Zauważcie też, że patologiczne zachowania - chęć robienia innym krzywdy, ranienia i tak dalej - bierze się z tego, że człowiek sam był krzywdzony i poniżany. Więc w ogóle nie w tą stronę. Ignorowanie dziecka, nie wychowywanie go, nie stawianie mu granic - może doprowadzić do tego, że dziecko wyrośnie na kogoś dziwnego, ale nie na kogoś, kto będzie jakimś katem.
Natomiast bicie dzieci, poniżanie, "kary" jak klęczenie na grochu albo ośmieszanie przy kolegach... Takie rzeczy powodują, że dzieciaki potem chcą się odegrać.
To tak moim zdaniem.
I rzeczywiście, ludzie jakoś opacznie zrozumieli to bezstresowe wychowanie. Moja siostra cioteczna całym sercem przylgnęła do tej źle rozumianej idei bezstresowego wychowania - dla niej to oznaczało zero stresu dostarczanego przez rodziców, czyli - zero zakazów, na wszystko pozwala, niczego nie kontroluje, niczego nie zabrania, niczego nie każde, zero obowiązków, odpowiedzialności, zero granic. Przerażało mnie to, jak te dzieci się do niej zwracały, bo ja nawet do koleżanek się nie odzywałam takimi słowami. Sześcioletnia dziewczynka do 23 była gdzieś - nikt nie wiedział gdzie, matka mówiła "przecież jej siłą nie zaciągnę". I wrzeszczała na mojego ojca, jak zabronił jej synowi rzucać jabłkami (zdatnymi do jedzenia) w kury na wsi. "Bo to jest bezstresowe wychowanie".
Dzieciaki już z nią nie mieszkają, widują się z nią tylko od czasu do czasu.
Dzieci najlepiej reagują na serdeczne i pełne troski wyznaczenie granic i objaśnianie świata w takich kategoriach, które zrozumieją. Potrzebują przewodnika, nie strażnika, nie koleżanki, ale mentora, który wskaże drogę i w razie czego ściągnie ze złej ścieżki.