Wydaje mi się, że nie ma sensu się tutaj bezsilnie produkować..Tobie CCCatch jest potrzebna solidna terapia. Jeśli twierdzisz otwrcie, że życie jhest bez sensu i nie czeka Cię już nic, to nasze próby pokazania Ci tutaj właściwej drogi niczego nie dadzą. Kręcisz się w kółko..
Ciekawe tylko bagienni_k czy znajdzie się specjalista, który mi pomoże bo w to też juz wątpię. Początki wizyt u psychologa zapowiadały się obiecująco, a teraz zamiast lepiej jest mi gorzej. Jak wcześniej pani psycholog powiedziała, że mam kategorycznie przestać obwiniac się rozpad mojego związku, bo moje zachowania nie były tego główną przyczyną, to teraz miewam wyrzuty sumienia i analizuje wszystko co się działo w tamtym okresie. Jak jeszcze byłam w stanie uwierzyć, że nie zostałam opuszczona dla innej kobiety, to teraz już nie wiem (taak, boli duma, boli).
I tak jak jeszcze wcześniej miałam w sobie jakąś nadzieję, że coś się ułoży, teraz nie mam żadnej. Jak jeszcze myślałam że, może wcale nie jestem tak brzydka, gruba i ogólnie nieatrakcyjna jak sądziłam, teraz wiem, że przecież taka właśnie jestem.
Będę próbowała szukać pomocy w innych miejscach, ale nie wiem co z tego będzie.
To nie jest tak że ja wasze posty czytam i nie próbuję ich wykorzystać w praktyce. To jest dla mnie tak trudne jak chyba nic dotąd. Wiele rzeczy potrafie przegryzc, wiele trudności pokonać, ale to jest silniejsze ode mnie, czuję się pokonana, nawet mama nie może uwierzyć w to, że jej 'twarda, odważna i piękna córcia' jest taką pesymistka i rozpacza, że została porzucony przez 'mięczaka bez grama odwagi'.
Leczenie zapalenia płuc piciem naparu mięty jest bezskuteczne.
134 2021-04-16 12:07:07 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-16 12:08:56)
Dobra panie i panowie...pozostają dwie opcje: albo biorę 10 kg młot i wbijam sobie wszystko do głowy, aż do skutku albo dalej się wykanczam.
Mam wrażenie że w tym roku nic, ale to nic się nie układa. Męczę się z myślami o byłym, psychicznie męczy mnie moja praca - to tak swoją drogą, ale czuję się wypalona a fakt, że mam świadomość obecności eks w tym samym miejscu też nie pomaga. Mam 29 lat a czuję się na jakieś 30 więcej.
Będąc w związku czułam się jakbym miała przynajmniej o kilka mniej... Tak właśnie pozytywnie działała na mnie obecność drugiej osoby w moim życiu - paradoksalnie uszczesliwiala, mimo wielu trudności i niezgodności. Nie znam bardziej pokreconej i dziwniejszej osoby niż ja sama.
135 2021-04-16 12:07:44 Ostatnio edytowany przez Apogeum (2021-04-16 12:17:41)
Ciągle z tyłu głowy mam to wszystko co się wydarzyło, czemu to się wydarzyło - przede wszystkim...
Nie wiesz dlaczego tak się stało/dlaczego on się z Tobą rozstał? To ja Ci powiem:
Osoba niedojrzała (Ty) związała się z osoba niedojrzała (on).
Ty:
a) przejawiałas zachowania, na które w zdrowym związku nie ma miejsca. Nie będę się powtarzać i tu o nich pisać, bo pisałam o tym w innym wątku. Pisali tez o tym inni użytkownicy. I właśnie te zachowania świadczą o Twojej niedojrzałości. Podobnie jak pisanie w każdym poście, ze wiesz na pewno, ze „nigdy nie zjesz lepszej pizzy mimo ze tamta była spleśniała”. Zrozumiałabym jeszcze, gdybys pisała, ze trudno Ci w to uwierzyć, ale Ty ani razu nie napisałaś, ze po prostu nie wierzysz, Ty piszesz, ze wiesz, ze tak będzie, bo uwaga! - taki Twój los. Osoba dojrzała i życiowo mądra nigdy by tak nawet nie pomyślała, wiesz? Nie na wszystko mamy wpływ, ale to my jesteśmy kowalami swojego losu.
b) akceptowalas jego zachowania, na które nie ma miejsca w dobrym związku (choćby jego wybiórcze podejście do wiary i seksu). Co oznacza, ze tak naprawdę akceptowalas fakt, ze traktował Cie instrumentalnie. Raz uznawał, ze Bóg się nie obrazi, jak spuści sobie z krzyża, a ze lepiej z kobieta niż bez, to byłaś potrzebna. Innym razem uznawał, ze nie może ryzykować wiecznego potępienia, wiec wtedy utrzymywał, ze seks przedślubny jest zły, a Ty szłaś w dostawkę. Gdybyście wzięli ślub, problem grzesznego przedślubnego seksu by zniknął, wiec są pewnie jeszcze inne powody, które zna prawdopodobnie tylko on. Ale Ty i tak zapewne nie przyjmiesz do wiadomości, ze te powody nie maja większego znaczenia, bo liczy się tylko to, ze nie chciał być dłużej w tym związku. Wbrew temu, co piszesz, nie pasowaliście do siebie. Tylko tyle i aż tyle. Zdarza się. Nie ma tu co analizować. Trzeba otrzepać się z kurzu po upadku, wstać i iść dalej. Ale Ty wolisz leżeć i smęcić, ze nie masz siły wstać. A jak nawet by Ci się jakimś cudem udało, to wiesz na pewno, ze Twoje nogi nie będą już nigdy takie sprawne jak przed upadkiem. Siniaki nigdy nie znikną, w ogóle nigdy nie wrócisz to pełnej sprawności. Dlatego wybierasz leżenie i użalanie się nad sobą.
Poza tym przychylam się do słów bagiennik_a. I Wielokropka: Jak ktoś chce - znajdzie sposób. Jak ktoś nie chce - znajdzie powód. Ty nie chcesz. Albo - co już pisałam w innym Twoim wątku- jesteś trolem.
136 2021-04-16 12:07:55 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-04-16 12:24:45)
aniuu1 - wiem, że te myśli mi nie służą, ale jak napisałam wyżej - po prostu nie umiem ich wymienić na inne, widzę wszystko w czarnych barwach... O tym tytule też gdzieś słyszałam, postaram się zdobyć i zapoznać. Widzisz, Ty piszesz, że u Ciebie w domu już było negatywnie, u mnie zawsze było dobrze, więc tym bardziej zastanawiam się dlaczego ja taka właśnie jestem. Skąd u mnie ten pesymizm... Staram się codziennie przed snem myśleć o dobrych i miłych rzeczach - raz pomogą, raz w ogóle.
Ciągle z tyłu głowy mam to wszystko co się wydarzyło, czemu to się wydarzyło - przede wszystkim...nie potrafię tego odciąć, zapomnieć i przestać analizować. Nie potrafię żyć tu i teraz, bo albo żyję przeszłością albo przyszłością. Teraz dla mnie nie istnieje...
.
Jak czytam co piszesz, to wątpię aby u Ciebie w domu było tak świetnie. Czasem ludzie sobie długo nie zdają sprawy, że coś było nie tak. Np moja koleżanka 37 lat zdała sobie teraz sprawę ostatnio jakim jej ojciec jest trudnym upartym człowiekiem i że jej matka ma niewiele do powiedzenia w domu. Wcześniej była na to ślepa. Jest bardzo zżyta z całą rodziną i rodzina wydawała jej sie idealna.
Czasem nie widzi się też, że nadopiekuńczość albo wmawianie, że ktoś jest wybitny, wspaniały (co nakłada dużą presję na dziecko), wielkie wymagania mają złe skutki.
"Będąc w związku czułam się jakbym miała przynajmniej o kilka mniej... Tak właśnie pozytywnie działała na mnie obecność drugiej osoby w moim życiu - paradoksalnie uszczesliwiala, mimo wielu trudności i niezgodności. Nie znam bardziej pokreconej i dziwniejszej osoby niż ja sama."
Wypracuj sobie nowe podejście. Ludzie niechętnie biorą na siebie taki ciężar by codziennie poddtrzymywać poczucie wartości i szczęścia drugiej osoby. Sama mam takie grzeszki na sumieniu, ale też zdarzyło mi się obcować z osobami, które miały takie oczekiwania. To uświadamia jakie to jest trudne i dziwne.
Wybierz to co chcesz: możesz sobie dowalać, możesz się wspierać. Dowalanie sobie jest łatwe, łatwo się poddać, tylko to ma konsekwencje. Tracisz energię, cel, szansę na zmianę. Sprawdzone na sobie.
137 2021-04-16 12:28:34 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-16 12:31:33)
aniuu1 - było i jest dobrze, mam wspaniałych rodziców, których małżeństwo jest dla mnie wzorem. Wiadomo, zdarzały się problemy mniejsze i większe o których wiem, ale jak widać wszystko mroźna przetrwać.
Być może tak jak piszesz, rodzice byli zbyt nadopiekuńczy, ale nieprawdą byłoby stwierdzenie, że wywierali na mnie jakąkolwiek presję. Mama ma cięższy charakterze niż mój spokojny tata, ale z nią się pokloce, coś sobie powiemy i zaraz nam przechodzi. Jestem pewna że moje problemy nie są skutkiem złej sytuacji w domu. Nawet mojego byłego ciągnęła do moich rodziców jak magnes, czasem nawet spędzał z nimi czas sam na sam, kiedy mnie nie było w domu, czego nie wyobrażalam sobie sobie zrobić z jego mamą.
Apogeum - tak jak pisałam, w którymś momencie doszłam po prostu do takiego wniosku, ludzie wokół mnie pocieszają, wspierają, wierzą we mnie bardziej niż ja sama. Kiedy miałoby mnie spotykać coś dobrego jak nie teraz, kiedy jestem młoda, zdrowa, aktywna? Jak będę miała 60 lat, o ile dozyje?
138 2021-04-16 12:41:13 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-04-16 12:41:33)
Pani psycholog radziła jak widać dobrze, i podobne rady usłyszałaś od ludzi na forum.
Tym bardziej, jeśli rzeczywiśćie chcesz chwycić swoje życie w garść i poznać kogoś, to rozpamiętywanie tej relacji, jako "spleśniałej pizzy", jak to ktoś ładnie określił, prowadzi do powstania błędnego koła. Pomijając to, co wspomniała bodajże Apogeum o TWojej i jego niedojrząłośći, to Twoim największym problemem jest przekonanie, że druga osoba u Twojego boku to jeden cudowny specyfik i balsam na wszystkie Twoje problemy czy tez gwarancja sensu istnienia, bo tak to brzmi. Choćby nie wiadomo jak fatalnie się "układało" w związku, to i tak lepiej, niż jakby go w ogóle nie było..? Podobnie z pracą: męczy Cię psychicznie, to dlaczego dalej w niej tkwisz?
Twoim największym problemem jest przekonanie, że druga osoba u Twojego boku to jeden cudowny specyfik i balsam na wszystkie Twoje problemy czy tez gwarancja sensu istnienia, bo tak to brzmi.
Może nie na wszystko, ale na samotność i chęć obdarzenia kogoś uczuciem, znalezienia bratniej duszy i po prostu prowadzenia takiego życia, jakie mają inni ludzie - owszem. Naprawdę nie wyobrażam sobie sobie na dzień dzisiejszy spędzić całe życie w samotności. Ludzie, tacy jak przyjaciele, a nawet rodzina - tak jak sami pislaoscie wcześniej - nie będą przy nas ciągle.
Podobnie z pracą: męczy Cię psychicznie, to dlaczego dalej w niej tkwisz?
Pomijając fakt, że ciężko coś w chwili obecnej znaleźć bez znajomości, to jest to w moim przypadku bardzo skomplikowana sprawa. Też kiedyś wspominałam o tym ale nie chcę się wdawac w szczegóły...na pewno wielce prawdopodobne jest to, że mogę nie dostać zgody na porozumienie stron..
Jak sie dobrze robi w pracy i ma kompetencje i sie je rozwija, to oczywiscie, ze da sie znalezc dobra prace bez znajomosci.
141 2021-04-16 14:06:51 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-16 14:14:03)
Jak sie dobrze robi w pracy i ma kompetencje i sie je rozwija, to oczywiscie, ze da sie znalezc dobra prace bez znajomosci.
