Witam wszystkich,
przeglądając Internet w poszukiwaniu porad i czytając różne dyskusje, trafiłem na to forum.
Nie do końca mogę sobie wszystko poukładać w głowie, więc i w formie pisanej dość ciężko mi to przekazać. Postaram się zachować pewien ład, żeby dało się to zrozumieć, choć patrząc z boku pewnie nie ma tu nic skomplikowanego.
Wspomnę jeszcze (być może to jakaś istotna informacja, której nie biorę pod uwagę...), że wcześniej byłem u paru psychologów, choć głównie z innymi problemami (depresja i fobia społeczna - w obu przypadkach jest znaczna poprawa, chociaż to raczej zasługa narzeczonej, mimo wszystkiego co napiszę poniżej).
Wizyty u psychologów zawsze były stratą czasu. Jedynie przed narzeczoną potrafiłem się w pełni otworzyć i wyrzucić wszystko co od dziecka leżało mi na sercu i już samo to bardzo mi pomogło.
Biorąc to pod uwagę, mam nadzieję, że dobrze mi zrobi jak znów się wygadam, co pomoże mi trochę wszystko poukładać, a może też ktoś napisze coś od siebie.
Tak więc postaram się po kolei:
Mam 26 lat, a moja narzeczona 34. Z tym ogólnie nie mamy większego problemu. Jesteśmy ze sobą od 3 lat. Wcześniej znaliśmy się tylko przez Internet, ale znajomość była bardzo pobieżna. Przeważnie ograniczała się do przywitania na ogólnym kanale / w grze, wymienieniu paru zdań i kończyła na "dobranoc".
2 miesiące przed rozpoczęciem naszego związku, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać codziennie po parę godzin. W końcu dała radę przekonać mnie, żebym do niej przyjechał w odwiedziny.
Po dłuższym czasie wymigiwania się w końcu pojechałem. Dzień minął nam na spacerach po lasach i rozmowach. Łatwiej było mi wydobyć z siebie głos niż przy rodzinie. Nie jestem pewien czy zakochałem się w niej już wtedy, czy znacznie później, w każdym razie nie potrafię sobie wyobrazić życia osobno.
Wieczorem... najwłaściwszym stwierdzeniem będzie chyba "rzuciła się" na mnie, co mnie nieco zszokowało. Później zaczęła opowiadać o swoich byłych. Miałem nadzieję, że skończy na tym co już wiedziałem i mi nie przeszkadzało. Niestety troszkę się rozkręciła i opowiedziała wiele szczegółów, których wolałbym nigdy nie poznać (od opisu ich wspólnego życia, przez podróże, po porównanie naszej trójki [mnie i obu byłych] zarówno psychiczne jak i fizyczne).
Z pierwszym była ok. 11 lat, z drugim ok. pół roku (znajomość tylko dla seksu bez zobowiązań).
I mimo początkowych chęci zostania nieco dłużej wróciłem do domu pierwszym porannym pociągiem.
Po paru tygodniach zdawkowych rozmów online zgodziłem się z Nią, że może warto spróbować.
Z początku nieco bolała i irytowała zazdrość o Jej byłych. Jeszcze bardziej irytująca była świadomość irracjonalności zazdrości o Jej byłych (chociaż Ona z kolei była, aż do połowy zeszłego roku, zazdrosna o jedną znajomą, z którą nigdy się nie widziałem, między innymi z powodu ponad 10.000km między nami). W końcu udało mi się jakoś z tym pogodzić i uznałem, że szczerze się cieszę, że miała normalne życie.
Przez ~2 lata wszystko nam się dobrze układało (z paroma dziwnymi atakami z Jej strony, typu: źle zrobiłem, że zaparkowałem na płatnym parkingu [5zł za dobę] zamiast szukać darmowego, bo wydaję Jej ciężko zarobione pieniądze; albo jak śniła o swoim pierwszym chłopaku i przez sen mówiła jego imię [to myślę, że jest normalne. Takie rzeczy zawsze zostają w głowie, a i tak nie wiem czy przypadkiem go tam nie mordowała ;) ).
