Krejzolka, to jest gdybanie... że może chciała, ale nie chciała, ale jednak zrobila a potem żałowała itd. itp. Być może. Nie wiem. To zależy od człowieka i jego osobowości oraz podejścia do życia, światopoglądu, ustalenia priorytetów a także podatności na wpływ otoczenia.
Ja nigdy nie żałowałam. Miałam jedną aborcję, żyję i mam się dobrze. Czym mam się zadręczać? I w jakim celu? Że moje dziecko miałoby tyle a tyle lat? Ze tak a tak by wyglądalo? No ok i co z tego? Jakoś musiało by wyglądać, jak wszystko, co się rozwija i osiąga swój kształt. Nie mam żadnej więzi emocjonalnej z wyobrażeniem swojego nienarodzonego dziecka, któremu nie pozwoliłam się rozwinąć i przyjść na świat. Nie przywiązuję się emocjonalnie do wyobrażeń i nie nadaję im żadnej ważności. Jestem przywiązana do dzieci, które mam i je kocham i które chciałam urodzić. A nie do tych, które ewentualnie mogłabym urodzić. One nie zaistnialy w moim życiu. Sam fakt zapłodnienia to tylko fizjologia. Kobieta, która pragnie dziecka, cieszy się z tego faktu, to jej podejście nadaje znaczenie temu faktowi a nie on sam w sobie. On nie sprawia, że z automatu czuje wieź z tym zlepkiem komorek. Nie. Instynkt macierzyński się rozwija powoli. Celowo o to zadbała natura. Inaczej kobiety po aborcji popelniałyby samobójstwa.
Kobieta, która jest w niechcianej ciąży i jest zdecydowana, że nie urodzi, nie czuje radości ani żadnej więzi z tym, czego nie chce. Logiczne. Dylematy mogą mieć te, które chcialyby ale nie mają warunków, boją się, że nie dadzą sobie rady, że z tym partnerem nie stworzą rodziny itd. Ja nie miałam takich dylematow. Stanowczo i zdecydowanie nie chciałam mieć trzeciego dziecka. Mąż na szczęście też. Zresztą gdyby chciał i tak bym się nie zgodziła. To była nasza świadoma decyzja. I nie mam z tego powodu żadnych obciążeń psychicznych. Jak większość kobiet. Takie są fakty.Takie jest życie.
Krejzolka, następny problem - oddanie niechcianego dziecka. Ponieważ nie można wklejać linkow to muszę cytować.
"Często słyszymy z ust „obrońców życia”, że najlepszą alternatywą dla aborcji jest urodzenie dziecka i zrzeczenie się praw do niego. „Nie musisz wychowywać, ale pozwól żyć”… Jak większość porad dobrotliwych cioć pro-life, również i ta jest podszyta fałszem, obłudą oraz brakiem znajomości – lub też celowym przemilczeniem – rzeczywistych uwarunkowań i konsekwencji proponowanego rozwiązania.
Gdy zachodzisz w ciążę i stajesz przed wyborem: usunąć czy donosić – pomyśl:
Stosunek kobiety do dziecka, które rozwija się w jej łonie jest jakościowo odmienny od tego, który konstytuuje się w momencie porodu. W końcowym okresie ciąży pojawia się więź psychiczno – emocjonalna, która sprawia, że matka traci możliwość w pełni świadomego i swobodnego dokonania wyboru co do tego, jak postąpić z dzieckiem. Decyzja o porzuceniu trzymanej już w ramionach istotki, dla większości kobiet staje się na tyle trudna, że wręcz niemożliwa do podjęcia. Jeśli macierzyństwo ma być świadome, decyzję trzeba podjąć w okresie, gdy umysł zdolny jest jeszcze do obiektywnego rozważenia sytuacji materialnej i osobistej z punktu widzenia możliwości zapewnienia dziecku właściwych warunków rozwoju, a nie w momencie, gdy miejsce obiektywizmu zajmuje instynkt macierzyński. Wówczas racjonalne pokierowanie rozwojem wypadków jest praktycznie wykluczone.
