Witajcie. Chciałam się was zapytać czy to co teraz czynię ma sens.
Byłam (jestem?) w związku z kimś 3 lata. Niestety nie było kolorowo. Oboje daliśmy sobie do wiwatu i to bardzo. Powody były różne, ale istotą wszystkich kłótni i ścięć były nasze osobiste problemy z którymi każde z nas borykało się samemu.
Mimo tego miłość jest ogromna. Niedawno postanowiliśmy ( właściwie to ja postanowiłam) pożyć chwilę osobno, poukładać sobie wszystko w głowie i zastanowić się nad sensem tego związku i nad samym sobą. Wstępnie plan jest na 2-3 miesiące. Na dzień dzisiejszy kontakt utrzymujemy, wiemy co u nas się dzieje ale nie ma żadnych spotkań, seksu..
I teraz moje pytanie. Czy taka próba ma sens? Czy rozstanie na jakiś czas jest zawsze początkiem końca? Czy ktoś z was zdecydował się wcześniej na taki krok i okazało się to dobrym rozwiązaniem? Będę wdzięczna za rady i odpowiedzi bo jest mi nie ukrywam cholernie ciężko w tym zawieszeniu...
Nie ma sensu. Jak będziesz żoną to też będziesz chciała przerw?
Przerwy w związku są początkiem końca.
Nie ma sensu. Jak będziesz żoną to też będziesz chciała przerw?
Przerwy w związku są początkiem końca.
Myślę że to nie ma znaczenia czy jestem żoną czy nie. Gdybyśmy byli małżeństwem, nic by to nie zmieniło, poza tym że mielibyśmy papier.
Ale dziękuję za opinię. Na pewno będę o tym myślała..
A widziałaś kiedyś małżeństwo, w którym żona mówi "wiesz, nie wiem co chcę, zróbmy sobie przerwę".
Albo się z kimś jest albo nie. Jeżeli musisz sobie coś układać, to nie kochasz. Nawet jeżeli jeszcze sama nie jesteś tego świadoma.
Witajcie. Chciałam się was zapytać czy to co teraz czynię ma sens.
Byłam (jestem?) w związku z kimś 3 lata. Niestety nie było kolorowo. Oboje daliśmy sobie do wiwatu i to bardzo. Powody były różne, ale istotą wszystkich kłótni i ścięć były nasze osobiste problemy z którymi każde z nas borykało się samemu.
Mimo tego miłość jest ogromna. Niedawno postanowiliśmy ( właściwie to ja postanowiłam) pożyć chwilę osobno, poukładać sobie wszystko w głowie i zastanowić się nad sensem tego związku i nad samym sobą. Wstępnie plan jest na 2-3 miesiące. Na dzień dzisiejszy kontakt utrzymujemy, wiemy co u nas się dzieje ale nie ma żadnych spotkań, seksu..
I teraz moje pytanie. Czy taka próba ma sens? Czy rozstanie na jakiś czas jest zawsze początkiem końca? Czy ktoś z was zdecydował się wcześniej na taki krok i okazało się to dobrym rozwiązaniem? Będę wdzięczna za rady i odpowiedzi bo jest mi nie ukrywam cholernie ciężko w tym zawieszeniu...
Przerwa, która w założeniu ma wnieść do związku nowe siły i powiew świeżego powietrza zazwyczaj tego nie robi, a wręcz przeciwnie - pokazuje przynajmniej jednemu partnerowi, że istnieje inne życie i wcale nie jest takie złe.
Lady- nie widziałam takiego małżeństwa ale szczerze mówiąc taka przerwa nir jest dla mnie jakaś szokująca - oczywiście pod warunkiem że nie ma dzieci.
Ósemka- być może zbyt chaotycznie odpisałam sytuację.. Nie chodzi absolutnie o czekanie na powiew świeżości. Bardziej cel porownalabym do pożegnania własnych demonów - każdy we własnym zakresie. Ale i też właśnie... Jak napisałaś.. Żebysmy oboje zobaczyli że istnieje to inne życie i jeśli któreś z nas to inne życie wybierze, znaczy to nie było to. Niech każdy zastanowi się nad sobą i nad tym czego naprawdę chce, a potem do tego dąży... Jeśli to ma być to nasze rozstanie, trudno.
Czytałam kiedyś artykuł o tym, że takie przerwy nie służą. Że to podkopuje zaufanie partnerów do siebie.
Jak czujesz że płomień gaśnie to wychodzisz i szukasz innego ogniska? Jak już coś jest to się o to należy troszczyc. Nie opuszczać tego.
Czytałam kiedyś artykuł o tym, że takie przerwy nie służą. Że to podkopuje zaufanie partnerów do siebie.
Jak czujesz że płomień gaśnie to wychodzisz i szukasz innego ogniska? Jak już coś jest to się o to należy troszczyc. Nie opuszczać tego.
Dopóki każde z nas nie zrobi porządku z samym sobą to płomień niestety zgaśnie całkowicie.. Czy naprawdę nawet prawdziwa miłość nie jest w stanie przetrwać takiej próby? Zawsze myślałam że jak mam z kimś być to i tak będę.. I nie ważny jest czas, rozłąka.
