Owszem nie podoba mi się i nie musi mi się podobać. Tak samo ja jemu. Koledzy nie muszą się podobać koleżankom i na odwrót. Nie jestem do niego w żaden sposób przywiązana, żebym miała rozpaczac jeśli urwałby znajomość. On pewnie także. Mamy o czym pogadać, wspólne tematy się pojawiają i to wystarczy do koleżenstwa.
Mam mu powiedzieć, że mi się nie podoba? Ale po co? Po raz kolejny napiszę, że do niczego się nie zobowiązywalam, on także. Dla mnie kolezenstwo i przyjaźń to co innego - za przyjacielem czy przyjaciółką bym się smucila, za kolegą czy koleżanką już niekoniecznie bo nie są mi tak bliscy, ale to Ty ciągle używasz określenia 'zapchajdziura', nie ja. A gdyby się okazało że to ja dla niego taką jestem? Albo że faktycznie chce mnie zaciągnąć do łóżka? Bilabys brawo czy jak?
326 2021-06-23 14:18:33 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-23 14:20:18)
327 2021-06-23 14:54:10 Ostatnio edytowany przez Beyondblackie (2021-06-23 16:55:57)
Jezuuuu...
Ja po prostu NIE ROZUMIEM spotykania sie z kimś, kto nie jest dla mnie przynajmniej interesujący. Zwyczajnie szkoda by mi bylo czasu na spędzanie go z jakimś randomem. Po co mialabym spędzać czas z byle kim?
Ludzie, z którymi się koleguję sa dla mnie osobiście ciekawi w jakiś sposób, cenie ich za coś, szanuje jako osoby. Nie wychodzilabym nigdzie z nimi gdyby tak nie bylo. Ty zaś wydajesz sie używać ludzi jak jakieś zapchajdziury, których osobowość jest dla Ciebie kompletnie nieistotna, byle tylko dalo się z nimi pogadać o pierdołach i ulżyć sobie w poczuciu nudy.
Przerażające.
Ludzie, z którymi się koleguję sa dla mnie osobiście ciekawi w jakiś sposób, cenie ich za coś, szanuje jako osoby. Nie wychodzilabym nigdzie z nimi gdyby tak nie bylo. Ty zaś wydajesz sie używać ludzi jak jakieś zapchajdziury, których osobowość jest dla Ciebie kompletnie nieistotna, byle tylko dalo się z nimi pogadać o pierdołach i ulżyć sobie w poczuciu nudy.
Czytając co na końcu napisała Autorka, odnoszę wrażenie, że niemal na siłę forsujesz swoje jedynie słuszne widzenie tematu, co w tym przypadku jest zupełnie niepotrzebne. Osobiście mam tak samo, to znaczy szkoda mi czasu na mało wartościowe znajomości, w zamian o niebo bardziej wolę być sama ze sobą, ale... jeśli układ między CCCatch i jej kolegą jest jasny, oboje w swoim towarzystwie czują się wystarczająco dla nich komfortowo (widocznie tak jest, skoro od siebie nie uciekają), mają o czym ze sobą rozmawiać, a przede wszystkim lepiej im w życiu ze sobą niż bez siebie, to w czym problem, jeśli nikogo w ten sposób nie krzywdzą?
Przecież nie wszyscy muszą mieć tak samo i tak jak jedni potrzebują wartościowych, głębszych znajomości i takich samych rozmów lub przynajmniej robić z innymi coś ciekawego, budującego, wyjątkowego, tak inni po prostu chcą mieć wokół siebie ludzi, bez których jest im tak po ludzku źle, nawet jeśli tylko ze sobą rozmawiają i to rozmawiają o pierdołach. Na tym między innymi polega różnica pomiędzy introwertykami a ekstrawertykami, że pierwsi czerpią energię od wewnątrz, drudzy z zewnątrz, czyli z towarzystwa innych osób. Zapewne też właśnie dlatego zadowalają ich również takie relacje, które dla introwertyka będą mało atrakcyjne, żeby nie napisać nudne. Ekstrawertyk zwyczajnie potrzebuje, aby coś się wokół niego działo.
No chyba, że CCCatch wcale nie jest ekstrawertyczką, niestety ku jej nieszczęściu bardzo ograniczoną w swoich możliwościach towarzyskich, wtedy będę musiała przyznać, że i ja nie rozumiem .
Osobiście to nie ma co drążyć, jeśli widują się tylko po to, żeby sobie pogadać to ok Jak tylko intencje są czyste i szczere..
Sam raczej nie przepadam za spotykaniem się z ludźmi wyłącznie(czy przede wszystkim) dla takiego zwykłego pitu-pitu, jak to nazywam. Miewam tak, ale raczej z kilkom osobami, których znam bardzo dobrze. Jeśli poznaje się nowych ludzi, to zazwyczja istnieje naturalna potrzeba dowiedzenia się o nich czegoś a to już może(ale nie musi oczywiście) rodzić jakiejś tam więzi, niekoniecznie partnerskiej, ale chociaż przyjacielskiej.
Może właśnie tak dużo osób traktuje owe pitu-pitu, jako istotę wzajemnych relacji czy kontaktów, okraszonych śmiechem, dwuznacznymi wypowiedziami, żartobliwymi docinkami itp.. Ja osobiście mam baaardzo ograniczoną potrzebę przeżywania tego typu rzeczy, i wolę np zwyczjanie i w miare poważnie pogadac na jakiekolwiek tematy. Nie uważam się przy tym za gbura, ale raczej nie w smak mi kilkugodzinne posiedzenia czy tańce i hulanki, gdzie właściwie poza śmiechem i wygłupami nic się nie dzieje.
Może inni miewają zupełnie inaczej..
330 2021-06-24 10:52:38 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2021-06-24 11:03:27)
Bagiennik, dla mnie rozmowy są podstawą relacji. Im bliższa relacja, tym szczersze i bardziej osobiste są to rozmowy.
Pitu-pitu mi się czasem zdarza, ale rzadko. Na ogół zawsze znajdzie się jakiś konkretny temat, trzeba tylko chcieć. Mało jest ludzi na tyle pustych, by nic nie mieli do powiedzenia.
Jakie rozmowy uważasz za pitu-pitu?
Olinko, zdaję sobie sprawę, że są różni ludzie i nie każdy ma tak jak ja, że przedłużony kontakt z innymi osobami, kiedy nie wiąże się z jakimś konkretnym celem (dyskusja na interesujące nas tematy, sport, gry), jest dla nich męczący. Wręcz przeciwnie, są ludzie, którzy uwielbiają towarzystwo dla samego towarzystwa. Takie osoby są zwykle bardzo przyjacielskie, otwarte, gadadliwe, optymistyczne, asertywne i bezpośrednie. Widzisz problem?
Z każdego wątku CCCatch taka osoba się nie wyłania. Zamiast tego widzimy kogoś nieufnego, nadwrażliwego na wlasnym punkcie, pesymistycznego, obsesyjnego, neurotycznego i o roszczeniowym nastawieniu. Wątpliwym jest więc dla mnie, że taka kobieta spotyka się z tym danym gostkiem, bo chce rozsiewać pozytywne viby. Ona musi z tego czerpać jakieś inne benefity, które są odpowiedzią na jej niskie poczucie wartości i brak poczucia celowosci w życiu. Problem w tym, że to tak nie działa. Nie da się tych mankamentów "naprawić" drugą osobą.
Dopóki Autorka nie zaprzestanie używać innych ludzi w celu zapełniania wlasnych dziur, doputy nic się nie zmieni.
332 2021-06-24 12:13:32 Ostatnio edytowany przez Britan (2021-06-24 12:14:15)
Moim zdaniem najlepszą rzeczą jaką może CCCatch teraz zrobić to pobyć sama.
Nie szukać nikogo. Pojechać sama na plażę, na jakąś wycieczkę. Robić to na co tylko ochotę, ale sama.
Pokochać spędzać czas sama ze sobą. Nie bać się tego. Dużo myśleć, poznawać siebie. Pokochać siebie.
Jak ktoś może lubić z Tobą przebywać, jak sama nie lubisz przebywać w swoim towarzystwie?
To, co Britain zauważył teraz, akurat jest kluczowe Bo wczesniej Autorka sama stwierdziła, że część aktywności nie wyobraża sobie wykonywać samej, jak choćby jakieś wyjazdy, wycieczki itp.
Pokochać spędzać czas sama ze sobą. Nie bać się tego. Dużo myśleć, poznawać siebie. Pokochać siebie
To jest metoda!
334 2021-06-24 14:41:06 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2021-06-24 14:45:01)
Bywało mi trudno samej ze sobą, ale nauczyłam się znajdować w tym przyjemność. Zdarza się, że specjalnie rezerwuję dla siebie czas i święty spokój.
Przyznam jednak, że czasami w wartościowym spędzaniu samotnego czasu przeszkadza mi... lenistwo. Trudniej się w pojedynkę zmobilizoać nawet do lubianych aktywności. To jest jednak przede wszystkim kwestia woli. Nie będę narzekać na coś, co jest moją oczywista winą i wyborem.
Siedzenie i kwękanie to często czysta wygoda - wbrew pozorom.
Przyjaźnie, powtarzalne i stałe relacje są dla mnie ważne, ale miewam mnóstwo satysfakcji nawet z przypadkowych spotkań. Czasem taka rozmowa się wywiąże, że zapamiętuję na całe życie. Czasem rozmowa jest w stylu "pitu-pitu", a jednak padnie takie zdanie, że zasiewa jakieś cenne ziarno.
Pitu-pitu to dla mnie może być co najwyżej chwilowe, czy bardziej stosowane jako przerywnik albo sam styl romowy na inne poważniejsze i sensowniejsze tematy. Natomiast nie trawię po pprostu spotkań, gdzie np przez kilka dobrych godzin nie dzieje się nic, poza śmieszkami, słownymi gierkami, dwuznacznymi wypowiedziami lub żartoblimywmi docinkami. To jest dla mnei strata czasu, po prostu.
Pitu pitu czy innego rodzaju rozmowa dla zabicia czasu o pierdołach jest dla mnie bezcelowa. Raczej wolę poczytać książkę o czymś co faktycznie mnie interesuje albo pójść na rower niż produkować się na siłę z grzeczności. Jakieś wypady z kims kto średnio ze mną nadaje na tych samych falach po to tylko by mieć towarzystwo jest dla mnie czymś z kosmosu.
No, ale zaznaczam, są ludzie i taborety. Sa ludzie, którzy lubią autentycznie otaczac się innymi osobami.