Zrzekając się dziecka, skazujemy je na dorastanie w sierocińcu. A sierociniec to tylko dach nad głową i wyżywienie. Za mało by żyć jak człowiek, za mało by osiągnąć w życiu spełnienie i szczęście. Przecież brak miłości ze strony bliskich, związana z tym samotność i pustka egzystencjalna – to najgorsze, co może spotkać człowieka. Nikt nie jest w stanie bez tego żyć, jeśli pod pojęciem życia chcemy rozumieć coś więcej niż tylko stan biologicznej wegetacji. Wyobraźcie sobie, co przeżywają te dzieci, gdy patrzą na swoich rówieśników, przyprowadzanych do szkoły za rękę przez mamę lub tatę, całowanych na „dzień dobry” i „do widzenia”, chwalących się prezentami, które otrzymały na urodziny, imieniny, czy pod choinkę, opowiadających o spędzonych z rodzicami wakacjach. Jak muszą się czuć, gdy przychodzą różni ludzie i oglądają je – niczym konie lub psy na aukcji. Uśmiechając się fałszywie, szacują i oceniają – zwracając uwagę na cechy, które z ich punktu widzenia stanowią zaletę czy też przeciwnie – defekt, pytają wychowawców, jaki dziecko ma charakter, czy jest potulne i uległe, czy też może sprawia jakieś kłopoty…, czy jest zdrowe – wymieniają porozumiewawcze spojrzenia i uwagi …
Wreszcie nie można zapominać, że wstępna selekcja rodzin zastępczych przez sąd opiekuńczy orzekający o przysposobieniu jest bardzo powierzchowna – sprowadza się w praktyce tylko do zbadania, czy adoptujący mogą zapewnić dziecku odpowiednie warunki materialne, nie ma realnych możliwości sprawdzenia, kim naprawdę są … W dzisiejszych czasach patologia staje się normą… a brak naturalnej, biologicznej więzi, wynikającej z pokrewieństwa, ryzyko wynaturzeń znacząco potęguje…
Wszystko to sprawia, że upodlenie, poczucie krzywdy, ból i cierpienie stają się nieodłącznym składnikiem życia odrzuconej, pozostawionej na pastwę losu istotki… … Pozwól jej odejść, zanim się dowie, że żyje, zanim dowie się, czym jest życie, czym głód miłości, jak smakują łzy bólu i upokorzenia."
I jeszcze jedne spojrzenie na problem z naciskiem na dylematy o których wspomniałaś, że kobiety cierpią bo, żałują, mają wyrzuty sumeinia itd. Bo owszem, mogą, jak pisałam wyżej, wszystko zależy od sytuacji, podejścia. Jak ktoś będzie personifikował zarodek już od momentu zapłodnienia to faktycznie może poczuć się jak morderca. A jak jeszcze będzie zewsząd słyszał, że aborcja to rzeź niewiniątek i tylko potwory tak robią, a nie kochające matki, to nie dziwne, iż te słabsze psychicznie mogą tak się poczuć i mieć potem problemy psychiczne.
"Nic tak dobrze nie robi po zabiegu, jak obejrzenie w kościele jakiejś fajnej śpiewogry pod tytułem "Dlaczego mnie zabiłaś, mamusiu?", "To moje pierwsze godziny, jestem najmłodszy z całej rodziny, ja jestem, ja czuje, ja żyję, moje serce bije". Zresztą właściwie wystarczy artykuł w gazecie pod hasłem "dziewięć miesięcy razem", w którym ośmiokomórkowy zarodek tłumaczy "swojej mamie" (która jest od niego głupsza), co czuje i jak bardzo ją kocha. Owszem, dyskutujemy o psychicznych problemach związanych z aborcją. Tylko, że nie uważamy, żeby to procedura medyczna wywoływała takie przykre skutki. Zawsze mnie jeży, kiedy tzw. obrońcy życia poczętego powołują się na straszne psychologiczne skutki. To tak, jakby ktoś walił po pysku wszystkich napotkanych na ulicy, a potem używał tego jako dowodu na fakt, że w jego mieście jest niebezpiecznie wychodzić z domu. Każdy powinien mieć prawo podjąć w sprawie aborcji własną decyzję.
Nauka nie udzieli odpowiedzi na pytanie "kiedy zaczyna się człowiek". Jest to pytanie, na które każdy może odpowiedzieć wyłącznie we własnym sumieniu. Pytanie z gatunku tych o istnienie Boga. Jednak jakoś nikt nie karze za bluźnierstwo - może dlatego, że wtedy obrywaliby też kolesie, a w sprawie aborcji każdy kosztem obcej kobiety może się poczuć prawym i moralnym? Liberalizacja prawa antyaborcyjnego nie spowoduje, że ktokolwiek będzie się musiała poddać aborcji. Obecna ustawa natomiast powoduje, że te z nas, które nie uważają przerywania ciąży za moralne zło, nie mają prawa wyegzekwować swojego wyboru, jeżeli zajdzie taka potrzeba. O tym właśnie mówią feministki. Obecne prawo ogranicza wolność, zliberalizowane nie ograniczałoby niczyjej."
Wiem, że cię nie przekonam i nawet tego nie próbuję, bo w sumie po co? Ty masz takie poglądy ja mam inne. Nie mogą mieć wszyscy takich samych, ja to rozumiem, aczkolwiek się z pewnymi nie zgadzam. Właściwie temat możnaby zamknąć zdaniem - nie chcesz aborcji - to jej sobie nie rób. Ale się nie da. Bo Ci, co nie chcą, nie chcą jej dla wszystkich. A to już jest nadużycie i ingerowanie w czyjąś wolność, dokładnie konkretnych ludzi. Mam jednak nadzieję, że w końcu prawo się zmieni.
Tak więc, kończąc, nie myśl Krejzolka, że mam do Ciebie jakieś wąty, nie :-) nie zgadzam się tylko w tym przypadku z Twoim zdaniem w temacie. Nic więcej.