Nie jest też tak że urwalismy kontakt całkowicie. Dzwonimy do siebie, piszemy, spotykamy żeby przekazać jakieś rzeczy..kto wie może wybierzemy się na jakąś kolację?
Jest miło i przyjemnie. Nagle okazało się że o ironio umiemy komunikować się bez wyrzutów i pretensji gdzie ostatnimi czasy było o to bardzo trudno. Teraz widzę wiele rzeczy które były nie tak jak powinne być i on też.
Mam nadzieję że odezwie się ktoś kto doświadczył czegoś podobnego..
przerwa sprawia, że jeden z partnerów odkrywa uroki życia bez tego drugiego - i chce rozstania.
przerwa sprawia, że jeden z partnerów odkrywa uroki życia bez tego drugiego - i chce rozstania.
Nie sądzę...jeśli się kogoś naprawdę kocha. A jeśli nawet to wolę żeby te uroki poznał dzięki tej przerwie niż był ze mną i szukał tych uroków po czasie. Do kaloryfera nie przywiążę
Cokolwiek jest przyczyną to z obserwacji ludzi, wnioskuję, że taka przerwa w większości przypadków tylko nasila problemy i nawet jeśli po niej do siebie wrócili, to nie na długo, ponieważ podczas tej przerwy działy się rzeczy, które po prostu przeświadczyły o rozpadzie związku. Tyle o przerwach w związkach, ale przerwach - u was jej jednak nie ma, nadal macie ciągły kontakt, umawiacie się, więc nie bardzo rozumiem po co te doświadczenia. Ale, co kto woli..
Czy nie większą satysfakcją będzie wspólne pokonanie tych demonów? - cokolwiek one oznaczają
Moim zdaniem też nie ma czegoś takiego jak przerwa w związku - to niedorzeczne. Jeśli masz być z kimś przez resztę życia powinnaś (powinniście) się nauczyć rozwiązywać problemy RAZEM. Bo RAZEM będziecie, chyba że stworzysz w pewien sposób nowoczesny związek, że np. "raz na pół roku mamy tydzień bez siebie". Niby też tak można, jak komu pasuje, tylko żeby później jazd nie było...
Tygodniowe przerwy to pół biedy, ale takie 2-3 miesięczne? Dobrowolne, nie spowodowanej czynnikami zewnętrznymi (np. zarobkowy wyjazd za granicę)?
Nie, nie kupuje tego. Nie twierdzę, że trzeba się z kimś widywać 24 na dobę/ 7 dni w tyg, ale 2-3 miechy na samych sms-ach, Facebooka to już dziwne i też nie wierzę, że posłuży związkowi...
14 2018-01-11 13:14:37 Ostatnio edytowany przez Malina11 (2018-01-11 13:19:35)
Ósemka -
Niestety nie ma możliwości abyśmy problemy rozwiązywali razem. Próbowaliśmy. I może brakuje nam dojrzałości, może umiejętności w komunikacji..tam gdzie po obu stronach są problemy typu zero poczucia własnej wartości, zazdrość, wysokie wymagania i oczekiwania względem drugiej strony samemu nie dając z siebie za wiele, także problem z wzięciem odpowiedzialności za to za co się powinno wziąć..plus a właściwie to przede wszystkim trudne przeżycia z okresu dzieciństwa i młodości..
Nie zawsze wystarczy miłość żeby to pokonać we dwójkę.ja już to wiem.
Dodam jeszcze że nasza znajomość potoczyła się dość dynamicznie...zamieszkaliśmy ze sobą miesiąc po tym jak się poznaliśmy i przez pierwsze 1,5 roku byliśmy ze sobą praktycznie 24h na dobę. To był błąd ale się stało.
A przerwa nie wygląda w ten sposób że mamy kontakt tylko przez fb i telefon. Wczoraj spędziliśmy bardzo miły wieczór. Mam wrażenie że odkąd oboje wiemy że to może się sypnąć stać nas na więcej sensownych rozmów, szacunku i słuchania tej drugiej osoby ( a nie tylko siebie i swojego ja).
Oczywiście zamysł był taki (mój) żeby ten kontakt zerwać całkowicie na jakiś czas ale żyć bez siebie nie umiemy.. On ciągle powtarza że jest " w delegacji" i nie uważa abyśmy się w ogóle rozstali. Tak jakby stał z boku i czekał aż ja powiem stop, wracaj.
Sytuacja jest ciężka, bardzo trudna ale ja widzę postęp mimo wszystko. Jest wewnętrzny spokój, konstruktywna rozmowa, szacunek i czas żeby zastanowić się nad sobą. Tęsknota też...
Moim zdaniem też nie ma czegoś takiego jak przerwa w związku - to niedorzeczne. Jeśli masz być z kimś przez resztę życia powinnaś (powinniście) się nauczyć rozwiązywać problemy RAZEM. Bo RAZEM będziecie, chyba że stworzysz w pewien sposób nowoczesny związek, że np. "raz na pół roku mamy tydzień bez siebie". Niby też tak można, jak komu pasuje, tylko żeby później jazd nie było...
