Dwa miesiące temu rozstałem się z dziewczyną, byliśmy z sobą cztery miesiące, nie długo, ale pomimo tego, odczuwam stratę i mam złamane serce z powodu tego co się stało. Poznaliśmy się przez internet, spotkaliśmy się raz, drugi, zaczęliśmy spotykać się coraz częściej i więcej i zrobiło się poważnie. Wzajemnie poznaliśmy swoje rodziny i znajomych, spędzaliśmy z sobą czas na różne sposoby. Na początku to ja bardziej przejmowałem i wykazywałem inicjatywę, ale w pewnym momencie zauważyłem, że i ona odzywa się więcej i częściej, proponuje to i tamto, wszystko było w porządku. Kobieta, którą poznałem była po pewnych przejściach, rok wcześniej straciła z rodziny bardzo bliską osobę, a na dodatek w tym samym czasie zostawił ją chłopak, który nie dosyć, że źle ją traktował to jeszcze ją zdradził. Owe wydarzenia, bardzo odbiły się na jej psychice co było dostatecznie widać, jej oczy wydawały mi się ciągle smutne, nawet jeżeli się uśmiechała. Odbiło się to również rykoszetem, na mojej osobie. Miałem wrażenie, że sposób w jaki ją traktuje, był dla niej czymś odmiennym, nowym, innym, czymś czego w wcześniejszym związku chyba nie było. Nie traktowałem jej nie wiadomo jak, normalnie z szacunkiem i czułością, zabiegałem o nią, nie czyniąc z niej żadnej księżniczki.
Dowiedziałem się, że facet, z którym była w związku, z nie wiadomych mi powodów, nie pozwalał jej się przytulać do siebie, okazywać czułości, bliskości, tyle wiem i tak to zrozumiałem. Powiedziała mi, że są chwile kiedy nie wie, jak ma się zachować, kiedy ją przytulam czy całuję, to było dziwne dla mnie. Przytulała się do mnie kiedy oglądaliśmy filmy, tyle że wtedy to było coś innego, nie rzadko wtedy zasypiała, ale nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek przytuliła się do mnie sama, z wyraźną chęcią i entuzjazmem. Zazwyczaj to ja inicjowałem bliski cielesny kontakt. Rozmawialiśmy kiedyś na ten temat, powiedziała, że ma chwilami opory i sama nie wie dlaczego, ale jest to właśnie spowodowane poprzednim toksycznym związkiem, boi się że coś złego się stanie. Powiedziałem, że rozumiem i że chce jej w tym pomóc, zaproponowałem konsultacje u psychologa, ale stwierdziła, że sama musi się z tym uporać. Nie chciałem by doświadczenia z przeszłości rzutowały na naszą relację, to również jej powiedziałem. Więcej nie podejmowałem tego tematu, pomimo tego, że trochę mi to przeszkadzało, stwierdziłem jednak, że to kwestia czasu i oswojenia się z tym wszystkim. Miałem wrażenie, że mam do czynienia z poszkodowanym psem, który w przeszłości doznał przemocy czy złego traktowania, to chyba najodpowiedniejsze porównanie.
Czułem, że zauroczenie wobec niej zamienia się w poważniejsze uczucie-miłość. Dobrze nam się rozmawiało, dogadywaliśmy się, nie było między nami spięć czy nie porozumień, rozmawialiśmy szczerze i otwarcie. Jednego razu powiedziała, że dziwi ją to, że między nami jest zawsze dobrze i nie było jeszcze sytuacji gdzie mnie by coś nie pasowało. Odniosłem wrażenie, że jest to związane z poprzednim związkiem. Nie jestem osobą, która sztucznie tworzy problemy, bo wychodzę z założenia, że jak jest dobrze to niech tak będzie, po co coś psuć.
Raz podczas spaceru zaproponowałem byśmy wynajęli mieszkanie i wspólnie zamieszkali. Ona planowała to zrobić za jakiś czas samemu, więc wyszedłem z taką inicjatywą, mam 28 lat (ona również) i nie widzi mi się bawić w podchody nie wiadomo ile czasu. Mieszkając z kimś ma się jasny obraz takiej osoby, lepiej się ją poznaje, a co więcej szybciej i łatwiej jest zweryfikować czy do siebie pasujemy. Po za tym sytuacja sprzyjała takiemu zapytaniu i ku mojemu zdziwieniu – zgodziła się, tak po prostu, bez żadnego „ale”. Co więcej, pamiętam, że była wtedy wzruszona i kazała się uszczypnąć, stwierdziłem, że spodobał się jej mój pomysł. Z drugiej strony to wszystko wydawało mi się takie nie realne, zbyt idealne, zbyt dobre, to wszystko się układało zbyt łatwo, byłem podejrzliwy, że zaraz się wszystko skończy.
