Wiesz, ja mam wprawdzie pozytywne i optymistyczne nastawienie do świata, ja z tych co to "Górę przenieść? Ok, potrzymaj mi piwo", ale jestem równolegle realistką. Jest jak jest, udawanie że jest inaczej...nie moje klimaty.
Podobnie z tobą - jesteś jaki jesteś. Jakiś wybór masz, jakiegoś nie masz, dalej zaś - twoje życie. Nie wychowuję dorosłych ani ścieżek im siłowo nie usiłuję prostować.
Na twoim miejscu bym tego endokrynologa wzięła pod uwagę. Serio.
A ze mam optymistyczne nastawienie do życia to patrz...koledze się udało. Znaczy - jakaś szansa jest, choć tej losowej siłą woli ni wysiłkiem nie wykreujesz. Co najwyżej można losowi ciut pomóc nie zamykając się w czterech ścianach i nie emanując frustracją czy agresją.
Wiesz, ja mam wprawdzie pozytywne i optymistyczne nastawienie do świata, ja z tych co to "Górę przenieść? Ok, potrzymaj mi piwo", ale jestem równolegle realistką. Jest jak jest, udawanie że jest inaczej...nie moje klimaty.
Podobnie z tobą - jesteś jaki jesteś. Jakiś wybór masz, jakiegoś nie masz, dalej zaś - twoje życie. Nie wychowuję dorosłych ani ścieżek im siłowo nie usiłuję prostować.
Na twoim miejscu bym tego endokrynologa wzięła pod uwagę. Serio.
A ze mam optymistyczne nastawienie do życia to patrz...koledze się udało. Znaczy - jakaś szansa jest, choć tej losowej siłą woli ni wysiłkiem nie wykreujesz. Co najwyżej można losowi ciut pomóc nie zamykając się w czterech ścianach i nie emanując frustracją czy agresją.
Mądre podejście, doceniam.
Endokrynologa będę musiał zaliczyć bo niedługo mnie kardiolog czeka i pewnie dostanę całą listę badań do zrobienia, w tym hormony.
Ja tylko zadam jedno proste pytanie - Po co wam taka znajomość?
Ja tylko zadam jedno proste pytanie - Po co wam taka znajomość?
Na chłopski rozum - żeby pogadać i poruchać?
Lucyfer666 napisał/a:Ja tylko zadam jedno proste pytanie - Po co wam taka znajomość?
Na chłopski rozum - żeby pogadać i poruchać?
Lalę dmuchaną sobie kup. Podobno już sprzedają takie, co nawet glośno jęczą i drą się; Jeszcze, jeszcze!
ChuopskiChłop napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Ja tylko zadam jedno proste pytanie - Po co wam taka znajomość?
Na chłopski rozum - żeby pogadać i poruchać?
Lalę dmuchaną sobie kup. Podobno już sprzedają takie, co nawet glośno jęczą i drą się; Jeszcze, jeszcze!
Lalę trzeba kupić/zapłacić - oszczędniej za darmo/na krzywy RYJ
ChuopskiChłop napisał/a:Lucyfer666 napisał/a:Ja tylko zadam jedno proste pytanie - Po co wam taka znajomość?
Na chłopski rozum - żeby pogadać i poruchać?
Lalę dmuchaną sobie kup. Podobno już sprzedają takie, co nawet glośno jęczą i drą się; Jeszcze, jeszcze!
Dzięki, ale to nie mój fetysz, jak to lubisz to nie moja sprawa.
Salomonka napisał/a:ChuopskiChłop napisał/a:Na chłopski rozum - żeby pogadać i poruchać?
Lalę dmuchaną sobie kup. Podobno już sprzedają takie, co nawet glośno jęczą i drą się; Jeszcze, jeszcze!
Dzięki, ale to nie mój fetysz, jak to lubisz to nie moja sprawa.
Aha! Bo jak lubisz sobie pogadać, to nawet można wgrać takiej lali wersję z czytaniem powieści.
ChuopskiChłop napisał/a:Salomonka napisał/a:Lalę dmuchaną sobie kup. Podobno już sprzedają takie, co nawet glośno jęczą i drą się; Jeszcze, jeszcze!
Dzięki, ale to nie mój fetysz, jak to lubisz to nie moja sprawa.
Aha! Bo jak lubisz sobie pogadać, to nawet można wgrać takiej lali wersję z czytaniem powieści.
Oj ciekawe skąd ty takie rzeczy wiesz, widać że się interesujesz takimi bzdurami
Salomonka napisał/a:ChuopskiChłop napisał/a:Dzięki, ale to nie mój fetysz, jak to lubisz to nie moja sprawa.
Aha! Bo jak lubisz sobie pogadać, to nawet można wgrać takiej lali wersję z czytaniem powieści.
Oj ciekawe skąd ty takie rzeczy wiesz, widać że się interesujesz takimi bzdurami
Jestem ciekawa świata w jakim żyję.
Wiedzieć to znaczy być świadomym, orientować się.
Tobie też polecam, zamiast mrzonek o darmowym "ruchaniu".
Tobie też polecam, zamiast mrzonek o darmowym "ruchaniu".
Ej no...obopólnie darmowe dla obopolnych korzysci
Salomonka napisał/a:Tobie też polecam, zamiast mrzonek o darmowym "ruchaniu".
Ej no...obopólnie darmowe dla obopolnych korzysci
Takie to dopiero mrzonki
Bert44 napisał/a:Salomonka napisał/a:Tobie też polecam, zamiast mrzonek o darmowym "ruchaniu".
Ej no...obopólnie darmowe dla obopolnych korzysci
Takie to dopiero mrzonki
Ale dlaczego? Tzn wiem że taka dziewczynę trudno bedzie znalezc ale moze moze ...
Salomonka napisał/a:Bert44 napisał/a:Ej no...obopólnie darmowe dla obopolnych korzysci
Takie to dopiero mrzonki
Ale dlaczego? Tzn wiem że taka dziewczynę trudno bedzie znalezc ale moze moze ...
Jakby było łatwo, to by Chuopski nam tu gitary nie zawracał. Niech kupi sobie tę lalę nawet na kredyt z "Chwilówki", bo będzie nam tu jojczył jeszcze ze sto lat, że nie ma z kim POGADAĆ i poruchać.
Sorki ale takie coś mnie nie interesuję, prędzej sobie potencję wyleczę i pójdę znów na divy niż takie głupoty jak dollcelizm. To jest dobre dla frustratów ostatecznych, co na samą myśl o pójściu do prostytutki dostają ataku paniki (a są tacy, przynajmniej na wykopie).
406 2025-04-15 07:38:19 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2025-04-15 07:57:56)
Relacje typu FwB za mocno kojarzą się moim zdaniem z jednym. Przecież, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o po**chanie", to można się udać w wiadome miejsce lub, za przeproszeniem, "wyrwać coś" w wiadomym celu. Mimo wszystko, określenie "benefits" dotyczy chyba jeszcze wielu innych kwestii, poza łóżkiem, czyż nie?
Spędzanie ze sobą czasu czy swego rodzaju sympatia do drugiej strony jest dla mnie niejako wpisana w taką relację. Obie strony na tym zyskują, ale nikt nie powinien się czuć wykorzystywany. To, jak długo się da ciągnąć taki układ, to inna sprawa.
Czytając, już po raz kolejny zresztą, wywody i narzekania Kolegów, przyszła mi namysł jedna rzecz: co tak naprawdę Was wszystkich łączy? Co takiego macie ze sobą wspólnego?