337 2021-06-24 16:46:30 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-24 16:46:45)
Takie pitu- pitu zazwyczaj jest typowe dla młodych ludzi, którzy lubią ze sobą w ten sposób rozmawiać. Powiem szczerze, że w wieku ponad 30-tu lat raczej wolę zająć się po prostu bardziej konkretnymi sprawami
338 2021-06-24 19:58:42 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-24 20:00:09)
Olinka,
dokładnie - z jednymi ludźmi mam relacje przyjacielskie (są to naprawdę silne więzi i długoletnie znajomości), z innymi koleżeńskie - co nie oznacza, że koledzy/koleżanki to dla mnie "zapchajdziury". Też już wspominałam, że dla mnie jest ogromna różnica między przyjaźnią a koleżeństwem. To, co powiem przyjacielowi/przyjaciółce - niekoniecznie powiem koledze/koleżance. Z przyjaciółmi bądź partnerem mogę się powygłupiać, pośmiać, pobawić, ale także poważnie porozmawiać i pomóc, kiedy jest się w potrzebie. Wspomniałaś o tym, że jest ok, jeśli obie strony się nie krzywdzą - póki co ja nie zostałam skrzywdzona i póki co nikogo nie skrzywdziłam ja. I zgadzam się z tym co zasugerowałaś - jestem ekstrawertyczką, chociaż jak słusznie zauważyła Beyondblackie, jestem nieufna i często pesymistyczna, z resztą cech się nie zgodzę. Nie czerpię żadnych profitów ze spotykania sie z danym kolegą. Nie kupuje mi ciuchów kosmetyków itp itd... (gwoli ścisłości - bo jeszcze ktoś pomyśli o sponsoringu - byłemu zwróciłam wszystkie prezenty). Druga rzecz, którą potwierdzę - tak, lubię jak wokół się dużo dzieje! Lubię towarzystwo, lubię działać, lubię coś robić, być aktywna, lubię też popie*rzyć głupoty, bo każdy człowiek czasem potrzebuje się "odchamić", ale tylko w tzw. "swoim gronie". Co innego być zmuszonym przebywać w towarzystwie osób, za którymi się po prostu nie przepada lub którzy są - brzydko mówiąc - głupi, nachalni, irytujacy i nie majacy nic kompletnie ciekawego do powiedzenia...to odpada. Mam w pracy koleżankę, która non stop opowiada o swoich wyimaginowanych dolegliwościach i o kolejnych wizytach u lekarzy. Łeb pęka od tego gadania, a truje o tym dosłownie każdemu i cały czas. Unikam jej jak diabeł wody święconej (zresztą nie ja jedna).
Britan - ale dla mnie pobyt w samotności na dłuższą metę działa bardzo dołująco. Są chwile, kiedy chcę być sama - włączyć sobie jakiś film, poczytać książkę, pojeździć na rowerku. Ale zdaję sobie sprawę, że jeśli pojadę sama na plażę, po jakimś czasie zacznę odczuwać pustkę. Znów odezwie się to dziwne "coś" w środku, które będzie wołało: "pamietasz jak fajnie było być tu we dwoje?" i wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia...
Wiesz, ciężko mi powiedzieć, czy ludzie lubią moje towarzystwo. Mogę z pewnością stwierdzic, ze w pracy bywają momenty, że MARZĘ O TYM ABY BYĆ SAMA. Ktoś sobie przychodzi poplotkować, pogadać i siedzi godzinę, dwie - a ja już mam dość i czekam, kiedy ten ktoś się w końcu zawinie. A skoro ludzie do mnie przychodzą z własnej woli, to chyba wygląda na to, że moje towarzystwo aż tak nie odrzuca
Piegowata'76, wspomniałaś o fajnej rzeczy - "przypadkowe spotkania". Bardzo często miewam w życiu takie sytuacje, że ktoś obcy zagada i rozwija się rozmowa. W róznych miejscach, z różnymi ludźmi. Naprawdę przypadkowe sytuacje. Na mojej stałej trasie rowerowej jakiś czas temu rozpoczęto budowę drogi i zapoznałam takiego starszego pana stróża - teraz pan zawsze jak mnie widzi z oddali to wychodzi z kanciapy i czeka aż dojadę żebyśmy sobie pogawędzili, a to o pogodzie, a to o meczu, a to o pierdołach. Tak o, po prostu. No taki ze mnie taboret.
Olinko, zdaję sobie sprawę, że są różni ludzie i nie każdy ma tak jak ja, że przedłużony kontakt z innymi osobami, kiedy nie wiąże się z jakimś konkretnym celem (dyskusja na interesujące nas tematy, sport, gry), jest dla nich męczący. Wręcz przeciwnie, są ludzie, którzy uwielbiają towarzystwo dla samego towarzystwa. Takie osoby są zwykle bardzo przyjacielskie, otwarte, gadadliwe, optymistyczne, asertywne i bezpośrednie. Widzisz problem?
Z każdego wątku CCCatch taka osoba się nie wyłania. Zamiast tego widzimy kogoś nieufnego, nadwrażliwego na wlasnym punkcie, pesymistycznego, obsesyjnego, neurotycznego i o roszczeniowym nastawieniu. Wątpliwym jest więc dla mnie, że taka kobieta spotyka się z tym danym gostkiem, bo chce rozsiewać pozytywne viby. Ona musi z tego czerpać jakieś inne benefity, które są odpowiedzią na jej niskie poczucie wartości i brak poczucia celowosci w życiu. Problem w tym, że to tak nie działa. Nie da się tych mankamentów "naprawić" drugą osobą.
Dopóki Autorka nie zaprzestanie używać innych ludzi w celu zapełniania wlasnych dziur, doputy nic się nie zmieni.
Trochę się nie rozumiemy. Może i nic znaczącego w życiu CCCatch od tych spotkań się nie zmieni, może czerpie z tej znajomości jakieś benefity, zresztą na pewno czerpie, w przeciwnym razie w ogóle nie byłoby miejsca dla owego kolegi, rzecz w tym, że jeśli spotkania z nim cokolwiek dobrego dają samej CCCatch, równocześnie jemu także, to nie ma co na siłę szukać w tym czegoś negatywnego. Wyraźnie ta znajomość opiera się na takich właśnie zasadach, które oboje z sobie znanych powodów akceptują i to jest zupełnie w porządku, przynajmniej dla mnie. W każdym razie osobiście nie widzę w tym żadnego problemu.
Owszem, również moim zdaniem byłoby dla niej dobrze, gdyby dokonała jakichś zmian w swoim sposobie myślenia, wyprostowała poczucie własnej wartości, nabrała większej wiary w siebie, większego optymizmu, dzięki czemu byłoby jej łatwiej, zwróciłam jedynie uwagę, że sam fakt, że nawet jeśli dzięki spotkaniom zapełnia nudę i nawet jeśli te rozmowy nie są najwyższych lotów, ale i jej, i jemu sprawiają przyjemność, a układ między nimi jest jasny (tak wynika z postów Autorki), to nadal nie uprawnia to do stwierdzenia, że traktuje znajomego przedmiotowo, a sama jest w jakiś sposób wybrakowana i to tylko dlatego, że ma ochotę na takie zwyczajne, luźne spotkania i rozmowy "o niczym".
CCCatch jest w tym względzie inna od Ciebie, od Bagienni_ka, ode mnie, bo z nas, introwertyków, wysysa to energię, ale inna, to nie znaczy gorsza, a tak to w gruncie rzeczy zabrzmiało.
Przyjaźnie, powtarzalne i stałe relacje są dla mnie ważne, ale miewam mnóstwo satysfakcji nawet z przypadkowych spotkań. Czasem taka rozmowa się wywiąże, że zapamiętuję na całe życie. Czasem rozmowa jest w stylu "pitu-pitu", a jednak padnie takie zdanie, że zasiewa jakieś cenne ziarno.
Ja sama bardzo często rozmawiam z zupełnie przypadkowymi ludźmi. Oczywistym jest, że te rozmowy są wówczas raczej powierzchowne, luźne, czyli takie właśnie "pitu-pitu", zwykle są jednak bardzo sympatyczne, co wprawia mnie w dobry nastrój i pewnego rodzaju optymizm. Ogólnie bardzo lubię być sama ze sobą, równocześnie ciągnie mnie do ludzi, muszą być jednak w jakiś sposób wyjątkowi, abym po dwóch czy trzech godzinach spotkania nadal nie czuła się zmęczona. To dlatego z zasady wolę spotkania krótsze, ale intensywne niż przeciągające się, za to mało dla mnie (powtarzam: dla mnie) atrakcyjne. Kiedy jednak trafię na interesującego rozmówcę, czyli takiego "z mojej bajki", pojawi się między nami dobra chemia, to mogę przegadać całą noc i nadal mi będzie mało. Jednym słowem to jest kwestia rozmówcy, sytuacji, miejsca, tematu, który się pojawi.
340 2021-06-25 08:18:32 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-25 10:31:25)
Na dobrą sprawę, żeby ocenić kogoś, czy ktoś jest ekstra- czy introwertykiem, należałoby go dłużej znać. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć jedynie to, że właściwie nie widzę aż tak znaczącej różnicy w samopoczuciu czy zadowoleniu, kiedy jestem akurat sam i czymś się zajmuję czy też kiedy jestem w towarzystwie. Oczywiście fajnie, jak się coś dzieje wokół czy też jeśli ma się wokół siebie ciekawych ludzi, z którymi można działać Tylko tak samo się czuję, jeśli zajmę się czymś interesującym, pomimo, że akurat z nikim nie przebywam. Natomiast, jak sobie przypomnę, to właściwie ciężko mi znaleźć takie chwile, kiedy będąc z kolei sam, nie mogłem i nie chciałoby mi się robić nic. Nie miewam raczej sytuacji, w których leżę czy siedzę bezczynnie i gapię się w sufit. Zawsze czymś się zajmę, cokolwiek by to nie było. Praca, obowiązki, zajęcia, rozrywka, cokolwiek - raczej czas nie mogę uznać za zmarnowany. Swoją dsrogą, to abstrakcją jest dla mnei np siedzenie cały dzień w łóżku pod kocem, bez ruszenia się z domu czy leżenie plackiem na kanpaie i rozmyślanie..Może nie lubię za bardzo pozycji leżącej
Natomiast moja, być może nieco introwertyczna natura, odzywa się wtedy, kiedy właśnie mam w perspektywie takie spotkania, których głównym "tematem" sa owe wygłupy, śmiechy, piep*** "głupot" i pitu- pitu. Traktuję to w pewien sposób jako dodatek a nie główny filar w relacjach międzyludzkich. Nawet z kimś bardzo bliskim, z kim czuję tą więź, po pewnym czasie takie gadanie o wszystkim i o niczym mnie zwyczajnie męczy.
Być może ekstrawertycy mają z kolei zupełnie owdrotnie
341 2021-06-25 10:36:37 Ostatnio edytowany przez Beyondblackie (2021-06-25 10:41:55)
To ja chyba mam ten introweryzm gorzej niż Bagiennik
Tak jak on lubie czas spedzać sama i zawsze znajduję coś interesujacego do robienia: poza pracą zawodową, która jest z domu i w pojedynkę, czytam mnóstwo książek, słucham podkastów, gram na pianinie, uprawiam sport- no, cokolwiek mi się zamarzy. Co nie znaczy, że nie mam znajomych czy przyjaciół z którymi od czasu do czasu się widuję by pogadać o tym co mnie i ich w danym momencie interesuje albo by wyskoczyć na rowery. Tylko, że ze mną jest tak, że nawet jak kogoś super lubię, to mam limit ekspozycji na jego obecność- po dwóch, trzech godzinach mam już potrzebę pobyć sama. A już jakiekolwiek większe spotkania na których nie wypada mi nie być i gdzie, niestety, jedyną opcja jest pitu- pitu o niczym, to jest moja największa zmora. Doslownie mam w takich okazjach wrażenie, że mózg mi sie upłynnia z nudów i praktycznie nogami przebieram, żeby stamdad sie wydostać. Zdarzalo mi się sfingować ból głowy czy inną aflikcję byle tylko wrócic do domu.