A co jeśli robi się tak dobrze, że nie chcą Cię z tej pracy puścić, bo zdają sobie sprawę że tak szybko nie znajdą kogoś na zastępstwo? Akurat jeśli chodzi o pracę, to wiem, że jestem dobra w tym co robię, ale nie chcę już tego robić. Możliwość odejścia za porozumieniem stron może być dla mnie z tego powodu niemożliwa. NIE, to nie jest chwalenie. NIE, to nie jest wymówka. Będę i tak ryzykować i składać CV, najwyżej zostanę bez pracy i na utrzymaniu rodziców oraz życiu z oszczędności.
Co do znajomości - nie wiem, skąd jesteś, ale moje województwo traktowane jest jako szare zadupie Polski i o dobrą pracę naprawdę jest ciężko samemu.
Mój eks też nie dostał swojej pracy 'sam'.
Moja przyjaciółka jest po takich samych studiach jak ja (obie mgr), obecnie nie ma pracy i też nie widzi większych perspektyw. Ja mam więcej stażu i pokonczone różne kursy ale i tak nie wiem, co będzie.
No ale jak moga Cie nie chciec z pracy puscic? Znajdujesz cos nowego, w starej pracy skladasz wypowiedzenie i nie interesuje Cie porozumienie stron. Jak nie masz lojalki trwajacej podpisanej to Ci moga naskoczyc.
A miasto zamieszkania zawsze mozesz zmienic.
143 2021-04-16 14:15:38 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2021-04-16 14:15:49)
dubel
Samotność - najgorsza gehenna, bo bez drugiej osoby człowiek usycha..
Brak bratniej duszy obok - gehenna, bo człowiek nie czuje się wartościowy
Konieczność obdarzenia kogoś uczuciem - warunek niezbędny do życia, bo inaczej umiera się w męczarniach..
--------------------------
Co do pracy:
To się zaczyna robić jakiś krzywy teatrzyk. Co to jest, praca przymusowa? Katorga czy zesłanie, gdzie trzeba było się meldować co jakiś czas odpowiednim służbom policyjnym o swoim pobycie?
Do tej pory byłem święcie przekonany, żę jeśli komuś tak bardzo nie odpowiada praca, to składa wypowiedzenie, wcześniej szukając czegoś innego a pracodawca nie ma nic do tego..
Jesteś w terapii? Czy terapeutka robi coś poza "doradzaniem"? Czy rozmawiałaś z profesjonalistą o przyczynach swojego stanu? Czy pracowałaś nad rozwikłaniem schematów myślowych, które Cię wprowadzają w taki kanał, i nad tymi ranami, które sieją spustoszenie w emocjach?
Na to co piszesz, moim zdaniem, nie ma prostej rady "zrób to" i magiczne hasło zmienia dynię w karetę, takie rzeczy tylko na prochach... Jeśli Twoje przekonania o sobie i przyszłości są nieprawdziwe (a są! bo raz, nie masz 50 lat, i dwa, NIE WIESZ, co będzie w przyszłości i mówienie sobie, że wiesz, jest oszustwem, bo nie masz kryształowej kuli, ani nie jesteś prorokinią) to musisz je zmienić. Dowiedzieć się, skąd się wzięły te dziwne przekonania, ale nie na zasadzie "to pewnie przez matkę/chłopaka/szkołę" tylko zrozumieć przeszłe wydarzenia, które Cię takiego myślenia nauczyły, pochylić się nad nimi, zrozumieć, jakimi ścieżkami podąża Twój umysł, skąd się biorą Twoje reakcje i przyjąć to za coś, co dało Ci dane, ale nie jesteś na to skazana. Swoje przekonania, myśli, reakcje MOŻNA ZMIENIĆ.
Nie wiem jak jest u Ciebie, gdy ja zdałam sobie sprawę że moja niska samoocena, np. brak wiary w to, że nie mogę być psychologiem, wynika z mniej lub bardziej subtelnych słów, które wypowiadała całe życie do mnie matka o moich umiejętnościach oraz odporności psychicznej, to musiałam zaakceptować, że te myśli i przekonania są czymś, co we mnie istnieje, te myśli są zakorzenione i podcinają mi skrzydła. Ale też musiałam (chciałam bardziej) nauczyć się, że gdy one się pojawiają to nie są "moje", nie wynikają z mojego prawdziwego przemyślenia, realnej oceny moich zdolności, i że mogę je uciszać, wyrzucać, wyłączać, bo nie są prawdziwe.
Ale też ta świadomość to nie była taka o sobie myśl "aha, to przez matkę" tylko głębokie przeżycie tego, że moja trudność to efekt realnych słów, działań, i to ma negatywny wpływ na mnie...
Nie umiem tego lepiej opisać. Uważam, że masz do wykonania pracę. Jeśli nie wierzysz, że to coś da, że jest możliwość zmiany czegokolwiek jakąkolwiek pracą, to stoisz w trudnym położeniu.
Ale nawet wierząc, że nic się nie da zrobić, wciąż masz wybór: podjąć działanie albo nie.
I korzystać z psychoterapii lub nie. Zmienić terapeutę lub nie. Iść do ludzi lub nie. Dbać o siebie lub nie. Być dla siebie miłą lub nie. Mówić sobie codziennie 10 rzeczy, z których jesteś zadowolona, lub nie.
Oprócz automatycznych reakcji i odczuć masz jeszcze wolną wolę i możliwość decydowania.
146 2021-04-16 17:22:10 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-04-16 17:26:32)
aniuu1 - było i jest dobrze, mam wspaniałych rodziców, których małżeństwo jest dla mnie wzorem. Wiadomo, zdarzały się problemy mniejsze i większe o których wiem, ale jak widać wszystko mroźna przetrwać.
Być może tak jak piszesz, rodzice byli zbyt nadopiekuńczy, ale nieprawdą byłoby stwierdzenie, że wywierali na mnie jakąkolwiek presję. Mama ma cięższy charakterze niż mój spokojny tata, ale z nią się pokloce, coś sobie powiemy i zaraz nam przechodzi. Jestem pewna że moje problemy nie są skutkiem złej sytuacji w domu. Nawet mojego byłego ciągnęła do moich rodziców jak magnes, czasem nawet spędzał z nimi czas sam na sam, kiedy mnie nie było w domu, czego nie wyobrażalam sobie sobie zrobić z jego mamą.Apogeum - tak jak pisałam, w którymś momencie doszłam po prostu do takiego wniosku, ludzie wokół mnie pocieszają, wspierają, wierzą we mnie bardziej niż ja sama. Kiedy miałoby mnie spotykać coś dobrego jak nie teraz, kiedy jestem młoda, zdrowa, aktywna? Jak będę miała 60 lat, o ile dozyje?
Czyli masz w życiu sporo i możesz być szczęśliwa ;-)
Może to jest jakiś twój sposób na zdobycie uwagi? Może jesteś przyzwyczajona, że kiedy wchodzisz w rolę ofiary, to dostajesz uwagę, wsparcie, pocieszenie? Albo rodzice to wspierali, bo chcieli mieć małą dziewczynkę a Ty podświadomie spełniasz ich oczekiwania? Albo porównujesz się z rodzicami idealizujesz ich i obawiasz się, że im nie dorównasz?
147 2021-04-17 13:46:19 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-17 13:48:59)
bagienni_k - nie zawsze jest tak łatwo, ale podejmuję ryzyko, co ma byc to będzie, na temat pracy nie chcę się rozpisywać i koniec.
Monoceros - rozpoczęłam już jakiś czas temu terapię i jest jak już wcześniej wspomniałam. Nie potrafię póki co znaleźć przyczyn swoich problemów, pani psycholog niby ciagnie za język, wypytuje, ale do mnie po prostu nie docierają ćwiczenia typu: "prosze sobie to zwizualizować i usunąć ze swojej głowy" albo "prosze traktować siebie jak najlepszą przyjaciółkę", "odnaleźć swoją wyjatkowość" czy też opowiadać o swoich uczuciach podczas przywoływania różnych wspomnień. Nie czuję tego.
Nie wiem gdzie tkwi przyczyna. Wiem tyle, ze mimo tego co każdy neguje - nie widzę swojej przyszłości w barwach innych niż szare, w niektórych aspektach czarne. Ja to czuję i tyle. Może gdybym miała zamiast prawie 30 lat, kilka mniej, myślałabym nieco inaczej. Kończy się pewien etap, etap, który wg mnie powinno się kończyc "z czymś", a ja nie mam nic. Przecież to w tym okresie życia poniekąd kształtuje się swoją przyszłość - nawiązuje się relacje, zdobywa pracę, doswiadczenia. dalsze życie jest tego kontynuacją, a ja jedyne co będę mogła kontynuować to jedno wielkie NIC.
Wiesz, to nie jest tak, że ja zamknęłam się w sobie i nic nie robię. Owszem, wraz z odejściem eks wiele rzeczy wygląda inaczej, ale wciąż mam kontakty z przyjaciółmi, chodzę na zajęcia sportowe i inne, nie leżę w domu pod kołdrą zanosząc się płaczem. Dbam o siebie, a ludzie, którzy wiedza o tym co się stało uważają, ze wyglądam pięknie i dobrze się trzymam.
Często wspominacie o pracy jako "głebokim przezywaniu czegoś" - jak Wy rozumiecie to przeżywanie? Siedzenie i rozmyślanie o tym? Czy to jest jakiegoś rodzaju analizowanie? Albo ze mną jest naprawdę tak źle, ze nie potrafię tego pojąć albo podchodzę do tego nie tak, jak powinnam..,
aniuu1 - hmm, nie porównuję sie z rodzicami, bo to moi rodzice i nigdy nie miałam myśli o tym, by im dorównać (bo przecież jestem osobnym "bytem" i chcę nim pozostać)- poza tą kwestią, że CHCIAŁABYM być kiedyś w takim związku, jaki oni tworzą od ponad 40 lat. Czy rodzice chcieli mieć "małą dziewczynkę"? Nie sądzę, oni z początku nie mieli łatwo w życiu, przede wszystkim ich młodość to były inne czasy. Mam też starszą siostrę. Na pewno w jakiś sposób za bardzo mnie "niańczyli", zapomniałam też dodać o skrajnie nadopiekuńczej babci, której byłam i jestem oczkiem w głowie. Może ma też znaczenie fakt, że tak naprawdę w życiu zawsze miałam wszystko - w takim sensie, że np. nie dostawałam kieszonkowego, ale jeśli potrzebowałam pieniędzy, to po prostu prosiłam o to rodziców, ale to nie znaczy, ze cokolwiek wymuszałam np. płaczem lub szantażem. Podczas gdy równieśnicy otrzymywali szlabany za złe zachowanie, oceny itp. - ja czegoś takiego nie miałam. Na sporo mi pozwalano, ale po latach mama przyznała, że wiedząc, że popalam papierosy, nie robili mi awantur bo wiedzieli, że dopadł mnie mlodzieńczy bunt, dorastanie, nastoletnie życie, ale koniec końców skończę z tym i dorosnę (tylko nie myślcie, ze pochwalali to!).
Co do bycia ofiarą - nie, nie lubie tego, rola ofiary nie jest dla mnie, uwagę wolę zdobywać poprzez pozytywne cechy mojej osobowosci. Ale w jednym racja, pocieszanie na pewno jest tym, czego potrzebuję w pewnych sytuacjach - często nawet sama obecnosc, rozmowa z bliską osobą wiele mi pomaga.
Piszesz, ze mam sporo...na pewno mam wspaniałą rodzinę i tak, to jest sporo, bo zdaje sobie sprawe z tego, że niektórzy wychowywali się w niepełnych lub patologicznych rodzinach i nigdy nie zaznali i nie zaznają rodzicielskiej miłosci i troski. Moi bliscy to jedyna dobra rzecz, która mi się w życiu przytrafiła.
Monoceros - rozpoczęłam już jakiś czas temu terapię i jest jak już wcześniej wspomniałam. Nie potrafię póki co znaleźć przyczyn swoich problemów, pani psycholog niby ciagnie za język, wypytuje, ale do mnie po prostu nie docierają ćwiczenia typu: "prosze sobie to zwizualizować i usunąć ze swojej głowy" albo "prosze traktować siebie jak najlepszą przyjaciółkę", "odnaleźć swoją wyjatkowość" czy też opowiadać o swoich uczuciach podczas przywoływania różnych wspomnień. Nie czuję tego.