Odpowiedź nasunęła mi się, po przeczytaniu któregoś z postów Jacka.
Otóż, wygląda na to, że Wy nie potraficie czy też nie chcecie w życiu zdziałać czegoś czy osiągnąć przede wszystkim dla SIEBIE SAMEGO. Sprawiacie wrażenie, jakbyście głównie poszukiwali aprobaty, uznania i pochwały w oczach innych. Skoro tak często kobieta jawi się Wam niemal jako zbawienie i lek na wszystkie Wasze troski a także cel, na którego przelewać będziecie Wasze pozytywne emocje i doznania. Inaczej mówiąc, bez drugiej osoby nie motywacji do działania ani chęci do zmian, jak również brak jest sensu w realizowaniu swoich oczekiwań życiowych.
Nie mówimy tutaj o potrzebie spełnienia zwyczajnych ludzkich potrzeb, jak bliskość, czułość czy wsparcie, ale potrzeba podtrzymywania Waszej chęci do życia przez kogoś z zewnątrz tak, jakby nic, co w tym życiu robicie nie miało absolutnie żadnego sensu bez tej osoby u boku. Może to dotyczyć rozmaitych aspektów życia w odmiennym stopniu, ale przypomina to trochę branie swoistego, niezbędnego dopingu w postaci towarzystwa bliskiej osoby czy nawet przyjaciół lub znajomych.Wyglada to tak, jakby bez tego "kopa" nie było możliwe do osiągnięcia absolutnie nic. Ktoś musi Wam wskazać drogę lub co gorsza Wy chcecie te cele realizować wyłącznie czy głównie po to, aby ktoś mógł się o Was pochlebnie wyrazić.
Znamiennym okazało się stwierdzenie jednego użytkownika sprzed kilku lat, który stwierdził, że nie widzi sensu w wyjściu gdziekolwiek na miasto czy wyjeździe na atrakcyjne wakacje sam, gdyż uroki owych rozrywek całkowicie błędną bez kogoś, z kim można ta radość dzielić.
Czytając, już po raz kolejny zresztą, wywody i narzekania Kolegów, przyszła mi namysł jedna rzecz: co tak naprawdę Was wszystkich łączy? Co takiego macie ze sobą wspólnego?
Odpowiedź nasunęła mi się, po przeczytaniu któregoś z postów Jacka.
Otóż, wygląda na to, że Wy nie potraficie czy też nie chcecie w życiu zdziałać czegoś czy osiągnąć przede wszystkim dla SIEBIE SAMEGO. Sprawiacie wrażenie, jakbyście głównie poszukiwali aprobaty, uznania i pochwały w oczach innych. Skoro tak często kobieta jawi się Wam niemal jako zbawienie i lek na wszystkie Wasze troski a także cel, na którego przelewać będziecie Wasze pozytywne emocje i doznania. Inaczej mówiąc, bez drugiej osoby nie motywacji do działania ani chęci do zmian, jak również brak jest sensu w realizowaniu swoich oczekiwań życiowych.Nie mówimy tutaj o potrzebie spełnienia zwyczajnych ludzkich potrzeb, jak bliskość, czułość czy wsparcie, ale potrzeba podtrzymywania Waszej chęci do życia przez kogoś z zewnątrz tak, jakby nic, co w tym życiu robicie nie miało absolutnie żadnego sensu bez tej osoby u boku. Może to dotyczyć rozmaitych aspektów życia w odmiennym stopniu, ale przypomina to trochę branie swoistego, niezbędnego dopingu w postaci towarzystwa bliskiej osoby czy nawet przyjaciół lub znajomych.Wyglada to tak, jakby bez tego "kopa" nie było możliwe do osiągnięcia absolutnie nic. Ktoś musi Wam wskazać drogę lub co gorsza Wy chcecie te cele realizować wyłącznie czy głównie po to, aby ktoś mógł się o Was pochlebnie wyrazić.
Znamiennym okazało się stwierdzenie jednego użytkownika sprzed kilku lat, który stwierdził, że nie widzi sensu w wyjściu gdziekolwiek na miasto czy wyjeździe na atrakcyjne wakacje sam, gdyż uroki owych rozrywek całkowicie błędną bez kogoś, z kim można ta radość dzielić.
Dopiero teraz to zauważyłeś? Oczywiście, że tak jest i jako jeden z tych "Kolegów" potwierdzam to na samym sobie. Nigdy nie miałem pozwolenia na robienie czegoś dla siebie, na początku inni mi go nie dawali, potem już sam sobie go nie dawałem i do dziś jeszcze nie udało mi się tego zmienić. Niewiele rzeczy ma sens jeśli nie robi się tego dla kogoś bliskiego. Mnóstwo ludzi potrzebuje tego kopa by w ogóle ruszyć z miejsca ale moim zdaniem nie ma w tym nic złego bo ci ludzie często już później idą dalej siłą rozpędu. Z tym wyjściem na miasto rozumiem lepiej niż bym chciał. Ja to najlepiej widzę po eventach, na które chodzę. Samemu jest po prostu nudno, nie ma co robić ani z kim pogadać, nie ma z kim się podzielić emocjami towarzyszącymi temu wydarzeniu. Teraz mam już o tyle lepiej, że mam tą koleżankę, która jest na większości eventów. Gdyby nie ona po 1h nie miałbym tam już co robić, a w samej kolejce do kasy stoi się dłużej.
408 2025-04-15 11:12:15 Ostatnio edytowany przez ChuopskiChłop (2025-04-15 11:12:57)
Relacje typu FwB za mocno kojarzą się moim zdaniem z jednym. Przecież, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o po**chanie", to można się udać w wiadome miejsce lub, za przeproszeniem, "wyrwać coś" w wiadomym celu. Mimo wszystko, określenie "benefits" dotyczy chyba jeszcze wielu innych kwestii, poza łóżkiem, czyż nie?
Spędzanie ze sobą czasu czy swego rodzaju sympatia do drugiej strony jest dla mnie niejako wpisana w taką relację. Obie strony na tym zyskują, ale nikt nie powinien się czuć wykorzystywany. To, jak długo się da ciągnąć taki układ, to inna sprawa.Czytając, już po raz kolejny zresztą, wywody i narzekania Kolegów, przyszła mi namysł jedna rzecz: co tak naprawdę Was wszystkich łączy? Co takiego macie ze sobą wspólnego?
Odpowiedź nasunęła mi się, po przeczytaniu któregoś z postów Jacka.
Otóż, wygląda na to, że Wy nie potraficie czy też nie chcecie w życiu zdziałać czegoś czy osiągnąć przede wszystkim dla SIEBIE SAMEGO. Sprawiacie wrażenie, jakbyście głównie poszukiwali aprobaty, uznania i pochwały w oczach innych. Skoro tak często kobieta jawi się Wam niemal jako zbawienie i lek na wszystkie Wasze troski a także cel, na którego przelewać będziecie Wasze pozytywne emocje i doznania. Inaczej mówiąc, bez drugiej osoby nie motywacji do działania ani chęci do zmian, jak również brak jest sensu w realizowaniu swoich oczekiwań życiowych.Nie mówimy tutaj o potrzebie spełnienia zwyczajnych ludzkich potrzeb, jak bliskość, czułość czy wsparcie, ale potrzeba podtrzymywania Waszej chęci do życia przez kogoś z zewnątrz tak, jakby nic, co w tym życiu robicie nie miało absolutnie żadnego sensu bez tej osoby u boku. Może to dotyczyć rozmaitych aspektów życia w odmiennym stopniu, ale przypomina to trochę branie swoistego, niezbędnego dopingu w postaci towarzystwa bliskiej osoby czy nawet przyjaciół lub znajomych.Wyglada to tak, jakby bez tego "kopa" nie było możliwe do osiągnięcia absolutnie nic. Ktoś musi Wam wskazać drogę lub co gorsza Wy chcecie te cele realizować wyłącznie czy głównie po to, aby ktoś mógł się o Was pochlebnie wyrazić.
