Trzy tygodnie tem zmarł mój maż miał zaledwie 35 lat. Tak bardzo starałam się wierzyc w to że choroba go nie pokona, że wyjdzie ze szpitala i wróci do mnie i naszego Synka. To miała byc tylko niewielka operacja trwała 8 godzin. Doktor powiedział ze gdyby mąz nie trafił do szpitala to juz by nie żył. Ale miało byc super mąż już wstawał na nagi, cieszyłam się ze teraz bedzie tylko lepiej. Niestety musieli go operowac ponownie nastąpiło zapalenie otrzewnej dawali mu pare procent życia. Dwa tyg na oiomie było coraz lepiej, wszyscy mówili ze zobacz on wyglada super, dobrze się czuł, gadalismy planowalismy, tak starałam sie wierzyc ze z tego wyjdzie, ale z dnia na dzien widziałam ze on umiera, Boże widziałam jak gaśnie w nim życie jak stara sie wyjsc z tego ale nie ma sił. W sobote pojechałam do niego ale mnie nie wpuścili a później przyszedł pan doktor i powiedział zebym poszła sie z mężem porzegnac. Nasz 4 letni synuś kiedy powiedziałam mu ze tatuś jest w niebie z aniołkami powiedział tak "mamuś nie martw się znajdziesz sobie innego męża tylko pamietaj niedobrego, bo dobrego to Ci Bozia zabierze". Cięzko z dnia na dzien jest ciężej, ciagle wydaje mi sie ze on czeka na mnie w szpitalu i bedzie sie uśmiechał.
Bardzo bardzo Ci współczuję dadzia, jest Ci strasznie ciężko.Ja też miałam nadzieję do końca, że pokonamy chorobę, że nas to nie spotka.Niestety stało się, chociaż minęły 4 miesiące ja nadal nie mogę się z tym pogodzić i nie wiem jak mam dalej żyć.Mówią, że czas leczy rany...
Cieszę się że znowu jestescie! Nie jest łatwo. Ja też od Święta Zmarłych nie wiem co się ze mna dzieje. Chociaz to jest prawie 6 miesiecy nie moge powiedzieć że jest lepiej.Nie wiem co się ze mna dzieje. Nie mogłam uwierzyć że go nie ma.Kupiłam mu piękne kwiaty było tylu znajomych miał tyle zniczy ale to wszystko wróciło....Samotne wieczory gdy widzę jego zdjęcie chce mi sie po prostu wyc z rozpaczy!Nie jestem w stanie funkcjonować normalnie pracować co się z nami dzieje?Wszystko się zawaliło nic nie jest normalne. Nie pomagaja dzieci i wnusia taka cudowna co bierze za raczkę i nie chce żeby odchodzić.Dlaczego to jest taki ból?
Pozdrawiam Marysiu!
Witam! Jestem tu pierwszy raz...i potrzebuję wsparcia...Miesiąc temu zmarł mi mąż. Miał 32 lata!całkiem zdrowy, nigdy na nic nie chorował. Był tylko 8 dni w szpitalu...Nigdy nie pomyślałabym, że to będą nasze ostatnie dni...Przeszłam w życiu wiele...5 lat starania się o dziecko, 7 zabiegów..., 3 poronienia...Teraz byłabym w 5 miesiącu ciąży!Zostałam bez niczego!Straciłam męża, mieszkanie i wszystko co miałam...Moje życie straciło sens. Wszystko o co walczyłam, straciłam w jednej chwili. Nie wiem czym życie może mnie jeszcze zaskoczyć...
Jest sobota rano wolny dzień a ja nie mogłam spać.Jeszcze jak czytam tak straszne rzeczy az ciarki przeszły mi po całym ciele.Tyle jest problemów, tyle kobiet/ coraz więcej młodych/cierpiących.Czy życie składa sie z samych problemów?Ja też myślałam że śmierć męża to najgorsze co mnie spotkało ale nie ono toczy sie dalej pojawiają sie nowe problemy.Ciągle coś się dzieje niedobrego a ja próbuje zyć.Z kazdym dniem jest coraz gorzej.Może tylko świadomośc że nie jest się samemu w tym cierpieniu przyniesie nam jakąs ulgę.Pozdrawiam!
Witam! Ja też tu jestem po raz pierwszy...i też jak wszystkie potraebuję wsparcia.Mój maż odszedł od nas 14 września.W maju 2009r wykryto raka płuc nieoperacyjny.Miał 5 chemii 33 cykle radioterapii.Rak cofnął się ponad 50 % Niestety zamiast wtedy dobić go jeszcze jakąś inną chemią to przeciez wprowadzono mu amerykański program badawczy START W tym programie miał dostawać nową szczepionkę STIMUWAX albo placebo.Do dzisiaj niewiem co dostawal.Program ten miał przerwany na prawie 3 miesiące.Bo komuś ponoć zaszkodził i w tym czasie nie leczono męza wcale.Wtedy zrobił mu się przerzót na drugie płuco.Dano mu inną chemię ale już nie działała potem następny przerzót.Wywalczyłam jeszcze chemię w tabletkach TARCEVĘ ale to było już za póżno.Mam żal do lekarza a mąż mu tak zaufał bałam się tej przerwy namawiałam męża żeby iść do innego lekarza, ale on nie chcial.Teraz w jakimś reportażu w tv słyszałam że leczenia onkologicznego nie mozna przerywać.Zastanawiam się nad tym czy nie nagłosnić jakoś tej sprawy,żeby inni ludzie mieli jeszcze jakąś szansę,dobra każda chwila przedłużenia życia ukochanej OSOBY.A był bardzo kochany byłam z Nim 26 lat mamy 4 synów :25 24 22 i najmłodszy ma dopiero 17 lat.Nie doczekał się wnucząt a tak bardzo pragnął.Nie mam siły.Wiem że muszę coś robić,próbuję ale to jest jakieś automatyczne.Czuję pustkę żal, nienawiść, okropny żal do Boga.Gdybym Go tak nie kochała pewnie łatwiej byłoby mi się z tym pogodzić.Ale On był wspaniałym mężem ukochanym ojcem .Jak bardzo kochał swoich synów a oni JEGO.Miał tyle planów.Niestety wszystkie zostały przerwane.Jestem z wami wszystkimy kochane Panie musimy sie wspólnie wspierać.Czasami takie wyzalenie się tutaj mam nadzieję że trochę pomoże.Teraz przy życiu trzyma mnie tylko nadzieja że kiedyś spotkam się z NIM.Inaczej życie nie miałoby sensu.Pozdrawiam.
Ja też uważam. że obecnie to nie jest życie. to jest wegetacja. Codziennie modlę się za mojego Męża i i bardzo chcę wierzyć że kiedyś będziemy razem.Fakt. że możemy tutaj na forum się wyżalić przed sobą przynosi może nie ulgę ale poczucie wzajemnego wsparcia. bo przecież najbardziej rozumie ten kto też cierpi.Tak bardzo mi brakuje mojego Męża. życie ograniczyło się. nie potrafię się już śmiać, nie wiem co będzie dalej, Za szybko nam odeszli. a teraz miało już być dobrze, dzieci odchowane. teraz byśmy mieli czas dla siebie. a tu się skończyło... Piszcie kochane.może to nam chociaż trochę pomoże.
Oj strasznie życie doświadcza, tyle bólu wylanych łez tyle nadzieji. Staram się byc silna dla dziecka, uśmiecham sie, walcze o to zeby mały nie widział jak mnie to boli. Kiedy wieczorem zasypia wtedy siadam przed komputerem spoglądam na zdjęcie męża i wracaja wszystkie wspomnienia, tak bardzo cierpiał przez te ostatnie tygodnie, tak bardzo starał sie i walczył zeby życ dla nas, Boże jak ja za nim tęsknie. Gdyby nie syn rodzice i przyjaciele nie wiem czy dała bym rade. Nie chce zeby mi sie śnił, nie chce zeby do mnie przychodził, jeszcze nie teraz jest za wczesnie, teraz musze byc silna dla dziecka teraz musze byc matka i ojcem. Artur zawsze bedzie w Naszych sercach, zawsze bedziemy go kochali.