Nie wiem gdzie tkwi przyczyna. Wiem tyle, ze mimo tego co każdy neguje - nie widzę swojej przyszłości w barwach innych niż szare, w niektórych aspektach czarne. Ja to czuję i tyle. Może gdybym miała zamiast prawie 30 lat, kilka mniej, myślałabym nieco inaczej. Kończy się pewien etap, etap, który wg mnie powinno się kończyc "z czymś", a ja nie mam nic. Przecież to w tym okresie życia poniekąd kształtuje się swoją przyszłość - nawiązuje się relacje, zdobywa pracę, doswiadczenia. dalsze życie jest tego kontynuacją, a ja jedyne co będę mogła kontynuować to jedno wielkie NIC.
Wiesz, to nie jest tak, że ja zamknęłam się w sobie i nic nie robię. Owszem, wraz z odejściem eks wiele rzeczy wygląda inaczej, ale wciąż mam kontakty z przyjaciółmi, chodzę na zajęcia sportowe i inne, nie leżę w domu pod kołdrą zanosząc się płaczem. Dbam o siebie, a ludzie, którzy wiedza o tym co się stało uważają, ze wyglądam pięknie i dobrze się trzymam.
Hej , poruszyłm nie ten fragment, jakbym czytała o sobie. Może metody stosowanie przez Twoją terapeutkę nie są dla Ciebie?
U mnie np zupełnie nie działały ćwiczenia typu: stań przed lustrem i powtarzaj sobie "kocham siebie" - mogłam stać tak do sylwestra i powtarzać to jak mantrę - nie działało nic a nic.
Tak jakbym stała przed zamknietymi drzwiami i mówiła: otwórzcie się - a one oczywiście nie otworzyłyby się, póki nie nacisnęłabym za klamkę.
Z wewnętrznym dzieckiem - tu też było kiepsko, nie czułam tego po prostu. Dziecko to było kiedyś, teraz była już dawno dorosła osobą, rozumiem zamysł takiego podejścia - ukoić swoje potrzeby z dzieciństwa a to miałoby przynieść efekt teraz. Tylko ,że to tak nie działa (to znaczy w moim przypadku, bo może komuś praca z lustrem i wewnętrznym dzieckiem pomogła - ludzie mają różne postawy i potrzeby i co nie działa na jednego może zadziałać nadrugiego).
Przyszłość tak samo widziałam jak Ty albo w czarnych barwach albo w szarych. Mimo ćwiczeń na terapii, aby wymyślić sobie i np spisać na kartce optymistyczny wariant, co np będę robić za oarę lat. Zrobiłam te ćwiczenia, ale też zupełnie tego nie czułam. Ale jak mówię może na inne osoby to działa i im pomaga.
Podobnie było na zewnątrz: byłam wtedy bardzo towarzyska, dużo spotykałam się ze znajomymi, chodziłam na zajęcia sportowe, dbałam o siebie. Ale gdy tylko mówiłam, że terapia nie działa (a przynajmniej nie na wszystko) to słyszałam głównie słowa: za mało się starasz, człowiek pracuje całe życie nad sobą, a Ty chcesz osiągnąć wszystko za % minut, albo: (to mnie dobijało), bo nie chcesz nic zmienić, wygodnie Ci jak jest tak jak jest(bzdura).
Wiesz co mi trochę pomogło jednak, ja to nazywam własną siłą sprawczą. Lepiej się czułam, jak działałam, ale tak działałam realnie, czasem w błahych sprawach. Np mam stare meble w kuchni. Narzekam, ze są zniszczone, lica się sypią i półek nie mogę już domyć, zawiasy się wypaczyły i ogólnie meble są zużyte. I co robię, narzekam rok, dwa, aż w końcu kupuję nowe. Jestem super zadowolona, bo sama to sprawiłam, nie mój mąż, nie mój dziadek, nie sąsiadka - sama wyrzuciałm stare, sama kupiłam nowe i sama odświeżyłam kuchnie.
Albo: chce się nauczyć angoelskiego. Bo znam go trochę, ale nie za bardzo. Sama więc zapisałam się na kurs, sama go opłaciłam uczyłam sie w domu, potem opłaciłam egzamin i zdałam w wieku prawie 30lat FCE.
Albo zamiast czekać na kontakt od koleżanki, sąsiadów - sama do nich zagaduję postrzymuję kontakty, świadomie. Albo odwrotnie, zamiast trzymać kontakt z koleżanką, po której wizycie czuje się źle zdołowana, zmęczona, umniejszona (ale wciąż się z nią spotykam, bo to stara koleżanka od 20 lat), decyduję, że poluźniam z nią kontakt, albo całkiem zrywam - rozumiesz, ja decyduje, ja sprawiam
Całą młodość i dzieciństwo byłam jak w łódce, którą niesie rzeka, a ja nie mam nic do powiedzenia, albo czasem ktoś wskakuje do mojej łódki i on steruje, płyniemy tam, gdzie on chce, a nie ja, bo ja nawet nie wiem, że mogę chcieć płynąć w konkretne miejsce. Kontynyuując metaforę - jak sama steruję łódką, płynę gdzie chce, jest mi o wiele lepiej. O wiele lepiej jak sama działam. Żadne tam prace z lustrem czy wewnętrznym dzieckiem. (oczywiście ważne jest też kiedy odpuścić i chwilowo dać się ponieść przez nurt, nie walczyć bo szkoda siły).
Może jescze nie jestem naprawiona, bo mam swoje problemy nadal, ale właśnie działanie sprawia, ze czuję sie lepiej, a nie czekanie na coś, bo ja nie mam na to wpływu.
Tak przynajmniej u mnie to działa.
149 2021-04-17 14:34:12 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-17 14:38:06)
Przyszłość tak samo widziałam jak Ty albo w czarnych barwach albo w szarych. Mimo ćwiczeń na terapii, aby wymyślić sobie i np spisać na kartce optymistyczny wariant, co np będę robić za oarę lat. Zrobiłam te ćwiczenia, ale też zupełnie tego nie czułam. Ale jak mówię może na inne osoby to działa i im pomaga.
Ja tak samo. Próbuję sobie układać różne optymistyczne scenariusze. A może jednak poznam kogoś wartościowego, a moze jednak to mi się uda albo tamto, zdarza się, że nawet zacznę w to wierzyć! Ale mija czas i wszystko leci w pi*du brzydko mówiąc, kryształ pęka.
Tak samo jest z kompleksem na temat eksa, bo ciągle męczy mnie (a raczej moją dumę) myśl, czy zostawił mnie dla innej i nie przyznał się do tego. Często dochodzę do wniosku: to niemożliwe, przyczyny na pewno tkwiły w róznicy charakterów i w innych czynnikach, a jak zaczynam myśleć i się zastanawiać, to stwierdzam, ze tak! Tak mogło być i poznał inną! Albo patrzę czasem w lustro i myślę sobie: kurcze, ale ładnie wyglądam, jestem prawdziwą szczęściarą mając tak długie i gęste naturalne rzęsy. Nastepnego dnia: o matko, co za paszczur w lustrze i w dodatku te rzęsy, takie rzadkie...I weź tu człowieku zrozum samą siebie.
Ale gdy tylko mówiłam, że terapia nie działa (a przynajmniej nie na wszystko) to słyszałam głównie słowa: za mało się starasz, człowiek pracuje całe życie nad sobą, a Ty chcesz osiągnąć wszystko za % minut, albo: (to mnie dobijało), bo nie chcesz nic zmienić, wygodnie Ci jak jest tak jak jest(bzdura).
Dokładnie, zresztą na forum też często można to przeczytać...widzę moja droga, że nasze problemy są dość zbieżne, chociaż jeśli chodzi o bycie towarzyskim - ja od zawsze taka byłam, jestem i pewnie będę (chyba, ze wpadnę w jakąś depresję i zaszyję się w domu na wieki wieków).
Hmm, czytam ten fragment z siłą sprawczą i powiem szczerze, ze ja czasem tak robię. No niedawno postanowiłam sobie: idę na pole dance! I poszłam. SAMA, bo żadna koleżanka się nie zdecydowała (lenistwo, krępacja, brak czasu). Poszłam i było zajebiscie. Mam w planach jeszcze inne rzeczy, ale póki co to tylko plany.
Czy mi to pomaga? Zobaczymy dalej, na pewno chcę zmienić psychologa/psychoterapeutę i poczytam trochę o nurtach psychoterapii.
Wiem, ze bedzie mi ciężko bo znów pogoda za oknem tworzy w mojej głowie scenariusze, co bym teraz robiła, gdybym nie była sama...a w tych najgorszych chwilach..co robi on i czy robi to już z inną...
Przede mną bardzo ciężkie dni, a nawet miesiące. Niedługo "rocznica" naszego spotkania, a jeszcze nei tak dawno obchodzilismy "miesięcznice" związku. Majowkę spędzę z przyjaciółką, bo akurat jej chłopak będzie w pracy. I co dalej? Dalsze próby nauki życia w samotnosci. Covid nie pomaga w nawiązywaniu znajomosci.
To co napiszę pewnie może oburzyć wielu Ale jeżeli już postanowisz wyjść z roli ofiary (bo jednak w niej jesteś), zostać kobietą swojego życia, a żadne motywacyjna i pozytywna narracja do Ciebie nie trafia i to mimo świadomości ich słuszności i dalej nie potrafisz ich zastosować i tak dalej to zawsze możesz podejść do tego jak do wyzwania, czy chcesz być samicą alfa, czy wolisz dojadać po reszcie. Ale mam na myśli taką zgodnie z prawdziwą definicją, a nie utartymi w głowach schematami myślowymi związanymi z tym. Ale to już ostateczność.
CC, sorry, ale jak Ty już teraz założysz, że terapia Ci nic nie da, to ona faktycznie, nic Ci nie da.
Co zrobiłaś dla siebie dzisiaj, żeby odmienić swoją sytuację? Nie musisz odpowiadać, ale to jest pytanie, które powinnaś sobie sama zadawać każdego wieczoru.
Przede mną bardzo ciężkie dni, a nawet miesiące. Niedługo "rocznica" naszego spotkania, a jeszcze nei tak dawno obchodzilismy "miesięcznice" związku. Majowkę spędzę z przyjaciółką, bo akurat jej chłopak będzie w pracy. I co dalej? Dalsze próby nauki życia w samotnosci. Covid nie pomaga w nawiązywaniu znajomosci.
Dziewczyno, Ty serio przywiązujesz wagę do takich detali? Naprawdę? "Rocznica" spotkania, rocznica 1., 2., 3. 10. 50....Tydzień, miesiąc, kwartał, rok..Jezusie święty, przeżywasz i wspominasz każdy dzień spędzony z kimś bliskim? Już niezależnie od tego, czy jesteś z kimś, czy nie?
Taplasz się cały czas w tym bagienku, i chyba Ci naprawdę dobrze w roli ofiary, jak to ktoś wyżej wspomniał. Od razu zakładasz, że nic Ci nie pomoże, przewidujesz najgorsze i nie potrafisz zwyczajnie przyjąć do wiadomości, że czasami coś się kończy a jeden człowiek nie jest centrum Wszechświata i druga osoba ma prawo odejść i ułożyć sobie życie z kimś innym, jeśli jej coś nie pasowało.
153 2021-04-17 16:12:51 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-17 16:16:34)
To co napiszę pewnie może oburzyć wielu
Ale jeżeli już postanowisz wyjść z roli ofiary (bo jednak w niej jesteś), zostać kobietą swojego życia, a żadne motywacyjna i pozytywna narracja do Ciebie nie trafia i to mimo świadomości ich słuszności i dalej nie potrafisz ich zastosować i tak dalej to zawsze możesz podejść do tego jak do wyzwania, czy chcesz być samicą alfa, czy wolisz dojadać po reszcie. Ale mam na myśli taką zgodnie z prawdziwą definicją, a nie utartymi w głowach schematami myślowymi związanymi z tym. Ale to już ostateczność.
Ooo, mi się podoba!
Wiesz, jest pewien paradoks mojej osobowsci i jest on taki, że wiele osób, które zna mnie bliżej uważa, ze...ja przejawiam cechy samicy alfa
Osoby znające wszystkie szczegóły mojego związku (w tym psycholog) twierdzą, że moja osobowość jest pewnego rodzaju "wyzwaniem", któremu były nie podołał, a i ja sama zdaję sobie sprawę z tego, że mam skłonności dominujące i w moim życiu jest doslownie kilka osób, które się temu nie poddają. ja w tych osobach od razu wyczuwam wielką siłę psychiczną. Mam przyjaciela-samca alfa i ma on o 180 stopni inny charakter od mojego eks, potrafi mnie opieprzyć, nie działają na niego jakieś moje kobiece fochy i ja sama czuję gdzieś w podświadomości, że mężczyzna z takim charakterem byłby dla mnie najbardziej odpowiednim partnerem do życia.