Wiem że wygląda to niedorzecznie. Ale ujmę to tak: albo tymczasowy stop, albo jak w Twojej stopce - musiałabym wybierać czy zabijać dalej siebie czy jego.
Problemem jest też to że z ogromną łatwością przychodzi nam zwalanie winy za wszelkie zło na tą drugą osobę. Wytykanie błędów, wylewany żal,wypominanie... Zazwyczaj zaczyna się od słowa do słowa a potem idzie jak lawina i brudny widelec w zlewie potrafił być przyczyną czyjejś wyprowadzki.
Zastanawia mnie też to że podobno coś się zaczyna doceniać dopiero jak się to straci. Wtedy też człowiek zaczyna inaczej myśleć
Tzw. Polak mądry po szkodzie. Często nie mamy możliwości odzyskania straty, tutaj jeszcze szansa jest.
Jeżeli przerwa jest spowodowana tym, że 1 z partnerów musi sam siebie ogarnąć to jak najbardziej takie przerwy mogą wyjść na dobre. Może być tak, że ty poukładasz swoje sprawy a twojemu eks partnerowi przerwa służyła do szukania nowej partnerki tak czy siak jeżeli to prawdziwe uczucie to 2-3 miesiące mu nie zaszkodzi. Jeżeli twój partner albo ty znajdziesz sobie kogos innego to to nie była żadna miłość, cała filozofia
Jeżeli przerwa jest spowodowana tym, że 1 z partnerów musi sam siebie ogarnąć to jak najbardziej takie przerwy mogą wyjść na dobre. Może być tak, że ty poukładasz swoje sprawy a twojemu eks partnerowi przerwa służyła do szukania nowej partnerki
tak czy siak jeżeli to prawdziwe uczucie to 2-3 miesiące mu nie zaszkodzi. Jeżeli twój partner albo ty znajdziesz sobie kogos innego to to nie była żadna miłość, cała filozofia
Każde z nas musi ogarnąć sam siebie. Głównym powodem jest to że i ja i on jesteśmy typem bluszcza, więc łatwo sobie wyobrazić jak wyglądała ta relacja
Jestem tego samego zdania. Jeśli przez ten czas ktoś coś, to znaczy że nie było to to.
Jak na razie widujemy się codziennie, dużo rozmawiamy.. Z mojej strony jest nadzieja ale i też wizja że jak będę sama to świat się nie zawali. I w końcu robię coś dla siebie. Nie ukrywam że jest to jakieś poczucie ulgi w pewnym sensie...
18 2018-01-14 17:39:27 Ostatnio edytowany przez Leśny_owoc (2018-01-14 17:40:59)
Esthere napisał/a:Czytałam kiedyś artykuł o tym, że takie przerwy nie służą. Że to podkopuje zaufanie partnerów do siebie.
Jak czujesz że płomień gaśnie to wychodzisz i szukasz innego ogniska? Jak już coś jest to się o to należy troszczyc. Nie opuszczać tego.Dopóki każde z nas nie zrobi porządku z samym sobą to płomień niestety zgaśnie całkowicie.. Czy naprawdę nawet prawdziwa miłość nie jest w stanie przetrwać takiej próby? Zawsze myślałam że jak mam z kimś być to i tak będę.. I nie ważny jest czas, rozłąka.
Nie jest też tak że urwalismy kontakt całkowicie. Dzwonimy do siebie, piszemy, spotykamy żeby przekazać jakieś rzeczy..kto wie może wybierzemy się na jakąś kolację?
Jest miło i przyjemnie. Nagle okazało się że o ironio umiemy komunikować się bez wyrzutów i pretensji gdzie ostatnimi czasy było o to bardzo trudno. Teraz widzę wiele rzeczy które były nie tak jak powinne być i on też.
Mam nadzieję że odezwie się ktoś kto doświadczył czegoś podobnego..
Spokojnie, spokojnie... nie porównujmy sytuacji, gdzie np. mężczyzna idzie na wojnę i kobieta czeka na niego rok, bo naprawdę go kocha, a przerwą wynikającą z niedogadania się/ problemów osobistych. Pierwsza rozłąka została spowodowana czynnikami niezależnymi (i tutaj miłość została poddana próbie), a Wasze jak najbardziej zależnymi (pomimo miłości i braku niezależnej od Was sytuacji) - wiedząc o wzajemnych problemach zdecydowaliście się rozłączyć zamiast rozwiązać je razem.
Dlaczego ucieczka, a nie stawienie czoła problemom? Czy aby na pewno to miłość, a nie przywiązanie?
Malina11 napisał/a:Esthere napisał/a:Czytałam kiedyś artykuł o tym, że takie przerwy nie służą. Że to podkopuje zaufanie partnerów do siebie.