Znamiennym okazało się stwierdzenie jednego użytkownika sprzed kilku lat, który stwierdził, że nie widzi sensu w wyjściu gdziekolwiek na miasto czy wyjeździe na atrakcyjne wakacje sam, gdyż uroki owych rozrywek całkowicie błędną bez kogoś, z kim można ta radość dzielić.
To akurat popularne podejście w części depresyjnych grup incelskich, szczególnie na wykopie - tam co drugi narzeka że nie ma motywacji do życia czy do pracy bez posiadania kobiety, a zdarzają się takie prawdziwki którzy odmawiają pracy do momentu poznania kobiety. Skrajne dość przypadki, ale jak widać niektórym faktycznie daje to w kość na tyle, że nie chce im się nawet posiadać jakiś pasji poza skrolowaniem internetu i nie robią w życiu nic żeby chociaż minimalnie dla siebie samego coś się rozwinąć. Myślą, że sam fakt posiadania kobiety to zmieni - wynika to chyba po prostu z lat frustracji i patrzenia, jak inni na luzie wchodzą w relacje, a oni wbijają czarodzieja* i dalej nie trzymali za rękę.
Nie wiem jak reszta tutaj, ale ja akurat jestem pochłonięty własnymi zainteresowaniami i konsekwentnie je rozwijam sam dla siebie, nie potrzebuję dodatkowego uczestnika koło siebie, są rozwinięte grupy na fb na których siedzę i nie brakuje tam innych pasjonatów moich dziedzin (i jeszcze ceny są o wiele lepsze niż na allegro czy ebay jeśli chodzi o kolekcjonerkę).
*czarodziej - prawiczek po 30
nie chce im się nawet posiadać jakiś pasji poza skrolowaniem internetu (...)
Nie wiem jak reszta tutaj, ale ja akurat jestem pochłonięty własnymi zainteresowaniami i konsekwentnie je rozwijam sam dla siebie, nie potrzebuję dodatkowego uczestnika koło siebie, są rozwinięte grupy na fb na których siedzę i nie brakuje tam innych pasjonatów moich dziedzin (i jeszcze ceny są o wiele lepsze niż na allegro czy ebay jeśli chodzi o kolekcjonerkę).
Ty, Chuposki, jesteś albo ze spectrum albo bardzo, bardzo blisko tegoż. Ty i tobie podobni posiadanie pasji mają w oprogramowaniu fabrycznym, tak zwane "special interest", bardzo charakterystyczne coś. Jesteś niejako pasjonatem z urodzenia, tak na wejściu. Dla ciebie to tak naturalne, jak oddychanie. No to zauważ, że nie wszyscy tak mają z urodzenia.
Są ludzie, co całe życie szczęśliwie przeżyją żadnej konkretnej pasji czy hobby nie mając.
Sądzisz, że posiadanie pasji jakiejś to kwestia chcenia, decyzja woli? Guzik prawda. Decyzja woli można różne rzeczy robić, ale nie będzie to pasja, bo siła woli nie wystarczy, by się w coś, kolokwialnie mówiąc, wkręcić, cokolwiek by to nie było. Pasja musi mieć element emocjonalny, inaczej staje się obowiązkiem do wykonania. Osoba nie mająca pasji kolekcjonerskiej za nic nie pojmie, co właściwie kolekcjoner widzi w tym posiadaniu kolekcji. Ot ileś przedmiotów, co kosztują i zagracają. Nie jest w stanie odczuć frajdy z dopadnięcia czegoś, czego brakuje, co uzupełnia, co jest kolekcjonerskim rarytasem i nie łapie, że można z zachwytu i szczęścia popaść w stan bliski euforycznemu bo się dopadło czy tam dowiedziało czegoś (to przy nie kolekcjonerskich pasjach).
Skrolowoanie internetu to nie pasja, to zapychacz czasu, wentyl emocji, rozpaczliwe czasem poszukiwanie odpowiedzi na pytane "co jest nie tak", czemu "powinno działać a nie działa" i "niech mi ktoś wreszcie powie, co mam zrobić żeby zadziałało", jakoś tak... i oczywiście - moim zdaniem.
410 2025-04-15 14:04:24 Ostatnio edytowany przez ChuopskiChłop (2025-04-15 14:04:52)
Ty, Chuposki, jesteś albo ze spectrum albo bardzo, bardzo blisko tegoż. Ty i tobie podobni posiadanie pasji mają w oprogramowaniu fabrycznym, tak zwane "special interest", bardzo charakterystyczne coś. Jesteś niejako pasjonatem z urodzenia, tak na wejściu. Dla ciebie to tak naturalne, jak oddychanie. No to zauważ, że nie wszyscy tak mają z urodzenia.
Są ludzie, co całe życie szczęśliwie przeżyją żadnej konkretnej pasji czy hobby nie mając.
Sądzisz, że posiadanie pasji jakiejś to kwestia chcenia, decyzja woli? Guzik prawda. Decyzja woli można różne rzeczy robić, ale nie będzie to pasja, bo siła woli nie wystarczy, by się w coś, kolokwialnie mówiąc, wkręcić, cokolwiek by to nie było. Pasja musi mieć element emocjonalny, inaczej staje się obowiązkiem do wykonania. Osoba nie mająca pasji kolekcjonerskiej za nic nie pojmie, co właściwie kolekcjoner widzi w tym posiadaniu kolekcji. Ot ileś przedmiotów, co kosztują i zagracają. Nie jest w stanie odczuć frajdy z dopadnięcia czegoś, czego brakuje, co uzupełnia, co jest kolekcjonerskim rarytasem i nie łapie, że można z zachwytu i szczęścia popaść w stan bliski euforycznemu bo się dopadło czy tam dowiedziało czegoś (to przy nie kolekcjonerskich pasjach).Skrolowoanie internetu to nie pasja, to zapychacz czasu, wentyl emocji, rozpaczliwe czasem poszukiwanie odpowiedzi na pytane "co jest nie tak", czemu "powinno działać a nie działa" i "niech mi ktoś wreszcie powie, co mam zrobić żeby zadziałało", jakoś tak... i oczywiście - moim zdaniem.
No tak trochi jest, pamiętam że bardzo szybko nauczyłem się czytać po 3 roku życia, i rok później mam już jakieś pierwsze wspomnienia z motoryzacją, pierwsze gazety w tym temacie które mi ojciec kupował miałem jeszcze w przedszkolu, pamiętam też że jak mnie starzy gdzieś wozili po WWA to ja wtedy wypatrywałem znikających już syren i warszaw. Tak, pozostałe moje pasje też zaczęły się właśnie albo pod koniec przedszkola albo na początek podstawówki, i są niejako moją częścią, nie wyobrażam sobie uzależniania działania w nich od posiadania partnerki bądź nie. To w sumie takie główne moje paliwo do życia, nie jakieś tam abstrakcyjne osiągnięcia czy zakładanie rodziny, tylko właśnie działanie na swoich ulubionych polach.
Dlatego może nie rozumiem tych chłopów z wykopa którzy niczym się nie interesują.
