Mam problem ze sobą, ze swoim parszywym charakterem. Mam tę świadomość, że mój charakter jest skrzywiony, ale ta świadomość w żaden sposób nie ułatwia mi poprawy. Od pewnego czasu odczuwam niezwykle silne negatywne emocje w stosunku do mojej koleżanki, która tak naprawdę ani trochę sobie na to nie zasłużyła. Wręcz przeciwnie – ta dziewczyna jest wobec mnie bardzo życzliwie nastawiona i z pewnością nigdy nie pomyślałaby o mnie w taki sposób, jak ja czasami (w zasadzie coraz częściej) myślę o niej.
Opiszę ją bardziej szczegółowo, żeby było jasne, że ta kobieta w pełni zasługuje na szczęście i sukces, które osiągnęła. To wspaniała osoba: ciepła, życzliwa, sympatyczna, przyjazna dla innych, uczynna, altruistyczna, uczciwa, prawdomówna, pozytywnie nastawiona do świata i do ludzi, inteligentna, z dystansem do siebie, i tak dalej, i tak dalej. Poznałem w życiu wielu ludzi, ale tylko o garstce z nich mógłbym z całą stanowczością stwierdzić: „Tak – to jest Dobry Człowiek”. O niej właśnie mógłbym tak powiedzieć. Nieraz myślałem, jak dobrze byłoby ożenić się z taką kobietą i u jej boku spędzić życie. Inna sprawa, że z kolei ja nie dorastam jej do pięt, ani moralnie (o czym wiedziałem od zawsze), ani materialnie (co okazało się niedawno). Chociaż nie akceptuję w sobie tego uczucia, nie potrafię wykorzenić z siebie takiej obrzydliwej zawiści o to, że jej się powiodło w życiu, i to tak bardzo, jak mnie nigdy się nie uda. W zasadzie teraz to w porównaniu do niej czuję się nikim.
Znamy się jeszcze z czasów szkolnych. Po szkole ja poszedłem do marnej roboty w moim rodzinnym małym mieście, gdzie po dziś dzień zarabiam niewiele ponad najniższą krajową, na stanowisku poniżej moich kwalifikacji, ona zaś wyjechała za granicę. Niczego jej nie zazdrościłem dopóki nie dowiedziałem się, na jakich warunkach i jakie pieniądze tam zarabia. Dzięki temu, że nie płaci ani grosza za utrzymanie (100% utrzymania – spanie, żywność, rachunki – pokrywa jej pracodawca) całą pensję może sobie odłożyć: są to sumy miesięcznie powyżej 10 tysięcy zł, czyli więcej niż pięć razy tyle co ja daję radę uciułać i za co muszę jeszcze przeżyć. Teraz ta moja koleżanka przyjechała do Polski na urlop i spotkała się ze mną kilka razy. Kiedy pochwaliła mi się, ile zarabia, mina mi zrzedła. Ja nawet jakbym pojechał w to samo miejsce i zatrudnił się w tej samej branży co ona, to po odjęciu kosztów życia tam na miejscu zostałoby mi dwa razy mniej niż jej.
Kiedy się spotkaliśmy, to ona wybrała lokal. Gdy zobaczyłem ceny, stwierdziłem, że jednak nie jestem ani głodny, ani spragniony. Ona i tak złożyła zamówienie dla dwóch osób i od razu zapłaciła za nas oboje, zanim zdążyłem zaprotestować. Przy następnej okazji chciałem się zrewanżować, ale ona zdecydowanie odmówiła, dodając, że nie muszę tego robić, bo ona przecież wie, że ja liczę każdy grosz. Innym razem kupiła mi prezent za kilkadziesiąt złotych, zupełnie bez okazji (a byłem pewien, że nasze relacje nie są tak bliskie, żeby robić sobie prezenty bez powodu), ale, znowu parę tygodni później, prezentu ode mnie przyjąć nie chciała. Chociaż wiem, że nie takie były jej intencje, ja w obu tych sytuacjach poczułem się upokorzony.
Na początku próbowałem nie dopuścić do siebie zawistnych myśli wobec niej, bo czułem, że to nie w porządku wobec kogoś tak dobrego jak ona. Z czasem coraz słabiej mi to wychodziło. Teraz te negatywne myśli nachodzą mnie takimi falami. Są momenty, kiedy wydaje mi się, że nie mam z tym problemu. ale zaraz potem frustracja i wściekłość zalewają mnie jak kwas siarkowy. Dzisiaj rano przekroczyłem kolejną granicę – przez chwilę zacząłem życzyć jej czegoś złego. Już w trakcie tego natłoku myśli czułem się z tym okropnie, więc po południu poszedłem do kościoła, ale pomogło tylko na chwilę. Ta świadomość, że ona nigdy pomyślałaby o mnie w ten sposób sprawia, że czuję się jak ostatni s……syn.
Ostatnio opowiadała mi też o wycieczkach na inne kontynenty, na których niedawno była (jeździ w tak odległe miejsca wielokrotnie w ciągu roku). Chociaż większości z tych miejsc raczej nigdy nie zobaczę na własne oczy, nieważne jak bardzo bym tego pragnął, wtedy akurat zdołałem zdusić zawiść w zarodku.
Już myślałem, że się ogarnąłem, ale kwas znowu mnie zalał w innej sytuacji, z pozoru może nawet bardziej błahej. Parę dni temu oboje dostaliśmy przy tej samej okazji i za ten sam czyn mandaty na kilkaset złotych. Od razu sobie przeliczyłem, że ona w swojej robocie zarobi pieniądze na opłacenie tego mandatu w zaledwie 2-3 godziny, a ja będę musiał na to samo zapieprzać od rana do wieczora przez parę dni. Ta sama "zbrodnia" ta sama kara, tylko że ja będę ją de facto odrabiać więcej niż pięć razy dłużej. Niby nic takiego, a rozwaliło wszystkie moje dotychczasowe wysiłki włożone w zwalczanie tej zawiści.
Dzisiaj znowu do mnie miło zagadywała, a ja tym razem nie byłem nawet w stanie odwzajemnić uśmiechu, aby nadal sprawiać wrażenie, że wszystko jest ok. To mnie zatruwa i żadne racjonalne argumenty nie pomagają na to. Nie chcę, żeby ona się dowiedziała o tym, co chwilami odczuwam względem niej, bo ani nie chcę jej ranić, ani nie chcę, żeby zaczęła źle o mnie myśleć – że jestem wstrętnym zazdrośnikiem. Chociaż jestem. Kiedy mnie dawniej coś się w życiu udawało (napisałem „dawniej”, bo aktualnie to już nic mi się nie udaje), ona cieszyła się razem ze mną moim szczęściem. Ja w obecnej sytuacji (kiedy jej się powodzi) tak nie potrafię.
Powiedzcie, czy takie coś w ogóle da się leczyć, czy lepiej od razu wyjechać do lasu albo na pustynię i zamieszkać poza społeczeństwem, żeby już nikogo nie ranić swoim złem?