Jak czujesz że płomień gaśnie to wychodzisz i szukasz innego ogniska? Jak już coś jest to się o to należy troszczyc. Nie opuszczać tego.Dopóki każde z nas nie zrobi porządku z samym sobą to płomień niestety zgaśnie całkowicie.. Czy naprawdę nawet prawdziwa miłość nie jest w stanie przetrwać takiej próby? Zawsze myślałam że jak mam z kimś być to i tak będę.. I nie ważny jest czas, rozłąka.
Nie jest też tak że urwalismy kontakt całkowicie. Dzwonimy do siebie, piszemy, spotykamy żeby przekazać jakieś rzeczy..kto wie może wybierzemy się na jakąś kolację?
Jest miło i przyjemnie. Nagle okazało się że o ironio umiemy komunikować się bez wyrzutów i pretensji gdzie ostatnimi czasy było o to bardzo trudno. Teraz widzę wiele rzeczy które były nie tak jak powinne być i on też.
Mam nadzieję że odezwie się ktoś kto doświadczył czegoś podobnego..Spokojnie, spokojnie... nie porównujmy sytuacji, gdzie np. mężczyzna idzie na wojnę i kobieta czeka na niego rok, bo naprawdę go kocha, a przerwą wynikającą z niedogadania się/ problemów osobistych. Pierwsza rozłąka została spowodowana czynnikami niezależnymi (i tutaj miłość została poddana próbie), a Wasze jak najbardziej zależnymi (pomimo miłości i braku niezależnej od Was sytuacji) - wiedząc o wzajemnych problemach zdecydowaliście się rozłączyć zamiast rozwiązać je razem.
Dlaczego ucieczka, a nie stawienie czoła problemom? Czy aby na pewno to miłość, a nie przywiązanie?
Być może uzależnienie. Nie wiem tego ale dopóki się nie przekonam nie wejdę w to drugi raz. Może i dwoje całkiem zdrowych na umyśle a raczej emocjonalnie ludzi dałoby radę walczyć i rozwiązywać problemy wspólnie..dwojka rozchwianych emocjonalnie ludzi z zerowym poczuciem własnej wartości będzie się ratowało kosztem drugiego.Ale tu chodzi o to żeby zawalczyć przede wszystkim o siebie samego, o odzyskanie tej zdrowej niezależności i wzięcie życia we własne ręce.
Sprecyzuję może że decyzja została podjęta przeze mnie. I zastanawiam się czy tego kontaktu nie uciąć całkowicie, bo to że tylko śpimy w różnych miejscach a non stop się widzimy lub wisimy na telefonie mija się z celem..
Szczerze mówiąc myślałam że odezwie się ktoś kto przez coś takiego przeszedł ale widzę że nie jest to jednak często spotykana sytuacja..
20 2018-01-15 09:35:16 Ostatnio edytowany przez zwyczajny gość (2018-01-15 09:35:52)
Nie bardzo rozumiem......miłość ogromna.....a każdy swoje problemy załatwia sam.
Tu poroblemem nie jest przerwa ale wasze wzajemne stosunki. Zastanów się czego oczekujesz od związku.
Ja miałam taką sytuację. Z tym że mój wtedy chłopak nie wykazywał jeszcze takiej dojzalosci jakiej oczekiwałam. W głowie miał jedynie zarabianie pieniędzy a ja chciałam choć trochę wspólnych marzeń. No i te ciągle kłótnie. Więc pewnego dnia powiedziałam dość. Płakałam ale nie mogło tak być. Trwało to około 6 miesięcy. On chciał wrócić ale ja nie chciałam o tym slyszec. Oboje w tym czasie nie mieliśmy nikogo. Teraz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem
pannapanna napisał/a:przerwa sprawia, że jeden z partnerów odkrywa uroki życia bez tego drugiego - i chce rozstania.
Nie sądzę...jeśli się kogoś naprawdę kocha. A jeśli nawet to wolę żeby te uroki poznał dzięki tej przerwie niż był ze mną i szukał tych uroków po czasie. Do kaloryfera nie przywiążę
To po co się pytasz, skoro znasz odpowiedź?
Z moich obserwacji przerwa jest gwożdziem do trumny. Nie znam ani jedenj pary, która po byłaby długo razem, ja też nie, a miałam przerwę z chłopakiem którego naprawdę bardzo kochałam.
A ty się sama przekonasz, bo 90% ludzi powiedziało że wg nich przerwa to koniec i każdemu odpowiedziałaś że się myli, hehe.
Jezeli OBOJE macie problemy emocjonalne, to moze prawda jest taka, ze oboje na ten czas nie nadajecie sie do zwiazku ani ze soba, ani wogole. Cos mi tak pachnie, ze zwiazaliscie sie nie z wielkiej milosci, a z despreacji leczenia swoich ulomnosci druga osoba.
Próbę związku już mieliście i ja oblaliscie.
Próba związku były Wasze problemy, ucieczka czyli przerwa jest tylko wyjściem, które wybraliście. Miłość i związek to wspolne dzialanie
Jezeli OBOJE macie problemy emocjonalne, to moze prawda jest taka, ze oboje na ten czas nie nadajecie sie do zwiazku ani ze soba, ani wogole. Cos mi tak pachnie, ze zwiazaliscie sie nie z wielkiej milosci, a z despreacji leczenia swoich ulomnosci druga osoba.
