Nowe_otwarcie napisał/a:Roxann napisał/a:Ja przykładowo bym się "bała" wejść w rolę takiej ryby i nie dlatego, że moje poświęcenie zostałoby wykorzystane ale dlatego, że nie chciałabym ponosić odpowiedzialności za "szczęście" drugiej, dorosłej osoby. Dla mnie obietnica, że wystarczy, że będę kochającą kobietą, to facet się odbije i znajdzie sens życia i siły do działania by być coraz lepszą wersją siebie, nie jest zachęcająca, wręcz przeciwnie.
Bo boisz się że będziesz się musiała bardziej starać by go utrzymać przy sobie? 
Przecież to dla Ciebie sama korzyść: radosny facet, który odżył, chce być z Tobą, rozwija się, żyje... Dostajesz w rezultacie więcej niż wzięłaś na starcie, gdzie tu coś niezachęcającego?
Nie, nie o to chodzi, że musiałabym się bardziej starać, na pewno nie w tym sensie. Chodzi o to, że ciężko przewidzieć, jak taki facet się zachowa, jaki będzie kiedy dostanie już tą rybę, ile czasu i energii trzeba będzie mu poświęcić ile dać tej "miłości" i wsparcia by stanął na nogi i zaczął żyć, być takim jakim chce dzięki takiej kobiecie. To uzależnianie szczęścia od drugiej osoby to też spora wygoda i zrzucenie z siebie odpowiedzialności. Zmiana to cały proces i sama obecność drugiej osoby nie sprawi, że nagle staniesz się innym człowiekiem. Może i będziesz miał więcej motywacji, energii itd., ale ta osoba też przecież może mieć gorszy dzień, mieć swoje problemy itd.
Przykładowo poznając takiego faceta, zaczęłabym go ciągnąć za rękę, motywować, wspierać, dbać... ale kiedy to by było wystarczające by nie czuć się wykorzystywaną? Co gdybym powiedzmy załatwiła facetowi dobrze płatną, wzięła do swego domu, zorganizowała fajnie wspólny czas, dała ciepło itd., gdyby np. okazało, że ta praca mu nie odpowiada, że jednak zamiast gdzieś wyjechać, woli siedzieć w domu, że jednak tego wsparcia i wyrozumiałości ma za mało. Inna sprawa, że tak jak uzależnianie szczęścia od drugiej osoby, tak i całkowite skupienie na tej drugiej, nie jest dobre, wręcz toksyczne. Ja po prostu nie chciałabym mieć w domu dorosłego faceta, z którym trzeba się obchodzić jak z jajkiem, który nie potrafi sam funkcjonować, a przynajmniej tak twierdzi, i się uczepia na mnie. Osobiście uważam, że sama "miłość", to zbyt mało by taki facet się zmienił, a jest to tylko wygodna wymówka, dlaczego nic w tym kierunku nie robi - od początku jest zwalana wina na innych, a nie szukanie jej w sobie. Czyli co, jak np. miło tej miłości, za pół roku, rok, dwa, dalej nie znajdzie satysfakcjonującej pracy albo coś pójdzie nie tak, to kto będzie winny? Oczywiście kobieta. Poza tym już samo podejście, że facet chce czy zapowiada zmianę ale pod takim i takim warunkiem, jest niezwykle ryzykowane. Jak kogoś poznajemy, to takim jaki jest tu i teraz a nie obietnicami, jaki będzie, jak dostanie naszą miłość.
I podobnie jak Ela uważam, że trudno mu będzie stworzyć trwały związek, bo potrzebna jest zmiana myślenia, która nie nastąpi z dnia na dzień, a takich kobiet, które zechcą się "poświęcić" w imię wyższych ideałów może i jest sporo ale w większości będą to osoby w podobnej sytuacji, po przejściach, szukających sensu życia i nowego źródła energii do działania w postaci kochającej 2 połowki.
Edit: Weźmy odwróćmy sytuację, jest pewna kobieta z kompleksami, narzekająca na swój los, brakiem chęci i siły do zmian, która twierdzi, że przyczyną stanu rzeczy jest brak drugiej połówki i gdyby tylko znalazła faceta, który by ją pokochał, to nie tylko zadbałaby o swój wygląd ale i rozwój, poszukała lepszej pracy itd. i byłaby dla niego najlepszą partnerką pod słońcem. Czy takie podejście czy też obietnica jest zachęcająca i wiarygodna? Już widzę ilu chętnych by się znalazło by taką dziewczynę wybawić z marazmu i z entuzjazmem czekać na efekty swojej "miłości, jak przy nich rozkwitnie.