Już mi dzisiaj para idzie uszami, więc muszę spuścić trochę powietrza i ponarzekać na... narzekanie.
Czy Wam też tak bardzo przeszkadza ta wszechobecna kultura narzekania, czy ja jestem jakaś przewrażliwiona?
W pracy spędzam bite 8 godzin dziennie i słuchanie przez połowę tego czasu cudzego jojczenia to dla mnie zbyt wiele. Tylko nie piszcie, żebym zmieniła pracę;-P
Kilka godz. dziennie słuchania cudzych żali właściwie nie wiadomo na co...
Zima - ojoj, aby do lata, bo tak to się nie da żyć, umrę bez słońca. Lato - no ludzie, kto to słyszał takie upały, tak się nie da funkcjonować.
Brak faceta - nie ma już prawdziwych mężczyzn, wszyscy są do d***, widać za dobra dla nich jestem, a szkoda bo przydałby się jakiś fajny do przytulenia się i w ogóle. Pojawia się sensowny facet na horyzoncie - a czy mi to właściwie potrzebny facet, więcej z nim problemów niż pożytku.
Jest dużo pracy - a co ja jestem, wół pociągowy? niech mi jeszcze miotłę w tyłek wsadzą to będę przy okazji zamiatać. Jest mało pracy - nie wysiedzę w tej robocie, nic się nie dzieje.
Jest poniedziałek - znowu cały tydzień męczarni, jak ja wytrwam do piątku. Jest piątek - i już piątek; kolejny tydzień minął nie wiadomo kiedy; życie mi przecieka przez palce.
To są akurat przykłady "lżejszego kalibru", bo tych na prawdę jadowitych komentarzy jak to wszyscy i wszystko dookoła jest beznadziejne to już nawet nie chce mi się przytaczać.
Eh, i tak to właśnie wpisałam się tym postem do grona narzekaczy.
Jakie najbardziej absurdalne narzekania słyszeliście?