411 2025-04-15 14:34:02 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2025-04-15 14:44:29)
Shini Otóż właśnie o tym mówiłem. Rozmaite podstawy ma to zjawisko, ale skutek ma dokładnie taki, że taka osoba albo potrzebuje, jak twierdzi, kopa na dobry początek, albo (co gorsze) takiego kopania przez cały czas. Tylko kto się znajdzie chętny, żeby kogoś bez przerwy popychać do przodu?
Związek to jednak , poza wsparciem i okazjonalna motywacją, przede wszystkim zdrowy balans. Nie da się być dla kogoś ciągłym kołem napędowym. Taka osoba traci na swojej atrakcyjności, niezależnie czy jest kobietą czy mężczyzną. Jeśli partner, zamiast ubarwiać czyjeś życie, miałby za zadanie właściwie je podtrzymywać, podobnie, jak się utrzymuje ogień, żeby nie zgasł, to mało się takich ratowników znajdzie. Nikt zdrowy na umyśle w to nie wejdzie, gdyż istnieją jeszcze jego/jej własne potrzeby, które chce się realizować, zamiast bezustannie dmuchać w kogoś ta energię, aby tamten choć drgnął odrobinę z miejsca. Sam uciekalbym, gdzie pieprz rośnie przed kimś, kto świadomie chce mnie prowadzić przez życie.
Jeśli do niemal każdej czynności czy działania potrzebna jest zachęta partnera czy jakiekolwiek jego aktywne działanie, to należy to przepracować w pierwszej kolejności. Mi osobiście się w głowie nie mieści, że mógłbym zrezygnować z atrakcyjnych możliwości spędzania czasu, wypoczynku czy aktywności z powodu tego, że mam to przeżywać samemu. Dlaczego? Otóż emocji dostarcza właśnie ów cel nie zaś okoliczności w postaci braku lub obecności kogokolwiek(niekoniecznie partnera). Chce zjeść obiad w knajpie czy iść do kina/muzeum/teatru itp.? Czemu nie, skoro się ciekawie zapowiada. Mam możliwość udać się na egzotyczna wycieczkę czy spędzić samotnie urlop w atrakcyjnym miejscu? I co, nagle cały ten blask gaśnie, bo nie ma z kim się podzielić swoją radością? To stwierdzenie: "nieważne gdzie i co, ważne z kim, być może nabiera znaczenia, kiedy już się kogoś poznać czy raczej zna dłużej. Nie oznacza to jednak, że osoba w związku nie może czy nie chce sama z siebie sobie czas zorganizować i spędzić go samotnie, przynajmniej raz na jakiś czas...Każdy potrzebuje mieć wokół siebie nieco przestrzeni i swojej własnej prywatności.
Jeśli ktoś pragnie, aby z nim spędzać niemal 24 godziny na dobę, to nie moja bajka..
Dlatego może nie rozumiem tych chłopów z wykopa którzy niczym się nie interesują.
Zrozumieć od strony teoretycznej możesz, bo inteligencję wystarczającą po temu posiadasz. Natomiast spojrzeć na pewne sprawy z ich perspektywy to ci się może nie udać, bo od twojej radykalnie odmienna. To już wyższa szkoła jazdy, spojrzeć na świat nie ze swojej perspektywy ale z czyjejś bardzo innej od tej swojej.
Co zresztą widać także na forum , " ja mogę, umiem zrobiłem " często przekłada się wprost na "skoro ja mogłem, umiałem, zrobiłem to znaczy, że ty też i jeśli tego nie czynisz znaczy leń jesteś, nie chcesz, marudzisz, szukasz usprawiedliwień" itpd.
ChuopskiChłop napisał/a:Dlatego może nie rozumiem tych chłopów z wykopa którzy niczym się nie interesują.
Zrozumieć od strony teoretycznej możesz, bo inteligencję wystarczającą po temu posiadasz. Natomiast spojrzeć na pewne sprawy z ich perspektywy to ci się może nie udać, bo od twojej radykalnie odmienna. To już wyższa szkoła jazdy, spojrzeć na świat nie ze swojej perspektywy ale z czyjejś bardzo innej od tej swojej.
Co zresztą widać także na forum , " ja mogę, umiem zrobiłem " często przekłada się wprost na "skoro ja mogłem, umiałem, zrobiłem to znaczy, że ty też i jeśli tego nie czynisz znaczy leń jesteś, nie chcesz, marudzisz, szukasz usprawiedliwień" itpd.
Oj święte słowa, ale ja nie mam o to do nikogo żalu, sam właśnie nie potrafię się często wczuć w czyjś punkt widzenia toteż nie dziwię się że neurotypowi mają problem z autystyczną perspektywą, samą z siebie skomplikowaną, i próbują po prostu dawać takie rady jakie u nich zadziałały.
Tyle że ty, świadom swej pewnej odmienności inaczej do tego podchodzisz. Sam miejscami nie potrafisz to łatwiej ci przyjąć, że ktoś też nie potrafi
Wracając odrobinkę do naszej wcześniejszej rozmówki to napisałeś "jestem zaniedbany". Sam siebie tak postrzegasz czy zauważyłeś, ze tak zwany "świat" tak cię widzi?
Tyle że ty, świadom swej pewnej odmienności inaczej do tego podchodzisz. Sam miejscami nie potrafisz to łatwiej ci przyjąć, że ktoś też nie potrafi
![]()
Wracając odrobinkę do naszej wcześniejszej rozmówki to napisałeś "jestem zaniedbany". Sam siebie tak postrzegasz czy zauważyłeś, ze tak zwany "świat" tak cię widzi?
Pod moim adresem raczej nie padają takie słowa o zaniedbaniu, ale po prostu dużo spędzam czasu na ulicach WWA i widzę, jak teraz wyglądają ludzie. Takich jak ja jest mało i są to najczęściej żonate chłopy po 40, co w innej rzeczywistości randkowej trochę żyli.
Mi mój styl ubioru nawet odpowiada, no ale reszta to tak trochę słabo.
Nie całkiem to miałam na myśli. Chodziło mi o to, czy ty sam jesteś przekonany, że nie dbasz o siebie wystarczająco czy raczej jesteś świadom, że na takiego wyglądasz, nawet jeśli ludzie ci tego nie mówią.
Nie całkiem to miałam na myśli. Chodziło mi o to, czy ty sam jesteś przekonany, że nie dbasz o siebie wystarczająco czy raczej jesteś świadom, że na takiego wyglądasz, nawet jeśli ludzie ci tego nie mówią.
Jestem świadom że tak wyglądam, wiadomka za duża waga plus ten trądzik to sporo na minus, ginekomastia, dobrze że chociaż uzębienie mam kompletne xD Nie idzie z tym i tak nic za bardzo zrobić bo diety nie dam rady, siłka za dużo czasu wymaga a ja robię do 18, operacja na gino to spoooro pieniędzy więc też ni ma co.
Dlatego zacząłem myśleć, że po prostu lepiej byłoby celować w równie mało udane laski, ale nie ma takich za bardzo.
Ok, świadom jesteś, pytanie ile w tym prawdziwego zaniedbania (mógłbym zmienić, ale olewam z przyczyn dowolnych) a ile rzeczy, na które kompletnie wpływu nie masz. Wbrew może pozorom jest różnica.
Dietę odpuszczamy na wejściu. Małe pole manewru. Czyli - nie jesteś zaniedbany tylko masz jak masz.
Uzębienie w porządku czyli - jak da radę to dbasz, nie ma mowy o byciu zaniedbanym.
