gorszym od kobiety, z którą buduję relację... co ze mną nie tak? Mam prawie 40 lat, a kompleksy młodego chłopaka, którego w szkole zawsze wyszydzali. Niby mam wszystko, dom, oszczędności, własny biznes... niby człowiek przeciętnego sukcesu, a jednak z ogromnymi kompleksami, ogromnym poczuciem niższości.

Zobacz podobne tematy :

2

Odp: Nie do końca samotny, lecz zagubiony.
hammock86 napisał/a:

Ludzie co robić? Czy ja jestem nienormalny?
Jak to do diabła przezwyciężyć, jak przezwyciężyć kompleksy, ten strach przed stratą, ten strach, to poczucie niższości, poczucie bycia gorszym od kobiety, z którą buduję relację... co ze mną nie tak? Mam prawie 40 lat, a kompleksy młodego chłopaka, którego w szkole zawsze wyszydzali. Niby mam wszystko, dom, oszczędności, własny biznes... niby człowiek przeciętnego sukcesu, a jednak z ogromnymi kompleksami, ogromnym poczuciem niższości.

Nie, nie jesteś nienormalny, za to jesteś pełen wewnętrznych ograniczeń, które nie pozwalają tobie na pełne zaangażowanie się w jakąkolwiek relację. Stąd poczucie osamotnienia. Zawsze będziesz stał nieco na uboczu...chyba że zrozumiesz co i dlaczego powstrzymuje cię przeć uwierzeniem, że bliskiemu człowiekowi można ufać, otworzyć się przed partnerem, uwierzyć, że to, co ci w duszy gra jest dla drugiej osoby ważne i cenne. A potem trochę na przekór sobie zaryzykujesz i oddasz się drugiej osobie jako tej najważniejszej w twoim życiu, a nie broń boże tej, która dla ciebie jest jedynie gorszym wariantem sad

3

Odp: Nie do końca samotny, lecz zagubiony.

Brawo za tak dużą samoświadomość, to może być początek zmian, naprawdę brawo. Myślę sobie, że warto wrócić do czasów, kiedy byłeś dzieckiem, bo Twoja historia (braki, poczucie wartości, kompleksy) ma początek właśnie tam. Udawanie niczego nie zmieni, to już wiesz, może obrócić się przeciwko Tobie, wywołać bardzo niefajne objawy somatyczne. Jesteś w sytuacji, w której byłeś wiele lat temu i to też może potęgować Twoje przeżywanie, otworzyły się stare pozamykane szuflady..Nie wiem czy jesteś gotowy i zdeterminowany, by zawalczyć o siebie, możesz sam tego nie wiedzieć, ale może warto porozmawiać z mądrym terapeutą ??

Posty [ 3 ]

Strony 1

Zaloguj się lub zarejestruj by napisać odpowiedź

Forum Kobiet » SAMOTNOŚĆ » Nie do końca samotny, lecz zagubiony.

Zobacz popularne tematy :

Mapa strony - Archiwum | Regulamin | Polityka Prywatności



© www.netkobiety.pl 2007-2024