Okropne są te wolne dni tak dłuży sie czas.Tyle myśli tyle do zrobienia a nie ma siły na nic.Wszystko odkładam na pózniej ale kiedy....Nie chcę mi się chodzić do pracy ale boję sie tez tego że jak zamkne sie w domu to nie będzie dobrze.Rodzina i przyjaciele są czasami kazdy ma jednak swoje życie.Ten kto tego nie przezył nie wie jakie targaja nami emocje i uczucia.Przecież chciałoby sie w miare normalnie zyć i funkcjonować a coś nie pozwala.Dzisiaj jade znowu na cmentarz póżniej do kościoła może przetrwam kolejny dzień?Też zadaję sobie pytanie kiedy mnie zabierze do siebie.
Minął kolejny smutny dzień.Dzisiaj na cmentarzu spotkałam koleżankę. była tam z mężem. a ja stałam sama koło grobu mojego Męża. jeszcze teraz boli mnie serce.Dlaczego nas to spotkało? Mieliśmy jeszcze tyle wspólnie zrobić, nie doczekaliśmy się żadnego wesela naszych synów ani wnuków.Teraz jestem sama i czy sobie poradzę jak Go nie będzie obok.Wiem, jestem potrzebna dzieciom i one mają już tylko mnie i muszę jakoś dalej żyć.
Witam.Jestem po raz pierwszy na tym forum.Mój mąż zmarł po ciężkiej chorobie 21.06.2010.Chorował 8 miesięcy na raka płuc z przerzutami do CUN.Już w momencie wykrycia nie dawano mu żadnych szans.Lekarze dawali mu zdecydowanie poniżej roku.To był dla nas ogromny szok!Leżał w szpitalu ponad miesiąc zanim stwierdzili rodzaj nowotworu.Dostał chemię a na naświetlania było już za późno...Guz rósł praktycznie w oczach.Byliśmy razem 14 lat mamy 10 letnią córkę.Po wiadomości o chorobie podjęliśmy decyzję o ślubie(żyliśmy na tzw. kocią łapę).Dziś właśnie byłby rok....Byłam przy mężu do końca jego dni i pomogłam mu przejść na "drugą "stronę.Mąż zmarł zgodnie z jego życzeniem w domu wśród bliskich.Tą decyzję podjął tydzień wcześniej. Później stracił świadomość...."Przebudził" się trzy dni przed śmiercią zaskoczony co się dzieje.Zapalił ostatniego papierosa zjadł ulubione ziemniaki i zasną na wieki.Na szczęście zdążyłam mu powiedzieć jak bardzo go kocham...Teraz minęły już cztery miesiące od jego śmierci a mi jest coraz trudniej żyć.Starałam się uciec w pracę ale i ona zaczyna mnie irytować.Nie umiem się pogodzić z jego śmiercią i mam żal do Boga że mi go zabrał.Denerwuje mnie dziecko wkurzają ludzie za słowa :weź się w garść czy masz dla kogo żyć.Co tak naprawdę oni wiedzą?Maciej nie był ideałem ale BYŁ!!!Teraz nie mam nawet z kim się pokłócić porozmawiać.Mam 33 lata Maciej miał 54.To nie jest wiek na umieranie!!na cmentarz chodzę codziennie i gadam do grobu ale nie umiem inaczej.To daje mi jakieś wytchnienie.W każdym razie z każdym dniem jest coraz ciężej...A ponoć czas leczy rany.A słowa :świetnie dajesz sobie radę czy jesteś dzielna tylko mnie dołują..Tak na dobrą sprawę nie mam wokół siebie nikogo z kim mogła bym pogadać tak szczerze i od serca.Powiedzcie skąd brać siły by dalej żyć bo tęsknota mnie wręcz zabija.
Wydaje się. że ze śmiercią męża nigdy się nie pogodzimy. zawsze będziemy za nimi tęsknić. Mamy dużo wspomnień związanych z nimi i dlatego nam ich będzie na każdym kroku brakowało. Ja mam wrażenie. że już się wszystko skończyło i teraz została już tylko pustka i czekanie. Też mam problem z rozmową na temat tego co jest w środku we mnie. mam wrażenie, że i tak nikt tego nie rozumie. Na cmentarzu spotkałam Panią. która już 22 lata temu straciła męża. była wtedy w moim wieku, i do dzisiaj tęskni. myśli. co tydzień jest na cmentarzu, już tak nie płacze. bo wypłakała wszystkie łzy. Nie będzie nam lekko...
Ja mam wrażenie że ten cały żal i rozpacz siedzi gdzieś głęboko we mnie i tli się coraz bardziej.Czasami mam chęć walić głową w mur ale rozsądek podpowiada mi że to nic nie da.Szwagierka radzi mi abym poszła po antydepresanty do lekarza ale boję się że nie dam rady po nich pracować.zwłaszcza że pora roku nie nastraja optymistycznie.Najgorsze są wieczory gdy leżę w łóżku i staram się nie myśleć o tym co było...Wymyślam więc sobie pracę aby położyć się i zasnąć od razu ale nie zawsze mi to wychodzi.No i wtedy "wyję "do północy....nikt kto nie przeżył straty bliskiej osoby nie jest w stanie nas zrozumieć bo to jest trudne.Dla mnie problemem jest choćby podjęcie jakiejkolwiek decyzji bo zawsze myślę "a ciekawe co zrobiłby Maciej?"A tych decyzji jest po śmierci bliskiej osoby coraz to więcej..Posłuchałam rady wujka Macieja żeby zmienić cokolwiek w sypialni w której zmarł mój mąż aby nie przypominała mi o tym co tam się zdarzyło.Owszem kupiłam nowe meble pościel ale i tak to już zawsze będzie mi kojarzyło się z jednym...Zresztą przez pierwsze dwa tygodnie nie byłam w stanie położyć się spać w sypialni a przez następne dwa spałam przy zapalonym świetle.Dobrze że zaczynało się lato.Marzeniem Maćka było dożyć wiosny.Gdy zmarł powiedziałam mu że dożył pierwszego dnia lata....Jedyną pociechą którą powtarzam sobie jak mantrę jest to że już nie cierpi...Innych słów nie ma.
Jak przypomnę sobie zeszły rok i to odliczanie "ostatnie "święta sylwester urodziny itp.itd.a teraz to "pierwsze".....Ciężkie było dla mnie też święto zmarłych gdy w pewnym momencie uświadomiłam sobie że będę stała nad grobem własnego męża!!!Wyłam wtedy w poduszkę 4 godziny i na następny dzień wyglądałam jak straszydło tak że aż teściowa się przestraszyła.Nie potrafię opisać co siedzi we mnie w środku .Jest to ból połączony z nienawiścią rozpaczą lękiem strachem....Ciesze się że jest takie forum gdzie można znaleźć osoby które czują to samo co ja.Które wiedzą jak to jest naprawdę które to rozumieją..Które wiedzą dlaczego nie umiem cieszyć się z dobrego dnia jeśli nie mam się z kim tą radością podzielić.I dla których grzechem jest myślenie o własnych przyjemnościach czy układanie życia dalej...