I dla wyjasnienia, ani nie jestem nieśmiała ani nie boję się ludzi. Po prostu przymus przebywania z innymi, szczególnie jak laczy się totalną nudą, jest dla mnie procesem bardzo męczacym i niekomfortowym.
To nas najwidoczniej odróżnia od tych, którzy z kolei są w stanie chwilę pobyć samemu, ale, jeśli by mogli, to by pewnie nie opuszczali tego towarzystwa W każdym razie, istnieje tyle różnych możliwości zajęcia się samym sobą i czerpania z tego korzyści, że nie wiem, jak musiałoby mnie to znudzić, żebym musiał szukać ciągle czegoś nowego. W ogóle to ciężko jest mi się czymś ciekawym znudzić
Te same książki potrafię czytać kilkanaście razy i za każdym razem czyta się ciekawie
Jak tak teraz myślę, to nie wiem, czy miałem w życiu sytuacje, które zmuszałyby mnie do biernego leżenia i patrzenia w ścianę. Chyba, że spowodowane były niedomaganiem czysto fizycznym
To ja chyba mam ten introweryzm gorzej niż Bagiennik
Tak jak on lubie czas spedzać sama i zawsze znajduję coś interesujacego do robienia: poza pracą zawodową, która jest z domu i w pojedynkę, czytam mnóstwo książek, słucham podkastów, gram na pianinie, uprawiam sport- no, cokolwiek mi się zamarzy. Co nie znaczy, że nie mam znajomych czy przyjaciół z którymi od czasu do czasu się widuję by pogadać o tym co mnie i ich w danym momencie interesuje albo by wyskoczyć na rowery. Tylko, że ze mną jest tak, że nawet jak kogoś super lubię, to mam limit ekspozycji na jego obecność- po dwóch, trzech godzinach mam już potrzebę pobyć sama. A już jakiekolwiek większe spotkania na których nie wypada mi nie być i gdzie, niestety, jedyną opcja jest pitu- pitu o niczym, to jest moja największa zmora. Doslownie mam w takich okazjach wrażenie, że mózg mi sie upłynnia z nudów i praktycznie nogami przebieram, żeby stamdad sie wydostać. Zdarzalo mi się sfingować ból głowy czy inną aflikcję byle tylko wrócic do domu.
I dla wyjasnienia, ani nie jestem nieśmiała ani nie boję się ludzi. Po prostu przymus przebywania z innymi, szczególnie jak laczy się totalną nudą, jest dla mnie procesem bardzo męczacym i niekomfortowym.
Mam podobnie, z tym że uszy i mózg mi się szybko wyłączają na taki bełkot o d... Marynie i chyba tak jest najzdrowiej. Mogę nawet dzielnie przytakiwać udając, że te bzdety są coś warte
Mam podobnie, z tym że uszy i mózg mi się szybko wyłączają na taki bełkot o d... Marynie i chyba tak jest najzdrowiej. Mogę nawet dzielnie przytakiwać udając, że te bzdety są coś warte
To jedynie udaje mi się zrobić przy pomocy "metody na kielonka". Po jakiś trzech kieliszkach wina, to już naprawdę staję się tak zen, że cały wieczór potrafię się szczerzyć i przytakiwać. Oczywiście, z przyczyn nie za dużej chęci stania się alkoholikiem, unikam tej starej metody. Pozostaje zagryźć zęby i jakoś znieść.
W każdym razie, istnieje tyle różnych możliwości zajęcia się samym sobą i czerpania z tego korzyści, że nie wiem, jak musiałoby mnie to znudzić, żebym musiał szukać ciągle czegoś nowego.
Ja mam tak, że sama ze sobą nigdy się nie męczę ani nie nudzę, a z ludźmi to już bywa bardzo różnie . I nawet od tych, których kocham i którzy są dla mnie atrakcyjni, wartościowi, ważni w pewnym momencie muszę odpocząć, żeby naładować swoje akumulatory. Męczy mnie nadmiar bodźców, chaos, hałas, męczą ludzie, którzy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, ale mówią dla samego mówienia, używając dużej ilości słów z małym ładunkiem treści, zwłaszcza jeśli są przy tym bardzo skupieni na sobie. Równocześnie jestem towarzyska, otwarta, kontaktowa, nie mogłabym stale być sama, bo bardzo potrzebuję rozmowy, bliskości, obecności w swoim życiu innych osób. I o ile od czasu do czasu uwielbiam wracać do pustego domu, o tyle nie wyobrażam sobie, aby miało być tak za każdym razem.
Generalnie zauważyłam, że wiele osób nie rozumie tej potrzeby bycia samemu ze sobą, traktując jakby była wymierzona przeciwko nim albo czyniła z kogoś dziwaka, a to przecież nie tak. Wtedy właśnie mówię "ty masz tak, a ja mam inaczej, tylko tyle i aż tyle". Z tego samego powodu twierdzę, że to, że CCCatch odczuwa z kolei silną potrzebę bycia z innymi ludźmi dla samego z nimi przebywania, też nie jest niczym dziwnym. Tak po prostu ma i nie uważam, aby było to jakąś wadą.
346 2021-06-25 16:11:08 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-25 16:13:09)
Beyondblackie, wspomniałaś wcześniej o PRZYMUSIE przebywania w towarzystwie, które jest nudne - no tego to raczej nikt nie lubi nieważne jak bardzo bym się czuła samotna, wolałabym schować się pod kołdrą niż spedzać czas z ludźmi, któzy mnie drażnią/denerwują lub po prostu powodują u mnie zły humor. To by dopiero był przejaw desperacji.
A ja mam np. tak, ze jeśli z kimś łaczy mnie bliższa znajomość i czuję chemię i działa to w obie strony - jestem w stanie przegadać z taką osobą kupę czasu. Z niektórymi przyjaciółkami, wcześniej miałam tak z byłym. Można zejść nawet na tematy o skrajnych głupotach, ale rozmowa i tak będzie się kleić, i tak bedzie miło i nieprzymusowo. Jeśli z kimś się dogadujesz, to każdy temat, który się nawinie, może stać się ciekawym i sensownym.
Zazdroszczę wam, że potraficie wiecej czasu spedzać sami (więcej w odróżnieniu ode mnie). Ja po jakimś czasie po prostu nie dość ze zaczynam odczuwać nudę, bo ile można czytać książki, jeżdzic na rowerze itp. itd. - no to odzywa się ta dziwna tęsknota. Tylko na TĄ KONKRETNĄ tęsknotę nie pomoże towarzystwo przyjaciół...To ta tęsknota za byciem w związku. Przyglądam się swoim rodzicom po ponad 45 latach bycia razem i tak im zazdroszczę. Posiedzą sobie razem, pośmieją się, pogadają, pojadą gdzieś. Takie przyziemne przyjemności, a problemy na bok. Moja szansa na takie coś chyba już przepadła. Zdaję sobie sprawę z tego, ze wasze rady odnośnie "pokochania siebie" są najlepszymi, jakie można dać, ale ja nie umiem ich zrealizować. Na chwilę obecną nie czuję tej siły - chociaż dzisiaj przyznam szczerze mam dzień głębokiego doła i humor, jakbym szykowała się do trumny...
347 2021-06-27 14:00:48 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-27 14:04:53)
Wiecie co...skończyłam czytać tą książkę 'Pełnia życia' i jak bardzo przyjemnie się czytało, to po jej zakończeniu jestem...skrajnie zdegustowana i zniesmaczona. Oczywiście chęć jej przeczytania była moim własnym wyborem, którego dokonałam świadomie.
Kobieta która osiągnęła w życiu wszystko, ma pieniądze, zdrowie i rodzinę, pokazuje zwyklym kobietom, jak mają żyć. Przeżyła kryzys i porzuciła karierę. Ojej, dobrze że miała za co żyć. Gdybym miała kupę kasy to z pewnością poszłabym za jej radą i zamiast kisic się w pracy, rzuciłabym ją i zaczęła podróżować po świecie, nawet sama.
Jedyny, naprawdę wciągający fragment książki to ten, w którym autorka nawiązuje do prawa przyciągania, bo o tym sama dużo czytałam, ale wg mnie to nie działa. Ciekawość wzbudził opis czakr, ich oczyszczanie i odblokowywanie.
Cała reszta? Bajki bogatej, znanej, urodziwej kobiety, która chyba po osiągnięciu wszystkiego nie wiedziała, co ma dalej ze sobą robić. Jak fajnie i łatwo takim ludziom przychodzi określanie życia pięknym, przyjemnym, ale jak ma się obok kochającego męża, pełne gotówki konto, to tak można to życie widzieć...gdzie największym problemem i wręcz tragedią jest awaria komputera na ktorym pisało się książkę. He he. Ja jeszcze nie mam tak źle ale nie chce wyobrażać sobie reakcji np. samotnej matki żyjącej w ubóstwie i ledwo mogącej wykarmic swoje dziecko po przeczytaniu książki autorstwa celebrytki która pisze, jakie to życie jest piękne oh i ah. Może ktoś z was ją czytał i odebrał ją w bardziej pozytywny sposob. Ja chyba zbyt dużo oczekiwałam od tej lektury. Ale kto wie, może rozpale w domu kadzidełka, zaśpiewam mantry, trochę pomedytuje i wszystko zacznie się układać.
Kobito, chcesz czytać coś sensownego, to poczytaj sobie Junga, Solzenicyna, Lainga lub Horney. Czytanie głupot pisanych przez bylą modelkę to rozrywka dla ludzi bez problemów. Ona może i jest fajną babką, ale żadnym specjalistą. Bardzo polecam "12 zasad życia" Jordana Petersona, bo to solidna książka dla ludzi bez motywacji, napisana przez klinicznego psychologa.
Kobito, chcesz czytać coś sensownego, to poczytaj sobie Junga, Solzenicyna, Lainga lub Horney. Czytanie głupot pisanych przez bylą modelkę to rozrywka dla ludzi bez problemów. Ona może i jest fajną babką, ale żadnym specjalistą. Bardzo polecam "12 zasad życia" Jordana Petersona, bo to solidna książka dla ludzi bez motywacji, napisana przez klinicznego psychologa.
"Możesz pomóc przekierować pędzący świat troszeczkę w stronę Nieba i troszeczkę dalej od Piekła."
Czytanie głupot pisanych przez bylą modelkę to rozrywka dla ludzi bez problemów.
Otóż to...
Dziękuję za tytuły, zorientuję się, chociaż nie wiem czy nie będą to książki zbyt 'ciężkie'.
A miał ktoś z Was styczność z książkami Kasi Miller? Przymierzam się bo osobowość tej babeczki mnie wręcz porwała, ale jeśli ma teksty podobne do Maciąg, to szkoda będzie czasu.
Zaczęłam też kiedyś czytać 'Sztuka szczęścia - poradnik życia', autorstwa Dalajlamy i H. Cutlera ale przerwałam. Muszę wrócić
Beyondblackie napisał/a:Czytanie głupot pisanych przez bylą modelkę to rozrywka dla ludzi bez problemów.
Otóż to...
Dziękuję za tytuły, zorientuję się, chociaż nie wiem czy nie będą to książki zbyt 'ciężkie'.
