Hej. Widziałam tu dużo takich tematów, to może ja też spróbuję podzielić się doświadczeniami i prosić was o wsparcie i radę. Przez wiele lat mojego życia nie zdawałam sobie sprawy kto jest odpowiedzialny za to, jaka jestem, kim się stałam. Wolałam żyć w kokonie niewiedzy, wmawiać sobie, że tak powinno być, że na to właśnie zasługuję, bo nie jestem wystarczająco dobra, że to ja jestem tym złym. Teraz dopiero zaczynam dostrzegać, w jak okrutny sposób moja matka odarła mnie ze wszystkiego co było we mnie piękne, wypaczyła całe moje spojrzenie na świat i pozostawiła mnie jako pustą, cierpiącą wydmuszkę człowieka. Od wczesnego dzieciństwa byłam tresowana, a nie wychowywana. Każde skinienie jej palca było dla mnie rozkazem. W szkole tylko 5 i 6 były akceptowane. Dostałam 4? Straszliwe lanie i brak jedzenia. Sama woda. Już samo to wywoływało u mnie napady strachu, a kiedy klasówka była nie daj Boże w piątek, nie mogłam znieść 2 dni oczekiwania na ocenę. Pamiętam jak cała się trzęsłam, wymiotowałam, dzwoniłam do nauczycielki błagając, żeby sprawdziła mój test i powiedziała mi jaką dostałam ocenę. Chciałam wiedzieć jak najszybciej co mnie czeka. Każdy mój gest, który jej się nie spodobał był krytykowany na wyrost. "Tak się nie zachowuje dziewczynka. Kogo ja urodziłam?" A kiedy w końcu próbowałam się sprzeciwiać? Zrobić coś po swojemu. Spotkać się z koleżankami, które ja lubię, a nie tymi które wybrała mi matka. Wyjść z domu bez mówienia, żeby chociaż trochę wyrwać się z tego miejsca i pobawić jak zwykłe dziecko. Kończyłam skatowana na ziemi nie mając siły się podnieść. Raz płakałam po cichu, że chce umrzeć. Matka to usłyszała, zgarnęła mnie za włosy, przeciągnęła po całym mieszkaniu i wystawiła głowę za okno. "Chcesz umrzeć? Ja mogę ci w tym zaraz pomóc!". Ciągłe grożenie domem dziecka. Nie pamiętam ile razy się pakowałam. Ciągłe płakanie w poduszkę, a kiedy ona przychodziła mówiła tylko "Zamknij tą głupią mordę, bo nie mogę spać". Ciągły strach. Nie było zawsze tak źle. Kiedy chodziłam jak w zegarku była najlepszą matką pod słońcem. Szczególnie wtedy kiedy mogła się mną pochwalić przed koleżankami. Zatańcz, wyrecytuj, pokaż jaki masz ładny zeszyt, moja kochana córeczka. A później jedna malutka rysa na tafli "idealnej córki" wystarczyła żeby krzyczeć, bić, grozić. Nie chciałam się do niej przytulać ani być przez nią dotykana. To zawsze było takie fałszywe i wyrachowane. Wiedziałam, że prędzej czy później czeka mnie z jej strony ból. Dla matki jednak to było kolejnym powodem do wyzywania mnie: "Urodziłam potwora, a nie dziecko. Żmiję na własnej piersi wyhodowałam. Ciocia Marysia to swoją Anię to przytula godzinami kiedy chce i nawet za tyłek ją szczypie, a ty to jak zwykle nie dasz swojej matce się nacieszyć dzieckiem". Często obrażała mój wygląd, czasami jak gdzieś razem wychodziłyśmy otwarcie mówiła, że się mnie wstydzi i żebym szła kilka metrów za nią, albo przed nią. Kiedy dostałam pierwszego okresu w szkole, nie dość, że zostałam wyśmiana przez wszystkich, to po powrocie do domu zostałam zwyzywana za poplamienie spodni. Śmiała się ze mnie i nie raz próbowała mnie łapać za szyję, głowę, włosy i wsadzać mi twarz w poplamioną bieliznę. Traktowała mnie wtedy na tym samym poziomie jak psa, którego kiedyś kupiła. Jemu też wsadzała pyszczek w zasikany dywan. Kiedy próbowałam spotykać się