Ja też wspominam każdy ważniejszy dzień, pamiętam jak obchodziłam ostatnie święta Bożego Narodzenia, jak bardzo się bałam czy to już ostatnie.Od postawienia diagnozy miałam tak ogromny ciężar w sobie i taki strach o każdy następny dzień wspólny dla nas.Wydaje mi się, że taka świadomość że grozi nam strata ukochanej osoby to tak jak powolne konanie, tyle dni i tyle bólu. Mieliśmy nadzieję do ostatnich dni, bardzo ją chcieliśmy mieć, ale lekarze przygotowywali nas na najgorsze, ale na to nie można się przygotować.Ja nic nie zmieniłam w domu, mało tego nawet nie pozwolę ruszyć niczego, wszędzie mam Jego zdjęcia.W szafie czekają Męża rzeczy, tak jakby on był.Bardzo chcę, żeby mi się śnił, nawet dzieciom się pytam czy śni się Tata, jeżeli tak to muszą mi mówić co i jak.Dla mnie to jest jak jakaś wiadomość od niego, jakbym miała telefon on niego.Nie mogę się pogodzić z tym, że już nigdy nie będzie tak jak przedtem.tak bardzo za nim tęsknię i ciągle czekam... i jakoś mija kolejny dzień.
Muszę dzisiaj się wyżalić bo strasznie się rozkleilam.Wylam jak małe dziecko.W końcu wiecie o co zaczęłam prosić BOGA, o cud zmartwychwstania męża.Nie wiem czy to normalne?Czy któraś z Was nie wpadła na taki pomysł?Zastanawiam się czy czasem nie zwariowałam.Jest mi strasznie cięzko.Nie wiem czy uniosę ten ciężar?Pozdrawiam!
Uniesiesz, bo tak na prawdę nie masz innego wyjścia.
To początek żałoby i Twoje reakcje są jak najbardziej naturalne, też przez to przechodziłam. Teraz przeżywam żałobę inaczej, spokojniej, panuję nad swoimi emocjami. Minęło w końcu 8 miesięcy.... Nadal jest mi jednak bardzo ciężko na sercu i nie pogodzę się z myślą, że moje dzieci będą prawie całe swoje życie wychowywane bez ojca, który je bardzo mocno kochał..
U mnie wczoraj było znośnie a dzisiaj też nie najlepiej.Jestwm zła nie mam na nic ochoty i siły.Na poczatku jakoś podejmowałam decyzje trochę spraw załatwiłam, a teraz gdy patrze że mam trochę odległy termin.. to sobie mówię zdążę/ a nigdy taka nie byłam/. Powinnam zrobić remont w mieszkaniu pojawiają sie takie myśli a zaraz strach bo nie wiem od czego zaczać że nie dam sobie rady.Przekładam wszystko na przyszły rok bo zaraz święta i na pewno nie bedzie sił.
Cud zmartwychwstania chyba nie nastąpi bardziej możemy sie modlić o przejście na drugą stronę żeby być z nimi.
Witajcie kobietki. Alu ja też wpadłam na ten pomysł ale wiem że to jest nierealne!!!!Nie nie zwariowałaś tylko tęsknota podsuwa ci takie rozwiązania.Ja też oddałabym wszystko żeby Maciej do mnie wrócił.Ciężar jest ogromny ale za radą którejś z Pań próbuję cieszyć się z drobiazgów jak choćby z tego że nie chorujemy razem z córką.Dużo dało mi też to że mogłam się wczoraj wyżalić na forum i znaleźć osoby które czują to samo.To mnie mocno podbudowało.Pamiętam jak lekarz z opieki paliatywnej opiekujący się Maciejem, po jego śmierci powiedział mi że jego brak odczuję po ok.3, 4 miesiącach.I miał rację.Wtedy zaczynają puszczać emocje i adrenalina związana z pogrzebem i tą całą masą formalności.Ja zresztą cały czas jeszcze mam do załatwienia mnóstwo "papierów".Mój Maciek śnił mi się do tej pory trzy razy.Pierwszy raz 2 tygodnie po śmierci kiedy przyszedł się pożegnać.We śnie przytulił mnie i powiedział że jestem dzielna i że dziękuje mi za wszystko.Drugi raz wtedy kiedy zaczęłam jeździć autem.pamiętam że był wtedy uśmiechnięty i taki jakby odprężony.Wytłumaczyłam sobie że jest mu tam u góry dobrze.Trzymajcie się dziewczyny.Ważne że mamy miejsce gdzie możemy się pożalić i poczuć że gdzieś obok jest ktoś kto czuje się tak samo jak my i nie jest dla nikogo z otoczenia "dziwadłem".
Nie ma żadnych słów pocieszenia, dla takich jak my. Każda z nas musi sobie tak na prawdę poradzić sama, i każda znajdzie na to swój własny sposób. Wierzę w to głęboko.
Kasiu, mój Mąż też śnił mi się kilka razy, ostatnio 3 dni temu. Też był uśmiechnięty i odprężony, ale nie chciał ze mną rozmawiać. Nie chciał powiedzieć jak tam jest-unikał tego.
Śniąc o Nim mam świadomość jego śmierci, jednocześnie wydaje mi się, że On tej świadomości nie ma. Gdy pytam Go dlaczego mnie samą zostawił-odwraca się i odchodzi. To, że widzę Go w dobrej formie dodaje mi sił i wywołuje pozytywne uczucia.
Nie wierzę w życie po śmierci. Póty żyjesz, póki żyje pamięć o Tobie. Ich życie jest częścią życia naszych dzieci i naszych wspomnień.
Witaj nas nie da się pocieszyć.Myślę że my same powinnyśmy próbować sobie pomóc choćby drobiazgami.Wiem na pewno że każda z nas powinna umieć dać sobie jakiś czas na przeżycie żałoby a przede wszystkim na pogodzenie się ze śmiercią naszych mężów. Myślę że powinnyśmy im w jakiś sposób "pozwolić" odejść choć nie oznacza to że mają zniknąć z naszych serc.Ja miałam takie uczucie w momencie kiedy postawiłam Maćkowi pomnik na cmentarzu na jego grobie.Wtedy pomyślałam że w ten sposób zamykam w jakimś sensie pewien rozdział mojego życia.Że dokończyłam jakąś sprawę że doprowadziłam ją do końca.Co nie oznacza że było mi łatwiej...Staram się na przykład wymazać z pamięci moment jego śmierci i to co się z nim wtedy działo.moment kiedy jego oddech zwalniał żeby w końcu ustać zupełnie.Bałam się tego strasznie ale cieszę się że przy nim byłam że nie umierał gdzieś w szpitalu sam bez bliskich.I wierzę ze on czuł że jestem przy nim że trzymałam go za rękę...Przeczytałam na innym forum mądre słowa "ZROZUMIE KTO STRACIŁ".Jest w nich zawarte wszystko to co czujemy.
Kochane jak bardzo się cieszę. że jesteście, dodaje mi to dużo sił. Widzę, że moje dziwaczne zachowania nie są inne od Waszych, a nieraz miałam wyrzuty .ze jestem zła. niewyrozumiała. że nie jestem saka sama jak przedtem. Ja nie modliłam się o zmartwychwstanie. ja modliłam się. żebym się wreszcie obudziła i to wszystko okazało się koszmarnym snem. Ja też odkładam ważne sprawy na potem, jakoś nie mogę się skupić, jeżeli już coś zrobię to wielkim wysiłkiem, Moje myśli są zawsze koło Niego.Muszę załatwić sprawy spadkowe i to mi idzie bardzo trudno. jakoś nie mogę tak ''wymazać'' mojego Męża, ciągle z tym zwlekam.
Kochane wspierajmy się. to tak dużo nam daje.
mój Artuś zmarł w szpitalu, tak sie cieszyłam jak jechałam do niego w sobote specjalnie wziełam mu laptopa zeby poczytał jak wszyscy znajomi go wspieraja, wyjechałam z domu wczesniej niz jak mu napisałam chciałam byc juz przed 9 rano i byłam nie pozwolili mi wejsc do niego a o 9:16 zmarł. Teraz czekam na wyniki sekcji bo przeciez z brzuchem było coraz lepiej a tu nagłe zatrzymanie krążenia. Artur chorował na chorobe Leśniowskiego-crohna to była bardzo ostra postac choroby. Po jego śmierci kiedy przeczytałam ostatni wypis ze szpitala a miało to miejsce w czerwcu...ze ja tego wczesniej nie przeczytałam, wydaje mi sie, że Artus nie mówił mi prawdy i ukrywał jak jest z nim źle, w wakacje mielismy remont i on tak sie spieszył. Nasze dziecko tak wiele straciło, ma 4 latka a juz taki bagaz, miał 2 latka jak zmarł Artura tata a teraz jego ukochany tatus. Wczoraj się mnie zapytał "mamuś to kiedy tatus do nas wróci". Artur był wspaniałym męzem i ojcem, każdej kobiecie życze takiego mężczyzny tyle dobroci i serca które miał w sobie, tego nigdy nie zapomne. Nie chce chodzic na cmentarz nie pomaga mi to, tam są tylko jego prochy i nic wiecej, on jest w naszym domu nie czuje jego obecnosci ale wiem ze jest obok, na komodzie stoi jego ulubione zdjęcie pali się świeczka i tak sobie z nim rozmawiam raz płacze raz smieje się. Najbardziej boli mnie widok ojców z dziecmi, dlaczego to mój syn stracił ojca?, pewnie nikt mi na to nie odpowie.
Dadzia, mnie też to boli. Mój synek ma 4 latka, córeczka 6. Mąż był fantastycznym Ojcem. Miłość do dzieci miał ogromną. Były dla niego najważniejsze....
I tu już o mnie nie chodzi, ale właśnie o nasze dzieci. Ja, być może przeżyłam już co swoje, mój limit szczęścia być może już się wyczerpał. Dlaczego jednak moje dzieci los tak okrutnie potraktował? Czym sobie na to zasłużyły??? I gdzie jest w tym wszystkim Bóg?
Witajcie moja córka ma 10 lat.Chorobę taty przeżywała razem z nami razem ze mną jeździła co weekend do szpitala do Poznania.Była z nami kiedy Maciej tydzień przed śmiercią stracił świadomość i cieszyła się gdy trzy dni przed odzyskał ją na kilka godzin.Wtedy po raz ostatni przytuliła się do niego i podzieliła się z nim borówkami które oboje lubili.Później widząc co się dzieje wywiozłam ją do dziadków.Kiedy przejeżdżała ze szkoły obok naszego domu w południe w poniedziałek Maciej umierał. Przeżyła jego śmierć bardzo choć ja starałam się jej to przekazać jak najdelikatniej...Dlaczego BÓG ją tak bardzo doświadcza to nie wiem?Nie potrafię z nią o tym wszystkim rozmawiać płakać przy niej...Agata nie chce chodzić na cmentarz i za rada psychologa nie zmuszam jej do tego.Ale widzę że tęskni za Maćkiem bardzo.Co do chodzenia na cmentarz to jestem tam codziennie dla mnie jest to miejsce gdzie on jest tam nie ma tylko jego prochów on tam sobie śpi...I gadam do niego jak najęta daje mi to jakąś ulgę referuje mu cały dzień.
Trzymajcie się dziewczyny i głowa do góry,jesteśmy silne.Powtarzajcie to sobie najlepiej co 5 minut.
witam! ciesze się że jesteście.Właściwie wekend przed nami a to chyba najgorsze.Jak zmusić się zeby coś zrobić zeby zleciał czas?Tyle dni tyle godzin tyle minut be nich...
Ja też mam takie przeswiadczenie że im więcej płacze narzekam to jemu nie jest lekko.A może już taka nasza natura kobieca że nie chcemy nikogo obarczać problemami martwić? Myślę ostatnio o tym że w szpitalu będąc w szoku nie zapytałam nawet czy był przytomny do końca czy coś mówił? Mam ochotę zadzwonić i zapytać ale czy będą go jeszcze pamiętać?
Brakuje mi go jakby zabrakło połówki mnie samej.Wydawało mi sie że wszystko sama robię o wszystkim decyduję a teraz co .......nie potrafię nic zrobić.Patrzę na zdjęcie i trudno mi jeszcze uwierzyć że go nie ma a już sześć miesięcy mija.
MILENO nasze myśli krążą cały czas koło naszych mężów i dlatego nie bardzo możemy coś zrobić.zdecydować, Ja też jestem bardzo rozkojarzona, Też przez cały czas myślę i i spoglądam na zdjęcia, Nie wiem jak długo dam radę tak żyć. czy ta stagnacja kiedyś minie i nabiorę chęci do jakiegoś innego działania, Teraz moje życie ograniczyło się do trzech miejsc: dom. praca i cmentarz, Nie chcę nikogo odwiedzać i nikt nie musi do mnie przychodzić, jeżeli już odwiedzę to tylko najbliższą rodzinę i to tylko na chwilkę. bo już mnie gdzieś gna. Pozdrawiam Was wszystkie i trzymajcie się.
Witam.Wiecie Panie że mnie już tu wciągnęło żeby poczytać Waszych smutnych zwierzeń i żeby samej się wyżalić.Chociaż dzisiaj mam wszystkich czterech synów w domu,musiałam tu zajrzeć.Chcialam powiedzieć że zazdroszczę Wam które Byłyście z męzami przy ich odejściu na tamten świat.Ja chociaz byłam z moim kochaniem 26 lat nie byłam wtedy przy Nim.Tego dnia mąż wdomu dostał krwotoku .Zawieżliśmy Go z synem na pogotowie.Ale po drodze zastanawiał się żeby może nie jechać bo już mu to wszystko przeszło.Jednak mówi pojadę bo troche jestem słaby .Tam oczywiście na samo przyjęcie do szpitala czekaliśmy 3 godziny .Na oddziele podłączyli Mu kroplówkę dali lek od krwotoku i mąż wygnał nas do domu .Syn jeszcze przywózł jego grupę krwi bo lekarka powiedziała że pewnie będzie mia łpodaną .No i wyszliśmy od Niego.Po jakimś czasie wróciłam się bo kupiłam mu coś do jedzenia to tak sobie smacznie spał że nie słyszał nawet jak do niego podeszłam nachyliłam się i obudziłam Go pocalunkiem .Dałam mu jeszcze tarcevę{chemię w tabletkach )No i pocałowałam Go i poszłam nie wiedziałam że to był ostatni pocałunek żyjącego męza.W tym czasie gdt umieral chodziłam sobie w lsie po grzybach jeszcze mówiłam ze zamiast mnie to ty powinneś tu być a nie leżeć w szpitalu bo mąż strasznym był grzybiarzem to był Jego zywioł.Czekałam na syna bo był w Białej i zaraz mieliśmy jechać do szpitala. Niestety wpierw ten talefon którego nie zapomnę do końca mojego istnienia (mamy dla pani smutną wiadomość mąż miał krwotok nie było żadnych szans ) odszedł o 13 25.Gdy zaleciałam do szpitala był jeszcze cieplutki ale już Go nie było.Siedziałam z synami przy nim kilka godzin modiiliśmy się.Bo niby mieli zabrać Go do prosektorium za 2 godziny ,ale my byliśmy tam 4 godz.i jeszcze nie zabrali ciała.Zostawiliśmy Go bo w domu różaniec.Bardzo boli mnie to że nie zostałam wtedy w szpitalu .Ze nie mialam żadnego przeczucia,że musiał umierać sam.No dobra bo się strasznie rozżaliłam i rozpisałam.Proszę was przelewajcie swoje smutki tutaj widzę po sobie że to takie wspólne zwierzanie się dużo pamaga.Pazdrawiam.
