Witajcie,
Wiem, że temat częsty i rozległy jak rzeka ale potrzebuję spojrzenia z zewnątrz, jakieś opinii czegokolwiek.
Od 6 lat jestem z moim obecnym chłopakiem, jesteśmy razem od zakończenia liceum, poszliśmy na studia w tym samym mieście na inne uczelnie. Ja mieszkałam na mieszkaniu on w domu rodzinnym tylko z mamą. Po pierwszym roku uznaliśmy (wspólnie z jego mamą) dlaczego mam płacić gdzieś tam komuś mogę zamieszkać z nimi, dorzucę się do rachunków (w sumie więcej niż na mieszkaniu nawet) no i pomogę bo dom ooooogromny i działka wielka. No i tak minęło 5 lat kiedy mieszkamy w trójkę. Na początku wszystko fajnie można było się podporządkować, ja na studiach pracowałam mój chłopak studiował dziennie. Jego mama jest z jednej strony fajną kobietą pogada pośmieje ale czasami tak jej odpier** że szok. Przede wszystkim Pani pedantka (perfekcyjna pani domu mogłaby się przy niej schować) oprócz tego że cała sobota (od 8:00 - 15:00) jest przeznaczona na sprzątanie to sprząta się jeszcze codziennie - bo ona lubi czysto. Mam bardzo dobry kontakt z mamą swoją, jak mieszkałam na mieszkaniu to często mnie odwiedzała tutaj chociaż mam się czuć jak u siebie nie za bardzo można mi kogoś zaprasza, poza tym są częste kłótnie o wszystko! Mój chłopak pracuje teraz strój wymagany to koszula, długie spodnie, on jest przeciwnikiem koszul na krótki rękaw więc mu prasuję długie i wojna co 2 dzień bo upały on się męczy a to ja złośliwie mu takie ciuchy przygotowuje ona nie będzie patrzeć jak jej syn się męczy! I tak o wszystko! Kupuję zły proszek, źle gotuję, tłuste wszystko, kupuję gazowane napoje ehhh ... wiecie może to byłoby fajne, dom jest stary ale grube tysiące wrzuciła w niego żeby go wyremontować (wszystko "dla was" ale w 100% pod siebie). A ja się chyba starzeję, mam teraz 26 lat chciałabym mieć swoją kuchnię, swoje przetwory, swoje firanki... to wszystko w połączeniu z ostrymi kłótniami min 1 w tygodniu sprowadziło się do tego że naprawdę chcę się wyprowadzić. Mój chłopak powiedział że ze mną wszędzie więc mamy o tym pogadać z jego mamą po 15 sierpnia...
Teraz tak no niby mogę mięć to co chcę ALE... mam żal do siebie że ona zostanie sama (tak ja mam, mój chłopak uważa że skoro nie da się żyć z nią przez jej zachowanie to niech zostaje sama) ale kobieta ma samochód ale nie jeździ (woził ją synek), ogromne podwórko (z 20 lat jak nie stała przy kosiarce a ogródek ma nieco ponad 30 arów). Ma męża ale 15 lat temu wygoniła go z domu i teraz czasami się widują o tak pogadać co we wsi słychać on mieszka w sąsiednim mieście. Żal mi jej. Tego że zostanie sama. Tego że jak coś się stanie wszyscy będą tak daleko. JA poczuwam się do obowiązku żeby się nią zając. Ona nie jest stara (około 56 lat będzie teraz miała) ale boli mnie to. Z jednej strony płacze nocami że obydwoje zarabiamy, dalibyśmy radę się utrzymać, żyć w spokoju (95% naszych kłótni jest przez nią właśnie) a z drugiej strony czuję się po porostu suką ( co też często od niej słyszałam że syna jej zniszczyłam że kiedyś się jej słuchał i pomagał a teraz to ona się dla niego nie liczy - znacie ten syndrom pewnie z innych postów) ... wiem że jak się wyprowadzimy będzie wojna. Że będą groźby, później prośby, udawane omdlenia i choroby (już tak robiła) - boję się tego wszystkiego.. planujemy ślub (nikt oprócz nas o tym na razie nie wie) nie chcę żeby później było że nie przyjdzie że do końca życia kosa... tak strasznie nie wiem co robić. Tak strasznie nie potrafię sobie wytłumaczyć tego co mam myśleć... tak strasznie nie mam o kim z tym porozmawiać - jestem nauczona że brudów domowych nie wyciąga się na zewnątrz. co mam robić..