z pierwszym chłopakiem, którego nie odstraszyło to jaka jestem nieśmiała i zamknięta śmiała się, że "szukam ku**sa do d*py" i że "swędzi mnie p**da". Nigdy nie zaakceptowała tej garstki ludzi, która się przy mnie kręciła. Motłoch, śmieci, gnojki. Kiedy raz jedyna dziewczyna, z którą się trzymałam w podstawówce, usłyszała to kiedy była u mnie uciekła i już nigdy więcej do mnie nie przyszła. Poszłam na takie studia na jakie ona chciała, żebym poszła. Byłam tam najnieszczęśliwszą osobą na świecie, a przebywanie z pięknymi, pewnymi siebie i lepszymi ode mnie pod każdym względem ludźmi wywoływało u mnie taki stres, że zaczęłam się jąkać kiedy próbowałam z nimi rozmawiać. W wieku 19 lat! Studia (a właściwie 2 lata) były najgorszym okresem, który w większości przepłakałam, przećpałam, przeleżałam nie mogąc wstać z łóżka. Ale opowiadałam matce jak to jest cudownie, jakie mam świetne oceny i jak to będę jej wymarzonym prawnikiem. Była taka szczęśliwa, gotowała obiadki na każdy mój przyjazd, głaskała po główce i zamartwiała się, że tak źle wyglądam nie mając pojęcia, że właśnie zdycham po odstawieniu na parę dni narkotyków. I wtedy spróbowałam rozesłać portfolio do "wymarzonej" pracy. Zostałam przyjęta natychmiast. I natychmiast zostałam wyrzucona z rodziny. Usłyszałam, że zniszczyłam jej życie, jej marzenia, że tyle lat łoiła na mnie pieniądze, że śmierdzące, obsrane pieluchy mi zmieniała, a ja się jej teraz tak odwdzięczam. Skończyłam na ulicy, musiałam szybko ogarnąć miejsce do spania, jakiekolwiek pieniądze na przeżycie do czasu dostania pierwszej pensji. Ale dałam radę, a kiedy tylko ona usłyszała od swoich poważanych znajomych, że taka jedna młoda pracuje w znajomej firmie i jest wychwalana za pracowitość po pół roku odezwała się do mnie jak gdyby nigdy nic i zapytała, czemu nie zapraszam jej do mojego nowego mieszkania na kawę i obiadki. To tylko część rzeczy jakich od niej doświadczyłam. Nie opisałam publicznych upokorzeń, zupełnego braku prywatności (może czytać moje smsy, przeglądać moje rzeczy, komputer i moje listy, bo to jest JEJ dom i tu wszystko do niej należy), robienia mi zdjęć kiedy nie miałam już siły i ryczałam na całe gardło i grożenia, że pokaże je wszystkim. Grożenia, że spotka się z matką chłopaka, z którym się widywałam i powie jej "jaka jestem naprawdę". Wypadałoby dodać, że mój ojciec uciekł za granicę, tak samo mój dużo starszy brat. Zostałam sama z matką. Najprawdopodobniej jest chora psychicznie. Nie mam pojęcia co może jej dolegać. Mam tylko przed oczami jej ciągłe huśtawki. Jej okrutny grymas twarzy pełny wściekłości i pogardy, jej bicie i wyzywanie, upokarzanie a po chwili lgnięcie do mnie, przytulanie mnie, potrzeba czułości i zaopiekowania się mną, a przede wszystkim pełnej, nieograniczonej kontroli nad moim życiem. W wieku 23 lat jestem wrakiem człowieka, niezdolnym do pozytywnych uczuć. Nic mnie nie cieszy. Moja "wymarzona" praca stała się kulą u nogi. Myślałam, że kiedy zacznę żyć własnym życiem magicznie stanę się szczęśliwa, a spotkało mnie tylko rozczarowanie. Nic nigdy nie dało mi szczęścia. Kiedy zarobiłam pierwsze pieniądze zaczęłam powoli spełniać rzeczy z mojej listy marzeń i każde z nich przynosiło mi tylko jeszcze większą pustkę w sercu. I szczerze mówiąc nie mam już siły. Nie umiem rozmawiać z ludźmi kompletnie. Nie mam nikogo. Żadnych