Nie odzywałam się, bo praca, codzienne życie - jakoś to było.
Mojej historii nie opowiem w pełni, bo nie jest to możliwe. Jestem przed trzydziestką, mój facet również. Jesteśmy ze sobą osiem lat, od siedmiu mieszkamy razem, od trzech coś się pieprzy.
Podzielę historię na etapy, jak profesjonaliści 
1. Wstęp: skończyłam studia, przez dłuższy czas nie miałam pracy. On nie studiował, zawodowo szło mu nieźle, dogadywaliśmy się, ale niezdrowo zainteresował się jedną ze swoich stażystek. Wieczorami rozmawiał z nią na FB, proponował pomoc w remoncie, pisał do niej, że jej uśmiech poprawia mu nastrój. Gdy już pracowałam, codziennie przychodziłam do jego pracy (dojeżdżaliśmy do domu razem samochodem, on pracował godzinę dłużej niż ja) i widywałam się z tą dziewczyną, więc gdy dowiedziałam się o wszystkim (zostawił włączonego Facebooka, chciał, abym coś sprawdziła, ona akurat zagadała...) trafił mnie szlag. Było to na miesiąc przed naszą piątą rocznicą. Nie jestem dziewczyną, która świętuje wszystko, co się da - wręcz przeciwnie - ale na tej rocznicy zależało mi szczególnie mocno. Powiedziałam mu, że ten dzień, ten za miesiąc, ma być najlepszy w naszym życiu, że ma być dla mnie miły, że ma to naprawić - naobiecywał cudów.
2. Rozwinięcie: dzień rocznicy. Mój facet po miesiącu jest rzeczywiście miły i się stara, ale W TEN DZIEŃ umawia się z kolegą, że mu pomoże (istotne: była to sobota!). Przychodzi do domu ok. 13oo, z kwiatami. Nie było okej, ale dzień przeżyłam. Kolejnego dnia byłam w złym humorze, co rusz dopytywałam, co dalej, co teraz... Nie umiał niczego wymyślić, odwracał kota ogonem mówiąc, że on przecież chciał, aby ta rocznica była najlepsza na świecie, ale musiał pomóc koledze (ważne: kolega prowadzi sklep monopolowy, nie sam. Mój facet pomagał mu w rozładowaniu dostawy...). Wtedy krzyczałam chyba po raz pierwszy w życiu, wręcz zwariowałam... I co się stało? Uderzył mnie w twarz.
3. Zakończenie: po kilku godzinach płaczu, przepraszania i rozmów wymyśliliśmy plan naprawczy. Jest on wdrażany od trzech lat. Żadna z obiecanych mi dat się nie wydarzyła, nie jest miły tak, jak dawniej, wiele się zmieniło. Czuję się bardziej tak, jakbym mieszkała z dobrym kolegą, a nie z MOIM FACETEM.
Ma problemy finansowe, kilka kont w różnych bankach, których nie używa. W kwietniu obiecał, że je pozamyka. Temat wisi, długi rosną.
Ma problemy zdrowotne. W czerwcu usuwali mu narośl z głowy, zagrożenie nowotworem. Oddał na badanie w październiku, nie odebrał go do tej pory (w ostatnią niedzielę obiecał mi, że zrobi to do piątku. Piątek minął, miałam domyślić się, że miał dużo pracy).
Nie reaguje na nic. Na prośby, groźby, płacze, krzyki, bicie się... Na nic. Na spokojne życie, wstawanie z uśmiechem też nie. Mówi, że martwi się o moje zdrowie, ale niewiele robi, abym spała spokojnie, bo ciągle wszyscy są ważniejsi ode mnie i jest to widoczne bardzo.
Obiecał mi w marcu, że weźmie jeden dzień wolnego, abyśmy spędzili dzień jak dawniej - w tramwaju, w bibliotece, w kawiarni... Mamy styczeń, to się też nie wydarzyło, a w międzyczasie potrafił wziąć wolne po to, aby pomagać ojcu montować pompę na działce (nie mam zarzutu o pomoc).
Dodatkowo ważne: prowadzimy razem firmę, zatrudniamy ludzi, ja pracuję zdalnie, bo zwariowalibyśmy w jednym miejscu. Wiem, że może wziąć wolne.
Bardzo dużo mam zarzutów, wiele pretensji, ale staram się naprawdę nie zwracać na nie uwagi. Nie udaje się to tylko w dni, które spędzam całkowicie sama, gdy nie daje mi znać o której będzie, abym zjadła obiad, kiedy zapomina o kolejnych datach... Po wymianie samochodu na nowy obiecał mi wycieczkę do Krakowa. Dwa lata temu zmieniliśmy auto, w Krakowie nie byłam. Po 1,5 roku powiedziałam mu, że już nie chcę z nim tam jechać. Jakiś czas temu powiedział do mnie: "Widzisz, pojechalibyśmy do Krakowa, ale Ty już nie chcesz" - dziwne? Pamięta o wszystkim, z czego rezygnuję, zapomina o tym, czego chcę.