Nowe_otwarcie napisał/a:Jedna i druga sytuacja potrafi rodzić skrajności: kobieta bez możliwości utrzymania się siedzi do śmierci w pułapce, a z drugiej strony kobieta w pełni niezależna zbyt pochopnie (bo może) podejmuje decyzję o rozstaniu, której z czasem żałuje (to ostatnie oczywiście działa w obie strony). Ten drugi przypadek ma w sumie coś wspólnego z wydawaniem forsy, która lekko przyszła: jak kasa przychodzi ciężej i trzeba każdą stówę kilka razy w rękach obejrzeć przed wydaniem, to na ogół dokonuje się bardziej przemyślanych i mądrzejszych zakupów.
Aczkolwiek było nie sto i nie tysiąc przypadków, w których kobieta odeszła nie mając za bardzo gdzie się podziać i też się jakoś ogarnęła (i można postawić dolary przeciwko orzechom że ich decyzje były w lwiej części bardziej przemyślane niż tych - jak je określasz - dobrze lub bardzo dobrze ustawionych kobiet).
Interesujące porównanie. Z góry przepraszam, jak namieszam w poście, ale dużo rzeczy do głowy mi przyszło.
Zatem: w takim stereotypowym ujęciu się zgadzam, bo w teorii ci zarabiający więcej mają możliwość na robienie tych mniej mądrych
posunięć, czy to w związku czy w finansach. Problem jednak w tym, że te posunięcia oceniamy automatycznie z własnej perspektywy; z perspektywy własnych finansów i zarządzania nimi, z perspektywy własnych wymagań związkowych. I dlatego - przynajmniej częściowo - bez zastrzeżeń podchodzimy do wydatków osób mniej zamożnych czy uciekających z pato-związków. Bez zastrzeżeń i trochę... bezmyślnie.
I to działa też w drugą stronę: wydatki, które uznamy za głupotę, dla kogoś zarabiającego więcej mogą być strzałem w dziesiątkę i czymś, bez czego nie wyobrażają sobie życia.
Na przykładach: znam osobę, która w dużej części utrzymuje się ze zrzutek na czynsz itp. Jednocześnie wyraża niezadowolenie, że ktoś mógłby się czepiać, że raz na miesiąc wyjdzie na kawę na mieście, bo to dla higieny psychicznej i każdy czasem potrzebuje przyjemności. Żyje oszczędnie, jasne, ale czasem wjeżdża czekolada, jakieś ciastka itd. Czy ktoś z automatu oburzy się na podróby delicji czy pieczenie kruchych ciastek? Albo - ile znamy osób biedniejszych, które nie wydadzą nawet złotówki na coś niepotrzebnego? No ale przecież ludzi nie razi upieczone ciasto, bo większość sobie na tego typu przyjemności pozwala. Z drugiej strony, jak komuś zarobki pozwalają, to jego przyjemnością będą buty za grube tysiące albo wizyta w restauracji zakończona czterocyfrowym rachunkiem. Czy to było super przemyślane? Może i nie, ale w ten sam sposób co ta nieszczęsna czekolada. Tyle że to drugie bardziej zwraca uwagę, bo jest bardziej oderwane od średniej.
I podobnie będzie ze związkami. Jak ktoś bez zaplecza finansowego nawiewa z relacji, to jest to najczęściej spowodowane już takim dramatem, że nikomu nie przychodzi do głowy z tym dyskutować, natomiast przy dobrej sytuacji materialnej taką decyzję podjąć łatwiej, bo nie ma niezależnych od relacji czynników hamujących. I wtedy znowu każdy mierzy swoją miarą. Zostawiła go, bo X? No bez przesady, przecież można było... I tu, wydaje mi się, kolejna analogia do pieniędzy: im ktoś ma lepszy związek (w znaczeniu: żadnych zastrzeżeń, wszystkie oczekiwania spełnione), tym prędzej zrozumie rozstanie z niby błahych powodów, bo wie, jak dobrze relacja może wyglądać i czego by w niej nie chciał. A im więcej zastrzeżeń do relacji własnej (albo i przy jej braku, jeśli dla kogoś bycie w związku jest bardzo ważne), tym łatwiej czyjąś decyzję uznać za błąd - bo w końcu my mamy tak i tak, a dajemy radę, bo ja bym zniósł/zniosła coś takiego, żeby w związku być itd. Znowu ocena dyktowana własną sytuacją, podczas gdy oceniana osoba sytuację ma inną, swoją.
Ach, ale z jednym się zgodzę. Tak skrajnie rozrzutni aż do bankructwa/samotności najczęściej są, w moim otoczeniu przynajmniej, ludzie, którym rzeczywiście "łatwo przyszło, łatwo poszło", ale w trochę innej wersji: pieniądze były rodziców i "młody dorosły" nagle nie umie dostosować się do własnej sytuacji finansowej/przebrzmiałe królowe balu, które przyzwyczaiły się, że w liceum zawsze ktoś za nimi latał (więc mogły co 5 min mieć innego), a nie zorientowały się, że w dorosłości do zbudowania związku trzeba nieco więcej, podczas gdy same do zaoferowania mają coraz mniej.