Czułem, że ją kocham i byłem tego pewien, to już nie było zauroczenie czy zadłużenie, tylko znacznie więcej. Męczyło mnie czy jej o tym powiedzieć, nie chciałem odrzucenia z jej strony, ale sama zapytała o co chodzi bo widziała, że od jakiegoś czasu zachowuje się jakoś inaczej, że coś mnie trapi. Wprost i otwarcie powiedziałem pewnego dnia, co do niej czuje, męczyło mnie to, nie zostałem co prawda odrzucony, ale też nie usłyszałem w odpowiedzi tego samego. Powiedziała, że nie kocha mnie, ale to nie znaczy , że nie ma i nie potrafi okazywać uczuć, że potrzebuje może więcej czasu, potrzebuje zobaczyć nas w pewnych sytuacjach razem i wtedy stwierdzi, czy coś z tego będzie. Stwierdziłem okej, może faktycznie potrzeba więcej czasu, nie zawsze dwoje ludzi czuje to samo w tym samym momencie, wszystko toczyło się dalej, ale miałem pewne wrażenie, że po tamtej rozmowie, odrobinę się zdystansowała. Spotykaliśmy się dalej, nasza relacja nie zmieniała postaci, nie było między nami spięć, chodziliśmy za rękę, przytulaliśmy się, sypialiśmy z sobą, wszystko niby było ok, ale gdzieś w głębi czułem, że coś jest nie tak. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale wiedziałem że się oddala ode mnie, pomimo tego, że kontakt nie utracił na częstotliwości. W pewien piątek byliśmy umówieni na grilla u jej znajomych, kiedy po nią przyjechałem, była jakaś inna, dziwna, nie przywitała się z mną buziakiem, niby rozmawiała z mną, ale była zdecydowanie zdystansowana. Nocowaliśmy u jej znajomych, nie chciała się przytulić w nocy. Pomyślałem, że ma gorszy dzień.
Następnego dnia mieliśmy w planach koncert plenerowy, było dobrze, normalnie gadaliśmy, ale w głowię męczyła mnie myśl o tym, że od pewnego czasu czuje jakby coś było nie halo. Nasze rozmowy zeszły na inne tory i powiedziałem, że widzę , że zachowuje się jakoś inaczej, dziwnie, że gdybym ja jej nie przytulił, to ona sama tego nie zrobi. Powiedziała, że widzi u mnie frustrację z tego powodu, że nie czuje żeby mnie znała, nie wiem co wtedy miała na myśli, nie chciała rozmawiać, stwierdziła, że nie chce psuć nastroju i pogadamy o tym innego dnia. Następnego dnia w niedziele, chciałem się z nią zobaczyć i pogadać na spokojnie, czułem że nie jest dobrze, chciałem to wyjaśnić. Nie chciała się spotkać, tłumaczyła, że jest zmęczona. Spotkaliśmy się w poniedziałek, w kawiarni zamiast u niej. Nie przywitała się z mną buziakiem w usta, tylko nadstawiła policzek, wiedziałem że to nie będzie nic dobrego.
Zapytałem co jest grane, czy jest o coś zła, itd.… Odpowiedziała, że nie widzi sensu, by dalej się spotykać, bo widzi we mnie tą frustrację o której wspomniała wcześniej, że nie może mi dać tego, czego bym oczekiwał, możemy zostać kolegami. Nie uważam by to była frustracja, raczej troska i ludzka potrzeba bliskości i uczuć. Powiedziała, że owszem była zauroczona, ale ten stan minął, nie poczuła nic więcej, nic do mnie nie czuje, nie kocha mnie i nie widzi by dalej to ciągnąć. Myślała o rozstaniu już wcześniej. Skoro myślała wcześniej, po co spotykaliśmy się w ostatnim czasie?, mogła skończyć to wcześniej, stwierdziła, że dała nam czas, gdy o to zapytałem. Zaproponowałem byśmy dali sobie więcej czasu, ale odmówiła, oznajmiła że to nic nie da, a nie chce bym się jeszcze bardziej angażował uczuciowo, bo bardziej bym to boleśnie odniósł. Poczułem się źle jak nigdy, miałem jeden wielki chaos w głowie, czułem smutek, żal, pustkę i ból. Oczywiście usłyszałem, że jestem fantastycznym mężczyzną itd., typowe bzdury na pocieszenie. Dwa tygodnie przed rozstaniem, kiedy byliśmy w intymnej sytuacji powiedziała, że jest szczęśliwa, tak po prostu. Pomyślałem, że czuje się szczęśliwa z mojego powodu, z tego że jesteśmy razem, zapytałem ją o to, a ona odparła, że nie chodziło o mnie. Zabolało mnie to bardzo. Dziwne, może odpowiedziała tak, abym jej nie męczył pytaniami, nie wiem. Zapytałem również o to kim dla niej byłem, odpowiedziała, że sympatią i kompanem. Po tym wszystkim, jak się zachowywała i co było między nami, to miałem jasne odczucie, że jestem zdecydowanie kimś więcej, pomimo tego, że nic do mnie nie czuła. Zarzuciła mi właśnie to, że wiedziałem, przecież że ona nic do mnie nie czuje. Jak również to, że brałem pod uwagę ryzyko tego, że może nic z tego nie wyjść i to że dałem przyzwolenie na taką relację. Oczywiście, brałem pod uwagę ryzyko tego, że może się nie udać, we wszystkim jest ryzyko, ale gdybym miał się na tym skupiać, to w ogóle nie miałoby sensu. Myślałem pozytywnie i wierzyłem, że się uda i tak dałem na to przyzwolenie, bo sądziłem że czas sprawi, że i ona coś poczuje.