Ogarnęliśmy sobie mieszkanie, mamy nienajgorszą pracę, sporo zaczęliśmy zwiedzać i zaręczyliśmy się... a ślub ciągle odsuwam, ze względu na parę drobiazgów, które zaczęły się pojawiać na przestrzeni ostatniego roku.
Mianowicie:
1. Dowiedziałem się, że Jej zainteresowanie moją osobą wzbudził nasz wspólny znajomy, który stwierdził, że jestem niemal idealną kopią Jej drugiego chłopaka, tylko młodszym, z lepszym charakterem (w co szczerze wątpię) i zainteresowaniami podobnymi do Niej. (Pokazała mi jego zdjęcie. Przez chwilę myślałem, że patrzę na siebie... z wyglądu zupełnie identyczny. Koszmar. Ja też tragicznie wychodzę na zdjęciach).
2. Będąc u Jej mamy, słuchaliśmy gdzieś w tle telewizji. Nawiązując do czegoś co tam usłyszała, stwierdziła, że nigdy nie rozumiała i zawsze była przeciwna seksowi bez miłości - co trochę się gryzie z powodem związku z Jej drugim chłopakiem.
3. Jakiś czas temu rozmawiając przez telefon z koleżanką, która zerwała ze swoim chłopakiem, odeszła do drugiego pokoju, a że mieszkanie małe z dobrą akustyką, moich uszu dobiegły słowa: "Znajdź kogoś młodszego, bez doświadczenia. Takich zawsze jest łatwo wytresować".
4. W rozmowie z koleżanką stwierdziła, że "każdy kolejny powinien być młodszy od poprzedniego, żeby nie był chłop z odzysku".
Ostatnia już rzecz: wiem, że czasem spotyka się ze swoim pierwszym chłopakiem i prawdopodobnie też z nim czasem pisze na telefonie. Jak przy mnie do Niej dzwoni, nigdy nie odbiera, bo jakiś "obcy numer", choć z pewnością wie kto dzwoni, bo numer bardzo charakterystyczny (2 lata temu poprosiła mnie o pomoc przy spisywaniu numerów na nowy telefon i do tej pory go pamiętam...).
Dopiero niedawno skończyła segregować stare zdjęcia, żeby oddać mu te na których jest on. Jak zobaczyłem, że zniknęły koperty do których je pakowała, zapytałem czy już mu je oddała. Powiedziała, że nie pamięta żadnych zdjęć i nic takiego nie było...
Pisząc "wiem" mam na myśli dokładnie: "wiem", a nie "domyślam się". Pomijając te wszystkie drobiazgi, jak właśnie te zdjęcia, pilnowanie telefonu, spóźnienia z pracy, zająknięcia przy odpowiedzi na pytanie "jak minął dzień?".
Nie ma tego dużo.
Widziałem ich raz w centrum. Wyglądało to na dość chłodną i krótką rozmowę. Wiem, że mają jeszcze do domknięcia parę spraw. Myślę, że zwyczajnie nie chce wzbudzać mojej zazdrości, chociaż wolałbym odrobinę więcej szczerości.
Ufam Jej pod tym względem i wiem, że mnie nie zdradza (chociaż patrząc po filmach, które oglądamy, nie do końca rozumiem Jej definicję zdrady: "Ona go nie zdradza. Przecież jeszcze nie są po ślubie").
Teraz ogólnie rzecz biorąc mam delikatny chaos w głowie.
Kocham Ją i chciałbym, żebyśmy kontynuowali dalej wspólne życie (jak pisałem wyżej nie wyobrażam sobie życia osobno).
Z drugiej strony, to wszystko zebrane razem, zaczęło mnie lekko... drażnić? Niepokoić? Właściwie nawet nie potrafię dokładnie określić tego uczucia.
Dodatkowo znów jestem troszkę za bardzo zazdrosny o Jej byłych, (podkreślę, że nadal Jej ufam i wierzę w Jej wierność).
Próbowałem delikatnie poruszyć niektóre z tych tematów. Niestety, niewiele to dało.