Siłka wymaga czasu - teoretycznie jest pole manewru, bo oprócz siłki istnieją inne wersje usprawniania ciała metodą ćwiczeń fizycznych. Tu idziesz trochę po linii najsłabszego oporu. Jakiś wybór masz. Ale skoro kariolog u ciebie w robocie znowu - ograniczenia masz na wejściu. Nie że blokada totalna ale ograniczenia i owszem. No i czas - wcale nie taka bagatelna sprawa. Nawet jeśli teoretycznie pływanie by było dla ciebie to jeśli w zasięgu nie masz stosownego basenu... plus brak motywacji, bo "to i tak niewiele zmieni". No ćwiczyć byś musiał tylko "dla siebie", a to sytuacja niepewnej nagrody mocno odsuniętej w czasie, motywację, że "jak dotrwam do 60-ki będę zdrowszy" to sobie można na ścianie powiesić, tak realistycznie. Ale powiedzmy pod zaniedbanie troszkę podpada.
Operacja ...brrr. Ale jeśli rzecz w hormonach to punktowo oraz teoretycznie...piszesz po polsku, w Polsce w grę wchodzi NFZ. Upierdliwe, boli, trzeba czekać, ale robią...a motywacja u ciebie słaba, z przyczyn wyżej wskazanych. Tyle ze mam wątpliwości czy jest to twoje zaniedbanie tak w wersji czystej.
W podsumowaniu ciebie akurat bym nie opisała słowem "zaniedbany". No może troszkę, ale troszkę to jest większość ludzi.
Miejscami karty masz nie najlepsze, ale i z podłą kartą da się coś ugrać ku własnemu zadowoleniu
Chłopski,
Z tego, co mówisz, ten stan Twój wygląda na poważne zaburzenia hormonalne. Na Twoim miejscu załatwiłbym sobie po prostu prywatną wizytę jak najszybciej u endokrynologa.
Na ile ten stan wynika z przyczyn czysto niezależnych od Ciebie a na ile ze zwykłego zaniedbania?
Do poprawienia formy osobiście polecam piesze wycieczki, bieganie i rower.
Szczerze to sporo jednak z przyczyn niezależnych, bo ja sobie wybiórczości pokarmowej sam do głowy nie wbiłem, tak samo dziadowskich hormonów też nie wybierałem xD
Ale to się zobaczy przy badaniach, kardiologa będę chyba musiał prywatnie załatwić bo nfz to każdy wie, i tego endokrynologa też chyba przy okazji załatwię.
bagienni_k
Bieganie przy takim BMI jest co najmniej ryzykowne. Zwłaszcza jeśli wiadomo, że kariolog jest w stałym zestawie lekarzy, no już by trzeba sprawdzić co i jak. Rower - jak wyżej. Piesze wycieczki ok, ale jeśli ktoś lubi i na dodatek jeśli ktoś jest ze spectrum może nie być w stanie - nie że każdy, ale możliwe u konkretnej osoby. Blokada bodźcowa może być nie do ruszenia. Idiotycznie brzmi ale jest jak najbardziej prawdziwe. Bardzo wiele osób ze spectrum fatalnie znosi zmiany i wizyta w nowym miejscu czyli piesza wycieczka w ciekawe miejsce , inaczej niż u neurotypowych, bywa ogromnym problemem skutkującym w wiadomy sposób, gustownym meltdownem. Takiemu komuś zamiast fajnych wycieczek zostaje marsz stałą trasą odtąd-dotąd, a i to bywa ryzykowne, bo nawet stała trasa to nadal bodźce. Bywa, że tak prosta i zwykła rzecz jak spacer jest poza zasięgiem, bo się robi wylewanie dziecka z kąpielą. Albo w wersji light spacer da radę w niektóre dni ale w inne nie czyli o systematyczności nie ma mowy.
Realistycznie jeśli bym miała doradzać to pływanie, jakiś sensowny "wioślarz" w domu, ale wioślarz to koszty i miejsca wymaga ... co ogólnie sensowne, przy osobie indywidualnej zaczyna wymagać sporego kombinowania.
Endokrynologa spróbuj wybrać starannie i pod kątem swoich konkretnych problemów oni mają swoje nieformalne pod-specjalizacje. Ogólnie w tej specjalizacji sporo jest niestety niezbyt godnych zaufania lekarzy, to mam przećwiczone, nie bierz pierwszego z brzegu, jak płacić to za fachowość, nawet jeśli ciut więcej kosztuje.
Zestaw ćwiczeń czy rodzaj aktywności niech zatem dostosuje do swoich możliwości i ograniczeń. Może gdzieś mi umknęła informacja o BMI, więc dla osoby ze znaczną nadwagą lub otyłości spacer wydaje się odpowiedni, przynajmniej że względów czysto fizycznych.
Pływanie też wydaje zbyt śmiałym krokiem na początek, choć może w jakiejś spokojniejszej wersji. Osobiście mam niewielki kontakt z wodą, uważam się za typowego "lądowego szczura"
Z endokrynologami zaś mam całkiem niezle doświadczenie. Nie mogę narzekać na brak odpowiedniego podejścia czy profesjonalizmu a sam się leczę od wielu lat na Hashimoto.
423 2025-04-15 20:21:35 Ostatnio edytowany przez Muqin (2025-04-15 20:22:43)
A wiesz, jakie to dostosowanie w praktyce jest upierdliwe? Czasochłonne? No właśnie. Gratuluję osobistych dobrych doświadczeń z endokrynologiem, ale uwierz - bardziej masz szczęście niż jest to norma.
Pływanie i wszelkie ćwiczenia w wodzie są jak najbardziej opcją pierwszego wyboru przy dużym BMI. Wyjątkowo bezpieczne, bo woda , wiadomo, pamiętamy...ciało zanurzone w cieczy pozornie traci na wadze itd, a opór stawiany przez wodę dodatkowo wymaga wysiłku przy każdym ruchu. Mikro- wysiłku, oczy na wierzch nie wychodzą i serce nie protestuje, stawy się nie uszkadzają a efekt jest. W przeciwieństwie do ciebie ja jestem zwierzę wodne.
424 2025-04-15 20:37:36 Ostatnio edytowany przez ChuopskiChłop (2025-04-15 20:38:16)
Akurat spacery regularnie co tydzień zaliczam jak jest ciepło, Warszawa ma jeszcze pełno miejsc do odkrycia, i łączy się to z moją jedną wielką pasją .
Shini Otóż właśnie o tym mówiłem. Rozmaite podstawy ma to zjawisko, ale skutek ma dokładnie taki, że taka osoba albo potrzebuje, jak twierdzi, kopa na dobry początek, albo (co gorsze) takiego kopania przez cały czas. Tylko kto się znajdzie chętny, żeby kogoś bez przerwy popychać do przodu?
Związek to jednak , poza wsparciem i okazjonalna motywacją, przede wszystkim zdrowy balans. Nie da się być dla kogoś ciągłym kołem napędowym. Taka osoba traci na swojej atrakcyjności, niezależnie czy jest kobietą czy mężczyzną. Jeśli partner, zamiast ubarwiać czyjeś życie, miałby za zadanie właściwie je podtrzymywać, podobnie, jak się utrzymuje ogień, żeby nie zgasł, to mało się takich ratowników znajdzie. Nikt zdrowy na umyśle w to nie wejdzie, gdyż istnieją jeszcze jego/jej własne potrzeby, które chce się realizować, zamiast bezustannie dmuchać w kogoś ta energię, aby tamten choć drgnął odrobinę z miejsca. Sam uciekalbym, gdzie pieprz rośnie przed kimś, kto świadomie chce mnie prowadzić przez życie.