(
Boże jakie to wszystko smutne i bolesne.Alicjo nie miej żalu do siebie. że nie zostałaś przy mężu.Widocznie tak miało być. Najważniejsze było to że byłaś z nim duchowo. On to i tak wiedział.nieważne czy Cię widział. na pewno tylko Ty byłaś w jego myślach do końca.Tak mi smutno i boleśnie. ja byłam przy śmierci.Dziękowałam Panu Bogu, byliśmy wszyscy z 3 synami.Moi synowie nie mieszkają z nami. studiują i pracują. ale jakoś udało się mi ich ściągnąć do domu na te ostatnie dni. Zresztą paliatywni mnie na to przygotowywali. Teraz najmłodszy mieszka ze mną.Mąż go przed śmiercią go o to prosił. tak bardzo myślał o mnie w tych ostatnich dniach..... Boże jak mi ciężko. Piszcie, mi też to bardzo pomaga.
Ja z moim męzem bylismy raptem 6 lat w lutym 2011 stuknełaby nam 5 rocznica ślubu. Mieliśmy całe zycie przed sobą i tyle planów. Teraz wszystko musze robi sama, do tego mieszkam w ogromnym domu i przeraza mnie to, dokańczam remont i chyba dzieki temu tez jakos się trzymam. Wiecie cholernie pusto w tym domu, brakuje mi jak mój mąż siedział sobie w pokoju i grał na komputerze hehe wsciekałam sie nieraz na niego . Bradzo mi go brakuje
Mój mąż lubił drzemać w fotelu, oglądać sport, wędkować też byłam czasami zła. Teraz bardzo brakuje mi tego.Kiedyś tylko jeden raz chyba włączyłam sport bo pomyślałam że może przyjdzie obejrzeć?
Nie mogę spać. chyba znowu są te kiepskie dni, Ciągle tylko rozmyślam. wspominam i tak bardzo mi żal...ze to już skończyło się bezpowrotnie.Żyję bo muszę. ale jest bardzo ciężko. Mój mąż miał takie specyficzne gatki, każdy z domowników miał swój pseudonim i tego teraz nie słyszę. jest w domu bardzo smutno.
Dzisiaj o 13.25 minie 2 miesiące od śmierci męża.Jest mi strasznie cięzko.Wczoraj byłam u niego na cmentarzu.Nie wiem dlaczego zaczęłam spacerować po cmentarzu.Wiecie że dopiero zobaczyłam jak tam jest moc pochowanych dzieci,nastolatków,młodych ludzi.To jest straszne co ten Pan Bóg z nami robi? Ile znajomych twarzy młodych.Wiek męża to co drugi prawie grób.To jest okropne.Bardzo za nim tęsknie.Taka piękna pogoda a on tam musi leżeć w tym ciemnym grobie.Tak nam wszystkim jest tu potrzebny.Zostawił tutaj swoje kruliki kórki,strasznie to lubił.Mówię do Boga czy tam dał mu jakieś zajęcie bo nie umiał siedzieć bezczynnie.Nienawidzę całego świata.
kobietki jak ja dobrze znam te wszyskie uczucia:ból który rozrywa ciało i dusze tesknotę która aż boli...zal który nie pozwala oddychać no i wyrzuty sumienia...moje zycie także sie zmieniło mhh mozna powiedzieć ze w jakims sensie sie skonczyło 20 maja dokładnie o 5:20 kiedy zadzwonił telefon. do dziś słysze ten telefo i ten głos z wiadomością ze mój kochany nie zyje!!!! Tak naprawde to nikt nie zrozumie tego co czujemy, nikt nie potrafi sobie i nawet nie próbuje wobrazić tego co przeżywamy. ludzie tego poprostu nie ogarniają... nie wiem jak było w waszym przypadku ale ja sie złościłam kiedy dostawałam DOBRE RADY TYPU: czas leczy rany....tak musiało być...musisz być silna...musisz zyć ....trzeba zyć dalej. ja mówie super zyc dalej tylko jak??? kiedy traci sie marzenia traci sie wszystko kiedy nie ma zadnego punktu zaczepienia jak zyc?? najbardziej trafiało mnie gdy ktoś mowił ze znajde sobie kogoś innego...ze miłośc czeka za rogiem...Zrobiłam sie teraz dziwna dla ludzi....chodze własnymi scieszkami...nie słucham nikogo...jesli wychodze z domu to tylko z słuchawkami na uszach zeby nie słyszec tych DOBRYCH RAD....wykresliłam ze swojego słownika słowa MUSZĘ i TRZEBA....ostatnio zauważyłam ze nie odczuwam przyjemności. to uczucie jest mi obce juz...eh...same wiecie to wszystko wiec co tu dalej mowic...ŁĄCZĘ SIĘ Z WAMI W BÓLU.....pozdrawiam
Witaj wiem aż nadto dobrze co czujesz.Ja na cmentarz chodzę codziennie daje mi to jakieś wytchnienie.No i stojąc nad grobem Maćka gadam do niego o wszystkim.Zawsze mu mówię że wiem że śpi (choć całe życie miał z tym problem)a ja mu głowę zawracam ale gadam.Dla mnie to nie jest puste miejsce.W miejscu gdzie leży Maciej jest mnóstwo pochowanych młodych osób zmarłych głównie na zawał lub udar.No i w jego rzędzie na 10 grobów 8 osób zmarło na raka płuc.Maciej lubił łowić ryby więc myślę że tam ma wielkie jezioro i siedzi i łowi.Ja mam taki zwyczaj że na każdy miesiąc bez niego daję mu jedną czerwoną różę jako symbol mojej miłości do niego,choć myślę że on wie że bardzo go kochałam i kocham nadal...Mnie też ostatnie dni wszystko i wszyscy drażnią.Do tego stopnia że nie odbieram nawet telefonów bo nie mam siły z nikim rozmawiać.Trzymaj się i pisz jak najwięcej bo to naprawdę przynosi ulgę.
Alicjo trzymaj się. bardzo trudne są zawsze te dni.Będziemy z Tobą.
Męką są dla mnie te wolne dni.Pamiętam jak na poczatku wróciłam do pracy i wszyscy cieszyli się ze piątek a ja wracałam z płaczem.Póżniej może troche było lepiej a teraz znowu nie wiem co ze soba zrobić.Wczoraj wszystko zaczynałam i nic nie potrafiłam skończyć.
Ja czsami też miewam przeczucia a wtedy gdy czuł sie żle jakby mi rozum odebrało.Nie było żadnej myśli że coś może się stać że on może odejść.Wiedziałam tylko że muszę szybko jechać do szpitala.Właściwie nie zdążyłam a on jakby czekał na nasz przyjazd.Zmarł w momencie kiedy tam dotarliśmy.
Nawet na mentarzu nie mogę spokojnie posiedzieć tyle ludzi i mam wrażenie że patrza sie na mnie jak na dziwadło co po takim czasie siedzi i rozpacza.
Kasiu mój mąż miał przed domem staw i ostatnio też często siedział na rybach .Bardzo to lubił.A wszystkie koty jak tylko zobaczyły że bierze wędkę szły za nim na staw.Bo zawsze te malutkie które się złapały dawał kotom.Nawet jeszcze w takie ładne dni to wystawiam jego krzesełko przy stawie że moze sobie przyjdzie posiedzić .Więc Podpowiedz Swojemu ,może tam razem sobie powędkują.Pozdrawiam.
