Ostatnio modny temat...
Wiele osób twierdzi, że nadmiar przedmiotów może być przyczyną stresu. Ciągłe bombardowanie reklamami, przepełnione witryny sklepowe sprawiają ze mamy mnóstwo rzeczy których nie potrzebujemy, ale jednak kupujemy dalej. Często jest też tak, że ktoś z otoczenia kupuje jakaś nowość, a my nie chcąc pozostać "gorszymi" również to kupujemy, a przy okazji jeszcze coś dodatkowego.
W konsekwencji np. mamy przepełnioną szafę, a i tak nie mamy w co się ubrać, mamy zagracone półki z kosmetykami i nie wiemy co używać danego dnia, nasze dzieci mają tak dużo zabawek, że nie wiedzą czym się bawić, gdy jedziemy na urlop nie jesteśmy w stanie spakować się do jednej walizki itp, przykładów jest dużo.
Ale czy posiadanie tak dużej ilości rzeczy sprawia, że jesteśmy lepsi/szczęśliwsi/bardziej wartościowi?
Myślałam o tym dużo ostatnio i postanowiłam trochę uporządkować swoje życie. Nie można tego zrobić z dnia na dzień, tylko trzeba zacząć od małych kroczków.
Myślę, ze gdy zauważymy, że mamy mniej zagracone półki a przy okazji więcej zostaje nam na koncie docenimy to. Dodatkowo zyskujemy jeszcze coś naprawdę cennego - czas, który do tej pory spędzaliśmy w galeriach bądź w sklepach internetowych.
Jest jeszcze jedna sprawa - co pomyślą o nas inni? np. koleżanka gdy zobaczy, ze przez pół roku nie kupiłam sobie nowej bluzki albo, że nie przetestowałam jeszcze najnowszego kremu na zmarszczki który naprawdę działa ? że gotuję obiad ciągle w tym samym garnku? ...
Co Wy o tym myślicie? Jakie macie doświadczenia w tym temacie? Czy minimalizm sprawi, że można poczuć się chociaż trochę szczęśliwszym? Może ktoś ma jakieś rady/wskazówki?