Właściwie "rozmowa" szybko się skończyła. Jedyne co usłyszałem w odpowiedzi, to że jestem świnią, parę niecenzuralnych epitetów, stwierdzenie, że uważam ją za gorszą i zużytą, że jak chcę to mam sobie iść znaleźć jakąś 17-stkę, że niczego w swoim życiu nie żałuje, nie ma za co mnie przepraszać i ostatnie parę epitetów podkreślone przez trzaśnięcie drzwiami.
Być może coś źle powiedziałem.
Troszkę się zamyśliłem, zapytała mnie czy mam jakieś zmartwienia i jak coś to żebym powiedział i to obgadamy.
Odpowiedziałem: "Nie nazwałbym tego zmartwieniami, bardziej, że ostatnio zaskakują mnie niektóre Twoje komentarze typu: :'kogoś młodszego łatwiej wytresować', albo o 'chłopach z odzysku' czy..." i tu już właściwie skończyłem, bo dalej już tylko krzyczała.
Wieczorem, po paru godzinach jak siedziałem i próbowałem pozbierać myśli, przyszła do mnie, przytuliła się i powiedziała, że tym razem mi wybaczy, ale nigdy więcej mam tak nie mówić.
Niestety, mimo szczerych prób i chęci... zwyczajnie nic nie rozumiem.
Ostatnio przyjąłem założenie, że jedyne co dla mnie jest ważne, to żeby była szczęśliwa. Jest szczęśliwa, przynajmniej tak to wygląda.
Ja z kolei jestem szczęśliwy tylko jak widzę, że Ona jest w dobrym humorze, i że wygląda na szczęśliwą.
Czasem tylko, jak jesteśmy osobno, albo trochę bardziej się podłamię, chcę umrzeć, ale nie przestaję się uśmiechać i wszystko jest w sumie ok... bo dalej żyję, dalej jesteśmy razem, dalej się uśmiecha.
Czasu razem spędzamy sporo, jak mamy wolne od pracy (często pracujemy w różnych godzinach) właściwie nigdy z nikim się nie spotykamy. Cały czas jaki mamy wspólny przeznaczamy tylko na siebie nawzajem. Żeby być cały czas razem.
Często też czuję, że porównuje mnie do swoich byłych i w mojej ocenie wypadam w tym porównaniu bardzo marnie (już słyszałem, jaki jeden był mądry, zabawny i bogaty prezes firmy, a drugi był wręcz doskonały). Z drugiej strony nadal jesteśmy razem.
A narzeczona coraz częściej wspomina o ślubie i dziecku. Ja też tego chcę, tylko, że najpierw chce się ogarnąć, żeby wszystko wyszło tak jak ma wyjść, żeby nie zrobiło się z tego jakieś... bagno.
Jej poprzednie związki o tyle jeszcze mi przeszkadzają, że tu właściwie nie chodzi o sam fakt istnienia kogoś przede mną, tylko o zdobycie doświadczenia w życiu w związku przez łącznie blisko 12 lat, które mam wrażenie, że zamiast być użyte do stworzenia czegoś wyjątkowego, jest używane głównie przeciwko mnie.
Ogólne podsumowanie pominę, bo jedyne co teraz już przychodzi mi do głowy to "...".
Mam nadzieję, że napisałem w miarę zrozumiale i bez zbędnego chaosu.
Możliwe też, że wszystko co napisałem jest jedną wielką głupotą albo jakimś nieistotnym drobiazgiem.
I tak - wiem, że mam ze sobą duży problem. Wiem o tym praktycznie od zawsze.
To tyle.
Przepraszam, że zamęczam Was takimi rzeczami, ale wszystko zaczęło mnie już przerastać.
Mam nadzieję, że to ja tylko dramatyzuję i wszystko okaże się dużo prostsze niż mi się wydaje. W końcu człowiek potrafi zgubić się w niewielkim lesie, a co dopiero w swojej głowie.
Jeszcze raz przepraszam za męczenie Was i dziękuję za cierpliwość (tym, co cierpliwość mają).
Pozdrawiam!
PS. Temat pisałem na końcu, a że piszę już blisko 6 godzin (pożytecznie spędzony czas w pracy, nie ma co...), to temat jest jaki jest.