Miłość nie jest tak szybka i zmienna. Autorka jest osobą bardzo zaburzoną. Warto spojrzeć chociażby na słowa "odchodzę do kogoś z kim mogę mieć dziecko" - zrzucanie winy na niewinnego, odciążanie siebie, gdy widzimy okazję, wykorzystywanie tego, że były partner nas nie obwinia, a okazuje uczucia.
Osoby postępujące w ten sposób nie są zdolne do miłości. Ich życie uczuciowe jest niestałe, każdy impulsywny powiew "świeżości" i obecność nowego, pod jakimkolwiek względem "lepszego"(w ich mniemaniu), obiektu westchnień skłania do porzucenia stałego związku i "popłynięcie z nurtem". Jednocześnie, panicznie boją się zostać osamotnione, więc wizja, że zostają bez jakiegokolwiek partnera dobija ich i zmusza do wytworzenia w sobie uczuć do jedynej osoby, która się nimi aktualnie interesuje. Gdyby mąż zostawił teraz autorkę, a odezwał się ojciec dziecka - nie zastanawiałaby się ani chwili, zapewniam Państwa. W ludziach tego typu brakuje stałości emocjonalnej, miłość jest kojarzona z bajkową romantycznością i beztroską - nie są gotowi na odpowiedzialne, wymagające uczucie, okalane szarą codziennością. Właśnie dlatego Autorka nie potrafi myśleć konsekwentnie i zastanawia się nad oddaniem dziecka do adopcji, na życzenie partnera, co zdrowej osobie nigdy nie przyszło by do głowy. Najczęściej osoby o takim zespole cech, to osoby z problemem alkoholowym w rodzinie, cierpiące na syndrom DDA.
Autorka oddając dziecko narazi siebie na bardzo duże niebezpieczeństwo emocjonalne. Najbardziej prawdopodobne jest, że związek się nie uda - bo były partner wyraźnie powiedział, że nie da rady żyć ciągle myśląc o tym co zrobiła, z tym, że błędnie wymyślił sobie, że to obecność dziecka będzie mu o tym przypominała. Oczywiście życie pokaże, że to sama obecność partnerki będzie dostatecznym przypomnieniem. Tym samym związek będzie pełen żalów i wypominania i skończy się równie impulsywnie, co zaczął. Obawiam się, że autorka zniesie to bardzo źle, bo będzie żyła przekonaniem, że "dla tego mężczyzny oddała swoje dziecko", co będzie w jej oczach romantycznym poświęceniem. Tracąc obu partnerów i dziecko Autorka przez swoje porzucenia w końcu sama zostanie porzucona całkowicie, czego boi się najbardziej i co może ją doprowadzić do poważnego załamania nerwowego.
Szczerzę radzę podjęcie odpowiedzialnej decyzji, bo najwyższy czas wyjść naprzeciw swoim zaburzeniom i nie kierować się chwiejną emocjonalnością, a wstąpić w dorosłe życie i zmierzyć się z konsekwencjami. Co więcej, dziecko, jako osoba, która przynajmniej we wczesnych latach życia, zapewnia bezwarunkowe uczucie może bardzo pomóc stabilizacji emocjonalnej (która jest tu koniecznością). Zapewniam, że związek z mężczyzną, który wymaga porzucenia dziecka nie przetrwa w tym wypadku NA PEWNO. Mężczyzna ten kojarzy dziecko byłej żony z ukłuciem w jego poczucie męskości, bo przecież to on miał być ojcem, nie ma co się dziwić - przeżył załamanie nerwowe, przez które zaczął traktować sytuację wręcz symbolicznie. Porzucenie dziecka przez byłą żonę na pewno przyniesie mu swego rodzaju ulgę i poczucie zwycięstwa, ale w żaden sposób nie sprawi, że związek cofnie się w czasie i uczucia powrócą. Tutaj też zachodzi wątpliwość, co do dojrzałości uczuć tego mężczyzny, ale trzeba wziąć pod uwagę bardzo wyniszczające emocjonalnie okoliczności, które zapewne sprawiły, że mężczyzna ten, nadal działa pod wpływem silnych, impulsywnych, uczuć. Gdy nadejdzie spokój i czas refleksji będzie gotów przebudować swoje życie i zrezygnować z kobiety odpowiedzialnej, w jego mniemaniu, za cały jego ból.
Najlepszym rozwiązaniem jest zerwanie kontaktu z obojgiem mężczyzn oraz wychowywanie dziecka, z którego się cieszono, które poczęto umyślnie i na które będą płacone alimenty, bo adopcja w takich okolicznościach zakrawa już pod okrucieństwo, a egoizm wykracza poza zaburzenia, a podchodzi pod jednostki chorobowe. Nie mam tu na celu oceny dobre-złe, staram się jedynie nazwać rzeczy po imieniu, by pokazać jak bardzo takie decyzje wykraczają poza normy społeczne i kulturowe. W przypadku adopcji myślę, że Autorka mogłaby stracić wielu przyjaciół, a nawet potencjalnych znajomych.
Polecam Autorce porzucić świat marzeń, w którym wyobrażenia na temat wspólnej przyszłości są niezwykle wyidealizowane. Kompletny brak realistycznej oceny, zero wglądu w negatywne konsekwencje podjętych wyborów. Życie daje nauczkę za nauczką, a Autorka dalej chodzi z głową w chmurach i nazywa byłego męża człowiekiem odpowiedzialnym za jej przyszłe szczęście. Nigdy nie powinniśmy traktować naszych partnerów, jako powierników naszego szczęścia. To my, nasza praca i NASZE wybory decydują o naszym szczęściu, a nie obecność partnera, która jest tylko jednym ze źródeł naszego szczęścia, a nie ostatecznym.
Warto powtarzać to sobie codziennie, jeżeli żyje się w strachu przed opuszczeniem, jak Autorka.