Czemu napisałam o paradoksie? Bo niby kobieta, którą ludzie tak oceniają, powinna być silna i niezalezna prawda? No właśnie, u mnie tak nie jest. Mogę być niezależna w wielu kwestiach - finanse, własne zdanie, kariera itp. - ale w sferze uczuciowej kuleję.
Lady Loka - to nie, że ja zakładam - ja po prostu na chwilę obecną w to NIE WIERZĘ. Może to przejściowe, nie wiem, ale wplątałam się w taki tok myslenia, że jedyne w co wierzę to to, że nic mi się nie ułoży.
A co dla siebie zrobiłam? upiekłam pyszny sernik i poedukowałam się w kwestii nurtów psychoterapeutycznych, by móc znaleźć dla siebie odpowiedni.
Edit:
bagienni_k - to jest właśnie ten cholerny sentymenatalizm...skojarzenia, wspomnienia. Tak samo jak obecność (której np. nie mogę uniknąć) w pewnych miejscach powoduje przypływ wspomnień, tak samo pewne daty - bo są dla mnie wspomnieniem czegoś, co się wtedy wydarzyło. Nie chodzi o to, czy to pierwsza, druga czy trzecia - wtedy po prostu coś się zaczęło.
Akurat zdolność "dyplomatycznego" opieprzenia partnera jest zdolnością cenną i potrzebną, ale zaraz się może pojawić oskarżenie o przemoc psychiczną..Chociaż, jak kogoś nachodzą fochy, to czasami najlepiej się wycofać, bo fochy mają to do siebie, żę bywają całkowicie irracjonalne i nie prowadzą do niczego..
CCCatch napisał/a:Przede mną bardzo ciężkie dni, a nawet miesiące. Niedługo "rocznica" naszego spotkania, a jeszcze nei tak dawno obchodzilismy "miesięcznice" związku. Majowkę spędzę z przyjaciółką, bo akurat jej chłopak będzie w pracy. I co dalej? Dalsze próby nauki życia w samotnosci. Covid nie pomaga w nawiązywaniu znajomosci.
Dziewczyno, Ty serio przywiązujesz wagę do takich detali? Naprawdę? "Rocznica" spotkania, rocznica 1., 2., 3. 10. 50....Tydzień, miesiąc, kwartał, rok..Jezusie święty, przeżywasz i wspominasz każdy dzień spędzony z kimś bliskim? Już niezależnie od tego, czy jesteś z kimś, czy nie?
Taplasz się cały czas w tym bagienku, i chyba Ci naprawdę dobrze w roli ofiary, jak to ktoś wyżej wspomniał. Od razu zakładasz, że nic Ci nie pomoże, przewidujesz najgorsze i nie potrafisz zwyczajnie przyjąć do wiadomości, że czasami coś się kończy a jeden człowiek nie jest centrum Wszechświata i druga osoba ma prawo odejść i ułożyć sobie życie z kimś innym, jeśli jej coś nie pasowało.
Bagienniku, ja mam znajomych, którzy są już razem 4 lata, w tym prawie 2 po ślubie i ona wymaga, żeby on co miesiąc w dniu, w którym zaczęli się spotykać, przynosił jej kwiaty xD
CC, jak nie wierzysz w terapię, to ona Ci nic nie da. Marnujesz na niej swój czas i czas terapeuty. I przy okazji nasz czas tutaj też. Nie o nurtach czytaj a o tym, w jaki sposób zmienić myślenie. Albo przyznaj, że nie chcesz nic zmieniać i jest Ci dobrze w bańce tęsknoty.
Loka, z całego serca współczuję już temu facetowi..To już jest właśnie dawno przekroczona granica wariactwa..
Jak się nad tym zastanowić to co złego w tym, że zgodził się dawac jej co miesiąc kwiaty no i jest comiesięczna okazja do randki, celebracji związku? Czego mu współczujesz? Nie wiesz czy on to lubi i co ona robi dla niego..
Jak się nad tym zastanowić to co złego w tym, że zgodził się dawac jej co miesiąc kwiaty no i jest comiesięczna okazja do randki, celebracji związku? Czego mu współczujesz? Nie wiesz czy on to lubi i co ona robi dla niego..
Ja mu współczuję. Bo jak tego nie zrobi to jest wielki foch i wielkie wyrzuty, że on o niej nie pamięta, że mu nie zależy. I co miesiąc koniecznie muszą sobie wyliczać, która to już miesięcznica. To w pewnym momencie przestało być słodkie, a zaczęło być toksyczne. Bo to zawsze musi byc ten konkretny dzień. I właściwie to on tak robił na początku, żeby jej było miło, a potem ona to potraktowała jako pewnik i zaczęła się rzucać, jak nie było.
CC, tak jeszcze myślę, że jak Ty nie wierzysz w terapię, to może CI po prostu z terapeutką nie zagrało i powinnaś ją zmienić na inną?
159 2021-04-17 19:33:36 Ostatnio edytowany przez Monoceros (2021-04-17 19:35:11)
Monoceros - rozpoczęłam już jakiś czas temu terapię i jest jak już wcześniej wspomniałam. Nie potrafię póki co znaleźć przyczyn swoich problemów, pani psycholog niby ciagnie za język, wypytuje, ale do mnie po prostu nie docierają ćwiczenia typu: "prosze sobie to zwizualizować i usunąć ze swojej głowy" albo "prosze traktować siebie jak najlepszą przyjaciółkę", "odnaleźć swoją wyjatkowość" czy też opowiadać o swoich uczuciach podczas przywoływania różnych wspomnień. Nie czuję tego.
Nie wiem gdzie tkwi przyczyna. Wiem tyle, ze mimo tego co każdy neguje - nie widzę swojej przyszłości w barwach innych niż szare, w niektórych aspektach czarne. Ja to czuję i tyle. Może gdybym miała zamiast prawie 30 lat, kilka mniej, myślałabym nieco inaczej. Kończy się pewien etap, etap, który wg mnie powinno się kończyc "z czymś", a ja nie mam nic. Przecież to w tym okresie życia poniekąd kształtuje się swoją przyszłość - nawiązuje się relacje, zdobywa pracę, doswiadczenia. dalsze życie jest tego kontynuacją, a ja jedyne co będę mogła kontynuować to jedno wielkie NIC.
Wiesz, to nie jest tak, że ja zamknęłam się w sobie i nic nie robię. Owszem, wraz z odejściem eks wiele rzeczy wygląda inaczej, ale wciąż mam kontakty z przyjaciółmi, chodzę na zajęcia sportowe i inne, nie leżę w domu pod kołdrą zanosząc się płaczem. Dbam o siebie, a ludzie, którzy wiedza o tym co się stało uważają, ze wyglądam pięknie i dobrze się trzymam.Często wspominacie o pracy jako "głebokim przezywaniu czegoś" - jak Wy rozumiecie to przeżywanie? Siedzenie i rozmyślanie o tym? Czy to jest jakiegoś rodzaju analizowanie? Albo ze mną jest naprawdę tak źle, ze nie potrafię tego pojąć albo podchodzę do tego nie tak, jak powinnam..,
A dajesz z siebie 100%? NIe pytam, żeby wytknąć gdzie błąd czy sktytykować, ale żeby zastanowić się, czy dajesz sobie szansę. Jak poszłam na terapię i usłyszałam "proszę teraz przez kolejne 2 tygodnie zapisywać przez snem dziesięć rzeczy, z których jesteś z siebie dziś dumna", to wywróciłam oczami i pomyślałam "tania sztuczka". Ale ponieważ traktuję siebie poważnie i chce dać sobie każdą możliwą szansę, i jednak płacę komuś, kto się zna, to może spróbuję. I mimo wywracania oczami to siadałam przed durną kartką codziennie przez dwa tygodnie, które zamieniły się w dwa miesiące, i po jakimś czasie nauczyłam się przestać być tym cholernym krytykiem każdego ruchu, w ciągu dnia zaczęłam wyłapywać rzeczy, które zrobiłam, i zaczęłam na bieżąco zauważać świetne rzeczy, które robię. Wyciszyłam krytyka nie magiczym guzikiem, a pracą, którą miałam zadaną, i świadomym robieniem tego, co powiedział terapeuta, bo w końcu mu ufam - jest specjalistą.
Zrobiłam tak z każdym zadaniem, choć były strasznie trudne. Jak miałam nie odbierać telefonu od matki to wyrzuty sumienia prawie mną rzucały po mieszkaniu. Ale zrobiłam, co miałam zrobić - to wszystko ma służyć mi, mi pomóc.
Gdy miałam "skontaktować się z wewnętrznym dzieckiem" to też, mogłam prychnąć, ale mogłam spróbować. Usiąść, wyobrazić sobie siebie, przypomnieć sobie, jak wyglądałam, w jakim pokoju byłam, co miałam na sobie, jak się czułam fizycznie i jakie emocje przeżywałam. Może jest mi łatwiej, bo lubię sobie wyobrażać różne rzeczy. I gdy miałam sobie wyobrazić, że coś tej małej dziewczynce w wyobraźni mówię jako ja - dorosła kobieta - to mówienie na głos było dziwne. Trudne. Krępujące. Ale znów - albo ufam, że terapia ma sens, albo nie. I to powiedziałam, i zaczęłam mówić te rzeczy do swojego wewnętrznego dziecka częściej. Bo za pierwszym razem, gdy wyobraziłam sobie siebie jako dziecko, to pierwsze moje wyobrażenia były o skulonym, płaczącym, wciśniętym pod łóżko przerażonym dziecku, które nie ma dobrego dorosłego koło siebie. I chciałabym być dla siebie taka dobra, tak samo jak chciałabym aby w przeszłości byli dla mnie dobrzy inni dorośli.
Może brzmi jak voodoo, ale mówienie tych słów w wyobraźni a także na głos na terapii spowodowało, że po jakimś czasie moje wyobrażenie wewnętrznego dziecka zaczęło się zmieniać, i myśląc o sobie jako małej dziewczynce widzę dziecko bawiące się na łóżku.
Głębokie przeżycie? Gdy opowiadam na terapii, że jest mi smutno, to pozwalam sobie płakać, mówić wszystkie okropne rzeczy, jakie mam w głowie. Pozwalam sobie na to, żeby powiedzieć o najbardziej niepochlebnych myślach, jakie mam. Pozwalam, żeby różne prawdy o mnie mnie dotknęły. Kiedy opowiadałam o tym, jak matka zachowywała się wobec mojego brata, a potem opowiadałam, że moj brat chyba mnie nienawidzi... to pozwoliłam sobie mówić o żalu, niesprawiedliwości, dałam sobie prawo do przeżycia tego smutku i pokazania go... i gdy w pewnym momencie nastąpił przeskok i przyszła mi myśl przez głowę "on mnie traktuje jak matkę" to nie odepchnęłam tego na bok, jako niewygodnego komentarza. Tylko zatrzymałam się, powiedziałam to na głos, mimo ogromnego wstydu, który czułam i przy wypowiedzieniu tego na głos poczułam, że jest to najprawdziwsza prawda i klucz do mojej relacji z bratem. Myślałam, że zwymiotuję, przeżyłam szok, nie mogłam się pozbierać przez długi czas po tym, gdy zrozumiałam, jaka naprawdę jestem. NIe uciekłam od tego, stanęłam w prawdzie: taka jesteś, robisz takie rzeczy, sama to spowodowałaś.
Rozpisałam się, ale to nie o mnie wątek. Mam nadzieję, że chociaż trochę naświetliłam co dla mnie oznacza terapia i prawdziwe, głębokie przeżycie. Ale to też jest tak, że to moje doświadczenie i na pewno nie jest jedyną słuszną drogą - jest ich wiele.
Może jest tak, że trzeba trafić na właściwą osobę, która trafi w metodę.
Jak się nad tym zastanowić to co złego w tym, że zgodził się dawac jej co miesiąc kwiaty no i jest comiesięczna okazja do randki, celebracji związku? Czego mu współczujesz? Nie wiesz czy on to lubi i co ona robi dla niego..
Współczuję mu, bo:
- żyje z kimś, kto przywiązuje wagę do takich detali( ile tych okazji do świętowania ma być?)
- fochów, pretensji i wyrzutów z wymienionych wyżej powodów
- traktowanie tych celebrowanych rocznic, jako dowodu na zaangażowanie w związek(WTF?)
