Ufff?. Nareszcie mam troszeczkę czasu. Nie wiem jak to się dzieje, ale odkąd pamiętam zawsze w piątek mam najwięcej pracy. I nie wynika to wcale, że przez cały tydzień się lenię. Pewnie taka przypadłość losu:))).
Milu, przyznaję, że nie liczyłam na to, że Twój gad ustąpi lub nagle odzyska rozum. Tym, iż wywodzi przed sądem, że w nierównym stopniu przyczyniałaś się do tworzenia majątku wspólnego się nie przejmuj. Bo zapewne wiesz, że musiałby mieć niezbite dowody Twojego rażącego zachowania w postaci trwonienia majątku (np. tracenie wspólnych pieniędzy w kasynach), żeby coś ugrał. Czytałam sobie wypowiedzi na różnych forach i wyciągnęłam taki wniosek: sąd, przy podziale majątku dorobkowego, najpierw stara się załatwić sprawę polubownie (niech strony się dogadają co komu), a gdy strony nie uznają kompromisów i stosują przepychanki składnikami majątku, a każda sprawa coraz bardzie się gmatwa oraz nadmiernie przedłuża pracę sądu, wtedy sąd (choć niechętnie i jest to ostateczność), nakazuje sprzedaż wszystkich aktywów majątku do podziału po ?. Ale jak mówię: to jest ostateczność. Musisz cierpliwie jeszcze troszkę poczekać, aż sąd się ?wkurzy? przy najmniejszym głupim ruchu lub oświadczeniu gada i albo sam podzieli, np. z dopłatami, albo nakaże sprzedaż. Mam nadzieję, że w styczniu uzyskasz już ostateczną odpowiedź.
Ja miałam to szczęście, że wszystko odbyło się jednocześnie. Za 4 dni uprawomocni mi się wyrok. Gadzisko przez córkę poprosiło o akt notarialny nabycia (teraz jego) nieruchomości. Wiesz Milu, jakoś tak, za przeproszeniem ?zwisa mi to zwiędłym kalafiorem? . Niech się wypcha, udławi, płacze i rży ze szczęścia, że mu się udało:). Mnie się i tak udało bardziej:). Oprócz wiadomych korzyści materialnych (które są ważne ale nie najważniejsze), udała mi się przede wszystkim ucieczka przed siebie ? do siebie. Zapewne trwając w coraz bardziej kulejącym małżeństwie, nigdy, do końca życia, nie odkryłabym np. drzemiącego potencjału w zakresie radzenia sobie z przeciwnościami losu i mocnego stania na własnych nogach. Pamiętam, że w okresie gdy działo się już dosyć źle, gdy niemożliwością było uzyskanie z gadem kompromisów, czułam się często jakbym okrakiem siedziała na płocie i zastanawiałam się na którą stronę spadnę. Spadnę, a nie jak uczyniłby to człowiek w pełni samoświadomy, wybrał stronę która bardziej mu odpowiada. Radością dla mnie jest odkrywanie, że nareszcie mogę sama o sobie stanowić, że ze spokojem i zrozumieniem przyjmuję konsekwencje wynikające z moich świadomych wyborów (bez ponoszenia konsekwencji za decyzje gada-a te często były nieprzemyślane). I że ciągle uczę się siebie i otaczającego mnie świata. I że wiem, jak chcę żyć (a nie jak muszę). Widzisz Milu, bez względu na to jakim echem wraca jeszcze do nas przeszłość, my już do niej nie należymy. Jesteśmy pełnowartościowymi kobietami.
I najważniejsze: mamy tego świadomość. Pozdrawiam Cię serdecznie. Pozdrawiam pozostałe koleżanki i kolegów.