Jeśli do niemal każdej czynności czy działania potrzebna jest zachęta partnera czy jakiekolwiek jego aktywne działanie, to należy to przepracować w pierwszej kolejności. Mi osobiście się w głowie nie mieści, że mógłbym zrezygnować z atrakcyjnych możliwości spędzania czasu, wypoczynku czy aktywności z powodu tego, że mam to przeżywać samemu. Dlaczego? Otóż emocji dostarcza właśnie ów cel nie zaś okoliczności w postaci braku lub obecności kogokolwiek(niekoniecznie partnera). Chce zjeść obiad w knajpie czy iść do kina/muzeum/teatru itp.? Czemu nie, skoro się ciekawie zapowiada. Mam możliwość udać się na egzotyczna wycieczkę czy spędzić samotnie urlop w atrakcyjnym miejscu? I co, nagle cały ten blask gaśnie, bo nie ma z kim się podzielić swoją radością? To stwierdzenie: "nieważne gdzie i co, ważne z kim, być może nabiera znaczenia, kiedy już się kogoś poznać czy raczej zna dłużej. Nie oznacza to jednak, że osoba w związku nie może czy nie chce sama z siebie sobie czas zorganizować i spędzić go samotnie, przynajmniej raz na jakiś czas...Każdy potrzebuje mieć wokół siebie nieco przestrzeni i swojej własnej prywatności.
Jeśli ktoś pragnie, aby z nim spędzać niemal 24 godziny na dobę, to nie moja bajka..
Czemu od razu wszyscy zakładają, że jeśli ktoś musi zostać kopnięty raz by się ruszyć z miejsca to potem już cały czas będzie tego potrzebował? Ja widzę to tak, że raz jedna strona kopie drugą, innym razem na odwrót i tak się nawzajem kopią. Brzmi to patologicznie, zwłaszcza dla osoby patrzącej z boku ale chyba wiadomo o co chodzi. Totalnie nie mogę zrozumieć dlaczego coraz więcej ludzi mówi, że żeby wejść w związek najpierw samemu trzeba być kompletnym i pełnym. Jeśli tak to skąd się wzięła druga "połówka"? Jeśli jestem całkowicie samowystarczalny i nie mam żadnych pustych miejsc do wypełnienia to po co mi druga osoba? Czy nie chodzi właśnie o to by uzupełniać nawzajem swoje braki?
Ja też mogę robić to wszystko co wymieniłeś samemu, zawsze to robiłem ale nigdy nie potrafiłem w pełni się tym cieszyć. No prawie wszystko bo egzotyczna wycieczka póki co jest poza zasięgiem moich możliwości psychicznych. To jest to co pisałem o eventach. Chodzę na nie sam bo nie mam innego wyboru i będąc w takim miejscu sam mam czysto zadaniowe myślenie. Zrobić to co sobie zaplanowałem przed pójściem i tyle, misja wykonana. Coś takiego jest po prostu nudne jeśli nie ma z kim o tym chociaż porozmawiać. Przykładowo te targi trwają dwa dni, w samej kolejce do kasy czasami się stoi po 2h, a ja zrealizuję plan szybciej i potem nie będę miał co robić. Tylko z takiego powodu nie opłacałoby mi się nawet wychodzić z domu ale robię to bo oprócz planu mogę jeszcze pogadać z tą koleżanką, a może nawet poznam kogoś jeszcze. Bez niej i tych innych potencjalnych osób wyszedłbym po godzinie i resztę dnia spędził przed komputerem, a tak mogę przesiedzieć na takim wydarzeniu cały dzień.
Totalnie nie mogę zrozumieć dlaczego coraz więcej ludzi mówi, że żeby wejść w związek najpierw samemu trzeba być kompletnym i pełnym. Jeśli tak to skąd się wzięła druga "połówka"? Jeśli jestem całkowicie samowystarczalny i nie mam żadnych pustych miejsc do wypełnienia to po co mi druga osoba? Czy nie chodzi właśnie o to by uzupełniać nawzajem swoje braki?
Tak ogólnie to związek zaspokaja potrzebę miłości, bardzo bliskiej relacji i więzi.
427 2025-04-16 14:56:53 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2025-04-16 14:58:12)
Muquin, być może masz rację, ale nie wyobrażam sobie porywać się na głęboką wodę ( dosłownie i w przenośni) przy znacznej nadwadze czy otyłości. Może na początek gdzieś płycej, aby się rozruszać, może pod okiem trenera lub fizjoterapeuty. Nie kojarzę dokładnie takich zajęć więc nie wiem. Jak wspomniałem, wolę stały ląd, więc różne basenowe sprawy są mi obce. Prędzej pójdę na cały dzień w góry niż na godzinę na basen.
Shini, to wzajemne kopanie to raczej jest właśnie owo wsparcie i pomoc, jakie się udziela drugiej osobie w potrzebujących sytuacjach. Generalnie jednak lepiej, kiedy większość swoich spraw ogarniamy sami, na tyle, na ile możemy. Mówiąc najkrócej, jak się da, związek powinien być uzupełnieniem życia a nie jego podstawą. Rola partnera nie jest pchanie Cię przez życie. Dlatego wiele aktywności czy zajęć w życiu, jakie mamy okazję wykonywać cieszą nas niezależnie od tego, z kim mamy okazję je dzielić. Może to też zależeć czego dotyczy owa aktywność. Osobiście nie wyobrażam sobie z czegoś zrezygnować z powodu braku osoby towarzyszącej. Tak właśnie chodziłem też na wiele imprez, w tym wesel, gdzie kompletnie mi nie przeszkadzało to, że jestem sam.
Odnośnie radości z wykonywanych samemu działań: pracuję w branży związanej z przyrodą. Od dziecka świat natury mnie fascynował, udało mi się zdobyć wykształcenie w tym kierunku. Przebywanie z dala od cywilizacji to dla mnie często " zwyczajny" dzień pracy, przyjemność a jednocześnie niesamowity relaks. W momentach kryzysowych wręcz lekarstwo. Odgłosy natury mnie uspokajają i odprężają. Zapominam wtedy o wszystkim a to, czy ktoś jest obok mnie, jest mi już całkiem obojętne. Nie wpływa to na jakość przeżywanych wrażeń, czasami nawet lepiej, jak się idzie samemu: istnieje większa szansa, że coś ciekawego zobaczysz.
Lubię aktywny wypoczynek a wycieczki krajoznawcze o charakterze przyrodniczym są jedną z tych rzeczy, przy których nie musi już istnieć nic innego, abym czuł się spełniony.
Podobnie bywa z wyjściem np do muzeum, teatru lub nawet dobrej knajpy, czy jakiegokolwiek wydarzenia, gdzie czerpię się garściami z jego treści i przekazu, nie zaś z towarzystwa, w którym przebywam.
Muquin, być może masz rację, ale nie wyobrażam sobie porywać się na głęboką wodę ( dosłownie i w przenośni) przy znacznej nadwadze czy otyłości.
Szczurze lądowy, BMI nie czyni, albo ktoś pływać umie albo nie. Jeśli nie umie faktycznie niech nie porywa się na głęboką wodę. Tylko i aż tyle.
Mówiąc najkrócej, jak się da, związek powinien być uzupełnieniem życia a nie jego podstawą.