Nie jednokrotnie powtarzała, że podoba jej się w mnie to czy tamto, że jestem kreatywny, pewny siebie, konkretny, że ją samą to momentami zaskakuje i podoba jej się to. Czuła się przy mnie dobrze i bezpiecznie. Podchodziłem do niej z szacunkiem, zabiegałem i angażowałem się, dawałem jej ciepło ponieważ mi zależało na niej, ale nie skakałem nad nią, ona to widziała. Czuje poczucie winy, że może za szybko odkryłem się z uczuciami, ale męczyło mnie to i czułem potrzebę jej o tym powiedzieć, życie nauczyło mnie by mówić i robić to co uważam za słuszne, aby potem nie żałować, że tego nie zrobiłem.
Męczy mnie to, że może gdybym jej nie powiedział co do niej czuje, gdybym nie powiedział jej wtedy o tym, że nie okazuje mi czułości i bliskości, to może byśmy byli razem w dalszym ciągu. Myślę, co by było gdyby…. Z drugiej strony jednak, może nic by to nie zmieniło, skoro ona i tak nic nie czuła, po prostu nie poczuła tego co ja i tyle, nie wiem. Bije się z myślami, że może nie dałem jej tego, czego szukała, potrzebowała, może za często się widywaliśmy, że może to wszystko było za szybko, za gwałtownie, że coś zrobiłem źle, czegoś było za dużo lub za mało, że byłem za dobry? nie mam pojęcia. Frustruje mnie to, że nie mogę dojść do tego jakiego czynnika zabrakło, który spowodowałby , że udało by mi się ją zatrzymać przy sobie.
To była pierwsza osoba od wielu lat, do której poczułem coś prawdziwego, poczułem że do siebie pasujemy i dogadujemy się tak, jak zawsze mi tego brakowało. Może to wynika z wyidealizowania jej, ale stwierdziłem, że była mi pisana, byłem przekonany, że to ta właściwa, z którą zwiąże się na długo, tak czułem. Tym bardziej odczuwam porażkę i stratę gdy o tym myślę, mam wrażenie, że coś popsułem i straciłem tym samym szanse. Biorę pod uwagę również, to że ona może się czegoś bała, że coś nie wypali, albo że będzie jak w jej poprzednim związku. Tylko w tej sytuacji, ona może mieć problem być w jakimkolwiek związku.
Wiem, że 4 miesiące to nie dużo, biorąc pod uwagę średnią związków opisywanych na tym forum, to mały czas, ale przeżywam to mocno. W pracy nie potrafię się skupić. Dawno nikogo nie darzyłem takim uczuciem. Czułem się przy niej szczęśliwy. Brakuje mi jej bardzo, staram się o tym nie myśleć, ale zawsze pojawi się jakaś chwila melancholii i nostalgii, myśli na jej temat. Chciałem się w końcu ustatkować, zapuścić korzenie i założyć rodzinę, jestem przed 30. Wiem, że nie powinienem uzależniać swojego szczęścia od kobiety, ale czy to właśnie nie o to chodzi, by być z kimś szczęśliwym?
A może powinien zmienić podejście, zmienić się na zimnego, bez uczuciowego sukinsyna, może to jest pożądane w dzisiejszych czasach?, może nie dałem jej „tych emocji”, może nie dałem jej poczuć że mnie traci, tylko co miałem ją źle traktować? To się kłuci z moją naturą, nie potrafiłbym. Sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć.