Spens, w twojej argumentacji często pojawia się Córeczka - najważniejsza osoba na świecie i główny motywator pozostania na łonie rodziny. To posłuchaj Córeczki. Nie własnej. Posłuchaj Córeczki innego tatusia, która podobną historię przeżyła.
Córeczka potrzebuje ojca - nie potrzebuje męża matki. Córeczki nie rani sam rozwód rodziców, tylko ewentualna związana z nim szarpanina. Nieudane, nieszczęśliwe, podszyte pretensjami, kłotnią i kłamstwem małżeństwo rodziców ryje Córeczce psychikę i wypacza jej spojrzenie na relacje międzyludzkie i na siebie samą. W rodzinie opartej na kiepskim małżeństwie Córeczka jest jedynym źródłem radości swoich rodziców. I jak jest wystarczająco duża, by to zauważyć (choć niekoniecznie zrozumieć przyczynę), to zaczyna czuć się odpowiedzialna za dostarczanie tego szczęścia - widocznie to jest jej domowy obowiązek. Więc stara się być najlepsza pod każdym względem, doskonała. I oczywiście jej się nie udaje, bo każdy człowiek - a szczególnie dziecko, które dorasta i uczy się życia - popełnia błędy. Ale dla Córeczki te błędy (np. słabsza ocena, gorsze zachowanie) nie są normalną koleją rzeczy - są porażkami, są niewypełnieniem roli w rodzinie. Bo obowiązkiem Córeczki jest cieszyć rodziców.
Jak Córeczka ma dużo szczęścia, to trafia w końcu na terapię. Jak ma szczęścia naprawdę niewyobrażalnie wiele i wokół siebie ludzi lepszego gatunku niż jej właśni rodzice (+ rodzice po drodze pójdą po rozum do głowy) to nawet udaje jej się z tej psychicznej rozwałki wyjść.
Córeczka mówi ci, Spens - Jeśli wyłącznie lub głównie z powodu Córeczki chcesz ratować swoje małżeństwo, nie rób tego. Córeczka wybaczy ci, że rozwiodłeś się z jej mamą. Ale może nie wybaczyć tego, że dorastała w toksycznym środowisku, które zryło jej banię i wysłało na fotel psychoterapeuty.
Pierwsze pytanie, na które musisz sobie odpowiedzieć szczerze (na zasadzie - co jest prawdziwe? a nie - co jest właściwe?) to: Czy KOCHAM swoją żonę? Nie - czy jest dobrą, ciepłą, wartościową osobą; czy ją szanujesz; czy ci na niej zależy; czy nie chcesz sprawiać jej cierpienia; czy jest dla ciebie ważna; czy łączy was wiele wspólnie spędzonych chwil. Po prostu: czy ją KOCHASZ jak mężczyzna kobietę (życia sobie bez niej nie wyobrażasz, pożądasz i w ogień byś za nią skoczył).
I jeśli odpowiedź brzmi NIE, to się z nią rozwiedź. Bo wasze małżeństwo nigdy nie istniało i nigdy nie zaistnieje, więc nie ma czego ratować. Ukradłeś jej 3 lata, nie kradnij ani dnia więcej.
Jeśli od powiedź brzmi TAK. To jest co ratować. Ratowanie zaczynasz od powiedzenia swojej żonie prawdy. Już teraz. Bo ona ma prawo do podjęcia świadomej decyzji, czy chce z tobą być czy nie. Nie dałeś jej tego prawa na początku związku (ona nie wiedziała, że jest jakaś Inna, do której coś czujesz), więc daj jej to prawo teraz. Należy jej się wiedza z kim się związała i z kim ewentualnie chce budować dalsze życie.
Jest jeszcze jeden powód powiedzenia teraz. Wyobraź sobie taką sytuację. Ty jej teraz nic nie mówisz. Ona jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności nie drąży tematu i nie dociera do prawdy (mało prawdopodobne - a jak się dowie sama, to nie tylko ją zdradziłeś, ale też próbowałeś w tej kwestii oszukać, czyli spieprzyłeś podwójnie). Ty jeszcze dziwniejszym zbiegiem okoliczności prostujesz sytuację. Zaczyna być ok. I wtedy ty mówisz: "Kochanie, a pamiętasz jak rok temu coś się między nammi zaczęło psuć, nagle się od ciebie odsunąłem, a potem równie nagle stałem się pokazowym mężem? Wlaśnie wtedy cię zdradziłem i nawet rozważałem odejście." Czy muszę to jakoś dodatkowo komentować?