spotkań, żadnych przyjaciół. Boję się ludzi. Panicznie boję się dotyku, przytulania, czasami reaguję gwałtownymi odruchami obronnymi na jakiekolwiek położenie na mnie ręki. Ludzie śmieją się ze mnie, nie rozumieją mnie. Kiedyś myślałam, że to wszystko jak jestem traktowana to moja wina. Teraz widzę, że to matka uczyniła mnie niezdolną do życia. Zabrała mi wszystko. Moja nienawiść do niej przeplata się z ogromnym współczuciem do niej, bo teraz widzę jaka jest słaba. Przez wiele lat kiedy próbowałam jej mówić co mi robi udawała, że nic takiego się nie stało i że to sobie wymyślam, albo mówiła mi, że na to zasługuję. Teraz też tak mówi, ale czasami, bardzo rzadko, przyznaje się, że zniszczyła mi życie i dlatego jestem taka wiecznie smutna, taka samotna i taka nieszczęśliwa i że była potwornym człowiekiem. Po czym za jakiś czas znowu wskakuje w tezę, że mi się to wszystko należało. Bardzo chciałabym być szczęśliwa, bardzo chciałabym być normalna. Chciałabym, żeby mnie ktoś pokochał, żebym ja kogoś pokochała. Fantazjuję przed snem o tym, że mam przyjaciół, że mam faceta, że jestem szczęśliwa. Ale brzydzę się sobą, brzydzę się swojej kobiecości, brzydzę się wszystkiego co wyjdzie spod mojej ręki i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czemu ktoś mnie zatrudnił i czemu miałby mnie ktoś kiedyś polubić lub pokochać. Nigdy nie będę dla siebie wystarczająco dobra, tak jak nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla matki. Nie chciałabym, żeby tak wyglądało moje życie, dlatego podjęłam trudną decyzję. Za 3 tygodnie rozpoczynam psychoterapię. Dam sobie trochę czasu. Jeśli jednak nic ona nie da, albo jeśli dowiem się, że zmiany i zaburzenia osobowości zaszły u mnie za daleko to po prostu się zabiję. Nie dam rady tak żyć. Nie dam rady żyć z tym wszystkim, co siedzi w mojej głowie, z tymi wszystkimi słowami, które usłyszałam i z tym co na ich podstawie generuje mój mózg. Nie znam was, ale ufam, że jesteście dobrymi ludźmi. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Bo ja już sama za siebie nie mam siły trzymać.
Mała O, po prostu w głowie się nie mieści jak matka może traktować własną córkę! Być może rzeczywiście jest osobą psychicznie chorą, a może głupią czy naprawdę złą, ale w tym momencie to jest mniej istotne. Najważniejsze jest to, że zbuntowałaś się przeciwko jej tyranii i postanowiłaś żyć własnym życiem. To co napisałaś świadczy o tym, że jesteś mądrą dziewczyną, dobrze rozumiesz siebie i swoje słabości. NA PEWNO CI SIĘ UDA! Tylko nie zniechęcaj się potknięciami i niepowodzeniami. Podjęłaś mądrą, dojrzałą decyzję, wierzę w Ciebie Mała O:)!!!
Twoja historia jest straszna. Rzadko się słyszy o takich rzeczach...
Brawo dla Ciebie za podjęcie psychoterapii! Samo to, że masz chęć to zrobić, znaczy że jeszcze walczysz, a jeśli walczysz to masz szanse! Jesteś jeszcze bardzo młoda. JEszcze tyle rzeczy może się wydarzyć w Twoim życiu, dobrych rzeczy. Uwierz mi. W tym wieku jeszcze wszystko jest możliwe, możesz zbudować sobie szczęśliwe życie i długie. Nie zabijaj się. Idź na terapię, zapisz się na jogę - pomaga, nawet w domu ćwicz z you tube. Dbaj o siebie. Walcz, bo masz o co. Walcz, bo zasługujesz na normalne życie.
Nie jesteś sama...
Dobrze, że podjęłaś terapię, ona wiele rzeczy wyprostuje, zobaczysz.
Jesteś ważna. Jesteś zdolna. Jesteś wyjątkowa. Uwierz.