Niestety chyba tak to właśnie wygląda. Ale czy to z góry dyskwalifikuje wspólne bycie za jakiś czas kiedy każdy zrobi że swoją głową porządek? Praca nad sobą jest do zrobienia, owszem ale nie chce mi się wierzyć że taki krok skazuje nas na porażkę..rozstanie o którym pisałam wygląda na ten moment tak, że spotykamy się jak normalna para, pomagamy sobie, rozmawiamy.. Natomiast nie mieszkamy ze sobą i dużo czasu spędzamy też osobno ( nie jak wcześniej 24/7) Właściwie chyba i ja i on dostaliśmy kopa na rozpęd do działania i zrobienia coś w końcu ze sobą.
Ja miałam taką sytuację. Z tym że mój wtedy chłopak nie wykazywał jeszcze takiej dojzalosci jakiej oczekiwałam. W głowie miał jedynie zarabianie pieniędzy a ja chciałam choć trochę wspólnych marzeń. No i te ciągle kłótnie. Więc pewnego dnia powiedziałam dość. Płakałam ale nie mogło tak być. Trwało to około 6 miesięcy. On chciał wrócić ale ja nie chciałam o tym slyszec. Oboje w tym czasie nie mieliśmy nikogo. Teraz jesteśmy szczęśliwym małżeństwem
Gratuluję i życzę wszystkiego dobrego. Chyba na taką też odpowiedź czekałam choć zdaje sobie sprawę że przerwa przerwie nie równa...
27 2018-01-17 22:20:56 Ostatnio edytowany przez zmartwiony86 (2018-01-17 22:24:01)
Ja też miałem taką sytuację. Jej wyprowadzka by przemyśleć. Na trzy miesiące maksymalnie. Pierwszy miesiąc - częsty, ale nie codzienny kontakt. Co jakiś czas spotkania. Randka. Wypad na weekend. Wspólny wypad do mojej mamy na urodziny. Było wiele takich sytuacji, że wydawało się, że jest o włos by wszystko skończyło się dobrze. Cały czas jednak brakowało tego czegoś co przeważyłoby szalę. Potem sobie kogoś poznała i pod byle pretekstem zakończyła relację. To było pół roku temu. Niby mamy jakiś tam kontakt, ale szanse na powrót oceniam na raczej zerowe. Więc nie każda historia ma happy end, nawet jeśli początkowo wydaje się że będzie ok.
Ja też miałem taką sytuację. Jej wyprowadzka by przemyśleć. Na trzy miesiące maksymalnie. Pierwszy miesiąc - częsty, ale nie codzienny kontakt. Co jakiś czas spotkania. Randka. Wypad na weekend. Wspólny wypad do mojej mamy na urodziny. Było wiele takich sytuacji, że wydawało się, że jest o włos by wszystko skończyło się dobrze. Cały czas jednak brakowało tego czegoś co przeważyłoby szalę. Potem sobie kogoś poznała i pod byle pretekstem zakończyła relację. To było pół roku temu. Niby mamy jakiś tam kontakt, ale szanse na powrót oceniam na raczej zerowe. Więc nie każda historia ma happy end, nawet jeśli początkowo wydaje się że będzie ok.
Wiesz Zmartwiony, myślę że jakbyście mieli być razem to pewnie byście byli. Jeśli u mnie się tak skończy zaakceptuję to. I będzie mi łatwiej zacząć życie samej w pojedynkę po takiej próbie niż po takim nagłym rozstaniu gdzie czułabym jakby mi ktoś odciął powietrze.
U nas było tak że ja go wywaliłam z hukiem. Po czym znalazł mieszkanie, przyjechał i powiedział że zawsze mogę do niego wpaść i drzwi będą zawsze dla mnie otwarte. Kontakt mamy codziennie dość intensywny...
Powiem szczerze że największym problemem nie jest już dla mnie czy to ma sens czy nie. Bardziej dolujace jest to że nie wiem jeszcze co zrobić żeby było dobrze...
Z jednej strony mam mętlik w głowie, a z drugiej jak pomyślę że przeżyliśmy 2 tyg bez kłótni...
Wiesz Zmartwiony, myślę że jakbyście mieli być razem to pewnie byście byli. Jeśli u mnie się tak skończy zaakceptuję to. I będzie mi łatwiej zacząć życie samej w pojedynkę po takiej próbie niż po takim nagłym rozstaniu gdzie czułabym jakby mi ktoś odciął powietrze.
