Cześć,
sprawa wygląda następująco: mam 25lat i nigdy nie byłem w związku i mam wrażenie, że w tej kwestii można nade mną postawić krzyżyk, ale to nie jest główny problem. O tym będzie dalej.
Ogólnie, płcią przeciwną zacząłem się interesować mając 23 lata. Wtedy gdy zauważyłem, że większość moich znajomych jest już w związku. Z tego powodu zacząłem czuć się gorszy. Kiedy w rozmowie z nimi temat schodził na relacje mogłem jedynie stać i słuchać jak kołek - bardzo mi to przeszkadzało.
Uznałem, że warto byłoby coś z tym zrobić i tym samym otworzyłem puszkę pandory, która do tej pory zbiera żniwa w mojej chorej psychice. Ale po kolei.. Za dzieciaka nie miałem lekko, ogólnie bieda i alkohol. Bardzo szybko musiałem stać się dorosły. Pierwsze pieniądze zarabiałem już we wczesnym okresie nastoletnim. Ta sytuacja wpędziła mnie w niską samoocenę, brak dystansu do siebie i stan ciągłego robienia z siebie ofiary. Szkoła tylko to wzmocniła. Pamiętam, że przez pewien okres starałem się wygasić wszystkie możliwe emocje. Byłem PEWIEN że na nikogo nie zasługuję i nikt by mnie nie chciał. Dlatego zupełnie odpuściłem temat, zapominając o całej sprawie związkowej. Zacząłem żyć w pojedynkę, nie dopuszczałem nikogo do siebie, unikałem imprez i jakichkolwiek kontaktów z płcią przeciwną. Poświęciłem się nauce i samorozwojowi. Znalazłem bardzo dobrą i dobrze płatną pracę. Jestem wysportowany i mam parę hobby, które rozwijam po dziś dzień. Brak partnerki zupełnie mi nie przeszkadzał, przynajmniej do czasu.. Więc zacząłem działać.
Sam start był chyba typowy jak na introwertyka przystało - Tinder. Początkowo wyniki były kiepskie, wręcz żenujące. W końcu wysoki nie jestem i model ze mnie żaden, ale szybko nauczyłem się zasad gry. Przeglądając profile dałbym każdej w lewo, nie podobała mi się żadna, ale coś trzeba było klikać. Porobiło się kilka par i zacząłem konwersacje. Pisałem z nimi bez emocji, aczkolwiek czułem się źle gdy ktoś mi nie odpisywał. Po czasie udało mi się kogoś zainteresować i doprowadzić do spotkania. Przyznam szczerze, że super ono nie było i relacja zakończyła się dosyć szybko, ale samo to mocno na mnie wpłynęło. Odblokowalem chyba jakiś pierwiastek emocji, który udało mi się przytłumić wcześniej. I tu się zaczęło.. Dałem sobie promyk nadziei, że jednak zasługuję na miłość i do teraz nie potrafię go zgasić (a może nie chcę?).
Na tym całym Tinderze zrozumiałem przede wszystkim jak bardzo jestem psychicznie spaczony. Nie czuję chemi, ani pożądania. Nikt mi się nie podoba. Tak samo w realu. Parę razy to dziewczyna mnie zagadywała, a ja nic, tylko strach i żeby się to jak najszybciej skończyło. Dodatkowo mam bardzo niskie libido. Nie potrzebuje się zaspokajać. Mój rekord wstrzemięźliwości to 2lata (przerwany z nudów). Robiłem rożne badania i wszystko było w normie. W przypadku testosteronu jest nawet lepiej niż dobrze. Mam wrażenie, że pojawił się u mnie syndrom silnego wyparcia. W ogóle tego nie rozumiem, bo innym zazdroszczę (że są w związku), a sam nie widzę się w takiej sytuacji i mnie to odrzuca. Jednak z drugiej strony, zacząłem odczuwać ogromny brak bliskości. Głównie chodzi o dotyk i wsparcie mentalne. Sama samotność też zaczyna mi powoli doskwierać. Wizja życia w pojedynkę po grobową deskę jest dla mnie paraliżująca. Do tego ten brak jakichkolwiek doświadczeń w relacjach.. Czuję się tak gdyby ominęło mnie coś pięknego, jakbym zmarnował swoje życie. Zdałem sobie sprawę że uciekałem przed jedną z najważniejszych rzeczy naszego istnienia.
Oczywiście, randek miałem więcej, ale za każdym razem to samo - totalny brak emocji i dosłowna znieczulica. Do sprawy podchodziłem czysto mechanicznie. Zawsze kończło się na jednym spotkaniu (tu kłania się brak wiedzy praktycznej). Nawet jak dostawałem kosza to miałem to gdzieś, bo i tak do tej osoby nic nie czułem. A choćby nawet pojawiła się jakąś chemia, to jestem przegrany w przedbiegach. Z tego co widzę z obserwacji swojej i innych, niedoświadczony facet po 25 roku życia jest już towarem niewartym uwagi. Chyba już mogę dać sobie łatkę przegrywa. Takiego trochę "z własnej głupoty".
Widzę że powoli zaczynam popadać w ciężką depresję. Czuję się niepotrzebny, tracę chęci i motywację do życia. Powoli gasną we mnie marzenia i cele które sobie postawiłem. Przez 7 miesięcy chodziłem do psychoterapeuty/seksuologia ale nic mi to nie pomogło. Mam zamiar wrócić, ale już do innego.
To nie jest wada genetyczna. Kiedyś tak nie było. Wszystko stopniowo zaczęło się psuć gdzieś tak od 12 roku życia. Chyba jedynym wyjściem jest spróbować znów zabić w sobie emocje i iść z tym dałej. Żałuję, że podjąłem się próby szukania partnerki.
"Niewiedza to błogosławieństwo"