No i to jest bardzo, bardzo nowe w historii świata ...przez stulecia życie osobiste ludzi dorosłych skupiało się na związku jako fundamencie dobrego funkcjonowania. Obecnie - związek i ten drugi człowiek stają się dodatkiem, uzupełnieniem, patrner/ka to obecnie niejako programowo element wymienny, nie filar żaden, i to element, bez którego można się obyć.
No i to jest bardzo, bardzo nowe w historii świata ...przez stulecia życie osobiste ludzi dorosłych skupiało się na związku jako fundamencie dobrego funkcjonowania. Obecnie - związek i ten drugi człowiek stają się dodatkiem, uzupełnieniem, patrner/ka to obecnie niejako programowo element wymienny, nie filar żaden, i to element, bez którego można się obyć.
Przyczyna jest jedna; Przez stulecia kobiety były zależne od mężczyzn, musialy godzić się na wiele, aby zapewnić utrzymanie sobie i swoim dzieciom. Przemoc wobec kobiet i dzieci ze strony mężczyzn była codziennością i nie dziwiła nikogo.
Czasy się zmieniły i dziś kobieta ma teoretycznie równe prawa z męzczyznami , może decydować, czy chce związku kiedy ten jest nieudany, czy nie. Z głodu nie padnie, ani nie zagłodzi dzieci gdy odejdzie od mężczyzny i zacznie żyć na własny rachunek. Ma możliwości, może się kształcić, pracować, zarabiać i wychowywać dzieci, a nawet szukać dla siebie związku z kimś, kto będzie jej odpowiadal pod innymi względami, a nie tylko dlatego że w zamian dostanie miejsce do spania i miskę zupy.
To się bardzo nie podoba pewnej grupie męskiego świata i to jest jasne jak słońce.
Tak, w jednym masz rację. Partner stał się elementem wymiennym i przestał byc filarem bez którego NIE MOŻNA się obyć.
Mężczyzni raczej na tym nie stracili, bo od zawsze ten filar w postaci kobiety był dla nich elementem dość szybko wymiennym, to kobieta nadała inny ton relacji damsko- męskiej w ostatnim... chyba stuleciu.
Wszystko idzie w tym kierunku, aby związki naprawdę wartościowe trwały latami, a te nieudane odchodzily w zapomnienie.
Dziś naprawdę fajni ludzie dobierają się w pary, a jeśli z kimś jest coś nie tak pozostaje sam, mimo że ze skóry wyłazi aby ten stan zmienić.
Prawo doboru naturalnego w pełnym rozkwicie.
431 2025-04-17 18:05:58 Ostatnio edytowany przez gman98v2 (2025-04-17 18:06:11)
Wczoraj kolejna próba zaproszenia mnie do tej nieszczęsnej pizzerii była... Dziwię się, że nie może do tej pory znaleźć beta-providenta, by pokochał i wychował spermę Chada.
Zastanawiam się, czy nie dla zabawy/eksperymentu ją nie wystawić, "zgodzić się" na wyjście do tej pizzerii.
Nie ma tak, że jakieś skomplikowane zjawisko społeczne ma jedna przyczynę
Patriarchat przez stulecia był systemem najwyraźniej najbardziej wydolnym. Z bardzo wielu powodów. W którymś momencie mu się ta wydolność zaczęła kończyć i tego doświadczamy. Jakby tak spojrzeć na dzieje ludzkości to patriarchat miał swój czas, ale wcale nie jest powiedziane, że najdłuższy. Tyle że w czasy bardzo zamierzchłe wglądu za bardzo nie mamy i proporcje się trochę mieszają. 200 tysięcy lat... no nijakich dowodów na to, że od tego czasu ten patriarchat opresyjny dla kobiet był w użyciu powszechnym w sposób ciągły. Rządy patriarchatu to ułamek naszych dziejów.
Wspominając o roli związku w życiu człowieka, miałem oczywiście na myśli obie strony, zarówno męską, jak i damską. Fakt jest taki, że jednak w przypadku kobiet zmiana okazała się najbardziej znacząca. Chodziło o to po prostu, że normalni, wartościowi ludzie nie potrzebują drugiej osoby i związku do własnych korzyści czy niejako podtrzymywania życia. Raczej stanowią jeden z wielu jego elementów, które się przenikają, wpływając na szczęście danego człowieka.
Wspominając o roli związku w życiu człowieka, miałem oczywiście na myśli obie strony, zarówno męską, jak i damską. Fakt jest taki, że jednak w przypadku kobiet zmiana okazała się najbardziej znacząca. Chodziło o to po prostu, że normalni, wartościowi ludzie nie potrzebują drugiej osoby i związku do własnych korzyści czy niejako podtrzymywania życia. Raczej stanowią jeden z wielu jego elementów, które się przenikają, wpływając na szczęście danego człowieka.
Ja wogole nie potrzebuje związku do szczęścia
Nie wiem czy to dobry temat
ja bym chciał nawet jakąś panią do związku tak że by spędzać ze sobą czas do rozmów do przytulenia się czasem ale kobiety mają swoje wymagania jak każdy zresztą ja też to znaczy nie jakąś piękność zwykłą dziewczyną taką zwyczajną jak ich wiele tyle że ma być sympatyczną wesołą lubiących ludzi i zwierzęta ale jak to mieć taką zwyczajną dziewczynę jak się ma gorszą gębę od szreka ubieram się spoko wydaję mi się czysto tyle że mam brzuch taki lekki prubuje coś z tym zrobić ćwiczę mam nadzieje że to da jakieś efekty ale wątpię że by to coś dało
Czemu od razu wszyscy zakładają, że jeśli ktoś musi zostać kopnięty raz by się ruszyć z miejsca to potem już cały czas będzie tego potrzebował? Ja widzę to tak, że raz jedna strona kopie drugą, innym razem na odwrót i tak się nawzajem kopią. Brzmi to patologicznie, zwłaszcza dla osoby patrzącej z boku ale chyba wiadomo o co chodzi. Totalnie nie mogę zrozumieć dlaczego coraz więcej ludzi mówi, że żeby wejść w związek najpierw samemu trzeba być kompletnym i pełnym. Jeśli tak to skąd się wzięła druga "połówka"? Jeśli jestem całkowicie samowystarczalny i nie mam żadnych pustych miejsc do wypełnienia to po co mi druga osoba? Czy nie chodzi właśnie o to by uzupełniać nawzajem swoje braki?
Bo tak zazwyczaj jest. Osobom, które nie mają wielkiego doświadczenia w związkach albo mają, ale niespecjalnie analizowały, co się w nich działo, może wydawać się, że ta magiczna druga połówka popchnie ich do działania raz i potem już się będzie kręcić. Nie będzie, bo takie skłonności do popadania w marazm nie znikną ot tak. Zniknie problem braku partnera/partnerki, to pojawi się coś innego, co przygniecie. Bycie w związku nie stanowi bariery przed światem. A taka bierność może być np. rodzajem mechanizmu obronnego, więc przecież samo bycie w związku nie sprawi, że znikną sytuacje, w których może się ona odpalić.
Imho te osoby, które uważają, że związek w przeszłości tak na nie działał, albo nie wyszły poza pierwszy etap bycia na silnym haju, albo tego wiecznego bycia kopanym nie zauważyły i uznały, że one tak same z siebie. I to nie jest chyba rzadkie, bo ktoś już o podobnej ślepocie na działania partnera pisał w kontekście przyjmowania gestów opiekuńczych.