Nieprawda. Przez najbliższy czas będziesz cały czas żyć myślami o tym. Czy się uda, czy nie, czy napisze, czy się zobaczycie, co to będzie itp. Nawet jeśli nie będzie się działo nic i nie będziesz wykazywała żadnej inicjatywy to wciąż będziesz żyła w tej sytuacji zawieszenia. Być może z czasem nadzieja w Tobie będzie gasła, ale z pewnością taka myśl, że "przecież piłka wciąż jest w grze" będzie Ci się kołatała po głowie. I jeśli jednak nastąpi negatywny scenariusz i finalnie, ostatecznie się rozejdziecie to Twój świat się zawali. Nagle okaże się, że już nie masz na co czekać. O czym myśleć. Co analizować. Czym żyć. Poczujesz nagle, że przed Tobą nie ma nic. Żadnej perspektywy, żadnego punktu zaczepienia, żadnej nadziei, NIC. To jest straszne. I nie wiem czy nie gorsze niż rozstanie niespodziewane.
Życzę Ci by Twoja historia skończyła się dobrze, ale pamiętaj o prostej zasadzie - żeby odbudować sypiący się związek trzeba o to wspólnie walczyć i się starać. A nie robić sobie przerwy. To nic w praktyce nie daje, nie rozwiązuje żadnych problemów.
Zawsze istotny jest powód rozstania. Z jakiegoś powodu wam nie wyszło, więc zanim ponownie spróbujecie, wyeliminujcie przyczyny, które spowodowały rozpad związku a raczej powód dla którego wyrzuciłaś go z domu.
Nadal uważam, że jeśli coś w związku nie działa jak należy, to się to naprawia, będąc w nim, a nie poza. Chociaż w waszym przypadku trudno mówić o rozstaniu.
Wy się cofnęliście, wróciliście do etapu początkowego - randki, wiadomości itd. a problem nadal istnieje i dopóki istnieje, nic się nie zmieni. Pochodzicie sobie za rączkę, do kina, porandkujecie, i ponownie zderzycie z rzeczywistością, a to zazwyczaj kończy się tak jak zaczęło - rozstaniem.
Moim zadaniem tylko stopniujesz sobie to rozstanie aby nie cierpieć, a jak pojawi się ktoś ciekawy na horyzoncie, nie będziesz miała wątpliwości, żeby definitywnie się z nim rozstać.
Zawsze istotny jest powód rozstania. Z jakiegoś powodu wam nie wyszło, więc zanim ponownie spróbujecie, wyeliminujcie przyczyny, które spowodowały rozpad związku a raczej powód dla którego wyrzuciłaś go z domu.
Nadal uważam, że jeśli coś w związku nie działa jak należy, to się to naprawia, będąc w nim, a nie poza. Chociaż w waszym przypadku trudno mówić o rozstaniu.
Wy się cofnęliście, wróciliście do etapu początkowego - randki, wiadomości itd. a problem nadal istnieje i dopóki istnieje, nic się nie zmieni. Pochodzicie sobie za rączkę, do kina, porandkujecie, i ponownie zderzycie z rzeczywistością, a to zazwyczaj kończy się tak jak zaczęło - rozstaniem.
Moim zadaniem tylko stopniujesz sobie to rozstanie aby nie cierpieć, a jak pojawi się ktoś ciekawy na horyzoncie, nie będziesz miała wątpliwości, żeby definitywnie się z nim rozstać.
Wiesz ósemko, myślę że zbyt ogólnie odpisałam problem i dlatego ciężko jest się ustosunkować do tego co robię.
Być może tym opisem rozpętam burzę w szklance wody, ale napiszę o głównej przyczynie.
Mój partner (były już jak wiadomo) jest osobą która ma bardzo ale to bardzo niskie poczucie wlasnej wartości.Do tego stopnia że zakrawa to o mitomanię jeśli jeszcze nią nie jest. Wielokrotnie podawał się za kogoś innego, kłamał tysiące razy w ciągu dnia... I co najgorsze nawiązywał internetowe znajomości z kobietami w celu poopowiadania im swoich bajek aby tylko zobaczyć ten błysk w uch oku. Niejednokrotnie angażowal się w te znajomości emocjonalnie. Ja stety bądź niestety poznałam go na wylot. Z każdego gestu bądź mrugnięcia okiem potrafiłam wyniuchać że coś się święci i zazwyczaj miałam rację. Awantury były na porządku dziennym.od jakiegoś czasu, myślę że jakoś od roku faktycznie zaczął się zmieniać ale nie na tyle aby takie sytuacje nie miały miejsca w ogóle. Ja mu obiecałam że jeśli dam radę to pomogę mu z tym walczyć, ale niestety. Szlag mnie trafiał po prostu za każdym razem jak coś wychodziło na jaw. Przyczyniło się to także do całkowitego obniżenia poczucia mojej własnej wartości. Czułam się tak wiele razy poniżona i nic nie warta..zaczelam wspierać,szaleć,być chirobliwie zazdrosna..nie chce taka być bo nigdy taka nie byłam i męczył sie sama ze sobą.przestałam też o siebie dbać bo nie widziałam sensu żeby to robić. Ostatnio próbowałam sobie przypomnieć kiedy byłam u fryzjera. Okazało się że tak dawno że już nawet nie pamiętam...
Do samego rozstania podświadomie się przygotowywałam myślę że cały grudzień.