A miał ktoś z Was styczność z książkami Kasi Miller? Przymierzam się bo osobowość tej babeczki mnie wręcz porwała, ale jeśli ma teksty podobne do Maciąg, to szkoda będzie czasu.
Zaczęłam też kiedyś czytać 'Sztuka szczęścia - poradnik życia', autorstwa Dalajlamy i H. Cutlera ale przerwałam. Muszę wrócić
A nie możesz czytać po prostu "normalnych" książek? 90% poradników jest o kant d. rozbić.
Mogę...ja ogólnie uwielbiam książki, ale mój ulubiony gatunek to thriller/kryminał a potrzebuję czegoś co da mi kopa...coś naprawdę wartościowego, co pomoże mi wcielić w życie wszystkie otrzymane rady (za które dziękuję), bo póki co wiem, że one są dobre, ale mój zblokowany umysł nie potrafi ich sobie wbić raz a konkretnie. Liczenie na to, że książka pomoże też jest naiwne, ale może jakieś przykłady oparte na życiu przeciętnych ludzi, którzy wyciągnęli się z dołka...
Wiecie co...skończyłam czytać tą książkę 'Pełnia życia' i jak bardzo przyjemnie się czytało, to po jej zakończeniu jestem...skrajnie zdegustowana i zniesmaczona. Oczywiście chęć jej przeczytania była moim własnym wyborem, którego dokonałam świadomie.
Kobieta która osiągnęła w życiu wszystko, ma pieniądze, zdrowie i rodzinę, pokazuje zwyklym kobietom, jak mają żyć. Przeżyła kryzys i porzuciła karierę. Ojej, dobrze że miała za co żyć. Gdybym miała kupę kasy to z pewnością poszłabym za jej radą i zamiast kisic się w pracy, rzuciłabym ją i zaczęła podróżować po świecie, nawet sama.
Jedyny, naprawdę wciągający fragment książki to ten, w którym autorka nawiązuje do prawa przyciągania, bo o tym sama dużo czytałam, ale wg mnie to nie działa. Ciekawość wzbudził opis czakr, ich oczyszczanie i odblokowywanie.
Cała reszta? Bajki bogatej, znanej, urodziwej kobiety, która chyba po osiągnięciu wszystkiego nie wiedziała, co ma dalej ze sobą robić. Jak fajnie i łatwo takim ludziom przychodzi określanie życia pięknym, przyjemnym, ale jak ma się obok kochającego męża, pełne gotówki konto, to tak można to życie widzieć...gdzie największym problemem i wręcz tragedią jest awaria komputera na ktorym pisało się książkę. He he. Ja jeszcze nie mam tak źle ale nie chce wyobrażać sobie reakcji np. samotnej matki żyjącej w ubóstwie i ledwo mogącej wykarmic swoje dziecko po przeczytaniu książki autorstwa celebrytki która pisze, jakie to życie jest piękne oh i ah. Może ktoś z was ją czytał i odebrał ją w bardziej pozytywny sposob. Ja chyba zbyt dużo oczekiwałam od tej lektury. Ale kto wie, może rozpale w domu kadzidełka, zaśpiewam mantry, trochę pomedytuje i wszystko zacznie się układać.
Aż sobie spojrzałem co to za książka i kto ją napisał. Kojarzę Agnieszkę Maciąg, ale tak jak Lady Loka jestem zdania, że 90% poradników można wykorzystać co najwyżej przy porannej toalecie (chociaż niestety nie ten papier). Ciekawi mnie natomiast twoje podejście po przeczytaniu tego poradnika: "Gdybym miała kupę kasy..."łatwo takim ludziom przychodzi", "jak się ma obok kochającego męża, pełne gotówki konto...". Widzę tu zerowe poczucie wartości, zerowe poczucie jakiegokolwiek wpływu na otaczającą rzeczywistość, ciągłe jęczenie (bo inni mają, a ja biedna nie), użalanie się nad swoim losem. Podejrzewam, że złowisz w końcu jakiegoś zahukanego faceta, który jest jeszcze niżej niż ty i będziesz go ostro dojeżdżała w "związku". Może (tak jak twój ostatni) wyrwie się z twojego toksycznego uścisku, a może (pewnie byś chciała) będzie na tyle niedowartościowany, że stworzy z tobą dziwaczną relację w której pozwoli ci na używanie go jako ścierki do podłogi.
354 2021-06-28 10:57:42 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-28 11:00:47)
Widzę tu zerowe poczucie wartości, zerowe poczucie jakiegokolwiek wpływu na otaczającą rzeczywistość, ciągłe jęczenie (bo inni mają, a ja biedna nie), użalanie się nad swoim losem.
BEKA, ale ja właśnie pisząc to chciałam pokazac, jak smieszne dla mnie jest pisanie takich poradników i kierowanie ich do zwykłych kobiet, które nie mają takiego bajkowego życia. Kobieta pisze, że miała kryzys i rzuciła pracę. Brawo! Tez bym to chętnie zrobiła, ale niestety nie jestem Agnieszką Maciąg tylko zwykłą, szarą kobietą, która po prostu nie może tego ot tak o zrobić, chociaż bardzo by chciała.
Co do poczucia wartości - tu akurat dobrze widzisz, jest ono potężnie skopane i pełza gdzieś sobie tam w trawie. A czy mam wpływ na otaczającą rzeczywistość? Nie mam. Uzalam się dlatego, bo nic mi w moim mniemaniu nie wychodzi i każda próba zmiany to kolejny kop w zad i liść w policzek. Długo tak się nie da.
Podejrzewam, że złowisz w końcu jakiegoś zahukanego faceta, który jest jeszcze niżej niż ty i będziesz go ostro dojeżdżała w "związku". Może (tak jak twój ostatni) wyrwie się z twojego toksycznego uścisku, a może (pewnie byś chciała) będzie na tyle niedowartościowany, że stworzy z tobą dziwaczną relację w której pozwoli ci na używanie go jako ścierki do podłogi.
Nie wmawiaj mi proszę takich zachowań, jakie opisałes w ostatnim zdaniu. Nigdy nie potraktowałam tak swojego byłego chłopaka. Nie uciekam się od odpowiedzialności za swoje błędy, ale nie tylko na je popełnił
W sumie w naszym związku większe kompleksy to miał on, choć ja swoje też miałam i nadal mam, chociaż on może sobie mną podniósł swoje ego - w końcu on taki 'mały, chudy, brzydki' (jego własne słowa) i olewany przez każdą dziewczynę, a tu nagle on ma możliwość kimś się zabawić.
I nie, nie chcę faceta beksy tylko faceta, który będzie potrafił być dla mnie i oparciem i partnerem. Nie mam zamiaru znęcac się tu nad eks czy znów pisać, co wyczynial, ale ktoś, kogo jedynym sposobem na rozwiązywanie problemów jest płacz i histeria nie jest partnerem dla mnie. Wiem że wiele cech muszę w sobie zmienić, co nie oznacza wcale, że mam być cud, miód, malina i skakać wokół każdego, swoje potrzeby zakopujac głęboko w ziemi.
a Shantarama czytałaś??? przeczytałam obie części.. i już myslę sciągnąć angielskiego ebuka by sobie przypomnieć... fajnie odrywa od rzeczywistosci i zmusza do przemysleń, niby trochę fikcji zapewne jest, ale fajnie się z autorem podrózuje... ;]
apropo dołkow i wychodzenia z nich...
BEKAśmiechu napisał/a:Widzę tu zerowe poczucie wartości, zerowe poczucie jakiegokolwiek wpływu na otaczającą rzeczywistość, ciągłe jęczenie (bo inni mają, a ja biedna nie), użalanie się nad swoim losem.
BEKA, ale ja właśnie pisząc to chciałam pokazac, jak smieszne dla mnie jest pisanie takich poradników i kierowanie ich do zwykłych kobiet, które nie mają takiego bajkowego życia. Kobieta pisze, że miała kryzys i rzuciła pracę. Brawo! Tez bym to chętnie zrobiła, ale niestety nie jestem Agnieszką Maciąg tylko zwykłą, szarą kobietą, która po prostu nie może tego ot tak o zrobić, chociaż bardzo by chciała.Co do poczucia wartości - tu akurat dobrze widzisz, jest ono potężnie skopane i pełza gdzieś sobie tam w trawie. A czy mam wpływ na otaczającą rzeczywistość? Nie mam. Uzalam się dlatego, bo nic mi w moim mniemaniu nie wychodzi i każda próba zmiany to kolejny kop w zad i liść w policzek. Długo tak się nie da.
A to bardzo ciekawe, bo ja tez nie jestem Agnieszka Maciag, a jak mialam kryzys czy tez poczucie, ze chce zmiany to tez rzucilam prace.
Jak to mowia 'where there's a will, there's a way'
Winter.Kween, wola jest, plan jest ale jak to wyjdzie - nie wiem. Wiem na pewno, ze jeśli jutro by się okazało, ze mam nową pracę - w obecnej rzuciłabym na stół klucze, przepustkę, pożegnała osoby, które darzę sympatią a reszcie pomachała i życzyła szybkiego znalezienia i wdrożenia następczyni
358 2021-06-29 15:22:13 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2021-06-29 15:43:30)
Wrócę jeszcze do pitu-pitu, bo jakoś mnie to zafrapowało.
Sprawa chyba jest względna, a granica między pitu-pitu, a "niepitu-pitu" - cienka.
Siadłam przedwczoraj przed domem z książką i dosiadł się z piwem sąsiad - pijanica, z wyglądu menel, ale znam człowieka i żyję z nim pokojowo. Coś tam zagadał, że sąsiadka to tak od wiosny z tymi książkami przed domem. Mruknęłam zdawkowo, że lubię. A on na to, że jego zmarły ojciec namiętnie i dużo czytywał, nawet przy jedzeniu.
Zajrzałam w duszę... prostego pijaczyny, budowlańca od łopaty. Wspominają tego ojca on i jego brat i widzę w tym synowskie uczucia, żal po stracie, skrywaną wrażliwość... Widzę kawałek czyjegoś życia...
Nie, pitu-pitu nie zawsze jest pitu--pitu.
Teoretycznie też pitu... uważam za stratę czasu, ale to zależy tylko i wyłącznie od zaangażowania, od spojrzenia, od wrażliwości rozmówców.
Owszem, czasami i mnie się nie chce, nie zawsze ma się nastrój na wnikanie w cudze światy.
Ale gdzieś w "Dezyderacie" jest, że i nieciekawi na pozór ludzie, nawet głupcy - oni też mają swoją opowieść.
No i większość przyjaźni, niejedna miłość zaczęła się chyba neutralnie, od jakiegoś banalnego zagadania. Od... początku. Dlatego nie lekceważę pitu-pitu.
(...) Zajrzałam w duszę... (...)
Przy takiej postawie o pitu-pitu nie ma mowy.
Wrócę jeszcze do pitu-pitu, bo jakoś mnie to zafrapowało.
Sprawa chyba jest względna, a granica między pitu-pitu, a "niepitu-pitu" - cienka.Siadłam przedwczoraj przed domem z książką i dosiadł się z piwem sąsiad - pijanica, z wyglądu menel, ale znam człowieka i żyję z nim pokojowo. Coś tam zagadał, że sąsiadka to tak od wiosny z tymi książkami przed domem. Mruknęłam zdawkowo, że lubię. A on na to, że jego zmarły ojciec namiętnie i dużo czytywał, nawet przy jedzeniu.
