To dla mnie bardzo trudny temat nawet jak na anonimowy wpis na forum ale postaram się napisać to w miarę krótko - będzie ciężko.
Chcę się w końcu wygadać i poznać opinię innych ludzi, długo z tym zwlekam, nie potrafię iść do specjalisty - jak narazie nic mnie do tego nie zmusiło.
Wychowałam się bez matki i bez ojca. Matce zostałam odebrana bo mnie głodziła i miała gdzieś, pomieszkałam u niej może z 5 lat i pamiętam że było ciężko. Oddała mnie jak i moją siostrę. W rodzinie zastępczej na początku czułam się jak w niebie - ktoś mnie nareszcie chciał! Mogłam powiedzieć że ktoś przyjdzie na moją wywiadówkę, pamiętam jak się cieszyłam że mam swój pokój, tym bardziej że wybrał mnie KTOŚ Z RODZINY kto przyglądał się temu zaniedbaniu... Niestety, trafiła mi się kobieta która miała silną nerwicę i wszystko wyładowywała na mnie i na mojej siostrze. Siostra wyprowadziła się (a raczej uciekla) w wieku 18 lat i wtedy zaczęło się moje osobiste piekło, zostałam z tą kobietą i jej facetem sama. Dostawałam ścierą za nie zjedzenie zupy, kazała mi siedzieć nad talerzem póki nie usnę - mimo że jej zupy były po prostu czasem niezjadliwe. Byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem, a życie zmieniło mnie w sarkastyczną wiedźmę jaką jestem teraz. Kiedy miałam 12 lat kobieta która mnie wychowywała nazwała mnie dzi*ką i powiedziała że jestem w ciąży bo spóźniłam się 2 godziny do domu (była zima, chciałam dłużej pojeździć na SANKACH). Od tamtej pory odpyskowywałam jej, nie dawałam się niszczyć - niszczyłam ją słownie tak jak ona mnie. Zaczęła robić demoniczne oczy przy każdej kłótni i jeszcze chętniej rozporządzała mi kary i zabraniała się widywać z najlepszą koleżanką z tej samej ulicy która była jedyną ucieczką od problemów w domu. Miała dobre chwile, potrafiła być miła ale niestety jej nerwy i chęć kontroli były większą częścią jej życia. Dopadł ją nowotwór, zmarła mi na rękach jeszcze kiedy byłam praktycznie dzieckiem. Długo obwiniałam się za podwajanie jej nerwów, długo wmawiałam sobie że mnie nienawidzi, śniła mi się po nocach ze złowieszczą miną, budziłam się zalana potem. Zostałam z jej facetem który miał po jej śmierci "samowolke" bo mu wszystkiego zabraniała i zaczął się mocno upijać. Chodziłam do pracy w miarę możliwości żeby móc sobie na coś pozwolić więcej niż jedzenie i pamiętam sytuację kiedy po 10 godzinach za kasą w sklepie weszłam do domu a tam? masa błota, rozlana wódka, osikany klozet i .. alkoholicy w domu a "pan domu" nie jest w stanie wstać z ziemi na którą upadł pewnie jakiś czas przed moim przyjściem. Zaczęłam nimi szarpać, wyzywać, okazało się że jest tam też ktoś z rodziny kto miał zakaz wstępu właśnie przez alkohol. Moje nerwy sięgały zenitu. Członek rodziny powiedział mi że jestem "zerem jak moja stara która mnie kopneła w dupe" odpowiedziałam że patrząc na niego widzę coś poniżej zera, conajmniej -5. Podniósł rękę, chciał mnie uderzyć - powiedziałam mu że nie zrobi to na mnie wrażenia i migiem wypchałam go tak mocno na ulicę, ze poleciał na twarz wyklinając moje imię. Potem musiałam przejść przez akty samobójcze po alkoholu mojego rodzica zastępczego i to ja byłam przy nim kiedy to się działo. Jadłam przez kilka miesięcy same zupki kuksu - dostałam anemii. Większość domowych afer przeszłam bez mówienia więcej niż jakiejś jednej osobie która się nawinęła typu siostra. Teraz wiem, że źle robiłam, bo cała rodzina przestała się ze mną kontaktować, uważała mnie za patola bo widzieli mnie z koleżankami w parkach na ławkach z piwem. To było jedyne co mogłam robić w małym miasteczku niskim kosztem. Żadnej z moich przyjaciółek ani mnie nie było stać na wypad do kina do innego miasta czy też inne zabawy. Każdy znał mnie tylko od uśmiechniętej strony. Słyszałam plotki o mnie, nawet odważyła się napisać mi przez internet dziewczyna z ulicy obok że gdyby nie ta rodzina zastępcza to byłabym NIKIM. Dostała po ryju ofkors, bo nie potrafiłam się powstrzymać. Po jakimś czasie zaczęłam dostawać pieniądze z państwa więc one plus jakies dorabianie to było coś dzięki czemu jeździłam na koncerty i robiłam małe wycieczki.