W nic sylwestrową powiedziałam basta. Nie pozwolę na to żeby kolejny rok wyglądał tak jak poprzedni. Odcielam się całkowicie, usunęłam jego numery, zablokowalam z miejsca fb, zdjęcia, wszelkie ślady gdziekolwiek mogłabym na niego trafić. Przestałam dla niego istnieć.
Po tygodniu przyjechał porozmawiać i to w sumie z tej rozmowy wyszła ta próba, jak dla mnie eksperyment. Ja muszę stanąć na nogi, zadbać o siebie i swoje sprawy. Mieć samą siebie na pierwszym miejscu. Przestać go naciskać, kontrolować i dać mu wolność wyboru. Mam nadzieję że przez ten czas przemysłi sobie wszystko, i sam dojdzie do tego co jest dla niego ważne. On wie że może w tym czasie robić wszystko co chce (jak i ja) ale o ironio każda wolna chwilę stara się spędzać że mną a jeśli jest u siebie to wisi na telefonie.
Nie ukrywam też że chcę tego czasu też dla siebie i jak do tej pory no nie mogę narzekać. Wychodzę w końcu gdzieś z koleżankami, do fryzjera, robię mega fajne pazury a wieczorami czytam książki. Chyba nawet się częściej uśmiecham
Tak właśnie mniej więcej to wygląda choć jak pewnie wiecie nazbierało się tego dużo więcej ale książki pisać tutaj nie będę.
Zmartwiony, ja po to teraz to wszystko robię żeby jak się to w pi..U rozmycie właśnie nie zostać z rym NICZYM o którym piszesz. Ale chociaż że sobą - nie leżąca,,zasmarkaną i nie nadającą się do życia, tylko z końcem w sercu, fajną fryzurą i znajomymi z którymi będę mogła zająć swój czas.
Dodam jeszcze że kocham tego człowieka bardzo. On wbrew pozorom dużo, naprawdę dużo dla mnie zrobił, poświęcił wszystko i został z niczym aby być ze mną. Po moich akcjach przeciwstawil się całej swojej rodzinie w mojej obronie i ogólnie mogę zawsze na niego liczyć jeśli potrzebuję jakiejkolwiek pomocy. No ale jest to ALE z którym trzeba coś zrobić...
Jeśli kochasz chłopaka i chcesz mu pomóc, to tylko przez kontakt ze specjalistą psychologiem lub psychiatrą. Regularna terapia dostosowana do poziomu zaawansowania jego zaburzeń może przynieść całkowite wyleczenie.
Samo rozstanie się z nim z pewnością uzmysłowiło mu problem, ale jeśli powodem jego kłamstw jest choroba jego umysłu, to prędzej, czy później wróci do swoich przyzwyczajeń. Możliwe bowiem, że w ten sposób ukrywa otaczające go problemy, stwarza przyjazną i bezpieczną dla siebie rzeczywistość - nawet jeśli zakłamaną.
Tylko znalezienie podłoża tego patologicznego mówienia nieprawdy oraz jego chęć na leczenie mogą sprawić, że wróci do rzeczywistości.
Jeśli chcecie przejść przez to oboje, możecie się zapisać na terapię dla par, jeśli jednak uznasz, że sam powinien sobie z tym poradzić, nakłoń go na wizytę u specjalisty.
Jeśli kochasz chłopaka i chcesz mu pomóc, to tylko przez kontakt ze specjalistą psychologiem lub psychiatrą. Regularna terapia dostosowana do poziomu zaawansowania jego zaburzeń może przynieść całkowite wyleczenie.
Samo rozstanie się z nim z pewnością uzmysłowiło mu problem, ale jeśli powodem jego kłamstw jest choroba jego umysłu, to prędzej, czy później wróci do swoich przyzwyczajeń. Możliwe bowiem, że w ten sposób ukrywa otaczające go problemy, stwarza przyjazną i bezpieczną dla siebie rzeczywistość - nawet jeśli zakłamaną.
Tylko znalezienie podłoża tego patologicznego mówienia nieprawdy oraz jego chęć na leczenie mogą sprawić, że wróci do rzeczywistości.
Jeśli chcecie przejść przez to oboje, możecie się zapisać na terapię dla par, jeśli jednak uznasz, że sam powinien sobie z tym poradzić, nakłoń go na wizytę u specjalisty.
Właśnie nie wiem czy nadal chce się z tym zmagać. Bo robiłam to do tej pory zbyt dużym kosztem. On zdaje sobie sprawę z problemu ale nie na tyle żeby zasięgnąć pomocy specjalisty.bardziej chce sobie poradzić z tym sam w co jest mi ciężko uwierzyć bo to nie pierwszy raz składa taką obietnicę. Co do podłoża tego problemu mam pewne przypuszczenia ale ze względu na to że jego rodzice są dla niego bożkami, nie ma opcji żeby się nad tym nawet zastanowił.
Dodam jeszcze że nie jestem pierwszą kobietą która z tym nie daje rady, ale na pewno najbardziej cierpliwą i wytrzymałą w tym jego szambie.