Zajrzałam w duszę... prostego pijaczyny. Wspominają tego ojca on i jego brat i widzę w tym synowskie uczucia, żal po stracie, skrywaną wrażliwość... Widzę kawałek czyjegoś życia...
Nie, pitu-pitu nie zawsze jest pitu--pitu.Teoretycznie też pitu... uważam za stratę czasu, ale to zależy tylko i wyłącznie od zaangażowania, od spojrzenia, od wrażliwości rozmówców.
Owszem, czasami i mnie się nie chce, nie zawsze ma się nastrój na wnikanie w cudze światy.
Ale gdzieś w "Dezyderacie" jest, że i nieciekawi na pozór ludzie, nawet głupcy - oni też mają swoją opowieść.
Ale ładnie napisałaś. Bardzo mi się podoba. Ja kiedyś nie umiałam w... to pitu-pitu a ciekawość ludzi była. Nauczyłam się w takie właśnie pitu-pitu i to fantastyczne, rozwijające. Ja się dzięki nauce pitu pitu nauczyłam lepiej słuchać bo w końcu z intencją wysłuchania, nadzieją na poszerzenie własnego świata, słuchania tak po prostu bez intencji, a przede wszystkim słuchania z zamiarem zrozumienia, a nie z zamiarem odpowiedzi. A przede wszystkim, gdy mówimy mamy całkowitą kontrolę nad rozmową, to nie rozwija bo nie konfrontuje. A jak wiadomo gdy mówimy powtarzamy, to co już wiemy, gdy słuchamy możemy się czegoś nauczyć. To chyba buddy. A przecież każdy ma swoją opowieść. Z pitu pitu i małych spraw można też przejść do wielkich (opis pitu pitu z sąsiadem). Tak jak napisałaś- każdy ma swoją opowieść. Z wszystkiego możemy czerpać.
361 2021-06-29 15:47:47 Ostatnio edytowany przez Piegowata'76 (2021-06-29 15:49:05)
362 2021-06-29 16:35:09 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-29 16:39:12)
Piegowata'76, czasem taki pijaczek spod sklepu więcej Ci o życiu opowie niż cholera wie jaki uczony wiadomo, trzeba podejść z pewną dawką dystansu.
Miałam takiego sąsiada pijaczka, mieszkał dwa domy dalej. Pił, nie pracował, gdzieś tam czasem dorabiał, ale był poczciwy do bólu. Nigdy w życiu nie zaczepial mnie po alkoholu, zawsze uśmiechnięty, uprzejmy, z daleka jak mnie widział to już krzyczał 'dzień dobry sąsiadko!'. Co pożyczył, zawsze oddał, co do grosza. Tak mu się życie potoczyło, wpadł w nałóg, ale mimo wszystko miło go wspominam. To tak odnośnie pitu-pitu z obcymi. Niby się na chwilę zatrzymasz i pogadasz, ale jeśli rozmowa ma miły przebieg to zawszę coś pozytywnego wyniesiesz. Nawet to, że z kimś pogadasz o pogodzie albo spytana, opowiesz o swojej nauce czy pracy. A i ktoś się ucieszy że mógł z kimś słowo zamienić.
363 2021-06-30 10:18:15 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-30 10:19:41)
Piegus Akurat to, o czym wspomniałaś, to zdecydowanie nie jest pitu-pitu
Ja mam tak, że sama ze sobą nigdy się nie męczę ani nie nudzę, a z ludźmi to już bywa bardzo różnie
. I nawet od tych, których kocham i którzy są dla mnie atrakcyjni, wartościowi, ważni w pewnym momencie muszę odpocząć, żeby naładować swoje akumulatory. Męczy mnie nadmiar bodźców, chaos, hałas, męczą ludzie, którzy nie mają zbyt wiele do powiedzenia, ale mówią dla samego mówienia, używając dużej ilości słów z małym ładunkiem treści, zwłaszcza jeśli są przy tym bardzo skupieni na sobie. Równocześnie jestem towarzyska, otwarta, kontaktowa, nie mogłabym stale być sama, bo bardzo potrzebuję rozmowy, bliskości, obecności w swoim życiu innych osób. I o ile od czasu do czasu uwielbiam wracać do pustego domu, o tyle nie wyobrażam sobie, aby miało być tak za każdym razem.
Generalnie zauważyłam, że wiele osób nie rozumie tej potrzeby bycia samemu ze sobą, traktując jakby była wymierzona przeciwko nim albo czyniła z kogoś dziwaka, a to przecież nie tak. Wtedy właśnie mówię "ty masz tak, a ja mam inaczej, tylko tyle i aż tyle". Z tego samego powodu twierdzę, że to, że CCCatch odczuwa z kolei silną potrzebę bycia z innymi ludźmi dla samego z nimi przebywania, też nie jest niczym dziwnym. Tak po prostu ma i nie uważam, aby było to jakąś wadą.
I to jest właśnie według mnie zdrowe, zrównoważone podejście. Nikt nie jest przywiązany do drugiej osoby, aby oczekiwać, że zawsze koło nas ktoś będzie. Chęć przebywania z ludźmi dla samego faktu przebywania, może, ale też nie musi świadczyć, że ktoś potrzebuje jednak tej atencji czy aodracji, aby podnieść sobie samoocenę. Być może ma skądś wpojone, że zdolność do nawiązywania relacji między ludźmi świadczy o czyjeś wartości i postrzeganiu takiej osoby, jako tzw "normalnej". Nie twierdzę, że Autorka tak właśnie ma, ale z niektórych jej wypowiedzi można wysnuć takie podejrzenia. Jeśli jest inaczej, to nie ma powodu do obaw
Po prostu z mojej perspektywy absurdalne jest, że ktoś może zupełnie inaczej siebie odbierać, w zależności od tego, czy akurat jest sam czy też posiada wielkie grono znajomych i przyjaciół oraz ma powodzenie u płci przeciwnej.Dokładnie tak samo jest z wykonywaniem pewnych czynności czy akwtynością życiową, kiedy od obecnośći drugiej osoby miałoby zależeć czy podchodzę w swoim żytciu do czegoś z radością lub bez...
I cały plan, o którym wcześniej pisałam poszedł się...nic tylko sznur i do lasu, bo nie wytrwam dłużej w tej pracy, poczuciu bezsilności i nieudolności. W Boga nie wierzę więc komu 'dziękować' za tak wspaniały los? To nieprawdopodobne żeby mieć takiego pecha jak ja.
365 2021-06-30 11:53:15 Ostatnio edytowany przez paslawek (2021-06-30 11:59:56)
I cały plan, o którym wcześniej pisałam poszedł się...nic tylko sznur i do lasu, bo nie wytrwam dłużej w tej pracy, poczuciu bezsilności i nieudolności. W Boga nie wierzę więc komu 'dziękować' za tak wspaniały los? To nieprawdopodobne żeby mieć takiego pecha jak ja.
"Dopóki nie uczynisz nieświadomego - świadomym, będzie ono kierowało Twoim życiem, a Ty będziesz nazywał to przeznaczeniem."
C.G.Jung
Najbardziej niebezpieczna czasem bywa wiara we własną wiarę w pecha/nie pecha.
366 2021-06-30 12:39:39 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-06-30 12:39:58)
A co to w ogóle jest przeznaczenie? Toż to iluzoryczne przekonanie, że dla każdego jest napisana jakaś tam historia życia i nie mamy w żadnym wypadku na niego wpływu..Jak w tragedii greckiej: jest fatum i nic tego zmienić nie może..
No cóż, dobrze, że dla wielu ludzi to tylko mitologia..Ale jak widać są wyjątki...
367 2021-06-30 12:55:32 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-06-30 12:56:23)
..nic tylko sznur i do lasu
Odpowiedz sobie jak wpływa na Ciebie jak mówisz sobie takie rzeczy. Nie dajesz swojej podświadomości komunikatu, który jest o wiele bardziej dramatyczny niż rzeczywistość? Mogłabyś w zamian powiedzieć sobie coś wspierającego.
Jeśli potrzebujesz wyrazić złość, to czemu nie wyrazisz jej wprost?
Nie chodzi mi o to co tu na forum, tylko o twój sposób mówienia, komunikowania się ze sobą. Tylko utwierdza Cię to w tym, że twoje życie jest niewiele warte, że jesteś bezsilna.
nie wytrwam dłużej w tej pracy, poczuciu bezsilności i nieudolności. W Boga nie wierzę więc komu 'dziękować' za tak wspaniały los? To nieprawdopodobne żeby mieć takiego pecha jak ja.
Szukanie winnego porażek i obwinianie o wszystko pechowego losu to nie jest dobra droga bo utwierdza w poczuciu bezradności.
368 2021-06-30 16:33:22 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-06-30 16:37:40)
paslawek, bagienni_k, aniuu1
Nie mam już siły na słowa wsparcia, które i tak nic nie dają. Każdy wokół powtarza, że w końcu się ułoży itp itd. Wiem, że czasem (a nawet częściej) dramatyzuje, wyolbrzymiam, bo multum ludzi na świecie ma gorzej, ale? No właśnie, ale. Ale drugie multum ma lepiej. Dlaczego ciągle tkwie w tej pierwszej grupie? Kurcze, rozumiem jakbym była totalnym leniem i nierobem, miała wszystko w 4 literach i była po prostu 'tępa'. Ale tyle pozytywnego w moim myśleniu to to, że wiem, że nie jestem bezwartościowym pustakiem. Wiem, że radzę sobie dobrze w pracy, wiem że nierzadko lepiej niż współpracownicy z kilka razy dłuższym stażem pracy od mojego. Przykładam się do pracy, nie wymiguje się, a jak patrzę jak bardzo ludzie potrafią być roszczeniowi, zarabiając gruby szmal i dalej im mało...dalej źle. Jak bardzo są zawistni - jeden drugiego by w łyżce wody utopil a za dodatkową stówke to i gardło by poderznal. Żebym ja naprawdę wymagała cholera wie czego...a ja chcę tylko żeby coś mi się w końcu udało. Tak niewiele a tak wiele.
Zauważyłam, już dość dawno, ciekawą sprawę - im ktoś jest bardziej leniwy, msciwy, złośliwy, zazdrosny - tym lepiej ma w życiu. Donosiciele też mają dobrze. Gorzej jak ktoś nie widzi siebie w takiej roli, u mnie w pracy to jest nieźle honorowane.
369 2021-06-30 17:02:25 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-06-30 17:04:50)
Zauważyłam, już dość dawno, ciekawą sprawę - im ktoś jest bardziej leniwy, msciwy, złośliwy, zazdrosny - tym lepiej ma w życiu. Donosiciele też mają dobrze. Gorzej jak ktoś nie widzi siebie w takiej roli, u mnie w pracy to jest nieźle honorowane.
Ja tego nie widzę :-) Raczej osoby o takich cechach narażają się innym, ludzie się od nich odsuwają. Nie w każdym środowisku łatwo się przebić, szczególnie jeśli nie bardzo tam pasujesz, ludzie mogą wspierać podobnych sobie. To miejsce gdzie jesteś nie jest jedyne. Może gdzie indziej będzie ci lepiej.