Witaj Alicjo na pewno już tam siedzą i wędkują i przynajmniej z otoczenia Maćka jest tam z nimi z dziesięć osób.Więc tych krzeseł trochę by trzeba było....Staw przed domem to było zawsze marzenie mojego męża nie zdążył go spełnić.On zawsze brał ze sobą na ryby naszego psiaka i razem jechali.Co dziwne to nasza psina nadal go szuka i na słowo pan rozgląda się dookoła.A była w domu gdy Maciej zmarł jednak gdy go ubrałyśmy i położyłyśmy na podłodze to podeszła na próg pokoju powąchała i odeszła ze zwieszonym ogonkiem...No i do tej pory jej miejsce do spania jest w naszej sypialni pod łóżkiem...a i regularnie chodzi ze mną na cmentarz.Ja wte wolne dni "wrzuciłam na luz" i tylko trochę ogarnęłam dom.Dopadła mnie jakaś taka apatia i nie mam ochoty na nic.
Trzymajcie się pa.
Wiecie co zastanawiam sie czy tam zabrakło wedkarzy ze takie zapotrzebowanie na nich.Kazdy z nich to lubił? Mój mąz zaraził tym hobby takze syna.
Nie potrafie odnależć sie między ludżmi strasznie mi ciezko,chcę być od nikogo niezależna a to takie trudne.
Mój mąż akurat nie wędkował, uwielbiał czytać książki. szczególnie historyczne i przygodowe. Potrafił je czytać po kilka razy. Ja ostatnio tez Zle się czuję, tak bardzo mi jest tęskno za nim. nie daję rady z tą samotnością. wczoraj to nawet byłam niedobra dla syna. mam napady fochów. jestem niewyrozumiała, nawet mój syn mi powiedział, że się zmieniłam. Co się ze mną dzieje.jak tak będzie dalej to wszystkich do siebie zrażę a ja przecież kocham moje dzieci. ja tylko tak bardzo tęsknię za Męzem. Nie wiem czy dam radę tak dalej żyć. Dlaczego go nie ma, przecież to nie jest wiek na umieranie. czy Pan Bóg się na mnie pogniewał i chciał mnie ukarać,Boże jak mi żle,POZDRAWIAM
Marysiu chyba wszystkie zadajemy sobie takie pytania.Wszystkie mamy podobne odczucia.Ja dzisiaj rano gdy wyszłam na dwór splakałam się widząc Jego pozaczynaną robotę i nie skończoną.Tyle miał j eszcze planów.Ja to znów teraz siebie winnie za to że nie powiedziałam Mu że lekarze dawali ostatnio tylko tygodnie, miesiące życia.Chociaż ja wtedy nie chciałam w to wierzyć.Ja też nie wiem jak mam teraz żyć,nie daję sobie rady,to jest okropne.Nie mam siły.Trzymajcie się wszystkie chyba musimy jakoś się z tego podżwignąć.Ale jak......?
W naszym przypadku postawiliśmy na szczerość nawet tą okrutną.Maciej od samego początku wiedział jaki jest jego stan i ile mu zostało życia. Dzięki temu mogliśmy pozałatwiać pewne sprawy które mają teraz swój ciąg dalszy.Przede wszystkim po 13 latach bycia razem wzięliśmy ślub dzięki czemu teraz mam z córką rentę rodzinną.Ale nie wszystko zdążyliśmy.....Moją metodą na samotność jest praca i jeszcze raz praca.Wynajduję sobie wciąż coś do zrobienia.To coś naprawiam maluję czyszczę przerabiam itp.musiałam nauczyć się bardzo wielu rzeczy
(np prowadzić samochód)pomalowałam pokój umeblowałam go.To pozwala na jakiś czas zająć czymś głowę i nie myśleć.Ja też czasami nie odbieram telefonów nie otwieram drzwi bo mnie to drażni.Myślę że to jest jakiś kolejny etap żałoby w który wkroczyłyśmy.Najpierw był żal rozpacz która teraz zmieniły się w złość.
Trzymajcie się pa.
Ja jednak nie wytrzymałam obciążenia psychicznego idę jutro do lekarza i mam zamiar trochę posiedzieć w domu.Nie wiem co będzie dalej ale chcę odpocząc zająć się troche domem bo im bliżej swiąt tym gorzej, no i postaram się pozałatwiac zaległe sprawy urzedowe.Dziwnie to wygląda jak otrzymuje jeszcze awiza na niego.
Zazdroszcze osobom które mogą uciec w pracę mi nic narazie z tego nie wychodzi.W ciągu sześciu miesięcy juz drugi raz czuje sie tak żle.Czy my sie tak dziwnie zachowujemy czy ci co sa obok nas zbyt mało wiedza o tych uczuciach?
MILENO. jesli moge coś powiedziec to l4 to zadne wyjście. ja byłam na nim 4 miesiace razem z urlopem nie był mnie w pracy jakies 5miesiecy. nie jest mi lepiej a wrecz gorzej, bo teraz jeszcze doszły klopoty w pracy....Współpracownicy sa na mnie źli że musieli tyle czasu pracowac za mnie...atmosfera taka że głowa mała...wczoraj czytajac to wszystko co napisałyscie poczułam w jakimś sensie ulge że chyba nie jestem samotnym dziwolągiem. wiele uczuc mam podobnych do was. wiele podobnych zachowań...Boje sie świąt ale postanowłam że spędze je sama, może to głupie ale serce chyba by mi pękło podczas wigilinej kolacji..często czuje zazdrość kiedy patrze na szczescie innych..My sie staraliśmy bardzo o dziecko,było to naszym marzeniem...jak się okazało to marzenie sie nie ziściło...pamietam kiedy dowiedziałam sie ze moja bratowa jest w ciąży zamiast sie ucieszyć ja wyłam w poduszkę...ot taki dziwny odruch...nauczyłam sie nakładac maskę na twarz zeby nikt nie wiedział co czuje, bo wówczas jest mniej zbędnych pytań..moja pani doktor mowiła ze mam głeboką depresje nie wiem bo antydepresanty na mnie nie działały lub nie tak jak powinny, bo i się tylko film urywał. Mówła także że nie zacznę życ dopóki nie pogodze sie ze śmiercia swojego narzeczonego...więc długoooo jeszcze nie bede żyć ...może nigdy.....pozdrawiam Was wszystkie
Erynie jak też miałam poronienie. 1 ciąża, strasznie to przeżylam. będąc w drugiej ciąży tak bardzo się bałam utraty ze też zachowywałam się dziwnie. moja 3 ciąża to też poronienie, i to był drugi strzał. pamiętam do dzisiaj jak płakałam . też nie mogłam tego zrozumieć,Na szczęście mam dzieci i strasznie je kocham,A te które straciłam są teraz razem ze swoim Tatą.To sobie pomyślałam jak mi umarł. przez te wszystkie lata zawsze myślałam o nich.
Tak ludzie obok nas nie rozumieją. nie wiedzą co to znaczy kogoś bliskiego stracić. myślą pogrzeb. troche popłakać i żyć dalej i dlaczego tak dziwnie się zachowujesz. jeszcze mają pretensje,,, ale nie zrozumiesz całkowicie jak nie stracisz, Nie wszyscy są tacy. Ja też bardzo boję się świąt.Boję się tego mojego pustego życia. myślę że nigdy nie pogodzę się ze śmiercia. tak myślę,,, POZDRAWIAM
No właśnie ja też strasznie boję się świąt.Myślałam żeby nawet może gdzieś wyjechać.Żeby nie być tu gdzie On powinien być.Nie wiem ,nie wiem,nie wiem jak my to przeżyjemy.Ja naprawdę nie wiem jak mam żyć,jest mi strasznie ciężko.