- skrupulatne przestrzeganie tych rocznic graniczące z obsesją
- wymaganie przestrzegania "harmonogramu" przez co przyjemne chwile mogą prędzej kojarzyć się z wypełnianiem służby czy jakiegoś rozkazu
Monoceros-tego ćwiczenia z kartką nie znam. Może wypróbuje, co mi szkodzi. Ale czy musi być 10 rzeczy? A co jak znajdę tylko jedną czy dwie danego dnia? To ma być 10?
Z wewnetrzym dzieckiem -pracowałam. Nie dla mnie metoda. Mogłam i rok się kontaktować z wewnętrznym dzieckiem i zupełnie tego nie czułam. Dziecko to dziecko, to przeszłość. Może to nie była metoda dla mnie.
162 2021-04-17 22:37:21 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-17 22:37:47)
CC, jak nie wierzysz w terapię, to ona Ci nic nie da. Marnujesz na niej swój czas i czas terapeuty. I przy okazji nasz czas tutaj też. Nie o nurtach czytaj a o tym, w jaki sposób zmienić myślenie. Albo przyznaj, że nie chcesz nic zmieniać i jest Ci dobrze w bańce tęsknoty.
Nie przyznam, ale dlaczego uważasz że mam nie czytać o nurtach psychoterapeutycznych? Ja się kompletnie na tym nie znam, a myślę, ze dobrze byłoby w końcu liznąć temat, bo może - jak niektórzy sugerują - moja obecna forma terapii mi nie służy.
bagienni_k - zgadzam się z aniuu1 - to wszystko zależy od checi obu stron. U nas to było spontaniczne, zbliżał się jakiśtam dzień i raz jedno, raz drugie mówiło: "wiesz co jest jutro?" - bez żadnych spin, fochów, wymuszania czegokolwiek. W sumie to eks bardziej przywiązywał do tego uwagę niż ja.
Monoceros - hmm, ja ogólnie potrafiłam i potrafię wyłapywac dobre rzeczy (np. jakiś sukces w pracy) ale dość szybko o tym zapominam. Moje wady/porażki przykrywają moje zalety/zwycięstwa. Zawsze znajdę coś, co mogłam zrobić lepiej - pani psycholog stwierdziła, że to szkodliwe dla mnie, bo skoro jestem osobą, która zawsze daje z siebie wszystko, to nie mogę zrobić czegoś jeszcze lepiej.
Ale właśnie, czy daję z siebie wszystko dla samej siebie? Niewykluczone, że nie. Niewykluczone, że inne rzeczy i innych ludzi traktuję lepiej niż samą siebie. Rzadko jestem wobec siebie wyrozumiała, potrafię wygarniać sobie jakieś błędy, niedociągnięcia - chociaż i tak w pewnych kwestiach udało mi się to opanować.
Bardzo dziękuję Ci za tak obszerny i treściwy post. Może jest jeszcze dla mnie nadzieja, może naprawdę trzeba spróbować innego podejścia. Cieszę się, ze chociaż Tobie udało się to w jakiś sposób przełamać. A mogłabyś napisać ile u Ciebie trwała/trwa terapia?
bo czytając o samych nurtach nie pomagasz sobie, za to masz poczucie, że coś robisz. Tyle, że to coś tak realnie nic Ci nie daje, bo sama nie jesteś w stanie ani ocenić, który nurt Ci bardziej pasuje, ani sobie samej nie poprowadzisz w tym nurcie terapii.
Idź na konsultację do psychologa ze specjalizacją z psychoterapii, powiedz, jaki masz problem i zapytaj, w jakim nurcie powinnaś szukać terapii. Ja jak poszłam z nerwicą, to babka mi dała całą listę miejsc, gdzie mogę się udać.
Monoceros-tego ćwiczenia z kartką nie znam. Może wypróbuje, co mi szkodzi. Ale czy musi być 10 rzeczy? A co jak znajdę tylko jedną czy dwie danego dnia? To ma być 10?
Z wewnetrzym dzieckiem -pracowałam. Nie dla mnie metoda. Mogłam i rok się kontaktować z wewnętrznym dzieckiem i zupełnie tego nie czułam. Dziecko to dziecko, to przeszłość. Może to nie była metoda dla mnie.
Tak, 10. To nie muszą być wielkie rzeczy, np. "zdałam prawo jazdy". Dwie rzeczy można rzucić ot tak, a tu chodzi o rzeczywisty wysiłek, żeby dopatrzeć się tych właśnie rzeczy, które zrobiłaś danego dnia, były trudne, a i tak je zrobiłaś, albo były dobre dla Ciebie i możesz się docenić. Albo były piękne i fajne i właśnie w ten sposób tego dnia dałaś sobie życzliwość, której nie dajesz na co dzień. Były prozaiczne ale dzień był tak powalony, że to cud, że i tak je zrobiłaś.
Zawsze znajdziesz 10. Uwierz mi, też uważałam, że 10 to za dużo, a pod koniec będziesz w stanie pokazać 20.
Z tym dzieckiem - ja uważam, że w każdym dalej żyje ta dziecięca część, to ona pozwala nam na beztroską zabawę, na bycie tu i teraz, niepohamowaną radość, swobodny taniec, wygłupy, żarty. Tylko ja o tej części zapominam i żyję tylko jak "dorosły" - poważny, stonowany, zawsze taktowny itd.
Monoceros - hmm, ja ogólnie potrafiłam i potrafię wyłapywac dobre rzeczy (np. jakiś sukces w pracy) ale dość szybko o tym zapominam. Moje wady/porażki przykrywają moje zalety/zwycięstwa. Zawsze znajdę coś, co mogłam zrobić lepiej - pani psycholog stwierdziła, że to szkodliwe dla mnie, bo skoro jestem osobą, która zawsze daje z siebie wszystko, to nie mogę zrobić czegoś jeszcze lepiej.
To też jest jakiś rodzaj wyboru. Takie podejście z pewnością coś Ci daje - ludzie nie robą rzeczy, z których nie mają korzyści. Potrafisz sobie wymyślić, jakie masz korzyści z tego, że widzisz wady i porażki, i zawsze znajdziesz coś, co mogłaś zrobić lepiej?
Jeśli tak, to pół drogi. Potem możesz pomyśleć o kosztach takiego podejścia i po prostu zdecydować, na co zwracasz uwagę. To nie jest bezwiedne, możesz kontrolować swoje myśli i zdecydować też, jaką część siebie karmisz. Ja mam tak z rozpamiętywaniem przeszłości. Są takie momenty, gdzie nagle falą przychodzą do mnie wszystkie głupie, żenujące rzeczy, jakie zrobiłam. Kiedy wezwałam pogotowie bez realnego powodu, zrobiłam z siebie błazna na zebraniu, wydarłam się na kogoś w sklepie, puściłam bąka w towarzystwie, wywaliłam się na środku ulicy i tak bez końca. Mam do tego tendencję - mój wewnętrzny krytyk lubi mieć czasem używanie. Kiedy przychodzą te wspomnienia czuję straszny dyskomfort, mam ochotę umrzeć, ale wiem, że mogę to powstrzymać - zaczynam wtedy usilnie wyszukiwać rzeczy, z których jestem dumna, albo zaczynam robić coś innego, np. tańczyć, czytać, rozmawiać z kimś. Albo - lubię to najbardziej - mówię temu wewnętrznymu krytykowi, żeby spier...wszym lutego udał się spać.
Ale właśnie, czy daję z siebie wszystko dla samej siebie? Niewykluczone, że nie. Niewykluczone, że inne rzeczy i innych ludzi traktuję lepiej niż samą siebie. Rzadko jestem wobec siebie wyrozumiała, potrafię wygarniać sobie jakieś błędy, niedociągnięcia - chociaż i tak w pewnych kwestiach udało mi się to opanować.
Bardzo dziękuję Ci za tak obszerny i treściwy post. Może jest jeszcze dla mnie nadzieja, może naprawdę trzeba spróbować innego podejścia. Cieszę się, ze chociaż Tobie udało się to w jakiś sposób przełamać. A mogłabyś napisać ile u Ciebie trwała/trwa terapia?
Bardzo lubię tę wyrozumiałość dla siebie. Trochę traktuję to jako zadośćuczynienie, które sama sobie wypłacam za brak wyrozumiałości w dzieciństwie. Czuję też, że tego potrzebuję, że to jest fajne, nie dowalać sobie. Lubię być ze sobą wtedy, mogę być wtedy sama - wewnątrz mojej "psychiki" jest ciepło, miło i bezpiecznie, bo nie atakują mnie myśli o niedociągnięciach, tylko mam przyjemność z bycia z samą sobą. Fajnie przebywać w miejscu, w którym dostaję dobre myśli, fajne wspomnienia, poklepanie po plecach, docenienie... Lubię być w miejscu, w którym nie słyszę wyrzutów (nawet jesli tylko sama je sobie robię), nie słyszę krytyki, złości, żalu wobec siebie, wytykania błędów, poczucia, że muszę więcej, żeby "zasłużyć" na tę wyrozumiałość.
Terapia trwała 13 spotkań (chyba, może 14), przez pół roku co dwa tygodnie, i było to 4 lata temu i wciąż we mnie żyje.
W zeszłym tygodniu zapisałam się do innego pana.
A czemu akurat tyle trwała? To było na Twoje życzenie, że co 2 tygodnie? Czemu tak?
Droga Autorko, co do terapii, pracy nad sobą .. to kwestia, która trwa latami, najczęściej odbywa się małymi kroczkami i wiążę się z równie małymi sukcesami (co nie umniejsza ich wartości). Ciężko jest się wyzbyć pewnych negatywnych zachowań czy nawyków, zapanować nad myślami czy emocjami. Będzie raz lepiej, a raz gorzej. Myślę, że pewne rzeczy nigdy nie znikają .. mam na myśli zachowania, czy właśnie te negatywne myśli, ale wiem, że można je wyciszyć i ograniczyć czas, który zajmują czyniąć życie nieznośnym. Da się na nowo nauczyć samotności,nie powiem, że łatwo jest ją zaakceptować, ale z czasem jest lepiej. Zwyczajnie nie walcz ze sobą, nie przebijesz głową muru, czasu nie cofniesz .. a o przyszłości ciężko myśleć, znam to, pozostaje Ci tu i teraz. Ja już nic nie planuję. Jestem na etapie, w którym koncentracja na pracy daje mi siłę, aby rano wstać z łóżka i daje jakieś poczucie sensu. Wiem, że to może brzmi smutno i żałośnie, ale jest o wiele lepiej niż było. Dostrzegam to i potrafię docenić, bo pamiętam gdzie byłam jeszcze miesiąc temu. Nie wiem dlaczego niektórym pisana jest miłość, sukces, spełnienie marzeń (szczęście ma wiele twarzy), a niektórzy mogą tylko na to patrzeć z boku, ale wiem, że zadręczanie się tym nic nie da ... tylko wzmoży ból i poczucie przegranej, a nikt nie chce wegetować, prawda? Nauczyłam się doceniać spokój i to jest stan, który jak najczęściej staram się osiągać. Sugeruję Ci terapię, ewentualnie wspomaganą lekami, mi taki układ uratował życie, chociaż wcale mi na nim nie zależało .. bo w sumie po co, dlaczego, dla kogo .. ale instynkt sam kierował mnie na właściwe tory. Czytając Twoje posty .. w niektórych treściach mogę się odnaleźć i mogę Cię zapewnić, że jest 'światełko w tunelu', a jedyne co musisz zrobić to podjąć próbę układania sobie życia każdego dnia, nawet jeśli miałyby to się odbywać malutkimi kroczkami, to rób je i się nie cofaj, to skutkuje, mówię z własnego doświadczenia. Nawet jeśli teraz tego nie widzisz, będzie lepiej, każdy ból kiedyś przemija. Zrób coś dla siebie, nie musi to być od razu studiowanie książek o pozytywnym myśleniu (mnie osobiście wkurzały, po długim czasie odważyłam się po jakąś sięgnąć), wybierz się na spacer, przesadź rośliny, ugotuj coś smacznego, wyśpij się i pozwól myślom przepływać, starając się na nich nie koncentrować .. Ogromnie trzymam za Ciebie kciuki, zasługujesz na szczęście, każdy człowiek na nie zasługuje .. mam tylko nadzieję, że przybierze ono taką postać, która będzie spełnieniem Twoich marzeń
A czemu akurat tyle trwała? To było na Twoje życzenie, że co 2 tygodnie? Czemu tak?