Hej. Widziałam tu dużo takich tematów, to może ja też spróbuję podzielić się doświadczeniami i prosić was o wsparcie i radę. Przez wiele lat mojego życia nie zdawałam sobie sprawy kto jest odpowiedzialny za to, jaka jestem, kim się stałam. Wolałam żyć w kokonie niewiedzy, wmawiać sobie, że tak powinno być, że na to właśnie zasługuję, bo nie jestem wystarczająco dobra, że to ja jestem tym złym. Teraz dopiero zaczynam dostrzegać, w jak okrutny sposób moja matka odarła mnie ze wszystkiego co było we mnie piękne, wypaczyła całe moje spojrzenie na świat i pozostawiła mnie jako pustą, cierpiącą wydmuszkę człowieka. Od wczesnego dzieciństwa byłam tresowana, a nie wychowywana. Każde skinienie jej palca było dla mnie rozkazem. W szkole tylko 5 i 6 były akceptowane. Dostałam 4? Straszliwe lanie i brak jedzenia. Sama woda. Już samo to wywoływało u mnie napady strachu, a kiedy klasówka była nie daj Boże w piątek, nie mogłam znieść 2 dni oczekiwania na ocenę. Pamiętam jak cała się trzęsłam, wymiotowałam, dzwoniłam do nauczycielki błagając, żeby sprawdziła mój test i powiedziała mi jaką dostałam ocenę. Chciałam wiedzieć jak najszybciej co mnie czeka. Każdy mój gest, który jej się nie spodobał był krytykowany na wyrost. "Tak się nie zachowuje dziewczynka. Kogo ja urodziłam?" A kiedy w końcu próbowałam się sprzeciwiać? Zrobić coś po swojemu. Spotkać się z koleżankami, które ja lubię, a nie tymi które wybrała mi matka. Wyjść z domu bez mówienia, żeby chociaż trochę wyrwać się z tego miejsca i pobawić jak zwykłe dziecko. Kończyłam skatowana na ziemi nie mając siły się podnieść. Raz płakałam po cichu, że chce umrzeć. Matka to usłyszała, zgarnęła mnie za włosy, przeciągnęła po całym mieszkaniu i wystawiła głowę za okno. "Chcesz umrzeć? Ja mogę ci w tym zaraz pomóc!". Ciągłe grożenie domem dziecka. Nie pamiętam ile razy się pakowałam. Ciągłe płakanie w poduszkę, a kiedy ona przychodziła mówiła tylko "Zamknij tą głupią mordę, bo nie mogę spać". Ciągły strach. Nie było zawsze tak źle. Kiedy chodziłam jak w zegarku była najlepszą matką pod słońcem. Szczególnie wtedy kiedy mogła się mną pochwalić przed koleżankami. Zatańcz, wyrecytuj, pokaż jaki masz ładny zeszyt, moja kochana córeczka. A później jedna malutka rysa na tafli "idealnej córki" wystarczyła żeby krzyczeć, bić, grozić. Nie chciałam się do niej przytulać ani być przez nią dotykana. To zawsze było takie fałszywe i wyrachowane. Wiedziałam, że prędzej czy później czeka mnie z jej strony ból. Dla matki jednak to było kolejnym powodem do wyzywania mnie: "Urodziłam potwora, a nie dziecko. Żmiję na własnej piersi wyhodowałam. Ciocia Marysia to swoją Anię to przytula godzinami kiedy chce i nawet za tyłek ją szczypie, a ty to jak zwykle nie dasz swojej matce się nacieszyć dzieckiem". Często obrażała mój wygląd, czasami jak gdzieś razem wychodziłyśmy otwarcie mówiła, że się mnie wstydzi i żebym szła kilka metrów za nią, albo przed nią. Kiedy dostałam pierwszego okresu w szkole, nie dość, że zostałam wyśmiana przez wszystkich, to po powrocie do domu zostałam zwyzywana za poplamienie spodni. Śmiała się ze mnie i nie raz próbowała mnie łapać za szyję, głowę, włosy i wsadzać mi twarz w poplamioną bieliznę. Traktowała mnie wtedy na tym samym poziomie jak psa, którego kiedyś kupiła. Jemu też wsadzała pyszczek w zasikany dywan. Kiedy próbowałam spotykać się z