To rozstanie miało być i dla niego żeby się nad tym zastanowił i dla mnie żebym się zastanowiła czy chcę przez to brnąć. Im dłużej się nad tym zastanawiam tym bardziej jestem na nie. Dzisiaj spędził u mnie noc.rano powiedziałam mu ze tak dłużej być nie może. Że nie chcę i nie będę utrzymywała z nim kontaktu wcale i niech się odezwie jak będzie chciał za 2-3 miesiące. I nie wiem czy w ogóle chcę aby się odezwał.zaczynam dostrzegać że też jestem coś warta, tego aby mnie ktoś kochał, dbał o mnie i się starał.. A nie tylko on on i on... A ja, jak takie koło ratunkowe, bo żadna inna by na to nie pozwoliła więc warto mieć mnie, bezpieczny port ale przy tym żeglować sobie po oceanach i tworzyć nadal swoją wymyśloną rzeczywistość. Dramat.
Malina, Ty ogarnij swoje życie i nie poświęcaj się dla człowieka, który Cię nie szanuje, okłamuje i nic z tym zrobić nie chce - bo taki już jest.
Jeśli myślisz, że Twoja miłość go zmieni, to Ci powiem, że nic takiego się nie stanie dopóki on tych zmian nie będzie chciał - ale zmieni Ciebie - zresztą już to zrobił.
Jeśli zapowiedziałaś, że się z nim nie spotykasz, to bądź konsekwentna i się z nim nie spotykaj, bo jeśli sobie tylko gadasz a robisz co innego, to mężczyzna ten nie będzie traktował Cię poważnie.
Malina, Ty ogarnij swoje życie i nie poświęcaj się dla człowieka, który Cię nie szanuje, okłamuje i nic z tym zrobić nie chce - bo taki już jest.
Jeśli myślisz, że Twoja miłość go zmieni, to Ci powiem, że nic takiego się nie stanie dopóki on tych zmian nie będzie chciał - ale zmieni Ciebie - zresztą już to zrobił.
Jeśli zapowiedziałaś, że się z nim nie spotykasz, to bądź konsekwentna i się z nim nie spotykaj, bo jeśli sobie tylko gadasz a robisz co innego, to mężczyzna ten nie będzie traktował Cię poważnie.
Święta racja. Jestem tego świadoma. Dlatego też to rozstanie i niemożność rozwiązywania problemów wspólnie jak wszyscy powyżej radzili. Ja już nie wierzę że moja miłość go zmieni- mam/miałam nadzieję że jak zostanie sam to SAM będzie chciał się zmienić bez przymusu z mojej strony.
Wiesz ósemko, wiele razy tak właśnie robiłam jak piszesz..zapowiadała zero kontaktu po czym miękklam jak tylko stawał zaplakany w drzwiach. I właśnie chyba moja niekonsekwencja mnie zgubiła.
W ogóle im więcej mija czasu tym bardziej widzę że całkiem mi dobrze z samą sobą jak już był na jakąś chwilę to nastawal moment kiedy nie mogłam się już doczekać aż wyjdzie, żeby zająć się sobą i swoimi sprawami.
I wogole z perspektywy czasu to śmieje się z samej siebie co ja sobie głupia myślałam? Że co? Że będziemy mieszkać oddzielnie, a on w każdej chwili jak będzie miał ochotę na bzykanko, obiad czy co tam innego będzie zjawial się kiedy dusza zapragnie? a z drugiej strony będzie sobie prowadził swoje kawalerskie wolne życie.. Aż mi to zaczęło pachnieć friends with benefits
gdzie ja jestem tą co te benefity daje
Poprzedni post podpisałam jako dramat,ten chyba powinnam podsumować jako kabaret..
Więc zakończ ten kabaret, za parę miesięcy, lżejsza o to brzemię będziesz cieszyła się wiosną, a kto wie, czym tam jeszcze ten mężczyzna nie ciągnie Cię w górę, tylko w dół. Im szybciej to zrozumiesz i wyeliminujesz takie osoby ze swojego życia, tym lepiej dla Ciebie.
Więc zakończ ten kabaret, za parę miesięcy, lżejsza o to brzemię będziesz cieszyła się wiosną, a kto wie, czym tam jeszcze
ten mężczyzna nie ciągnie Cię w górę, tylko w dół. Im szybciej to zrozumiesz i wyeliminujesz takie osoby ze swojego życia, tym lepiej dla Ciebie.
Na tym polega paradoks..że ja doskonale o tym wiem.. O tym że ciągnie mnie w dół, że mnie nie szanuje..i że szanse na jego zmiany są nikłe. decyzję o wyeliminowaniu go podjęłam ostatecznie wczoraj, ale nie wiem czy będę na tyle silna by wytrwać. Na razie idzie mi całkiem dobrze bo od 3 dni się nie kontaktujemy wcale. Jeśli on uszanuje moje zdanie to wiem że się uda bo jestem osobą która na pewno pierwsza się nie odezwie. Jeśli jednak będzie mnie nachodzil może to się różnie skończyć. Myślę poważnie o wyjeździe. Trzymajcie kciuki.
Trzymam i życzę tylko mądrych decyzji:)