Tak, byłam wtedy jeszcze studentką i nie miałam możliwości wydawać 600zł miesięcznie. Ale szczerze, to była bardzo dobra decyzja, bo niektóre rzeczy potrzebowały naprawdę tyle czasu, żeby dojrzeć.
Trwała tyle, ponieważ na początku spotkań tak się umówiliśmy i wg mojego terapeuty nie było możliwości przedłużyć. Co na zasadzie "jeśli chcesz pracować nad problemem rok, to będziesz pracować rok, a jak założysz, że 3 mce - to będą 3 mce". Ale to może moja interpretacja tylko
Myślę, że dobrze zrobiłaś. Sama myślałam jak chodziłam o sesjach raz na 2 tygodnie ale głupio było mi zaproponować bo wydawało mi się, że spotkania zawsze są raz na tydzien.
To też jest jakiś rodzaj wyboru. Takie podejście z pewnością coś Ci daje - ludzie nie robą rzeczy, z których nie mają korzyści. Potrafisz sobie wymyślić, jakie masz korzyści z tego, że widzisz wady i porażki, i zawsze znajdziesz coś, co mogłaś zrobić lepiej?
W przypadku porażek na pewno korzyscią jest nauka z nich wyciągnięta. W wielu kwestiach umiem uczyc się na błędach - najbardziej w pracy. Popełniajac jakiś błąd, wiecej nie zdarzyło mi się tego zrobić. Hmm, moze nie w każdej sytuacji znajdę "coś", ale na pewno występuje to u mnie dość często. To takie niezadowolenie z siebie.
Ja mam tak z rozpamiętywaniem przeszłości. Są takie momenty, gdzie nagle falą przychodzą do mnie wszystkie głupie, żenujące rzeczy, jakie zrobiłam. Kiedy wezwałam pogotowie bez realnego powodu, zrobiłam z siebie błazna na zebraniu, wydarłam się na kogoś w sklepie, puściłam bąka w towarzystwie, wywaliłam się na środku ulicy i tak bez końca. Mam do tego tendencję - mój wewnętrzny krytyk lubi mieć czasem używanie. Kiedy przychodzą te wspomnienia czuję straszny dyskomfort, mam ochotę umrzeć, ale wiem, że mogę to powstrzymać - zaczynam wtedy usilnie wyszukiwać rzeczy, z których jestem dumna, albo zaczynam robić coś innego, np. tańczyć, czytać, rozmawiać z kimś. Albo - lubię to najbardziej - mówię temu wewnętrznymu krytykowi, żeby spier...wszym lutego udał się spać.
Ja też rozpamiętuję, ale u mnie ma to większy związek z sentymentalnością i wspomnieniami. Czasem dochodzą wyrzuty sumienia i wygląda to u mnie w ten sposób: może mogłam postąpić inaczej, czemu to zrobiłam tak, czemu nie ugryzłam się w język, czemu nie powiedziałam tego... - gdyby nie to, to przecież wszystko mogłoby być inaczej.
U mnie ten wewnętrzny krytyk działa w ten sposób...niszczy mnie od środa zalewając wyrzutami i analizowaniem przeszłosci.
nina01p - bardzo dziękuję z Twojego postu wnioskuję, ze trochę przeżyłaś, ale twarda z Ciebie babeczka i tak trzymaj.
Zgadzam się ze wszystkim co napisałaś i w Twoich zdaniach też widzę momentami swoje lustrzane odbicie...głównie te negatywne myśli i zachowania.
Nawet jeśli teraz tego nie widzisz, będzie lepiej, każdy ból kiedyś przemija.
Mnóstwo osób powtarza mi te słowa w kontekście rozpadu mojego związku. Jedna z moich bliskich kolezanek, dojrzała kobieta, po przejsciach i przebytej depresji ostatnio mi powiedziała: kiedyś jeszcze podziękujesz mu za to, że Cię zostawił. Teraz jest Ci żle, ale wyjdziesz z tego twardsza i zrozumiesz, ze to i tak by nie wyszło, a jesteś młoda i kupa czasu przed Tobą.
Najgorsze jest to, że ta młodość już dla mnie się kończy...
Monoceros - zrobiła wczoraj to ćwiczenie, napisałam tylko 2 punkty, w tym jedno typu :posprzątałaqm kuchnie.
Drugi punkt był - poćwiczyłam. Nic więcej nie znalazłam, to jest straszne.
CC, młodość trwa tyle, ile sama pozwalasz. 15latka uważa, że kończy się po 20tce. 25latka, że po 30tce. 35latka, że po 40tce.
Możesz mieć 50 lat i czuć się młodo. Bo to stan ducha.
Ty jesteś mentalnie jedną nogą w grobie i dalej nic z tym nie robisz.
Rossanko, to może dobry kierunek do tego, żeby po pierwsze robić więcej fajnych rzeczy, a po drugie zacząć je doceniać.
Ciekawe tylko bagienni_k czy znajdzie się specjalista, który mi pomoże bo w to też juz wątpię. Początki wizyt u psychologa zapowiadały się obiecująco, a teraz zamiast lepiej jest mi gorzej. Jak wcześniej pani psycholog powiedziała, że mam kategorycznie przestać obwiniac się rozpad mojego związku, bo moje zachowania nie były tego główną przyczyną, to teraz miewam wyrzuty sumienia i analizuje wszystko co się działo w tamtym okresie. Jak jeszcze byłam w stanie uwierzyć, że nie zostałam opuszczona dla innej kobiety, to teraz już nie wiem (taak, boli duma, boli).
I tak jak jeszcze wcześniej miałam w sobie jakąś nadzieję, że coś się ułoży, teraz nie mam żadnej. Jak jeszcze myślałam że, może wcale nie jestem tak brzydka, gruba i ogólnie nieatrakcyjna jak sądziłam, teraz wiem, że przecież taka właśnie jestem.
Będę próbowała szukać pomocy w innych miejscach, ale nie wiem co z tego będzie.To nie jest tak że ja wasze posty czytam i nie próbuję ich wykorzystać w praktyce. To jest dla mnie tak trudne jak chyba nic dotąd. Wiele rzeczy potrafie przegryzc, wiele trudności pokonać, ale to jest silniejsze ode mnie, czuję się pokonana, nawet mama nie może uwierzyć w to, że jej 'twarda, odważna i piękna córcia' jest taką pesymistka i rozpacza, że została porzucony przez 'mięczaka bez grama odwagi'.
w terapii takie gorsze samopoczucie jest normalne, trzeba swoje mechanizmy obronne uwolnić, to bywa niemiłe, co do Twoje sytuacji to pomyśl o sporcie, w życiu nie ma kontroli jaką byśmy chcieli miec, czasem swietne zwiazki zmieniaja sie w koszmar, lub nagle ktos nas zdradza czy zostawia, to czesc gry zwanej zyciem, ja sie nauczylem po trudnych doswiadczeniach zycia zmieniac perspektywe, mianowicie kazda sytuacja mnie czegos uczy, staje sie silniejszy, bardziej refleksyjny i spokojny, dawniej reagowalem gniewem i silnymi emocjami, dzisiaj potrafie oddejsc, zaakceptowac, nauczylem sie dystansu: nie wszystko jest dla nas, my nie jestesmy dla kazdego, nie kazdy dla nas, samotnosc to w wiekszosci znanych mi przypadkow stan przejsciowy, kolega kiedys mi dobrze powiedzial, ze to taki czas w ktorym zamykamy sie na nową relacje bo potrzebujemy pewne rzeczy przemyslec i uporzadkowac, jak to zrobimy to otwieramy sie na nowe doswiadczenie, co w sumie jest madre bo nie ma sensu wejsc do kolejnej relacji z nieprzepracowanymi deficytami bedzie dobrze
Ty jesteś mentalnie jedną nogą w grobie
Niestety masz rację, tak się momentami czuję...każdy kolejny dzien to kolejny wielki krok do śmierci. Nie wiem do czego mam zmierzać. Na co mam czekać? Czego wypatrywać?
kamiloo86 - oj tak, zgadzam się w zupełności, że każde trudne doświadczenie czegoś uczy, szkoda tylko, że aby pojąć jakąś wiedzę, najpierw trzeba popełnić jakieś błędy...
Piszesz, że samotność to stan przejściowy...a co jeśli dla kogoś będzie on permanentny? Jeśli on nie przejdzie nigdy? Jedni ludzie nauczą się życ sami ze sobą, drudzy nie. Dla jednych miłe wspomnienia będą powodowały uśmiech na twarzy, u drugich smutek i ta myśl, że to było i już tego nie będzie. To jest najbardziej przytłaczające.
Próbuję spoglądac na pewne rzeczy z dystansu, obiektywnie - raz się udaje, raz nie, ale koniec konców nie potrafię zaprogramować swojego myslenia tak na stałe.
Nie wiem czy będzie dobrze, ale mimo wszystko dzięki za słowa otuchy
Zmiany często wymagają czasu. Dzisiaj nie potrafisz czegoś, a jutro możesz się nauczyć, oswoić, odnaleźć radość.
Nie jest mądre mówienie sobie, że nigdy coś Ci się nie uda, a w wieku 30 lat poddawanie się, samemu zatrzaskiwanie sobie drzwi. W sumie chyba uważasz się jednak za wartościową osobę, obiektywnie nie stoisz nad grobem, więc wiele jeszcze możesz zrobić w życiu, wiele możesz osiągnąć jeśli będziesz chciała. To zależy w największym stopniu od tego czy chcesz i czy w to wierzysz.
Może ktoś uważać, że 30 lat - to już zawsze będzie sama, stara panna. A Ty wcale nie musisz tak uważać i nawet głuputą jest przyjmować takie myślenie. Może poszukaj historii ludzi, którzy osiągneli sukces lub znaleźli miłość w późniejszym wieku.
175 2021-04-18 15:57:51 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-04-18 18:46:54)
Mam wrażenie, że niektórzy młodzi ludzie, w wieku 20-30 lat mogliby się uczyć radości życia i pozytywnego myślenia od wielu osób z pokolenia ich rodziców. To, jak się czujemy decyduje wyłącznie mentalność a nie wiek.
Monoceros - zrobiła wczoraj to ćwiczenie, napisałam tylko 2 punkty, w tym jedno typu :posprzątałaqm kuchnie.
Drugi punkt był - poćwiczyłam. Nic więcej nie znalazłam, to jest straszne.
E tam od razu straszne. Nie, żebym bagatelizowała Twoje odczucie, ale pominęłaś np. "zaczęłam ćwiczenie, które ma mi pomóc lepiej widzieć siebie" ja wczoraj niestety doliczyłam się ośmiu, chyba wyszłam z wprawy. "Posprzątałam kuchnię" też składa się z wielu czynności, które można zauważyć jako osobne, co innego zmyć talerze, a co innego odkurzyć i zmyć podłogę, ile to energii, i efekt też inny. Z czasem było łatwiej. Rozejrzyj się, czy zrobiłaś danego dnia rzeczy, które ułatwiają Ci życie - np. poszłaś do pracy, umyłaś talerze zanim zaczęły śmierdzieć, napisałaś wiadomość do koleżanki, zadbałaś o siebie i odmówiłaś spotkania, albo odwrotnie - poszłaś na spotkanie, na spacer, użyłam kremu chociaż normalnie tego nie robię... To są moje przykłady z wczoraj.
Niestety masz rację, tak się momentami czuję...każdy kolejny dzien to kolejny wielki krok do śmierci. Nie wiem do czego mam zmierzać. Na co mam czekać? Czego wypatrywać?
Zadajesz ważne pytania. To jest pytanie, nad którym można się zastanawiać i zastanawiać... Część mojej filozofii życiowej jest zbliżona: każdy dzień to krok bliżej końca, ale to nie znaczy, że nie mogę świetnie się bawić przez całą drogę. Gdyby każda moja podróż miała być tylko wartościowa, bo na końcu jest coś fajnego, to połowa wycieczek nie byłaby warta zachodu. Lubię podróżowanie, to co widzę po drodzę, cały proces od pomysłu przez pakowanie, aż do momentu, kiedy wjeżdżam do kolejnego miasta.
jesteś z okolic Warszawy? Mam taką ogromną chęć wysłać Ci kontakt do gościa, do którego ja chodziłam na terapię. To terapeuta z nurtu psychoterapii egzystencjalnej, więc tak jakby wpisuje się w temat.