Pamiętaj, że nie tylko twarde umiejętności się liczą. Liczą się też miękkie umiejętności, czy pasujesz do zespołu, jakie tworzysz relacje z ludźmi.
370 2021-06-30 17:39:57 Ostatnio edytowany przez paslawek (2021-06-30 18:16:48)
paslawek, bagienni_k, aniuu1
Nie mam już siły na słowa wsparcia, które i tak nic nie dają. Każdy wokół powtarza, że w końcu się ułoży itp itd. Wiem, że czasem (a nawet częściej) dramatyzuje, wyolbrzymiam, bo multum ludzi na świecie ma gorzej, ale? No właśnie, ale. Ale drugie multum ma lepiej. Dlaczego ciągle tkwie w tej pierwszej grupie? Kurcze, rozumiem jakbym była totalnym leniem i nierobem, miała wszystko w 4 literach i była po prostu 'tępa'. Ale tyle pozytywnego w moim myśleniu to to, że wiem, że nie jestem bezwartościowym pustakiem. Wiem, że radzę sobie dobrze w pracy, wiem że nierzadko lepiej niż współpracownicy z kilka razy dłuższym stażem pracy od mojego. Przykładam się do pracy, nie wymiguje się, a jak patrzę jak bardzo ludzie potrafią być roszczeniowi, zarabiając gruby szmal i dalej im mało...dalej źle. Jak bardzo są zawistni - jeden drugiego by w łyżce wody utopil a za dodatkową stówke to i gardło by poderznal. Żebym ja naprawdę wymagała cholera wie czego...a ja chcę tylko żeby coś mi się w końcu udało. Tak niewiele a tak wiele.
Zauważyłam, już dość dawno, ciekawą sprawę - im ktoś jest bardziej leniwy, msciwy, złośliwy, zazdrosny - tym lepiej ma w życiu. Donosiciele też mają dobrze. Gorzej jak ktoś nie widzi siebie w takiej roli, u mnie w pracy to jest nieźle honorowane.
Pozostaje teraz i w tej chwili trzymać kciuki za Ciebie i życzyć Tobie przebudzenia.
Praca nad sobą ma takie okresy o których opowiadasz ,mnie one są znane również,"życie daje w kość" i rzygać się chce ,nie ma sił,dosyć tego masz,
,pozorna, złudna porażka jedna za drugą ciągiem ,niesprawiedliwe wszystko się wydaje,nie ma nagrody a dobre uczynki mszczą się na człeku ,ale nie rezygnuj z terapii ewentualnie możesz zmienić jej nurt zmienić perspektywę.
Masz jasne,zdrowe strony niewątpliwie, one być może ochronią Ciebie nawet wtedy kiedy odejdziesz od swoich zasad .
Mogę Ci opowiedzieć historię młodego - podobnego Tobie,takiego zbuntowanego idealistę, z dobrej starej "zasiedziałej" solidnej, porządnej, mieszczańskiej rodziny ,gdzie nawet nie za bardzo ma się do czego przyczepić ,niewiele zaburzeń, bardzo mało skandali, nie bardzo było mu jak zwalić "winę" na kogokolwiek, obwinić za błędy i niepowodzenia ,ale młodego i tak to jego pozorne powodzenie oszołomiło w pewnym momencie i uległ następnemu złudzeniu, że pewne przyjemności to szczęście i nie ma nic ponad to
oraz to że, rzeczy, działania inni ludzie są od tego żeby mu to dać .
Młody zdradził najpierw siebie i okłamał i zdradzał dalej z przyjemnością,to co kochał unieważnił, zaprzeczył temu że kocha i to potrafi ,w najbardziej pretensjonalny, banalny,durny sposób został "mrocznym, ponurym, upadłym aniołem" ,podłym wrednym , lepszym od innych.
Nie polecam takich eksperymentów one nie są absolutnie konieczne do życia,choć czasem potrzebne.
Wieje dydaktycznym smrodem wiem, czasem mnie ponosi a marny ze mnie "poeta" i "guru"
.nie taka aparycja
i prezencja
"Można by się spodziewać, że świadomość własnych skłonności powinna sprawić, że znikną. Tak jednak się nie dzieje. Przez długi czas musimy zadowolić się jedynie świadomością ich istnienia. Ale jeśli jest ona wystarczająco głęboka, z czasem skłonności te same zaczną się wyczerpywać…"
Prawdopodobnie to co zacytowałem wyżej jest Twoją ścieżką ,mozolnie, czasem na przetrwanie ,ale jeżeli z szacunkiem podejdziesz do siebie i pewnym dystansem, to ta cała praca nad sobą kiedyś wyda owoce,cały ten szajs odpadnie odetniesz tę kulę u nogi ,bo ludzie nie są stworzeni do bycia głupcami ,wbrew pozorom,chociaż głupią robią i wielu to robi na głupi i zły sposób, mamy wybór ,a ludzkie ciało/duch bywa mądrzejsze od idei,teorii,hipotez,analiz,diagnoz.
"Jeśli naszym doświadczeniem jest przeświadczenie, że otwierają się przed nami jakieś perspektywy albo że jesteśmy ich zupełnie pozbawieni, to doświadczenie to takie właśnie będzie. Jeśli raz uda nam się zbliżyć do tego, co nas przeraża, a innym razem zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to właśnie to staje się naszym doświadczeniem."
"Wystarczy obserwować, co się dzieje – to najlepsza nauka. Być w tym, co się wydarza, i nie oddzielać się od tego. Przebudzenie można odnaleźć w przyjemności i w bólu, w zagubieniu i w mądrości."
371 2021-06-30 18:30:32 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2021-06-30 18:31:06)
Paslawku,
warto podać autora.
Można by się spodziewać, że świadomość własnych skłonności powinna sprawić, że znikną. Tak jednak się nie dzieje. Przez długi czas musimy zadowolić się jedynie świadomością ich istnienia. Ale jeśli jest ona wystarczająco głęboka, z czasem skłonności te same zaczną się wyczerpywać…
Jeśli naszym doświadczeniem jest przeświadczenie, że otwierają się przed nami jakieś perspektywy albo że jesteśmy ich zupełnie pozbawieni, to doświadczenie to takie właśnie będzie. Jeśli raz uda nam się zbliżyć do tego, co nas przeraża, a innym razem zupełnie nie jesteśmy w stanie tego zrobić, to właśnie to staje się naszym doświadczeniem.
Wystarczy obserwować, co się dzieje – to najlepsza nauka. Być w tym, co się wydarza, i nie oddzielać się od tego. Przebudzenie można odnaleźć w przyjemności i w bólu, w zagubieniu i w mądrości.
372 2021-06-30 18:33:14 Ostatnio edytowany przez paslawek (2021-06-30 19:00:38)
No wiem wiem ale ja czasem lubię jak ktoś poszuka i "zgadnie" kto to napisał ,może poczyta więcej , bo wiadomo że to nie ja napisałem
"Podstępny" jestem
Nie wiem, gdzie Koleżanka pracuje, ale przecież na dłuższą metę tacy ludzie, którzy wiecznie kombinują, lenią się czy też bywają złośliwi czy zazdrośni, nie osiągają sukcesu. W końću noga im się powinie i zwyczajnie upadają. Zrażają do siebie ludzi, co konsekwentnie sprawia, że im jest trudniej i w końcu staczają się na dno.
374 2021-07-01 08:43:33 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-07-01 08:45:40)
Nie mam już siły na słowa wsparcia, które i tak nic nie dają. Każdy wokół powtarza, że w końcu się ułoży itp itd. Wiem, że czasem (a nawet częściej) dramatyzuje, wyolbrzymiam, bo multum ludzi na świecie ma gorzej, ale? No właśnie, ale. Ale drugie multum ma lepiej. Dlaczego ciągle tkwie w tej pierwszej grupie? Kurcze, rozumiem jakbym była totalnym leniem i nierobem, miała wszystko w 4 literach i była po prostu 'tępa'. Ale tyle pozytywnego w moim myśleniu to to, że wiem, że nie jestem bezwartościowym pustakiem. Wiem, że radzę sobie dobrze w pracy, wiem że nierzadko lepiej niż współpracownicy z kilka razy dłuższym stażem pracy od mojego. Przykładam się do pracy, nie wymiguje się, a jak patrzę jak bardzo ludzie potrafią być roszczeniowi, zarabiając gruby szmal i dalej im mało...dalej źle. Jak bardzo są zawistni - jeden drugiego by w łyżce wody utopil a za dodatkową stówke to i gardło by poderznal. Żebym ja naprawdę wymagała cholera wie czego...a ja chcę tylko żeby coś mi się w końcu udało. Tak niewiele a tak wiele.
Zauważyłam, już dość dawno, ciekawą sprawę - im ktoś jest bardziej leniwy, msciwy, złośliwy, zazdrosny - tym lepiej ma w życiu. Donosiciele też mają dobrze. Gorzej jak ktoś nie widzi siebie w takiej roli, u mnie w pracy to jest nieźle honorowane.
Brak radzenia sobie z emocjami, wspierającego myślenia jest przeszkodą w osiąganiu swoich celów. Wydaje mi się, że za bardzo polegasz na zewnętrznym wsparciu w tych sprawach. Życie przynosi wiele trudności. Nie zawsze wysiłki przynoszą rezultaty. Czasem potrzeba ogromu wytrwałości a czasem nie widzimy, że to co usilnie próbujemy osiągnąć i tak nie przyniesie dobrego rezultatu nawet jeśli się uda. Że lepiej poddać to i ruszuć w innym kierunku. (To niestety czasem trudno ocenić, potrzeba sporo świadomości i odwagi do zmian)
Druga sprawa to czy faktycznie wiesz co chcesz osiągnąć. Z wielu postów wydaje się, że nie. Chcesz tylko, żeby się udało, ułożyło, chcesz mieć lepiej. Żeby życie zaspokoiło twoje ambicje. Prawda jest taka, że jak nie wiemy gdzie chcemy iść nie mamy odpowiednich spójnych motywacji to przez całe życie można kręcić się w kółko albo działanie kończy się klapą, efekty są dalekie od oczekiwań. Jak wiesz co cię kręci, interesuje, motywuje, gdzie jest twój cel to można podjąć skuteczne działania. (Aczkolwiek trzeba mieć jeszcze realistyczne założenia, odpowiednią ocenę sytuacji i swoich rzeczywistych możliwości oraz systematyczność i konsekwencję w dzałaniu).
aniuu masz rację. To jest właśnie to, na co chyba większość osób zwróciła uwagę. Ludzie, którzy ulegają tym emocjom zbyt często i zbyt mocno, nie potrafią w końcu nad nimi zapanować, co uniemożliwia osiągnięcie celu. Natomiast najbardziej rzuca mi się w oczy ten element, w którym nadzieje Autorki w poprawie swojej sytuacji są upatrywane w jakimś zewnętrznym czynniku. Za bardzo oczekuje wspracia od innych, bo być może jest przekonana, że przede wszystkim to daje czy też powinno dawać siłę człowiekowi do działania. Moim zdaniem to ogromny błąd, bo właśnie każy jest pzede wszystkim kowalem swojego losu a nie cudzego.
