Przysięga małżeńska w kościele jest taka sama dla obojga!
"Ja.....biorę sobie Ciebie.....za żonę/męża i ślubuję CI miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że CIĘ nie opuszczę aż do śmierci" Wierzący dopowiada- tak mi dopomóż bóg i wy wszyscy święcy, niewierzący pozostaje przy przysiędze.
Oboje nie ślubują bogu, czy księdzu, tylko sobie nawzajem. Wierzący PROSI swojego boga o pomoc w dotrzymaniu przysięgi, niewierzący nie, bo w boga nie wierzy.
Jednostronny ślub to tylko nazwa i odnosi się tylko do tego, że osoba wierząca prosi boga o wsparcie i przyjmuje komunię, a ta druga, niewierząca nie.
Jesli niewierzący nie odwołuje się do boga, to znaczy, że jego przysięga małżeńska nie ma znaczenia? Nie rozumiem o co tu chodzi.
Dla mnie, nieuczciwością jest, gdy ateista udaje katolika dla świetego spokoju. Gdy odwołuje się do boga, w którego nie wierzy i przyjmuje sakramenty, które są dla niego szopką.
Dla mnie, ateistki i dla mojej córki, ateistki, czyjaś wiara w boga nie jest szopką!
Nie jesteśmy ateistkami walczącymi z wiarą innych, ani z kościołem.
Uważam, że wiara niczego złego nie uczy o ile jest prawdziwa. To ludzie wypaczają jej sens. Znam wielu takich "katolików", którzy mają pełne gęby boga, latają codziennie do kościoła, a ich życie to bagno, bo łamią wszystkie zasady.
Co do chrztu dzieci. Córka i zięć podpisali przed ślubem zobowiązanie, że dzieci będa wychowane w wierze katolickiej.
Oznacza to, że córka nie będzie się sprzeciwiać ich ochrzczeniu, chodzeniu na religię, komunii itd.
I nie będzie, ale to ich ojciec weźmie na siebie ich religijne wychowanie, nie ona, z przyczyn oczywistych. Bo jak można dać komu coś, czego się nie ma?
Napewno w ich domu dzieci będą zadawać pytania, gdy już do tego dorosną. Bóg i kościół nie będą taką oczywistą drogą, jak w tych domach, gdzie wszyscy mają te same przekonania. Czy to źle?
Dla mojej córki chrzest dziecka to nie problem. To tylko otwarcie drzwi. Czy dziecko pójdzie przez nie drogą wiary, czy z tej drogi zawróci, to sprawa dziecka, gdy już będzie samodzielnie podejmować decyzje.
Zięć też ma takie poglądy, nie jest katolickim oszołomem, co to chciałby przerobić wszystkich na swoje kopyto. Za kogoś takiego moja córka by nie wyszła za mąż. Jej mąż też nie ożeniłby się z osobą, dla której jej ateizm byłby sprawą najważniejszą pod słońcem. Tacy ludzie nie są zdolni do kompromisów. Bigot i wojująca ateistka? To nie do pogodzenia.
Dla męża córki ważne było, by wziąć ślub w kościele. Dla córki ważne było pragnienie męża, ale też to, by pozostać przy swoich poglądach. Dla niego ślub cywilny, to było za mało. Dla niej, udawanie katoliczki to za dużo. Spotkali się na takiej uroczystości jaką opisałam. Złożyli SOBIE NAWZAJEM przysięgę, która dla niego jest sakramentem, dla niej przyrzeczeniem.
Ta cała reszta, przyjmowanie księdza po kolędzie, udział w mszy niedzielnej czy świątecznej, to wydumane problemy dla kogoś, kogo cudza wiara nie parzy. Teraz mieszka z nami moja matka. Przez wiele lat odmawialiśmy przyjęcia księdza po kolędzie, gdy dzwonili do furtki ministranci. Wczoraj otworzyłam furtkę, dla niej. Bo tego potrzebowała. My z mężem trzymaliśmy się z boku. Dla nas to sprawa bez znaczenia, dla matki ważna.
I tak pewnie będzie w domu mojej córki. Pewnie będzie się o tym rozmawiać, dzieci będą zadawać trudne pytania, ale to dobrze. Napewno myślenie dzieciom nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie.
A to co piszesz Catwoman o narzucaniu swoich przekonań, jak choćby naturalnych metod antykoncepcji, czy presji na chodzenie do kościoła, czy seksu "po bożemu" (?), to dotyczy bigotów i oszołomów, a nie normalnych ludzi, dla których wiara w boga wyraża się w szacunku i miłości do bliźnich.
Moja babcia była głęboko wierząca i nigdy nie powiedziała mi złego słowa na temat mojego braku wiary. Mówiła tylko, że mnie kocha i modli się za mnie i za siebie. I najważniejsze, żebym była dobrym człowiekiem.