Witam.Jestem tutaj świeżynką,ale muszę komuś się zwierzyć.Rok temu na stronie randkowej poznałam faceta.Mieszkamy w innych miastach w Anglii,więc spotykaliśmy się raz-dwa razy na miesiąc.Zaczęło iskrzyć,świetnie się dogadywaliśmy,mamy mnóstwo podobnych zainteresowań,generalnie połączenie dusz.Poznałam jego przyjaciół,spędziłam u nich bardzo sympatyczne święta,on natomiast u mnie spędził Sylwestra.Po czym po Sylwestrze oznajmił mi,że zostałam "sfriendzonowana".Powód:różne charaktery plus on wciąż kocha swoją byłą.No ok,jakoś to przełknęłam,chociaż byłam rozczarowana mocno.Ale jako dorosła i mądra kobieta postarałam się go zrozumieć.Dosziśmy do wniosku,że skoro seks jest taki dobry,to możemy się wciąż spotykać,ale na luzie i z benefitami,co też robiliśmy.Było ok,do czasu.On poznawał i spotykał się również z innymi dziewuszkami,co nie było dla mnie większym problemem,bo ja również pod tym względem się nie hamowałam i hulałam ile wlazło,przy okazji o wszystkim mu oczywiście opowiadając-no w końcu przyjaźnimy się.Ale! w pewnym momencie włączyła się zazdrość-u nas obojga.Zjadliwe komentarze na temat innych "randek" i tym podobne rzeczy.Podczas ostatniego spotkania-na początku grudnia-było zupełnie inaczej,przytulaliśmy się i było strasznie miło.Starałam się tego unikać na początku,bo to buduje więzi,a to jak wiadomo w tego typu relacjach do niczego dobrego nie prowadzi.Postanowiliśmy zorganizować imprezę sylwestrową u mnie wraz z jego przyjaciółmi,ale tuż przed tą imprezą on znowu powiedział mi,że jest na randce.I wtedy coś pękło.Już wiedziałam,że dłużej tego nie zniosę.Wiedziałam,że nigdy dla niego nie będę kimś więcej,niezależnie od tego jak bardzo będę się starać-on trenuje,ja też zaczęłam,schudłam.Zmiana koloru włosów na rudy-bo on lubi,wciąż z nadzieją,że zauważy wreszcie.Postanowiłam wszystko spokojnie zakończyć wraz z końcem roku.Bardzo ciężka decyzja,ale wiedziałam już,że go w jakiś sposób kocham,a dalsze ciągnięcie tego będzie tylko bardziej boleć.
Jak postanowiłam-tak zrobiłam.Miał bardzo niewyraźną minę,kiedy mówiłam.Że on się nie spodziewał,że to pójdzie w tą stronę.Że sądził,że ja też się tym bawię.Kiedy wszyscy wrócili do domu,wciąż o tym rozmawialiśmy.Przyjaciele zryli mu głowę o mnie też.Strasznie się wszyscy polubiliśmy,to naprawdę świetni ludzie.Wyznał mi wczoraj,że jego to strasznie boli,to wszystko co z siebie wyrzuciłam.Wyznał mi,że to że nie biegał zakochany nie znaczy,że nic nie czuł.Napisał "masz u mnie w sercu swoje miejsce,miałaś i będziesz mieć.Za wszystko co dla mnie zrobiłaś i robisz.Za to że mimo mojej głupoty zawsze byłaś obok.Przykro mi,że nie spełniłem Twoich oczekiwań".Twierdzi,że nie chce ze mną tracić kontaktu.Ja również tego nie chcę,przecież tyle nas łączy i przez tyle już razem przeszliśmy.Ale chyba muszę odejść na jakiś czas,żeby wszystko się uspokoiło.Co myślicie?Czy powinnam się odciąć całkiem i nie odzywać się?Czy po tym,co napisał,powinnam jeszcze robić sobie nadzieję?Jestem z siebie dumna,że potrafiłam wycofać się z tego i powiedzieć,co mnie boli.I wiem,że ten smutek kiedyś minie.Mam wrażenie,że teraz będzie tylko lepiej,że jak mi już przejdzie to będziemy nierozłącznymi przyjaciółmi już bez seksualnych podtekstów.Ale gdzieś w środku jakaś mała Ja wciąż ma nadzieję,że może on teraz się w końcu ocknie...W końcu postawiłam wszystko na jedną kartę.
Dzięki z góry za wsparcie.Bardzo tego potrzebuję.Mamy oboje straszny mętlik w głowie po tym dwudniowym Sylwestrze.Choć zabawa była przednia
Pozdrawiam cieplutko