pierwszym chłopakiem, którego nie odstraszyło to jaka jestem nieśmiała i zamknięta śmiała się, że "szukam ku**sa do d*py" i że "swędzi mnie p**da". Nigdy nie zaakceptowała tej garstki ludzi, która się przy mnie kręciła. Motłoch, śmieci, gnojki. Kiedy raz jedyna dziewczyna, z którą się trzymałam w podstawówce, usłyszała to kiedy była u mnie uciekła i już nigdy więcej do mnie nie przyszła. Poszłam na takie studia na jakie ona chciała, żebym poszła. Byłam tam najnieszczęśliwszą osobą na świecie, a przebywanie z pięknymi, pewnymi siebie i lepszymi ode mnie pod każdym względem ludźmi wywoływało u mnie taki stres, że zaczęłam się jąkać kiedy próbowałam z nimi rozmawiać. W wieku 19 lat! Studia (a właściwie 2 lata) były najgorszym okresem, który w większości przepłakałam, przećpałam, przeleżałam nie mogąc wstać z łóżka. Ale opowiadałam matce jak to jest cudownie, jakie mam świetne oceny i jak to będę jej wymarzonym prawnikiem. Była taka szczęśliwa, gotowała obiadki na każdy mój przyjazd, głaskała po główce i zamartwiała się, że tak źle wyglądam nie mając pojęcia, że właśnie zdycham po odstawieniu na parę dni narkotyków. I wtedy spróbowałam rozesłać portfolio do "wymarzonej" pracy. Zostałam przyjęta natychmiast. I natychmiast zostałam wyrzucona z rodziny. Usłyszałam, że zniszczyłam jej życie, jej marzenia, że tyle lat łoiła na mnie pieniądze, że śmierdzące, obsrane pieluchy mi zmieniała, a ja się jej teraz tak odwdzięczam. Skończyłam na ulicy, musiałam szybko ogarnąć miejsce do spania, jakiekolwiek pieniądze na przeżycie do czasu dostania pierwszej pensji. Ale dałam radę, a kiedy tylko ona usłyszała od swoich poważanych znajomych, że taka jedna młoda pracuje w znajomej firmie i jest wychwalana za pracowitość po pół roku odezwała się do mnie jak gdyby nigdy nic i zapytała, czemu nie zapraszam jej do mojego nowego mieszkania na kawę i obiadki. To tylko część rzeczy jakich od niej doświadczyłam. Nie opisałam publicznych upokorzeń, zupełnego braku prywatności (może czytać moje smsy, przeglądać moje rzeczy, komputer i moje listy, bo to jest JEJ dom i tu wszystko do niej należy), robienia mi zdjęć kiedy nie miałam już siły i ryczałam na całe gardło i grożenia, że pokaże je wszystkim. Grożenia, że spotka się z matką chłopaka, z którym się widywałam i powie jej "jaka jestem naprawdę". Wypadałoby dodać, że mój ojciec uciekł za granicę, tak samo mój dużo starszy brat. Zostałam sama z matką. Najprawdopodobniej jest chora psychicznie. Nie mam pojęcia co może jej dolegać. Mam tylko przed oczami jej ciągłe huśtawki. Jej okrutny grymas twarzy pełny wściekłości i pogardy, jej bicie i wyzywanie, upokarzanie a po chwili lgnięcie do mnie, przytulanie mnie, potrzeba czułości i zaopiekowania się mną, a przede wszystkim pełnej, nieograniczonej kontroli nad moim życiem. W wieku 23 lat jestem wrakiem człowieka, niezdolnym do pozytywnych uczuć. Nic mnie nie cieszy. Moja "wymarzona" praca stała się kulą u nogi. Myślałam, że kiedy zacznę żyć własnym życiem magicznie stanę się szczęśliwa, a spotkało mnie tylko rozczarowanie. Nic nigdy nie dało mi szczęścia. Kiedy zarobiłam pierwsze pieniądze zaczęłam powoli spełniać rzeczy z mojej listy marzeń i każde z nich przynosiło mi tylko jeszcze większą pustkę w sercu. I szczerze mówiąc nie mam już siły. Nie umiem rozmawiać z ludźmi kompletnie. Nie mam nikogo. Żadnych