Lady Loka napisał/a:Ty jesteś mentalnie jedną nogą w grobie
Niestety masz rację, tak się momentami czuję...każdy kolejny dzien to kolejny wielki krok do śmierci. Nie wiem do czego mam zmierzać. Na co mam czekać? Czego wypatrywać?
kamiloo86 - oj tak, zgadzam się w zupełności, że każde trudne doświadczenie czegoś uczy, szkoda tylko, że aby pojąć jakąś wiedzę, najpierw trzeba popełnić jakieś błędy...
Piszesz, że samotność to stan przejściowy...a co jeśli dla kogoś będzie on permanentny? Jeśli on nie przejdzie nigdy? Jedni ludzie nauczą się życ sami ze sobą, drudzy nie. Dla jednych miłe wspomnienia będą powodowały uśmiech na twarzy, u drugich smutek i ta myśl, że to było i już tego nie będzie. To jest najbardziej przytłaczające.
Próbuję spoglądac na pewne rzeczy z dystansu, obiektywnie - raz się udaje, raz nie, ale koniec konców nie potrafię zaprogramować swojego myslenia tak na stałe.
Nie wiem czy będzie dobrze, ale mimo wszystko dzięki za słowa otuchy
wiele razy w życiu słyszałem od kobiet i męzczyzn że to już koniec i nigdy więcej związków, mijały 2-3 lata i każdy był w relacji , plus znam osoby które zaakceptowały samotność i są w niej na prawdę szcześliwi, ale to są osoby których był to dobrowolny wybór
178 2021-04-18 17:41:03 Ostatnio edytowany przez aniuu1 (2021-04-18 17:41:50)
Mam wrażenie, że niektórzy młodzi ludzie, w wieku 20-30 lat mogliby się uczyć radości życia i pozytywnego myślenia od wielu osób z pokolenia ich rodziców. to, jak się czujemy decyduje wyłącznie mentalność a nie wiek.
Różnie z tym bywa. U mnie w rodzinie to w pokoleniu rodziców jest właśnie więcej tego negatywnego i ograniczającego myślenia, a osoby z pokolenia dziadków, które przeżyły wojnę były najbardziej pozytywne, otwarte i cieszące sie życiem.
Zaskakujące jest dla mnie przede wszystkim to, że tak wiele młodych traci wiarę w sens życia i swoje możliwości.
Lady Loka napisał/a:Ty jesteś mentalnie jedną nogą w grobie
Niestety masz rację, tak się momentami czuję...każdy kolejny dzien to kolejny wielki krok do śmierci. Nie wiem do czego mam zmierzać. Na co mam czekać? Czego wypatrywać?
Ale czemu masz na coś czekać u czegoś wypatrywać? I czemu to ma definiować Twojw szczęście?
Jest tyle ciekawych rzeczy, ktore można robić. Tyle miejsc do zobaczenia. Ja to chciałabym żyć 200 lat, zeby mieć na to czas.
Monoceros - do stolicy mi daleko ale mimo wszystko chętnie się dowiem kto to taki.
Wiesz, te pytania... Każdy człowiek niby do czegoś zmierza, cele są różne ale koniec ten sam. Może gdybym miała jakiś konkretny cel, patrzyłabym na wszystko inaczej? Może gdybym mogła ten cel jak i całe życie wspólnie dzielić i realizować z kimś, kto go podziela i rozumie? Jestem zdania, że jeśli iść przez życie to tylko z kimś, kto widzi je podobnie jak ja. Myśli podobnie jak ja. Jak widać po mojej byłej relacji, jednak nie wszystkie przeszkody da się ominąć, a ich w życiu czeka mnóstwo.
Loka - oczywiście że jest tyle ciekawych rzeczy i tyle ciekawych miejsc, ale w końcu dochodzisz do wniosku, że masz dość robienia ich samej lub ze znajomymi i chcesz czegoś więcej. Swoją drogą, ja zawsze wyznawalam zasadę 'nie ważne gdzie, ważne z kim' i nawet zwykły wypad pod namiot albo nad jezioro potrafił mi dać tyle radości, o ile obok była jakaś bliska osoba.
kamiloo86 - ano bywa i tak, ale nie każdemu jest pisane szczęście bycia we wspaniałym związku lub życie w szczęśliwej samotności..
Loka - oczywiście że jest tyle ciekawych rzeczy i tyle ciekawych miejsc, ale w końcu dochodzisz do wniosku, że masz dość robienia ich samej lub ze znajomymi i chcesz czegoś więcej. Swoją drogą, ja zawsze wyznawalam zasadę 'nie ważne gdzie, ważne z kim' i nawet zwykły wypad pod namiot albo nad jezioro potrafił mi dać tyle radości, o ile obok była jakaś bliska osoba.
No to moze pora zmienic myslenie i zaczac jezdzic samemu?
CC, musisz po prostu wyciagac 100% z tego, co masz.
Mozesz siedziec w domu i marudzic i przez kolejne 10 lat nigdzie nie pojechac, bo nie masz z kim, a mozesz pojechac sama i swietnie sie bawic.
183 2021-04-19 11:53:27 Ostatnio edytowany przez CCCatch (2021-04-19 12:00:37)
Loka, nie wyobrażam sobie w tej chwili czegoś takiego. Wiadomo, będą wypady do koleżanek, z koleżankami czy ogólnie znajomymi. Sama nie wyobrażam sobie nigdzie jechać. Nad morze i siedzieć sama w mieszkaniu, w którym czas spędzalam z byłym? Albo z koleżanką spędzać czas w miejscach, w których jeszcze niedawno byłam z nim? Już czuję jak ogarnia mnie to poczucie beznadziejnosci...nie umiem korzystać w 100% z tego co mam w samotności. Moje poczucie bycia z kimś zawsze było silne i pewnie takie będzie już zawsze. Plus jest taki, że wiem, że do desperacji mi daleko bo nie chcę spotykać się z facetami, którzy nie podobają mi się z wyglądu i charakteru. Chyba że będzie tak jak z byłym, że z początku mi się nie podobał a potem zwrot o 180 stopni, haha. Moja przyjaciółka powiedziala mi kiedyś, że wg niej im bardziej ktoś (mężczyzna) stara się o kogoś (o kobietę), tym bardziej do siebie ją przekonuje. Chyba jest w tym ogrom prawdy. Ciekawe czy spotkam jeszcze w życiu kogoś, kto będzie o mnie zabiegał i jednoczesne będzie normalny.
Loka, nie wyobrażam sobie w tej chwili czegoś takiego. Wiadomo, będą wypady do koleżanek, z koleżankami czy ogólnie znajomymi. Sama nie wyobrażam sobie nigdzie jechać. Nad morze i siedzieć sama w mieszkaniu, w którym czas spędzalam z byłym? Albo z koleżanką spędzać czas w miejscach, w których jeszcze niedawno byłam z nim? Już czuję jak ogarnia mnie to poczucie beznadziejnosci...nie umiem korzystać w 100% z tego co mam w samotności. Moje poczucie bycia z kimś zawsze było silne i pewnie takie będzie już zawsze. Plus jest taki, że wiem, że do desperacji mi daleko bo nie chcę spotykać się z facetami, którzy nie podobają mi się z wyglądu i charakteru. Chyba że będzie tak jak z byłym, że z początku mi się nie podobał a potem zwrot o 180 stopni, haha. Moja przyjaciółka powiedziala mi kiedyś, że wg niej im bardziej ktoś (mężczyzna) stara się o kogoś (o kobietę), tym bardziej do siebie ją przekonuje. Chyba jest w tym ogrom prawdy. Ciekawe czy spotkam jeszcze w życiu kogoś, kto będzie o mnie zabiegał i jednoczesne będzie normalny.
A czemu masz jechac do miejsc, w ktorych z nim bylas? To tak malo miejsc mamy w Polsce?
To, co mowisz, to sa Twoje przekonania. Przekonania mozna zmieniac. Na chwile obecna to Ty sama siebie unieszczesliwiasz. Jak chcesz tak zyc, prosze bardzo, ale nie narzekaj na to, ze masz slabe i smutne zycie.
185 2021-04-19 13:15:25 Ostatnio edytowany przez Apogeum (2021-04-19 16:33:57)
Jestem zdania, że jeśli iść przez życie to tylko z kimś, kto widzi je podobnie jak ja. Myśli podobnie jak ja. Jak widać po mojej byłej relacji, jednak nie wszystkie przeszkody da się ominąć, a ich w życiu czeka mnóstwo.
Ale Ty masz świadomość, ze wbrew temu, co wielokrotnie pisałaś, Twój były w kluczowej kwestii, a może i w kluczowych kwestiach, myślał zupełnie inaczej niż Ty? O co ja w ogóle pytam. Oczywiście, ze nie masz tej świadomości. Gdybys ja miała, nie przeżywałabys jak mrówka okres tego rozstania, tych zerwanych zaręczyn. Bo wiedziałabys, ze na tamta chwile to rozstanie to najlepsze, co on mógł dla Ciebie (a przy okazji dla siebie) zrobić i najlepsza rzecz, jaka mogła Cię w tamtej chwili spotkać. Bo związek i życie z osoba, która w kluczowej kwestii ma odmienne poglądy i potrzeby to słaby związek i słabe życie. Bądź tak dobra i wbij to sobie do głowy, zamiast myśleć i pisać „tak, ale...” Jesteś trolem czy rozum Cię opuścił, ze żałujesz, ze nie dzielisz piękna tego świata z człowiekiem, który do Ciebie nie pasował i traktował Cię instrumentalnie (o czym pisałam wyżej)? On nie umarł, żebyś go teraz wspominała. On wybrał życie bez Ciebie, bo do siebie nie pasowaliście i tworzyliście toksyczny związek, a ilość wspaniałych momentów nie ma tu nic do rzeczy.
Wiadomo, będą wypady do koleżanek, z koleżankami czy ogólnie znajomymi. Sama nie wyobrażam sobie nigdzie jechać.
A Ty masz tylko jedna nogę i jedna rękę, ze nie możesz sama podróżować? Partner to nie jest żadna nasza druga połówka, ze bez niego jesteśmy niekompletni. A wypady do koleżanek, a nawet z koleżankami minimalizują szanse poznania kogoś do związku. Gdyby nie samotna podróż, nie poznałabym męża.
Moja przyjaciółka powiedziala mi kiedyś, że wg niej im bardziej ktoś (mężczyzna) stara się o kogoś (o kobietę), tym bardziej do siebie ją przekonuje. Chyba jest w tym ogrom prawdy.
Twoja koleżanka gada bzdury. Nie ma takiej zasady. U mnie to tak nie działało. I wiem, ze nie jestem wyjątkiem. Tyle ze Ty bardziej niż partnera chcesz atencji.
Ciekawe czy spotkam jeszcze w życiu kogoś, kto będzie o mnie zabiegał i jednoczesne będzie normalny.
I znowu ta potrzeba atencji. A nie mówiłam? Chcesz, żeby był normalny? Ale wiesz, ze Twój tok myślenia i uparte trzymanie się nieprawdziwych przekonań i wmawianie sobie, ze czarne jest białe nie jest normalne? Jeśli naprawdę chcesz poznać kogoś normalnego, to otwórz się na innych ludzi, zamiast widzieć tylko siebie, swoje problemy (te prawdziwe i te wyimaginowane) i zacznij zachowywać się normalnie, a nie jak stojąca nad grobem księżniczka na ziarnku grochu, która nie wychyli nosa z wieży, ale oczekuje, ze książę się domyśli, ze tam siedzi i na niego czeka, żeby ja stamtąd zabrał i stał się jej wielbicielem i wybawicielem w jednym i żeby wielbił jej urodę, o której w co drugim poście wspomina, żeby w kolejnym w nią zwątpić. I żeby wybawił ja od smutnego życia bez mężczyzny, który po kres swych i jej dni ma być odpowiedzialny za jej szczęście. Nikt normalny nie będzie się na coś takiego pisał.
ano bywa i tak, ale nie każdemu jest pisane szczęście bycia we wspaniałym związku lub życie w szczęśliwej samotności..