Poza tym, jeśli nie wiemy zupełnie w którą stronę mamy iść, to właśnie można się tak cały czas w kółko kręcić.
Aby wszystko się udało i ułożyło - to stwierdzenie straszmnie ogólnikowe, tu trzeba więcej konkretów
Z artykułu na temat kruchości emocjonalnej ze strony pięknoumysłu.com
"American College Health Association opublikowało kilka lat temu interesujące badanie dotyczące niestabilności emocjonalnej. Mówi ono o bardzo niepokojących statystykach: młodzi ludzie mają obecnie znacznie wyższe wskaźniki depresji, stresu i uzależnienia emocjonalnego. Co najgorsze, liczba prób samobójczych jest znacznie wyższa w tej grupie wiekowej. Za tymi statystykami wyraźnie kryje się kruchość emocjonalna. Zdecydowanie widać brak środków, aby sprostać nawet najzwyklejszym problemom.
Większość tych problemów psychologicznych ma swoje źródło w wychowaniu. Rodziny w ciągu ostatnich kilku dekad nie zdawały sobie sprawy z tego, że nasze społeczeństwo zaczęło domagać się coraz większej liczby umiejętności. To sprawiło, że rodzice ciężko pracowali, aby ich dzieci mogły się uczyć, nawet gdy były bardzo małe.
Próbowali dać im wszelkie możliwe zasoby aby upewnić się, że odniosą sukces. Obecnie rodzice zmuszają swoje dzieci do doskonałości i nieustannie przypominają im, jakie są wyjątkowe i jak ważne jest, żeby sobie dobrze radziły. To zrozumiałe. Jednak zapominają o kilku kluczowych błędach w swoim podejściu.
Jednym z najważniejszych błędów jest to, że rodzice chronią swoje dzieci przed porażką. Dlatego tak wielu młodych nie jest w stanie poradzić sobie z frustracją, nawet jeśli jest niewielka. Trudno też dzieciom nauczyć się podejmowania własnych decyzji. Czują się niepewnie i wyjątkowo niezręcznie, jeśli chodzi o radzenie sobie z własnymi emocjami. Stopniowo zaczynają uświadamiać sobie, że nie są tak “wyjątkowe” dla wszystkich innych. Zdają sobie sprawę, że nie mają umiejętności, narzędzi ani strategii, aby stawić czoła nawet najbardziej podstawowym problemom."
377 2021-07-01 16:06:18 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-07-01 16:28:58)
bagienni_k, aniuu1 - co do kwestii pracy: nie macie racji. Nie chcę zdradzać, gdzie pracuję ani podawać zadnych szczegółów, napiszę tylko tyle - u mnie w pracy rządzą związki zawodowe. Jeden wielki prywatny folwark ich szefów, walka o władzę, wpływy, względy, stołki i "włażenie" pracodawcom nie napiszę gdzie. Może ktoś z Was miał styczność, ten wie o czym piszę. Coś ohydnego, ludzie topią się w swoich kłamstwach, spiskach, knuciach, intrygach - ale jeśli są "przydatni" - to mają ochronę wierzcie mi lub nie - tacy mają najlepiej. Mnie to brzydzi, wolałabym zbierać puszki na ulicy niż donosić albo topić współpracowników w łyzeczce wody dla najmniejszych korzyści. Ja tak nie umiem.
Dlatego mi w tej chwili zależy tylko na tym, zeby stąd odejsć ale nie mogę zrobic tego, nie mając pracy w zanadrzu. Obecnie dla mnie tym "lepiej" byłoby właśnie to. Już wcześniej pisałam, ja nie obieram sobie za punkt honoru zdobycie stanowiska typu dyrektor itp., bo wiem, ze tego typu praca nie jest dla mnie i potrafię to ocenić trzeźwym okiem. Tak jak praca typowo techniczna, bo jestem humanistką z krwi i kości. Czy liczę na czynniki zewnetrzne? Nie! Mi nikt nie pomaga, nikt mi niczego nie załatwia, a jesli juz to utrudnia. Jestem zdana tylko na siebie i doskonale o tym wiem.
Ale racją jest to, że nie radzę sobie w tej chwili z emocjami i dobija mnie to, że jak tylko coś zacznę, nabiorę wiary, że "tym razem będzie dobrze!" - klapa za klapą. Po dzisiejszym dniu w pracy mam ochotę...nie skończę.
Ja nie czuję się wyjątkowa - chyba, że to, że napisałam, ze nie jestem głąbem i wiem, ze jestem pojętna i pracowita - może tak o mnie świadczyć? Tak samo nigdy rodzice mi nie wpajali, ze jestem idealna, nieskazitelna, oh i ah. Wręcz przeciwnie, mama czasami wytyka mi moje wady, chociaż jednocześnie uważa, że jestem twarda, chociaż mam tendencję do szybkiego "mięknięcia", bo potrafię się wziać w garść i podołać czoła wielu sprawom i z odwagą iść do przodu - to nie tylko jej opinia. Nigdy nikt nie naciskał mnie do bycia doskonałą, takie podejscie do życia to nie u moich rodziców. Moja frustracja nie wynika z tego, ze ktoś powie, że nie pasuje mu pismo, jakie napisałam albo coś innego, co wg mnie jest ok. To jest bardziej złożona kwestia. Mam wrażenie, ze w poprzednim wcieleniu byłam jakimś zbrodniarzem wojennym, gwałcicielem i bandytą w jednym i w obecnym życiu za to obrywam. Boję się, że wyląduję na psychotropach bo jestem w takim stanie, że o mamo. Ciągle wpajam sobie od głowy, że to tylko praca, 8 godzin i do domu, ci ludzie poza bramą zakładu sa dla mnie NIKIM - ale neistety, w pracy muszę z nimi przebywać i tracić energię, denerwowac się, zamartwiać i koniec końców cierpieć z tego powodu. Serio, czuję się jakbym po prostu za coś pokutowała - chociaż nie wiem za co.
paslawek, bardzo podoba mi się to co napisałeś może przetrawie i coś z tego wyciągnę? Chociaż wizja "upadłego anioła" do mnie nie przemawia!
Ćwiczenia i praca. Ludzie wykształcili sobie sposoby, by nie myśleć o braku sensu ich życia. Inni uciekają w pracę, rodzinę, poświęcają się pasji, topią się w narkotykach - wszystko, aby zagłuszyć ten głos o bezsensie ludzkiego istnienia. Miałem okres w moim życiu, gdzie spadłem z sinusoidy. Oczywiście, to kwestia czysto indywidualna w ocenie tego jak bardzo nisko upadliśmy, co tylko ujawnia subiektywizm ludzkiej percepcji oraz egoizm homo sapiens, nie mniej - tacy są ludzie. W okresie tym, gdzie zbliżałem się do trzydziestej wiosny mojego życia, miałem jedynie rodzinę - moją mamę, tatę i siostrę. Sam jestem totalnym życiowym chaosem i zrobiłem z moim żywotem totalny rozpierdziel, choć zawsze mogło być gorzej - ponownie, odsyłam do subiektywizmu percepcji - więc moje życie to jeden wielki sajgon. A raczej baza US Marines w Khe Sanh, oblężona przez legiony Wietkongu i armii Północnego Wietnamu, bez ustanku ostrzeliwana, po której księżycowym krajobrazie biegali Marines.
W tym momencie mojego życia myślałem, że wyjdę z domu, pakując w mój plecak tylko potrzebne rzeczy, napiszę list do rodziny z instrukcjami co zrobić z moimi rzeczami, aby ruszyć żyć pod most. Z dala od nich, by nie robić im więcej wstydu, przykrości i nie byli zawiedzeni, bym nie był obciążeniem. Nie miałem pracy (to inny temat, tez zagmatwany) i uwierz mi, autorko, jedyne co mnie utrzymało w jako-takich ryzach psychicznych były moje treningi. Pieniądze kurczyły się, ale ja uparcie trenowałem. Trzy dni w tygodniu. Wykształciłem, prawdopodobnie, formę depresji ukrytej co w połączeniu z nerwicą natręctw sprawia, że czasami zachowuje się niczym paranoik. Albo żołnierz wracający z wojny.
Gdyby nie ten sport.. byłoby gorzej, o wiele gorzej. Dyscyplina ta pomogła mi ułożyć wiele spraw w mojej głowie, nabrać dystansu, skruszyć moje ego - którego już praktycznie nie mam - ale wciąż brakowało mi jakiegoś balansu, banalnego jak praca zarobkowa, ale nadal pewnego wyśrodkowania w pionie i poziomie życia.
Wracając z treningów, moja głowa była pełna przeróżnych myśli, oscylujących w okół pytań o egzystencje, powód oraz sens, moją rolę, przemijalność oraz kruchość, nicość oraz chęć zwyczajnego zniknięcia, zakończenia cierpienia. Im więcej "wrzucisz" na swoją głowę, tym te myśli będą rzadszym gościem, ale mam wrażenie, że jeśli nie jesteś typem refleksyjnej osoby, którą charakteryzuje "choroba" określana przez Anglosasów jako overthinking, to nie musisz obawiać się tej fali.
"Jednym z najważniejszych błędów jest to, że rodzice chronią swoje dzieci przed porażką. Dlatego tak wielu młodych nie jest w stanie poradzić sobie z frustracją, nawet jeśli jest niewielka. Trudno też dzieciom nauczyć się podejmowania własnych decyzji. Czują się niepewnie i wyjątkowo niezręcznie, jeśli chodzi o radzenie sobie z własnymi emocjami. Stopniowo zaczynają uświadamiać sobie, że nie są tak “wyjątkowe” dla wszystkich innych. Zdają sobie sprawę, że nie mają umiejętności, narzędzi ani strategii, aby stawić czoła nawet najbardziej podstawowym problemom."
Tak, bo rodzice często zapominają, że życie ich dziecka nie kończy się na dzieciństwie. Zwykle w jak najlepszej wierze skupiają na nim uwagę, dbają, dmuchają i chuchają, nawet kosztem siebie samych, ale zapędzają się w tym za bardzo, a przede wszystkim zupełnie nie biorą pod uwagę, że prawdziwe życie zaczyna się później - w dorosłości, do której w ten sposób dziecka nie przygotują. Dorosłość nie jest przecież beztroska i kolorowa, dlatego aby sobie w niej radzić nie wystarcza nawet solidne wykształcenie, potwierdzona dyplomami wiedza czy różnego typu umiejętności, ale przede wszystkim wiara we własne możliwości, umiejętność radzenia sobie ze wspomnianą porażką, odporność na niepowodzenia, umiejętność wchodzenia w oparte na zdrowych zasadach relacje, w tym związki. Posiadając ten potencjał buduje się poczucie własnej wartości, a to z kolei pozwala na sięganie wysoko i daleko, wówczas już samodzielnie.