spotkań, żadnych przyjaciół. Boję się ludzi. Panicznie boję się dotyku, przytulania, czasami reaguję gwałtownymi odruchami obronnymi na jakiekolwiek położenie na mnie ręki. Ludzie śmieją się ze mnie, nie rozumieją mnie. Kiedyś myślałam, że to wszystko jak jestem traktowana to moja wina. Teraz widzę, że to matka uczyniła mnie niezdolną do życia. Zabrała mi wszystko. Moja nienawiść do niej przeplata się z ogromnym współczuciem do niej, bo teraz widzę jaka jest słaba. Przez wiele lat kiedy próbowałam jej mówić co mi robi udawała, że nic takiego się nie stało i że to sobie wymyślam, albo mówiła mi, że na to zasługuję. Teraz też tak mówi, ale czasami, bardzo rzadko, przyznaje się, że zniszczyła mi życie i dlatego jestem taka wiecznie smutna, taka samotna i taka nieszczęśliwa i że była potwornym człowiekiem. Po czym za jakiś czas znowu wskakuje w tezę, że mi się to wszystko należało. Bardzo chciałabym być szczęśliwa, bardzo chciałabym być normalna. Chciałabym, żeby mnie ktoś pokochał, żebym ja kogoś pokochała. Fantazjuję przed snem o tym, że mam przyjaciół, że mam faceta, że jestem szczęśliwa. Ale brzydzę się sobą, brzydzę się swojej kobiecości, brzydzę się wszystkiego co wyjdzie spod mojej ręki i szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czemu ktoś mnie zatrudnił i czemu miałby mnie ktoś kiedyś polubić lub pokochać. Nigdy nie będę dla siebie wystarczająco dobra, tak jak nigdy nie byłam wystarczająco dobra dla matki. Nie chciałabym, żeby tak wyglądało moje życie, dlatego podjęłam trudną decyzję. Za 3 tygodnie rozpoczynam psychoterapię. Dam sobie trochę czasu. Jeśli jednak nic ona nie da, albo jeśli dowiem się, że zmiany i zaburzenia osobowości zaszły u mnie za daleko to po prostu się zabiję. Nie dam rady tak żyć. Nie dam rady żyć z tym wszystkim, co siedzi w mojej głowie, z tymi wszystkimi słowami, które usłyszałam i z tym co na ich podstawie generuje mój mózg. Nie znam was, ale ufam, że jesteście dobrymi ludźmi. Proszę, trzymajcie za mnie kciuki. Bo ja już sama za siebie nie mam siły trzymać.
Kobieta, która Cię urodziła nie jest zdrowa, ale skoro uwolniłaś się od niej fizycznie (nie mieszkasz z nią) uciekaj od niej do przodu, myśl o sobie, małymi kroczkami przy pomocy psychologa poukładasz bałagan jaki Ci zafundowała, będzie bolało, ale nie może już być gorzej - musi być lepiej.
Trzymam mocno kciuki za Ciebie i życzę Ci siły i wytrzymałości - droga będzie trudna, ale walcz o swoją przyszłość.
Mocno, mocno Cię pozdrawiam.
6 2017-11-27 22:30:35 Ostatnio edytowany przez Gary (2017-11-27 22:33:11)
Bardzo ładnie piszesz. Szukasz rozwiązań. Napisałaś tutaj na forum, idziesz do specjalisty.
Jesteś silna, choć w to nie wierzysz, czeka Cię trudna droga, choć Tobie wydaje się niemożliwa, ale dasz sobie radę. Nie jesteś taką osobą, która siedzi i płacze, ale walczysz i idziesz do celu.
Czasem ludzie wydostają się z takich historii całymi latami, i przykładowo w wieku 50 lat stwierdzają, że niepotrzebnie się przejmowali przez ostatnie 20 lat. Ty jesteś młoda i życzę Ci szybkiego ułożenia spraw.
Do tej pory byłaś dzieckiem pod opresją osoby dorosłej. Myślę, że jak zobaczysz, że to nie Ty masz problem, ale matka to wtedy się z tego wyzwolisz. Będziesz miała inną, wyższą od matki perspektywę na życie.
Powodzenia! Dobrze, że idziesz do specjalisty
Bo ja już sama za siebie nie mam siły trzymać.