Ja też mogę robić to wszystko co wymieniłeś samemu, zawsze to robiłem ale nigdy nie potrafiłem w pełni się tym cieszyć. No prawie wszystko bo egzotyczna wycieczka póki co jest poza zasięgiem moich możliwości psychicznych. To jest to co pisałem o eventach. Chodzę na nie sam bo nie mam innego wyboru i będąc w takim miejscu sam mam czysto zadaniowe myślenie. Zrobić to co sobie zaplanowałem przed pójściem i tyle, misja wykonana. Coś takiego jest po prostu nudne jeśli nie ma z kim o tym chociaż porozmawiać. Przykładowo te targi trwają dwa dni, w samej kolejce do kasy czasami się stoi po 2h, a ja zrealizuję plan szybciej i potem nie będę miał co robić. Tylko z takiego powodu nie opłacałoby mi się nawet wychodzić z domu ale robię to bo oprócz planu mogę jeszcze pogadać z tą koleżanką, a może nawet poznam kogoś jeszcze. Bez niej i tych innych potencjalnych osób wyszedłbym po godzinie i resztę dnia spędził przed komputerem, a tak mogę przesiedzieć na takim wydarzeniu cały dzień.
Wg mnie są rzeczy, głównie te w dużej mierze powiązane z interakcjami towarzyskimi, które lepiej robić z kimś, i te, które równie dobrze można robić samemu. Problem pojawia się, gdy jakiegoś działania, na którym nam zależy, nie podejmiemy ze względu na brak towarzystwa. No, np. mogę wyskoczyć ze znajomymi na drinka, ale sama nie pójdę, bo to nie na drinku mi zależy. Gdyby jednak zależało mi na spróbowaniu czegoś tam, to poszłabym sama i tyle. Dlatego fajnie, że na eventy chodzisz, nawet jeśli wtedy spędzisz tam mniej czasu - jeśli nie ma innej opcji, to lepiej tak niż wcale, nie ma sensu się ograniczać.
Muquin, być może masz rację, ale nie wyobrażam sobie porywać się na głęboką wodę ( dosłownie i w przenośni) przy znacznej nadwadze czy otyłości.
Ech, to już wiem, skąd się u mnie na lekcjach biorą osoby, które wręcz przepraszają, że nie spełniają jakichś idealnych standardów (waga, wiek, sprawność). No przecież jak ktoś przytył, to powinien się zakopać pod kołdrą, ewentualnie ograniczyć się do pluskania w brodziku czy tuptania wokół bloku, "prawdziwe sporty" nie dla niego! <zdegustowana>
SaraS Tak, jak gdzieś wyżej napisałem: nie przepadam za wodą, pływaniem czy wszelkimi innymi aktywnościami z nią związanymi, poza myciem i ochładzaniem się Wyobraziłem sobie pewien scenariusz, nie mając pojęcia, jak naprawdę wyglądają takie przypadki. Jeśli zatem jakiekolwiek ćwiczenia, dyscypliny czy zabiegi są wskazane dla osób z nadwagą lub otyłością, to jak najbardziej niech się okażą skuteczne.
Jak chodzi o aktywności, które można realizować, to w zasadzie większość typowych, jakie znamy da się wykonywać samemu. Mi natomiast bardziej chodziło dokładnie o skupienie się na chęci spróbowaniu właśnie "czegoś tam", co wydaje się dla nas ciekawe i atrakcyjne, TEMATYCZNIE związane z naszymi zainteresowaniami. Mam ochotę koniecznie zobaczyć dany film czy spektakl, na który długo czekałem. Czy w takim razie koniecznie muszę sobie znaleźć towarzystwo do tego wyjścia? To samo dotyczy właściwie wszystkiego: eventów, zjazdów, wystaw czy nawet wyjścia do restauracji.
Shini, może lęk czy niechęć do samodzielnych wyjść wynika też z uczucia niepewności lub wycofania przed przebywaniem wśród(większego grona) obcych ludzi?
Ech, to już wiem, skąd się u mnie na lekcjach biorą osoby, które wręcz przepraszają, że nie spełniają jakichś idealnych standardów (waga, wiek, sprawność). No przecież jak ktoś przytył, to powinien się zakopać pod kołdrą, ewentualnie ograniczyć się do pluskania w brodziku czy tuptania wokół bloku, "prawdziwe sporty" nie dla niego! <zdegustowana>
Na jakich lekcjach? Czym sie zajmujesz?
439 2025-04-28 09:23:25 Ostatnio edytowany przez Shinigami (2025-04-28 09:26:49)
Bo tak zazwyczaj jest. Osobom, które nie mają wielkiego doświadczenia w związkach albo mają, ale niespecjalnie analizowały, co się w nich działo, może wydawać się, że ta magiczna druga połówka popchnie ich do działania raz i potem już się będzie kręcić. Nie będzie, bo takie skłonności do popadania w marazm nie znikną ot tak. Zniknie problem braku partnera/partnerki, to pojawi się coś innego, co przygniecie. Bycie w związku nie stanowi bariery przed światem. A taka bierność może być np. rodzajem mechanizmu obronnego, więc przecież samo bycie w związku nie sprawi, że znikną sytuacje, w których może się ona odpalić.
Imho te osoby, które uważają, że związek w przeszłości tak na nie działał, albo nie wyszły poza pierwszy etap bycia na silnym haju, albo tego wiecznego bycia kopanym nie zauważyły i uznały, że one tak same z siebie. I to nie jest chyba rzadkie, bo ktoś już o podobnej ślepocie na działania partnera pisał w kontekście przyjmowania gestów opiekuńczych.
To pewnie efekt tego braku doświadczenia ale mi to się wydaje dziwne. Myśląc logicznie i bazując na własnych obserwacjach zawsze myślałem, że jak ktoś wchodzi w związek to właśnie wtedy ogarnia swoje życie. Czemu właśnie wtedy? Bo zdobył chyba najlepszą do tego motywację. Niemal od zawsze moje obserwacje niezbyt się pokrywały z tym co ludzie mówili bo po prostu wielokrotnie widziałem jak kto totalnie nieogarnięty pod wpływem partnera/partnerki stawał się zupełnie innym człowiekiem. Niektórzy w rok zmieniali się nie do poznania. Faktycznie pojawiały im się nowe problemy ale też łatwiej i szybciej sobie z nimi radzili. Nie wiem czy u nich działały mechanizmy obronne ale to zawsze mi się wydawało aż zbyt szybkie. To trochę jak z uzależnieniem od papierosów, kiedyś słyszałem jak jedna kobieta mówiła, że paliła paczkę dziennie, a kiedy zaszła w ciążę to rzuciła od razu z dnia na dzień. Jak ktoś jest faktycznie uzależniony to nie ma szans by wyszedł z tego w jeden dzień. Tak samo jest z mechanizmami obronnymi czy przekonaniami.
Chyba, że faktycznie było jak piszesz i te osoby same nawet nie zauważyły, że były stale popychane. Patrząc z boku możliwe, że ja też tego nie widziałem w taki sposób.
Shini, może lęk czy niechęć do samodzielnych wyjść wynika też z uczucia niepewności lub wycofania przed przebywaniem wśród(większego grona) obcych ludzi?
Wydaję mi się, że to jest przede wszystkim lęk przed byciem ocenionym. Że ucząc się podstawowych rzeczy w moim wieku wszyscy wokół będą na mnie patrzeć i oceniać. Sam się trochę dziwię ale przebywanie wśród dużego grona obcych ludzi mi nie przeszkadza. Jedynie męczy ale chyba każdy introwertyk tak ma. W tłumie czuję się mniej obserwowany i oceniany niż w innych sytuacjach.