Witam.
Jesteśmy małżeństwem 8 lat, mamy synka, który od niedawna chodzi do szkoły. Mąż wyjechał do pracy za granicę 3 lata temu i od tej pory żyjemy razem na odległość. Była to decyzja przemyślana zważywszy na okoliczności, które miały wtedy miejsce i problemy finansowe, w które wpakowaliśmy się tak naprawdę przez mojego męża. Miał niestety słabość do hazardu, był czas gdzie kasyno można było nazwać jego drugim domem. Od momentu, gdy dowiedziałam się o jego zadłużeniach nie układało nam się najlepiej. Przechodziliśmy kryzys, mąż powiedział, że już z tym skończył, ale długi zaczęły rosnąć a nie było z czego ich spłacać. Kokosów nie zarabialiśmy, ale też nigdy nie brakowało na podstawowe rzeczy czy na spłatę kredytu. Niewielkie oszczędności, które miałam przeznaczyłam na uregulowanie części spłaty tego zadłużenia a mąż sprzedał swój samochód. Jednak nie zażegnało to wszystkich problemów, gdyż zaczęły rosnąć odsetki a już nie mieliśmy żadnego pola manewru. Im dłużej zwlekaliśmy, tym bardziej czas działał na naszą niekorzyść. Wtedy zdecydowaliśmy, że on wyjedzie a ja zostanę tutaj, na miejscu, gdzie mam pracę, syn przedszkole i nie ma sensu tego gwałtownie zmieniać. Zarobi trochę, spłaci i wróci.
Na początku się bałam, że to będzie na nic, że jak nie będę go miała pod kontrolą to znowu wróci do grania i nic z tego nie będzie, ale w końcu musiałam mu zaufać i fakt faktem, że poprawa nastąpiła. Radziliśmy sobie jakoś, mąż przyjeżdżał co 3-4 tygodnie do domu, wszystko było na bieżąco regulowane, byliśmy w stałym kontakcie telefonicznym, jak tylko mogłam, brałam urlop i leciałam do niego i tak czas mijał.
Wszystko zaczęło się zmieniać i psuć od zeszłego roku. Syn zaczął chodzić do szkoły w związku z czym przybywało coraz więcej nowych obowiązków, wydatków : szkoła, wywiadówki, zajęcia pozalekcyjne a oprócz tego dom, praca - życie. Co prawda otrzymuję dużą pomoc ze strony mojej mamy, która zawsze jest, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wcześniej nie miałam specjalnie czasu by się zastanawiać nad tym jak to wszystko może wpłynąć na nasze małżeństwo jak i również naszego syna. Mąż zaczął coraz rzadziej się kontaktować, przyjeżdżał średnio co 2 miesiące, synowi zaczął rekompensować swoją nieobecność i słaby kontakt drogimi prezentami choć tak naprawdę pieniędzy przywoził mało. Czułam, że okłamuje mnie albo nie mówi mi wszystkiego, był zdystansowany, nerwowy i wykazywał słabe zainteresowanie bieżącymi sprawami. Pytając go wprost o to, czy znowu zaczął grać wywołałam burzę, bo stanowczo oświadczył mi, że nie, że ma tymczasowe problemy w pracy, bo firmę w której pracuje będzie przejmował ktoś inny i mają uciąć zarobki.
Odpuściłam więc i wykazałam trochę zrozumienia, ale kilka miesięcy później przyznał się, że był raz w kasynie, gdzie dodał, że niby tylko w formie rozrywki sobotniego wieczoru z kolegą. Oczywiście mu nie uwierzyłam, bo zbyt dobrze to znam to ''niby'' i zaczęło jeszcze bardziej się psuć między nami.
Zdałam sobie sprawę, ze czuję się coraz bardziej osamotniona, bezsilna i zmęczona tym stałym zamartwianiem się, obowiązkami, jego pracą, tym że mnie oszukuje, ale też tęskniłam za nim. Staram się nie pokazywać synowi swoich słabości, ale on też już coraz więcej rozumie i zadaje dużo pytań.
Pyta dlaczego tata nie mieszka z nami i dlaczego nie wraca. Póki co nie jestem w stanie oszacować jak długo to potrwa, on sam jeszcze nie wie, ale z rozmów wynika, że nie prędko wróci, bo długi są większe niż przypuszczałam (tego też dowiedziałam się po czasie). Powoli zaczęłam tracić nadzieję na lepsze jutro do momentu gdy nie pojawił się w moim życiu inny mężczyzna...
Znaliśmy się wcześniej właściwie tylko z widzenia. Mieszkamy na tym samym osiedlu, sporadycznie zamieniało się dwa słowa o pogodzie, ''dzień dobry, do widzenia'', nigdy żadnych dłuższych konwersacji. Zaczęliśmy się spotykać przypadkowo. Ja wychodziłam ze swoim psem na spacer, on ze swoim, siedzieliśmy na ławce, spacerowaliśmy przy okazji tocząc rozmowy na przeróżne tematy. Od zainteresowań po życie codziennie aż w końcu na bardziej osobiste tematy.
Niczego tak naprawdę nie planowałam, nasze spotkania były niezobowiązujące. Rozmawialiśmy jak starzy znajomi, on bardzo poprawiał mi humor, dodawał otuchy, czasem zaprosił na kawę, był jak przyjaciel. Ja czułam się przy nim swobodnie i zresztą jest tak do tej pory. Z czasem zaczęłam w nim dostrzegać kogoś więcej i sposób w jaki na mnie patrzył podpowiadał mi, że myśli podobnie. Była między nami chemia, fascynacja (nadal jest) i czułam, że jeśli nie będę się pilnować to mogę popłynąć. Nie spaliśmy ze sobą, ale doszło między nami do pocałunku. On wie o mojej sytuacji i powiedział że chce na mnie poczekać, bo mu zależy. Cały czas myślę o nim, ale świadomość tego, że tym sposobem krzywdzę kogoś i nie mówię tu tylko o mężu, ale przede wszystkim o moim dziecku - mnie przytłacza. Nie jestem niewiniątkiem, ale odczuwam potrzebę bliskości z tym mężczyzną a jednocześnie targają mną wyrzuty sumienia. Syn bardzo jest za ojcem mimo wszystko a ja nie widzę już nas tak, jak wcześniej. Coś we mnie pękło..
Nie wiem naprawdę co mam robić, to wszystko dzieje się tak szybko...czy ktoś z Was był kiedyś w podobnej sytuacji?
Pozdrawiam