Po tym co przeszłaś Ty nie masz prawa Ty musisz chodzić z podniesioną głową! Matka-potwór. Ale uwierz mi ułożysz sobie życie .
8 2017-11-28 02:55:04 Ostatnio edytowany przez katarine93 (2017-11-28 16:53:37)
Po przeczytaniu tego łzy zaczęły mi się cisnąć do oczu. Mam ogromną ochotę Cię przytulić. Tak po prostu. Bo nie wyobrażam sobie, jak tak można traktować własne dziecko, domyślam się, co musiałaś przeżywać.
Twoja matka jest wyjątkowo słabym człowiekiem, za to Ty mimo wszystko pokazałaś siłę, udało Ci się od niej odseparować i super, że zapisałaś się na tę terapię.
Byle do przodu, bądź kowalem swojego losu, nie poddawaj się i daj znać czasem co u Ciebie
Mała O
Chiałabym, żebyś uwierzyła, że wszystkie słowa wypowiedziane przez matkę są jej opinią, skrzywioną być może przez jakieś zaburzenia. Ale jej opinia nie jest wyrocznią. Oddziel się od tego. Tylko ona tak myśli. Jesteś wrażliwą osobą, na pewno masz wiele zalet. Przyjemnie się Ciebie czyta, mimo iż piszesz o prawdziwym okrucieństwie. Bardzo dobrze, że szukasz pomocy. Samej byłoby Ci bardzo ciężko wyzwolić się od tego co Ci matka wbijała do głowy. Pamiętaj, to jest tylko jej opinia, która nie ma nic wspólnego z prawdą. Życzę Ci żebyś spotkała dobrych i życzliwych ludzi.
Trudną, bardzo trudną lekcję od życia dostałaś. Czytając, co napisałaś, przede wszystkim ogarniał mnie gniew, jak można tak traktować dziecko, a także podziw dla Ciebie za to, jakie kroki już podjęłaś i jak odważnie idziesz dalej. Mam wrażenie, że mimo usilnych prób, twojej matce nie udało się ciebie podporządkować, ulepić według swojego planu, przetrwałaś. Przeżyłaś. I teraz jako ktoś, kto przeszedł chrzest ognia możesz iść dalej. Cieszę się, że masz w sobie tyle sił, by tu pisać, by zwrócić się po pomoc - to oznaka niezwykłego charakteru. Myślę, że nikt nie może ci obiecać gruszek na wierzbie, że "wszystko będzie dobrze", że za chwilę to będzie za tobą. Prawdopodobnie terapia będzie trudna, długa, żmudna, ale też satysfakcjonująca, odkrywcza, rozwojowa. Pewnie jeszcze nie raz będą dołki i załamania, wraz z górkami i dobrymi chwilami. Ale z twoich słów jakąś nadzieję odebrałam, że to wszystko będzie wyglądać inaczej - tak jak ty chcesz, zgodnie z twoimi planami i życzeniami, że uzyskasz moc i będziesz kształtować swoje życie zgodnie z własnymi przekonaniami.
11 2017-12-01 16:44:18 Ostatnio edytowany przez iryd (2017-12-01 16:46:54)
Mała O, nie jesteś mała, jesteś WIELKA. Nie można do Ciebie wysłać emailu, może dobrze jak matka czyta wszystko. Szukaj pomocy w instytucjach, bo chyba one ci zostały. Matka ma jakąś chorobę psychiczną. Nie wiem czy twój pierwszy post będzie ostatnim?
Ty musisz walczyć o Siebie, dla siebie i dla innych.
12 2017-12-04 11:44:46 Ostatnio edytowany przez Mordimer (2017-12-04 11:45:29)
Naprawdę straszna historia. Ech człowiek jak czytał uronił łzy. Jak można być taką kanalią i bestią ?
Według mnie MałaO twoja matka to osoba z zaburzeniami borderline i to dlatego raz się do ciebie tuliła a raz upokarzała i pomiatała.
Twoja matka to wyższy wampir emocjonalny i psychopatka. Czeka cię długa psychoterapia ale wierzę w ciebie i mam nadzieję, że jak najszybciej odnajdziesz swoje szczęście i miłość. Trzymam za ciebie kciuki. Pamiętaj jesteś silna i dasz sobie radę. Trzymaj się i powodzenia.