Witam
Zdaję sobie sprawę z tego, że to bardzo popularny temat ale do zarejestrowania się na forum i napisania czegoś o sobie naprawdę długo dojrzewałam. Z góry mówię, że pełnoletnia będę dopiero za jakieś osiem miesięcy, choć po wielonocnych analizach nie doszłam do innego wniosku, że sama nie jestem w stanie rozpatrzeć swoje sprawy i trzeźwo ocenić.
Od kiedy pamiętam trzymałam się na uboczu a jako taki kontakt z innymi dziećmi miałam dopiero w podstawówce. Dopiero wtedy poznałam swoich trzech przyjaciół i było trochę lepiej, aż do szóstej klasy a potem w gimnazjum się całkowicie rozstaliśmy. To było okropne doświadczenie i właściwie pierwsze pół roku całkowicie zamknęłam się w sobie. Tak było do czasu aż nie dotarło do mnie, że stałam się obiektem kpin, istnym kozłem ofiarnym swojej klasy. Wtedy nauczyłam się jak być okropną osobą i kimś, kom żaden z rówieśników nie będzie miał ochoty się postawić a i nauczyciele unikali jakichkolwiek kontaktów ze mną, bo w końcu uczyłam się całkiem dobrze a to, że z innymi dzieciakami się nie dogadywałam to przecież nie była ich sprawa. Był jeden wyjątek. Nauczyciel, który sprawił, że w pierwszej klasie prawie znienawidziłam ulubiony przedmiot - historię - ale i tak "pokazałam mu, że jestem najlepsza". Na szczęście uczył nas tylko rok ale tylko po to, by powrócić w trzeciej klasie jako nauczyciel wdżr i na zajęciach stosować do mnie teksty, w obecności całek klasy, odnośnie domniemanej aspołeczności oraz (tu niestety miał rację) "między tobą a klasą chyba nie zaiskrzyło?". Właściwie to piszę to tylko po to, by sobie ulżyć.
W każdym razie pośród współuczniów znalazł się jeden, z którym przynajmniej mogłam podyskutować. Nasze rozmowy były kulturalne choć przesycone złośliwościami. Nie zgadzaliśmy się na absolutnie żaden temat. Utrzymywałam, że go nie cierpię i właściwie ani razu nie rozmawiałam z nim "prywatnie".
Dziś jest w konkurującym z moim liceum (w moim mieście są trzy ogólniaki, jeden taki średni i dwa lepsze - mój i ten gdzie chodzi on).
Od czasu, gdy w końcu zszedł mi z oczu zaliczam same sukcesy polityczne - znowu jestem w samorządzie, jak to było za czasów "podstawówkowego olśnienia", znalazłam swojej "przyjaciółce" chłopaka, który wcześniej był moim kolegą i zakończył tę znajomość wybierając ją a mnie nazwał atencyjną szmatą, choć sam zachęcał mnie do zwierzeń. Przejechałam się na dwóch osobach, które zdecydowałam się do siebie dopuścić po okresie alienacji. Z klasą licealną na ogół się dogaduję, choć mam przeczucie, że i oni mnie nie cierpią a im, czy internetowym znajomym tylko wiecznie się narzucam.
Mogę jeszcze dodać, że swoich przyjaciół straciłam ze względu na "swojego chłopaka" a pod koniec trzeciej klasy miałam dziewczynę. Oba "związki" nie przetrwały za długo. Zazwyczaj w każdej relacji to ja daję z siebie więcej i to okropne uczucie. Nie wiem, czy gorsze jest to, gdy oni wymagali mnie na własność, czy jak czuję się, kolokwialnie mówiąc, olewana.
Przepraszam, za tak długi, chaotyczny tekst. Musiałam to z siebie wyrzucić.
Temat: Czy przegapiłam miłość?