I tak zaczęłam nosić w sobie nerwicę i chęć bicia ludzi. Z latami była coraz mocniejsza. Biłam się z 4 dziewczynami łącznie w 100% za mój honor. Nie szanowałam swoich partnerów za każde kłamstwo, czułam się wtedy jakby ktoś przebijał mi serce tępym kołkiem ale miałam na twarzy obojętność. Balam się mówić co mnie boli, więc kończyłam związki kiedy zaczynało się robić poważnie. Próbowałam coś z kimś stworzyć ale za każdym razem uciekałam. Dostałam łatkę dzi*ki jaką dostałam już w wieku 12 lat po sankach. Śmiali się że co chwilę mam innego faceta, że taka ze mnie femme fatale. Tylko niestety prawda była zupełnie inna, mocno chciałam z kimś być i łapałam się byle kogo myślac że na nic lepszego mnie nie stać, a potem uciekałam jak widziałam jak źle jest mi z taką osobą. Próbowałam związku z każdym typem faceta jaki chodził na tej ziemi bo? bo nie miałam męskiego wzorca, nie wiedziałam jak powinien zachowywać się facet który jest godny bycia z nim na zawsze.
Chyba ciągnie swój do swego bo trafił mi się facet z równie niestabilnej rodziny jak moja, lecz w innym sensie. Jego rodzice byli nadopiekuńczy, zabraniali mu dosłownie wychodzenia przed dom nawet jak był pełnoletni musiał o wszystko pytać i się wyzywali i zdradzali. Kiedy mnie poznał wynajmowałam już sama w większym mieście i pracowałam na siebie z dala od miasteczka w którym przeżyłam tyle złych chwil. Wprowadził się do mnie automatycznie po pierwszej randce i nie miałam nic przeciwko znając jego sytuację w domu. No i tu się zaczął kosmos. Okłamywał mnie, zapożyczał się żeby udawać "bogacza" bo wyglądałam mu na jakąś blacharę, zabawne, nie? A wyszło tak, że to ja stawiałam mu obiad i to u mnie mieszkał. Po jakimś czasie wychodziło mnóstwo złych rzeczy w tym związku. Okazało się, że zanim mnie poznał nie szanował przez wiele lat byłej kobiety, traktował jak popychadło. Okazało się również, że kiedy mieszkał u mnie pisał sobie z "koleżanką z internetu" której zwierzał się w jakiej pozycji się ze mną kocha a ona mu mówiła jak ona dobrze coś tam robi. Rzygać mi się chciało jak się dowiedziałam bo nigdy nie spotkałam takiego faceta. Może i latałam od jednego do drugiego ale w dobrej wierze, nie pisałam w kilkoma na boku,a skupiałam się na tym jednym. Do tego On bardzo lubi manipulować ludźmi - przez przeżycia w domu dobrze wiem jak wygląda manipulacja, gierki i przemoc psychiczna. Kiedy po 2 tygodniach związku powiedziałam mu, że mam dość .. uderzył pięścią w ścianę obok mojej głowy. Płakał i mówił dniami i nocami jak bardzo chce ze mną być i że pisanie z ta kobietą to był wielki błąd bo myślał że nie traktuję go poważnie i że on tez ma problemy z psychiką jak ja. Poczułam, że go rozumiem choć trochę. Wróciłam, mimo że mu nie ufałam i to był początek jeszcze większych dram. Kiedy po kolejnej kłótni powiedziałam żeby się spakował i jechał do domu.. założył plastikową reklamówkę na głowę i zaczął się dusić. Musiałam ją zerwać i zwyzywałam go mocno bo wiedziałam że zrobił to tylko po to bym z nim została na litość i wiedział że ratowałam tak dwukrotnie rodzica zastępczego. Od tamtej pory przestałam go szanować. Od tamtej pory dokładnie zaczęłam z nim walkę jak z kobietą z przeszłości. Wlatywały najgorsze wyzwiska, potrafię go uderzyć i jeszcze być z tego dumna. Latają krzesła, szklanki i wszystko czym da się mocno zranić. Wiem, że to On jest winny temu jak się zaczęłam zachowywać ale też wiem, że wiele się zmieniło. Zmądrzał. Niestety po 2 latach od tego najgorszego wydarzenia nadal mam problem z jego osobą. Obwinia mnie za kontrolowanie jego życia i robi swoje a potem mnie o tym informuje. Tak to nie powinno wyglądać. I wiem, że to jego wina jak potoczył się początek tej znajomości ale to moje nerwy dobiły całą tą atmosferę jaka panuje. Sypiamy ze sobą raz na miesiąc/dwa bo on nawet się za to zabrać nie potrafi. Bywały sytuacje, że doszedł i opadał na łóżko z telefonem w ręku. W ciągu 3 lat czego się nauczył? nauczył się, że ma mnie na dole posmyrać palcem i może iść spać oczywiście już bez telefonu żeby nie było. Taka gra wstępna, że ściąga ciuchy i czeka aż ja ściągnę, no bez jaj. I obwinia mnie za to, że wygarnęłam mu że tak to ma nie wyglądać i że przeze mnie nic się nie poprawi bo on nie czuje że go pragnę. Ale kurde jak u licha po kilku latach związku i mówienia co robi źle może mi zarzucać że teraz to już na bank nic nie będzie robił bo mu smiałam powiedzieć?
Dodam, że wypisałam same negatywy, więc pora na pozytywy. Stara się, dużo zmienił w sobie, nie utrzymuje z żadnymi kobietami kontaktu, z dziurawych majtek i starych koszulek przeniósł się na nowe ciuchy i psikanie perfumami, sprząta znacznie efektywniej niż kiedyś, mimo że do ideału mu daleko. Przynosi mi kwiaty raz na jakiś czas, mówi że kocha i jak potrzebuje. Poza tym czuję, że go kocham ale nie pociąga mnie już fizycznie od dawna w żaden sposób. Lubię z nim siedzieć ale boję się, że to przyzwyczajenie. Za każdym razem kiedy mówię mu, że mam dość i to koniec to on odpowiada że przesadzam. Raz na serio się wyprowadziłam, starał się miesiąc i twierdził że dopiero go oświeciło, co po jakimś czasie okazuje się jednak bzdurą. Od dawna nie rozmawiamy o niczym co dla nas ważne. On ma swój świat, ja swój. Kiedy zauważyłam że nie słucha tego co do niego mówię to ja zrobiłam dokładnie to samo - przestałam go słuchać i zaczełam przewracać oczami i mówić 'nie obchodzi mnie to'. Został sam gruz po tym związku a ja dalej w nim tkwię bo licze na to, że jakas cudowna rozmowa kiedyś to zmieni, a wiem że tak nie będzie. On ma swoje w głowie, a ja swoje. Nie przetłumaczę mu, a On nie przetłumaczy mi. Jego życie kręci się wokół pieniędzy i własnej firmy, a moje według pasji i pracy która ma być czymś więcej niż zwykłym nabijaniem pieniędzy. Mam duszę artystyczną, a on jest typowym Panem Pieniążkiem który uważa że jestem dziecinna nie myśląc o wielkich pieniądzach. Mam wrażenie, że potrzeba mu księgowej albo pracownicy banku, a nie kobiety która lubi sztukę, podróże i fotografię. Nie pracuję od roku, powód? Kiedy powiedziałam że póki nie ukończę kierunku na który się zapisałam chcę pracować choćby w piekarni to powiedział tylko "nie będziesz pracowała za grosze, poszukaj sobie czegoś ambitniejszego".
Wiem, że nie podejmiecie za mnie decyzji.
Bardziej zastanawia mnie jak sobie poukładać to wszystko w głowie.
Skoro to napisałam, mam teraz jaśniejszy obraz tego jak wygląda moje życie, więc ten post to taka forma terapii.
Nie radzę sobie z nerwami, nie potrafię z nim rozmawiać bo każde jego zdanie jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi..
chciałabym być mniejszą furiatką ale po prostu ten facet.. mnie zmienił. Płaczę i się trzęsę, potem kilka dni leżę w łóżku i nie mam siły jeść i żyć.