Tak mówiono mi że L4 to nie jest wyjście.Musiałam jednak bo naprawdę żle się czuję.Jestem zbyt obciążona obowiązkami w pracy i nie dałam rady.Wiem że koleżanka denerwuje się ale i tak nie zrobi za mnie wszystkiego.Jak wracam zawsze muszę nadrabiać zaległości.Zdrowie chyba jednak wazniejsze, mąż też nie chciał iść na zwolnienie i co się stało? Jeżeli zobaczę że dwa tygodnie mi nie pomogą wrócę do pracy żeby dalej walczyć.
Już dzisiaj zrobiłam sobie trochę porządków tak pomalutku...Znalazłam dwie ciekawe książki które zamierzam przeczytać.
Ale czeka nas straszny czas, ja po drodze mam jeszcze imieniny kiedy dostawałam piękne róże...No i święta, masz rację Alicjo że chyba najlepiej byłoby wyjechać gdzieś daleko od tego miejsca osób z czym wszystko teraz się kojarzy.Też nie wyobrażam sobie tych dni najchętniej zamknełabym sie w domu sama nic nie robiła.Denerwuje mnie jak patrze na dekoracje świąteczne.
Pozdrawiam Was wszystkie!
...15lat temu pochowałam męża-zostałam sama w wieku 20lat z 3miesięczną córką-całą winę zwaliłam na Boga,że mi go zabrał....miał dopiero 27lat...Ale życie toczy się dalej-założyłam nową rodzinę-niestety koszmarnie trafiłam.... Nie ma dnia żebym nie myślała o tym co straciłam,o tym jak wyglądałoby moje życie gdyby on żył...Czasem myślę,że on widzi wszystko z góry i jest zły ,że zgotowałam sobie i córce taki los... Tak chciałabym żeby cofnął się czas.....:(
Nie rozumiem dlaczego los niektórych ludzi tak bardzo doświadcza. od czego to zależy. jaki jest w tym sens, Niektórym życie idzie jak po maśle. chociaż nie zawsze są dobrymi ludżmi. zastanawiam się jaki to wszystko ma sens.
Ostatnio mam bardzo zły nastrój. powiedziałabym .ze wręcz depresyjny. Nie wiem czy czas tu coś pomoże. ja ciągle nie mogę się pogodzić z tym , że już nie mam męża. ciągle myślę o tym co było i jakie mieliśmy plany. marzenia...
Nie wyobrażam sobie mojego życia bez niego.Pozdrawiam Was.
Ja też się boję. W tej chwili Świąt, bo nie mam powodu do świętowania. Chciałabym na ten czas uciec gdzieś daleko, zaszyć się gdzieś głęboko i nie mysleć. Ale podświadomie jednak czuję, że ta obawa przed Świętami to nic innego jak obawa wogóle o przyszłość.
Strasznie boję się samotności, co prawda mam dwójkę ślicznych, wspaniałych dzieci, ale same wiecie o jaką samotność mi chodzi...;(
Całe swoje życie powtarzałam, że nie ma nic gorszego na świecie niż samotność, nawet śmierć jest w pewnym sensie wybawieniem od tego stanu. No i proszę....muszę sobie teraz z tym radzić. Raczej kiepsko mi to wychodzi.
Tęsknię za Nim bardzo...
Przepraszam, że zamiast pocieszać, dołuję. Ale chyba mam gorsze chwile.
Trzymajmy się, mimo wszystko trzeba żyć dalej..............
Witajcie kobietki.Ja też się bardzo boję Świąt ale musimy przeżyć je z podniesionym czołem.To na pewno nie będzie łatwy okres dla nas ale Damy radę.Ja też myślałam o wyjeździe ale z córką wolałabym nie jechać gdyż mała mnie na razie bardzo irytuje a tam musiałabym znosić jej humory.No a w Święta zawsze mogę podrzucić ją do dziadków.Co do samotności to chyba nikt jej nie lubi ale ja zawsze staram się ją jakoś "okiełznać".
DrugaJa nikogo na tym forum nie dołujesz bo my i tak jesteśmy zdołowane.Po prostu znalazłaś miejsce gdzie możesz tak jak i my powiedzieć co ci leży na wątrobie a my zrozumiemy cię jak nikt inny...Ale wiem z autopsji że to pomaga.
Monika 45 pamiętaj o jednej ważnej sprawie że to my decydujemy jak będzie wyglądało nasze życie i z kim przez nie przejdziemy.Jeśli jest ci źle z osobą z którą teraz jesteś to zawsze możesz to zmienić.Pamiętaj że życie jest na to za krótkie aby je bezsensownie tracić i być z kimś kto nas nie szanuje.A wierz mi dasz sobie radę bo jesteś silna.
Z drugiej strony my też idealizujemy swoich zmarłych mężów wybaczając im wszystko złe co nam zrobili (bo nie wierzę że byli ideałami) bo sama tak robię.
Trzymajcie się pa.
118 2010-11-18 02:16:29 Ostatnio edytowany przez JoannaB (2010-11-18 02:25:26)
Tak bardzo Ci współczuje, wiem jaki ból Cie ogarnia i że nic nie jest w stanie go złagodzić .Ale niestety życie toczy się dalej.Pozdrawiam serdecznie.Trzymaj się masz jeszcze syna dla którego musisz żyć.
Z drugiej strony my też idealizujemy swoich zmarłych mężów wybaczając im wszystko złe co nam zrobili (bo nie wierzę że byli ideałami) bo sama tak robię.
Swieta prawda....
Amen.....
Oni nie byli anołami i my też nie jesteśmy.Nikt nie jest idealny.Zapomina sie o tych złych chwilach więcej pamieta sie o tych dobrych.Nie byli chyba łotrami z którymi nie dało się żyć. Niektóre przecież przezyłyscie wspólnie wiele lat.A zyć z drugim człowiekiem to sztuka, zrozumieć go wybaczać.Człowiek całe życie się uczy na własnych błędach i zawsze wydaje się że coś jest nie tak że mogło być lepiej.
Nie byli chyba tacy żli skoro trudno nam się pogodzić z ich odejsciem.Bez nich zawalił nam się cały świat nawet nie pomaga obecność dzieci.
Oni nie byli anołami i my też nie jesteśmy.Nikt nie jest idealny.Zapomina sie o tych złych chwilach więcej pamieta sie o tych dobrych.Nie byli chyba łotrami z którymi nie dało się żyć. Niektóre przecież przezyłyscie wspólnie wiele lat.A zyć z drugim człowiekiem to sztuka, zrozumieć go wybaczać.Człowiek całe życie się uczy na własnych błędach i zawsze wydaje się że coś jest nie tak że mogło być lepiej.
Nie byli chyba tacy żli skoro trudno nam się pogodzić z ich odejsciem.Bez nich zawalił nam się cały świat nawet nie pomaga obecność dzieci.
Ale nikt nie mowi, ze byli zli, ale prawda jest ze po smierci idealizujemy wszystkich, bo wlasnie wybaczamy i nie mapietamy tych gorszych spraw.....
Nie ma ludzi idealnych. ani Oni a My tacy nie byliśmy. Każde zdrowe małżeństwo musi mieć nieraz ciche dni, jakby było tak wszystko idealne znaczyłoby to.ze brak uczucia w tym związku. że jesteśmy sobie obojętni. znacie przysłowie '' kto się czubi ten się lubi'' , Ja z moim mężem byłam prawie 31 lat. były różne problemy i zmartwienia. ale każdy dzień wspominam jako dar od Boga. że go miałam wspólnie z Mężem, To zrozumiałe. że pamiętamy tylko to co dobre. w sercu jak się kocha. zostają tylko miłe wspomnienia.
Okropne są te listopadowe ponure dni. szare i smutne. takie jak moje życie. trzymajcie się dziewczyny.
