Witam drogie forumowiczki! Piszę tutaj bo sama nie wiem co mam zrobić.
Mianowicie zacznijmy od tego, że mam 19 lat a mój były chłopak 17. Poznaliśmy się rok temu przez internet i od razu między nami zaiskrzyło - oboje wiele zmieniliśmy w swoim nastawieniu, życiu. Była to osoba która wkładała siebie całego w związek - tak samo zresztą i ja. Oboje jesteśmy niezwykle podobni - nasze charaktery, problemy, lęki są praktycznie identyczne. I on i ja baliśmy się, że kiedyś się rozstaniemy, byliśmy o siebie szalenie zazdrośni, skupiliśmy się na sobie.
Wszystko zaczeło się psuć dopiero we wrześniu, mocno pokłóciliśmy się o jego wyjazd na zawody i chodzenie do szkoły ponieważ był mocno chory. Prawie go zaszantażowałam bo byłam tak zdesperowana. Ostatecznie tego nie zrobiłam. Potem miał mocne problemy ze zdrowiem, ja zresztą też.. wszystko to nas od siebie bardzo oddaliło. Strasznie źle czułam się w tej sytuacji - przez co nie byłam zbyt przyjemna.
W pewnym momencie doszło do tego, że strasznie się rozhisteryzowałam i pocięłam się pierwszy raz w życiu, a potem podczas kłótni opowiedziałam mu wszystko od początku, wspomniałam, że chciałam go zaszantażować bo byłam tak zdesperowana.
I cóż.. wściekł się, kazał mi iść do psychologa, powiedzieć o tym mamie i pod tym warunkiem ze mną nie zerwie. Kolejna kłótnia - zaczęła się tylko od tego, że podczas pytania o psychologa napisałam, że zaraz mu napisze tylko kolega prosi zdjęcie tej ręki. Okropnie mocno się zdenerwował, wyrzucił z siebie cały ten ból, kazał mi się pierdolić.
Na następnym spotkaniu zerwaliśmy ze sobą. Przeszło to.. dramatycznie patrząc na mnie i na niego. On po zerwaniu łapał mnie za rękę a ja próbowałam całować go w policzek wbrew jemu samemu. Potem był niezwykle obojętny co do mnie.. i cóż, ja strasznie to przeszłam - nie mogłam jeść, spać, jedynie płakałam. W pewnym momencie nie wytrzymałam i zaczełam mu wypisywać moje bóle i żale.. czuł się atakowany. Miałam dać sobie już spokój ale poprosiłam go żeby napisał albo zadzwonił jeśli mu zależy jakkolwiek.. zrobił to.
Usłyszałam, że chciałby wrócić ale go coś stopuje, rozmawialiśmy potem w sobotę i obiecał, że się zbierze w sobie i zadzwoni. Miał zrobić to tego samego dnia ale nie zrobił - w nocy napisałam mu znowu wiadomości, że nie potrafię sobie z tym poradzić. Następnego dnia mnie zablokował mówiąc "przepraszam, nie potrafię" - spanikowałam i napisałam do jego dwóch koleżanek. Wiem, że to było głupie ale nie umiałam myśleć w takim momencie racjonalnie. Po którymś razie odebrał mój telefon - był zapłakany i mocno się pokłóciliśmy.
Dwa dni potem sama usunęłam kontakty do niego, ściągnęłam wisiorek od niego i napisałam smsa, żeby odezwał jak coś zdecyduje - okropnie się wściekł i zadzwonił do mnie, krzycząc co ja robię, że miałam mu dać spokój (kazał "odpierdolić się wszystkim")
Wczoraj jak mnie prosił napisałam mu smsa związanego z moim stanem zdrowia, odebrał i porozmawialiśmy dłuższą chwilę. Rozmawialiśmy po raz pierwszy w miarę normalnie - spytał jak się z tym czuje, i że żałuje, że zerwał w taki sposób przez telefon (chyba chodziło mu o rozmowę kiedy tak się wściekł, wtedy wykrzyczał mi, że mnie nie kocha (a potem dodał, że zawsze mówi gorszą wersję) i, że to dla niego zakończona historia (a potem dodał, że na ten moment tak)) i, że żałuje, że kiedyś mi obiecał, że będziemy zawsze razem.
Mimo to zadzwonił, na pytanie czy mu zależy słyszę, że inaczej by nie dzwonił. Teraz stoi twardo, że chce iść do wojska - gdy powiedziałam, że przecież chciał założyć rodzinę, stwierdził, że owszem. Ale ze mną a potem się rozłączył "bo zbyt wiele z niego wyciągam"
Nie wiem co teraz zrobić.. dać mu spokój? Próbować z nim porozmawiać? Ratować to w jakiś sposób? Jest chyba bardzo zagubiony a ja okropnie go kocham.