Albo zbyt mocno przejaskrawiasz rzeczywistość, albo rzeczywiście pracujesz w miejscu/branży, gdzie bez skandalu czy podłożeniu komuś nogi się nie obejdzie.Tylko tak jest w wielu profesjach, w większym lub mneijszym stopniu. Skoro tak bardzo Ci to nie pasuje, to właśnie wracamy do punktu, oi którym była mowa: jeśli nie możesz na razie znaleźć czegoś odpowiedniego a masz chyba jakieś oszczędności, żeby żyć, to można chwycić się innej roboty, nie pasującej do obrazka, ale pozwalającej CHWILOWO się zaczepić. SKoro jesteś humanistką nikt Ci nie każe zostać mechanikiem ani elektrykiem, bo na to potrzebne sa kwalifikacje Natomaist sa prace, które z powodzeniem może wykonywać humanista, ścisłoweic czy artysta. To nie jest w żadnym wypadku kwestia braku ambicji tylko trzeźwego spojrzenia na sprawę: kto powiedział, że nie można dalej szukać tego właściwego celu, ale przecież za coś trzeba się utrzymać? Jeśli chodzi o ewentualne uprzedzenia w stosunku do pracy fizycznej ukobiet, to obecnie nie wiem, czy poza nielicznymi wyjatkami, jest jakąś branża, gdzie pracuje tylko jedna płeć...
bagienni_k,
czasem przejaskrawiam swoje problemy, ale tym razem piszę obiektywnie - to co się dzieje u mnie w pracy to istny CYRK. Ja mam pewne zasady, którymi kieruję się w zyciu - brzydzę się oszustwem, dwulicowoscia, spiskowaniem, dzieleniem ludzi na lepszych i gorszych. Niestety u mnie w pracy 90% osób to właśnie takie typy. Niestety tak zostałam wychowana, chociaż czasami też zdarzy mi się "obrobić komus tyłek", to jeśli już mam rozmawiać o takich rzeczach - tylko z zaufaną osobą. Ale oszustwa i spiski? Ja się po prostu nie nadaje do przebywania i życia w takim srodowisku, to zabiera ze mnie calą energię, nastraja hipernegatywnie, dołuje i jeszcze bardziej uświadamia niesprawiedliwość życia. Ostatnio miałam okazję się przekonać, jak osoba, którą miałam za uczciwą, pomocną i ogólnie mi bliską - stała się taka sama, jak ci "inni" - z pewnoscia dla jakichś swoich osobistych korzysci.
A ja niestety jestem w chwili obecnej niewolnikiem. Nie wyrwę się, bo nie mam gdzie iść. Egzystuję tam, tracę chęć do życia, a że po pierwsze, nawet jeśli wykonuje obowiazki grubo wychodzące poza mój zakres - to i tak nie odmówie wykonania ich, a po drugie - jest to wiadome i jestem ponieka wykorzystywana no i po trzecie - ludzie w tym zakładzie mają o wiele większe doświadczenie ode mnie i nie z każdym jestem w stanie "wygrać", bo jeśli ktoś ma staż pracy kilka razy wiekszy niż mój, jest po ilustam kursach manipulacji, ma znajomości i ogólnie jest sku.....nem....to jak z takim kimś walczyc, skoro moze cie zniszczyć?
382 2021-07-05 13:48:11 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-07-05 13:49:55)
Hmm, jeszcze raz, bo dalej czegoś tutaj nie rozumiem:
JAKIE wyjsćie ma człowiek na Twoim miejscu?
Ktoś ma dołującą czy wręcz przygnębiającą pracę, na tyle, że czuje się w niej potwornie i nerwowo nie wytrzymuje. Zatem, jeśli ma z czego żyć, posiada pewne oszczędności, które pozwolą mu funkcjonować przez dajmy na to rok, sklada wypowiedzenie a w tym czasie stara się szukać czegoś nowego lub/i pracy tymczasowej, aby mieć płynność finansową, co nie przeszkadza w dalszym poszukiwaniu zatrudnienia na pozimie swoich kwalifikacji. NIe jesteś chyba niewolnikiem, bo obowiązuje Cię prawo pracy, w tym możliwość wypowiedzenia, prawda?
Zapewne nie podasz więcej szczegółów w czym leży problem( i to rozumie), ale po tym, co napisałaś tak właśnie widzę rozwiązanie tej sytuacji. Wielu ludzi na swoją prace narzeka, wielu możę tej nie specjalnie swoją lubi, ale jeśli czują się w nich tak, jak Ty, to już jest pewien sygnał ostrzegawczy, że może należy coś z tym zrobić..
383 2021-07-06 09:53:52 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-07-06 09:55:25)
bagienni_k, niestety innego wyjścia nie mam...
Żadna praca nie hanbi o ile jest uczciwa, ale nie zmienia to faktu że, chciałabym znaleźć pracę na miarę mojego wykształcenia i umiejętności. Niestety, bez znajomości to jest niemożliwe i uświadamiam się o tym coraz bardziej dzień za dniem. Moja szefowa, odkąd powiedziałam jej że będę rozglądać się za nową pracą (chciałam być uczciwa wobec niej, swoją drogą i tak by się dowiedziała że czegoś szukam), stosuje w stosunku do mnie cichą zemstę. Teraz jestem na zwolnieniu bo mam problem z nogą ale już sobie wyobrażam, co będzie się działo po moim powrocie...
Rozumiem, czyli wszelkie rozsądne porady nie mają tu sensu, bo będziesz tkwić dalej w tym wszystkim i się taplać, bo nie widzisz innej opcji, choćby chwilowej. Dlatego wypowiadanie sie tutaj jest zwyczajnie bez sensu..
Jak masz umowę, którą może łatwo zakończyć lub nie przedłużyć to możliwe, że zostanie zakończona. Bo uznają, że na co im pracownik bez motywacji i ktory moze odejsc w dowolnym momencie. Nie mówi się raczej takich rzeczy, dopiero jak wszystko jest dograne.
386 2021-07-06 11:05:30 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-07-06 11:06:03)
aniuu1, no akurat to z tym brakiem motywacji nie masz racji, bo ja mimo tego, że nie chcę tam pracować to nadal daję z siebie 100%...A powiedziałam, bo chciałam być fair, po pierwsze, po drugie - moja szefowa ma zbyt rozległe znajomości i z pewnością gdyby dowiedziała się od kogoś, że szukam pracy - miałabym naprawdę nieciekawie.
bagienni_k, codziennie przeglądam oferty pracy, a wszystkie stanowiska, na które aplikowalam, były już 'z góry' obsadzone. Mam ochotę się poddac bo nie mam już sił ale z drugiej strony jednak tego nie robię i dalej próbuję...
aniuu1, no akurat to z tym brakiem motywacji nie masz racji, bo ja mimo tego, że nie chcę tam pracować to nadal daję z siebie 100%...A powiedziałam, bo chciałam być fair, po pierwsze, po drugie - moja szefowa ma zbyt rozległe znajomości i z pewnością gdyby dowiedziała się od kogoś, że szukam pracy - miałabym naprawdę nieciekawie.
bagienni_k, codziennie przeglądam oferty pracy, a wszystkie stanowiska, na które aplikowalam, były już 'z góry' obsadzone. Mam ochotę się poddac bo nie mam już sił ale z drugiej strony jednak tego nie robię i dalej próbuję...
Ja nie oceniałam twojej motywacji tylko jak to jest zwykle odczytywane. Raczej nikt się bardzo nad tym nie zastanawia, uznaje się, że to osoba na wylocie, którą najlepiej zastąpić.
388 2021-07-06 12:23:29 Ostatnio edytowany przez paslawek (2021-07-06 13:04:45)
bagienni_k, niestety innego wyjścia nie mam...
Żadna praca nie hanbi o ile jest uczciwa, ale nie zmienia to faktu że, chciałabym znaleźć pracę na miarę mojego wykształcenia i umiejętności. Niestety, bez znajomości to jest niemożliwe i uświadamiam się o tym coraz bardziej dzień za dniem. Moja szefowa, odkąd powiedziałam jej że będę rozglądać się za nową pracą (chciałam być uczciwa wobec niej, swoją drogą i tak by się dowiedziała że czegoś szukam), stosuje w stosunku do mnie cichą zemstę. Teraz jestem na zwolnieniu bo mam problem z nogą ale już sobie wyobrażam, co będzie się działo po moim powrocie...
Czyli CCCatch szykujesz się do samotnej"zimnej wojny" z szefową i "systemem" ,skąd ja to znam,"fuck the system" Za późno już ,ale to był błąd poinformować ją że szukasz innej pracy,to nie jej sprawa i nie jej zdaje się prywatny folwark, trochę źle pojęta lojalność wobec szefowej ,jakaś próba zwrócenia się o inne Ciebie traktowanie i nie wprost, mam wrażenie.
Cierpliwości dziewczyno ,znajdziesz coś innego ,nie ciśnij tak na siebie,ponieważ nie masz ochoty przyłączać się do syfu,jak przyłączysz się to po Tobie,jest nadzieja że nie będziesz tym "upadłym aniołem" co się sprzedał ,sprzedajesz tylko swoją pracę a nie siebie.
Z drugiej strony walka z systemem jest walką z wiatrakami i tu pogodzenie się przydaje z tym co możesz zmienić ,a tym czego nie możesz .
Szamotanie się ,miotanie ma czasem ten skutek jak już tak umęczy i udręczy, to że nabiera się pewnej mądrości życiowej i uczy patrzenia na życie z różnych stron nie tylko kanałowo i pesymistycznie,gdzie właściwie widzi się tylko i wyłącznie sam syf ,zaczyna się dostrzegać też że w tym syfie mamy swój udział , wybiórczo jest nam wygodne korzystać z czegoś ,ale jesteśmy odpowiedzialni za ten syf w koło milcząc, albo robiąc wielki szum,udając że walczymy,ale tak naprawdę tylko krytykujemy i gadamy, mając roszczenia że coś ma się zmienić tak jak nam się wydaje że powinno być ,tylko w...wia że musimy jeść, mieć gdzie spać i w co się ubrać ,
można od tego niecierpliwego miotania się niestety dostać jeszcze większej "szajby", ponieważ jest to nasz wybór.
Ja też miałam przez lata problemy z tego typu poczuciem lojalności i bycia fair wobec pracodawcy. Tak na prawdę to nikt tego nie oczekiwał ode mnie, jedynie utrudniało mi to życie. Wbrew pozorom ludzie w firmach są łatwo zastępowalni. Nawet jak odchodzi ktoś, kto od lat coś robi, firma często wrzuca nową osobę i nikt sie nie przejmuje, ma sobie radzić.
Jak się mówi, że się chce odejść, szuka się innej roboty ale nie odchodzi to dla szefo może być to nie zrozumiała sytuacja. Może sam próbować skłonić Cię do odejścia jeśli nie może ci wypowiedzieć umowy.
Cena Czyni Cuda jak zwykle z problemami:) Wszyscy przeciwko CCC, na każdym rogu źli ludzie, którzy chcą wykorzystać twoją niewinność i uczciwość. Najpierw facet, któremu oddałaś tysiąc procent siebie, teraz pracodawca dla którego wypruwasz flaki. Normalnie powinni nakręcić "Pasja 2" z ukrytej kamery. Myślę, że w skali od 1 do 10 ty widzisz swoje problemy na "20", a realnie to typowe wyolbrzymianie, robienie z siebie ofiary. Ludzie piszą ci w twoim wątku różne ciekawe sentencje, proponują książki, poradniki, proponują jakąś drogę, którą najlepiej podążać, a ty centralnie masz to gdzieś, bo ciebie interesuje tylko atencja. Czytając cały wątek wydaje mi się, że to ty jesteś właśnie tym wampirem energetycznym, to ty wysysasz energię z innych.