123 2010-11-20 01:21:47 Ostatnio edytowany przez Lidzia30 (2010-11-20 01:24:42)
Witam. Dziesięć miesięcy temu zmarł mój ukochany mąż, zmarł niezaznając w pełni szczęścia jakie daje rodzicielstwo bo nasz smyk miał zaledwie dwa miesiące. Tak bardzo na niego czekaliśmy a gdy wkońcu się narodził Bóg zabrał mu tatusia. Choć dni mijają szybko ja niepotrafię tego zrozumieć, ogarnąć i myślę że nigdy się z tym nie pogodzę. Życie okazało się dla Nas wyjątkowo okrutne. Staciłam osobę którą kochałam ponad wszystko, nie ma dnia bym o nim nie myślała, bym nietęskniła. Tylko ta maleńka kruszyna trzyma mnie jeszcze w śród żywych. Nie pomagają wizyty u psychologa, niepomagają leki, czas mija a ja wpadam w coraz to większą "czarną dziurę', myślę że niezasługuje na to by żyć to mnie Bóg powinien zabrać a nie jego... Naprawdę się staram odzyskać równowagę, wiem że muszę stworzyć mojemu maleństwu bezpieczny pełen miłości dom ale jak to zrobić? Łzy same płyną i nie mam wpływu na to kiedy i gdzie. W dzień jakoś sobie jeszcze radzę, bo wiem że muszę. Wbrew pozorom nawet najbliżsi nie zawsze potrafią zrozumieć nasze cierpienie, ale gdy zostaję sama to wszystko ze mnie opada a najgorsze są noce. Kiepsko sypiam a jak już zasne zapłakana wstaję z potfornym bólem głowy patrzę w lustro i udaję ze nic się nie stało. Jeśli uda mi się wmówić sobie że to był tylko straszny sen to może jakoś dotrfam do wiczora tęskniąc ale nierozklejając się aż do momentu kiedy zdam sobie sprawę że on dziś znowu nie wróci i muszę położyć się spać sama. I tak każdego dnia walka, złudna nadzieja wielki ból, nieustające pytanie dlaczego On, My, dlaczego właśnie teraz gdy powinniśmy być tacy szczęśliwi? Wiem że takich histori jak moja są setki ale nawet myśl że ktoś rozumie mój ból, bo sam go doświdcza potęguje tylko cierpienie, Bo jak pogodzić się z faktem że choć się staramy, dbamy o ludzi których kochamy i doceniamy to co mamy w jednej sekundzie to tracimy?
Lidzia ja straciłam Męża 5 miesięcy temu,Też za nim bardzo tęsknię,Nir mogę odnależć swojego miejsca w tej sytuacji,Jak narazie to to żyj bo muszę,bez planów.Czekam chyba na cud, co będzie dalej.Jestem taka ograniczona..Jest mi bardzo ciężko.Pa
Lidziu Ty musisz żyć dla swojego synka.Wiem że się powtarzam.Mnie też wszyscy wkoło to samo mówią,że muszę to zrobić dla swoich synów.U mnie jest to świeża rana bo dopiero ponad 2 miesiące.Ja też cały czas myślę że Bóg powinien mnie zabrać wpierw.Nawet jak wiedziałam że z mężem jest żle to Boga prosiłam o taką zamianę.Dlatego że uważam że mąż lepiej poradziłby sobie.Masz swojego małego skarba.Przecież jest to cząstka męża.Musisz się z tym pogodzić.A On tam z góry napewno bardzo się ucieszy.Będzie Mu lżej.Mój mąż pragnął doczekać się takiego małego wnusia ,niestety nie było to mu dane.Mnie też jest bardzo ciężko nawet jeszcze Boga proszę o to żeby nam go oddał.Ale my naprawdę chyba musimy się jakoś z tego otrząchnąć.Tylko jak...?
Mamy każda swoje życie a ból każda z nas taki sam . Ja po 3 miesiącach od śmierci mojego męża w tygodniu chodzę z podniesioną głową i uśmiechem na ustach a przychodzi sobota niedziela to rozklejam się i co tydzień muszę się napić czegoś mocniejszego bo nie wiem czy na kolejny tydzień starczy mi sił . Nigdy nie lubiłam alkoholu a teraz .... bez tego ani rusz... Pozdrawiam
Mamy każda swoje życie a ból każda z nas taki sam . Ja po 3 miesiącach od śmierci mojego męża w tygodniu chodzę z podniesioną głową i uśmiechem na ustach a przychodzi sobota niedziela to rozklejam się i co tydzień muszę się napić czegoś mocniejszego bo nie wiem czy na kolejny tydzień starczy mi sił . Nigdy nie lubiłam alkoholu a teraz .... bez tego ani rusz... Pozdrawiam
ja tak mam z papieroskami... popalam sobie choc lata temu rzucilam palenia. Teraz jak popalam to mamwrzaenie, ze moj maz jest obok mnie tak jak wtedy kiedy palilismy razem. Przeszkadza mi dym i zapach, ale to silniejsze ode mnie. U mnie byl moment niedawno, w ponad rok po Jego smierci... ale teraz juz jest dobrze.... to znaczy lepiej.
Witajcie dziewczyny.Trwoga mnie ogarnęła gdy przeczytałam wasze wpisy.Dlaczego wy uciekacie w nałogi!!!!!!!!!!!!!!!Papieroski alkohol leki.Mój Maciej zmarł dokładnie 5 miesięcy temu.Wiem że nie chciałby widzieć mnie z butelką w ręku lub papierosem bo to nie jest żadne rozwiązanie.wręcz przeciwnie wstałby z grobu i solidnie mnie opieprzył.To nie jest żadne rozwiązanie a wręcz przeciwnie bo w którymś momencie stracicie nad tym kontrolę i stoczycie się.A tego na pewno oni by nie chcieli!!!!!!!!!!Musimy im pokazać że jesteśmy silne że dajemy radę.
Lidziu ogromnie ci współczuję.Ale pomyśl też o swoim synku on bardzo potrzebuje mamy bo taty już nie ma.Pomyśl jak ty byś się czuła gdybyś straciła tatę i miała mamę która chodzi stale zapłakana smutna....Pomyśl sobie że ptaszek który siedzi na drzewie to twój mąż że wiatr który cię owiewa to jego ramiona że słońce które świeci to jego uśmiech dla ciebie...
Pamiętaj on zawsze będzie obok ciebie i będzie otaczał cię swoją pomocą i opiekował się wami.
Trzymajcie się dziewczyny pa.
Kasiu jak Ty to pięknie ujęłaś. dzięki Ci za to.
Bo ja w to wierzę z całego serca i to pozwala mi żyć dalej i nawet się uśmiechać.Choć jak pierwszy raz zalogowałam się tutaj to też myślałam o najgorszym.Ale wiem że Maciej chciałby abym była dzielna i żebym dawała sobie radę.I wasi mężowie też by to chcieli jestem tego pewna.
A z czasem każda z nas ułoży sobie jakoś życie bo ono czy chcemy tego czy nie toczy się dalej...choć nie jest łatwe.A teraz zajmijcie się tym na co wcześniej nie miałyście czasu : aerobik pójście na basen odchudzanie się czy też nauka czegoś nowego.Wierzcie mi dziewczyny że ja naprawdę dostałam w życiu parę niezłych kopniaków i staram się nie załamywać.
Chociażby w momencie gdy zmarł Maciej.Pozałatwiałam właściwie sama wszystkie sprawy związane z pogrzebem a na "deser" na następny dzień znalazłam nieżyjącego od tygodnia lokatora będącego już w stanie rozkładu (to był czerwiec i fala pierwszych upałów).
No i oczywiście jak w takim przypadku była policja prokurator straż pożarna pogotowie.
Myślałam że się nie podniosę ale jakoś dałam radę głównie dzięki temu forum...
Także pamiętajcie o jednym-nasi mężowie są ZAWSZE z nami choćby w taki sposób jak opisałam wcześniej.