Nie ma wspaniałych związków i nie ma szczęśliwej samotności (wyjątek potwierdza regule). Jeśli już - są szczęśliwi albo nieszczęśliwi ludzie. Niektórzy - jak Ty - są nieszczęśliwi na własne życzenie. Chociaż raczej obstawiam, ze Cię taka postawa uszczęśliwia. Bo gdybys nie lubiła taplać się w błocie, to byś się w nim nie taplała. A szczęśliwy związek to nie tyle kwestia szczęścia, co coś, na co pracują dwie osoby. A ta praca to nie tylko miód z cukrem (choć bywa przyjemna, wiadomo), ale tez mniej przyjemne momenty. Szczęśliwy związek to nie prezent od losu, choć nie przeczę, ze jakiś pierwiastek szczęścia tez jest (albo nie ma), ale dotyczy bardziej tego, czy spotka się odpowiednia osobę. I tak, przyjemniej jeść tort z drugim smakoszem tortu, ale nie zmienia to faktu, ze w towarzystwie czy bez - tort smakuje tak samo dobrze. Dlatego odmawianie go sobie, tylko dlatego, ze nie ma osoby, która by go z nami zjadła - jest niemądre.
186 2021-04-19 13:25:27 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-04-19 13:32:58)
Widzisz CCCatch, te Twoje przekonania są o tyle nietypowe i powiedziałbym skrajne, że póki ich jakoś nie załagodzisz, to nie masz szans funcjonować w sposób normalny i w miarę zrównoważnony. To jest niepojęte, że ktoś ma jeszcze uzależniać sposób spędzania swojeg czasu i aktywnośi od partnera. To Ty nie masz zamiaru nigdzie jeździć, nieczo poznawać i nie cieszyść się niczym , bo nie masz faceta? Nie wybierzesz się na wakacje sama, ze znajomymi czy koleżankami, bo według Ciebie powinno się przede wszystkim podróżować z partnerem? Czyli mam rozumieć, że nawet najcudowniejszy pomysł na spędzenie urlopu jest o kant d*** potłuc, jeśli nie ma przy Tobie faceta? A wszelkie ciekawe miejsca tracą swój urok, bo nie czujesz koło siebie nikogo bliskiego? Nie wyobrażasz sobie pojawić się w tym samym miejscu sama, gdzie byłaś wcześniej z eksem?
Chyba nie zwiedziliście całego świata i jakieś miejsca jeszcze się nadają, aby skorzystać z okazji?
Niepojęte..Zwyczajnie niepojęte..Wydajesz się osobą, jak to słusznie zreszta gdzieś Beka zauważył wcześniej z drugiego bieguna niż ja, która dosłownie nie poradzi sobie w życiu bez drugiej osoby? Patrząc na to z drugiej strony, rozumiem, że mogłabyś udac się nawet w najmniej ciekae czy interesujące miejsce, byle tylko mieć faceta przy sobie..? Tak to brzmi..
Co do tego zabiegania, to po pierwze niekoniecznie tylko facet musi zabiegać o kobietę. Po drugie sądzę, że jeśli tego zabiegania jest za dużo, to przynosi odwortny skutek do zamierzonego. Nikt nie ma obowiązku odwzajemniać naszego uczucia, tylko dlatego, że my się staramy i nam zależy..
edit:
A Ty masz tylko jedna nogę i jedna rękę, ze nie możesz sama podróżować? Partner to nie jest żadna nasza druga połówka, ze bez niego jesteśmy niekompletni. A wypady do koleżanek, a nawet z koleżankami minimalizują szanse poznania kogoś do związku. Gdyby nie samotna podróż, nie poznałabym męża.
Otóż to!
I znowu ta potrzeba atencji. A nie mówiłam? Chcesz, żeby był normalny? Ale wiesz, ze Twój tok myślenia i uparte trzymanie się nieprawdziwych przekonań i wmawianie sobie, ze czarne jest białe nie jest normalne? Jeśli naprawdę chcesz poznać kogoś normalnego, to otwórz się na innych ludzi, zamiast widzieć tylko siebie, swoje problemy (te prawdziwe i te wyimaginowane) i zacznij zachowywać się normalnie, a nie jak stojąca nad grobem księżniczka na ziarnku grochu, która nie wychyli nosa z wieży, ale oczekuje, ze książę się domyśli, ze tam siedzi i na niego czeka, żeby ja stamtąd zabrał i stał się jej wielbicielem i wybawicielem w jednym i żeby wielbił jej urodę, o której w co drugim poście wspomina, żeby w kolejnym w nią zwątpić. I żeby wybawił ja od smutnego życia bez mężczyzny, który po kres swych i jej dni ma być odpowiedzialny za jej szczęście.
Pełna zgoda! Jeśli oczekujesz, że jako kobieta powinnaś wiecznie oczekiwać tej atencji i zabiegania, to warto może zejsc na ziemię i zacząć myśleć realnie?
Co do szczęśliwej samotności: wydaje mi się, że ciężko zdefiniować samotność. Bardziej rozumiem ją, jako całkowite zamknięcie na ludzi i kontakty społeczne. Sam jestem single, ale nie czuję się bynajmniej samotny.
Nie no, to jest calkiem normalne. Mysle po prostu ze wiekszosc osob nawet nie mysli o tym, zeby gdzies wyjechac samodzielnie i na tym wyjezdzie sie dobrze bawic. A tak sie da i to tez jest super, czasami bardziej super niz wyjazd w duecie czy z kolezankami.
A jak sie nie ma z kim jechac, to jak najbardziej warto jechac samemu/samej. Tylko to zalezy teraz czy do takiego wyjazdu podejdziemy z pozytywnym nastawieniem i bedziemy sie dobrze bawic, czy z negatywnym i bedziemy caly tydzien wyc w poduszke. CC poki co jest na etapie negatywnym, wiec nawet jakby pojechala, to pewnie i tak nic dobrego by z tego nie wyszlo.
Niemniej warto w sobie przepracowac wlasnie to, zeby czuc sie pelnym samemu ze soba, bo to jest zdrowe. Zeby nie uzalezniac swojego samopoczucia od tego czy sie ma partnera czy sie nie ma, zeby umiec spedzac czas samemu, jechac na wakacje, zrobic sobie dobry obiad itd.
CC, dostalas tutaj mase rad. 4 strony rad moze pora zaczac wcielac je w zycie?
Chociaz ja osobiscie mam wrazenie, idac za Apogeum, ze Tobie jest dobrze tak jak jest, bo przyjdziesz tutaj co jakis czas, rzucisz rozpaczliwym postem i czujesz sie idealnie, bo jestes w centrum uwagi innych.
188 2021-04-19 13:36:27 Ostatnio edytowany przez bagienni_k (2021-04-19 13:38:07)
Istnieja nawet chyba specjalne grupy, które gromadzą singli, aby wspólnie móc stworzyć ekipę i wybrać na ciekawą wycieczkę. Zresztą jest różnica między trekingiem w dżungli amazońskiej czy wyjazdem na safari do Afryki a wypadem w polskie góry czy pod namiot ze znajomymi lub samemu, tudzież weekdendowa wycieczka rowerowa.
Chociaż znam taką, co płynęła sama parowcem po Amazonce, ale to są raczej wyjątki
Istnieja nawet chyba specjalne grupy, które gromadzą singli, aby wspólnie móc stworzyć grupę i wybrać na ciekawą wycieczkę. Zresztą jest różnica między trekingiem w dżungli amazońskiej czy wyjazdem na safari do Afryki a wypadem w polskie góry czy pod namiot ze znajomymi lub samemu, tudzież weekdendowa wycieczka rowerowa.
Chociaż znam taką, co płynęła sama parowcem po Amazonce, ale to są raczej wyjątki
A to nawet nie wiem czy gromadza singli, ale na wycieczke zorganizowana zawsze mozna sie zapisac
190 2021-04-19 13:51:16 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2021-04-19 13:52:29)
(...) CC, dostalas tutaj mase rad. 4 strony rad
moze pora zaczac wcielac je w zycie? (...)
By to zrobić, trzeba być zdeterminowanym, trzeba dotknąć swego dna. Tymczasem, gdy już, już ma się to stać, przychodzi na forum i dzięki pomocy użytkowników wychyla się na powierzchnię, by zaczerpnąć łyk powietrza. To wystarczy, by dalej pływać w odmętach. Po pewnym czasie, gdy tchu brak, powtarza się ten sam schemat. I będzie się powtarzał, bo autorka nie jest zainteresowana własnym działaniem.
Swoją drogą podziwiam determinację użytkowników, którzy nie przyjmują do wiadomości, że ktoś zdecydował się widzieć szklankę do połowy pustą. I im bardziej autorka upiera się przy swej decyzji, tym grono ratowników-niedowiarków się powiększa. Tym samym prawdopodobieństwo tego, że autorka podejmie inną decyzję maleje coraz bardziej.
Nic na to nie poradzę Wielokropku, że dziwią mnie dziwy tego świata Natomiast szklankę do połowy pełną, widzę, póki co, codziennie, odkąd zaistniała groźba utraty wszystkiego..
No właśnie. "(...) odkąd zaistniała groźba utraty wszystkiego..".
Zdrowia życzę.
Apogeum - mam tą świadomość ale też jej nie mam. Wydaje mi się że celowo wypieram ją z myśli i co gorsze, jak już wcześniej pisałam, przewijają mi się przez głowę wyrzuty sumienia - może faktycznie byłam okropna. Bliscy, znajomi i ogólnie ludzie, którzy nas znają, mówią, że mam przestać tak myśleć. Ale tak jak piszesz, to nie miało racji bytu, tylko muszę w końcu do tego dorosnąć.
Co do tej potrzeby atencji. To jest miłe. Myślę że każda kobieta to lubi, ale nie zmienia to faktu, że zabiegać o siebie powinni oboje partnerzy i nie mam sobie w tej kwestii nic do zarzucenia. Mojemu byłemu też się podobało, jak czasem koło niego skakałam. To jest normalne, ludzie lubią czuć się dla kogoś ważni. Ja nie czekam na księcia, bo żadna ze mnie księżniczka a książę z bajki to w Shreku co najwyżej się znajdzie.
Wiesz, to, że nie ma związków idealnych to wiem. W życiu nie ma niczego co byłoby idealne, nawet jak bardzo byśmy tego chcieli. Nie znam nikogo w 100% zadowolonego ze swojego życia. Moje pokolenie i kolejne są na pewno bardziej roszczeniowi wobec życia, zdaję sobie sprawę z tego. Starsi ludzie nie bez powodu mówią, że młodym się w du*ach przewraca.
Lady Loka - tak, jestem na etapie negatywnym. Wasze posty są dla mnie cenne, ale ja póki co się motam, plącze i myślę. Chcę się zmienić, ale jest mi ciężko to ugryźć. Wiem na pewno, że chce wrócić na terapię, ale spróbuję innego psychologa.
Póki co nie wyobrażam sobie samotnej wycieczki. Chyba po prostu nie jestem jeszcze na to gotowa. Wiem, że muszę przepracowac swoje emocje i słabości, ale też wiem, że boję się życia w samotności.
bagienni_k - nie wiem czy jest aż tak skrajnie, że nie potrafilabym funkcjonować bez drugiej osoby. Nie wiem, póki co mam rodzinę, znajomych, ale oni nie będą przy mnie zawsze. Zostanę sama i nie wiem co będzie. Nic już nie wiem.
Pytam znajomych, co wg nich może być ze mną 'nie tak'. Otaczam się ludźmi, którzy potrafią mnie zje*ac jak coś zawale albo przesadze i doceniam to, ale nikt z nich nie wskazuje niczego, co by miało w jakiś sposób ode mnie odstraszac. Wiem że ludzie w pracy mnie lubią, mam dobrą opinię.
Wielokropek - chyba jeszcze tego dna jednak nie dotknęłam. Nie wiem czy chcę go dotknąć ale jeśli to ma mi pomóc? Co jeśli się od niego nie odbije? Dla mnie szklanka jest do połowy pełna, ale w bardzo niewielu sytuacjach. Taka o cecha bycia skrajnym pesymista.
Nie życzę tego nikomu, bądźcie szczęśliwi i uśmiechnięci.
Jestem w podobnej sytuacji, ale staram sie myslec o tym ze jestem zdrowa i wiele rzeczy mozna zmienic... A tak wogle to u malo kogo taki sukces za sukcesem, owszem sa takie osoby ale to wyjatki a ja nie znam osoby ktory bez katastrof zyciowaych. Pandemia wszystko utrudnia, ale na pewno duzo mozesz zmienic.
Wszystko bedzie dobrze w koncu, a jesli nie jest dobrze, to znaczy, ze to nie koniec :-). Cwicz pozytywne myslenie, dziekuj w duchu za drobne laski, a gdy bedziesz wysylac pozytywna energie, to przyciagniesz cos pozytywnego.
lepiej byc samej, niz z byle kim/ czym. tego zadnej kobiecie nie trzeba.
Nie kazdy dzien jest dobry, ale zawsze jest cos dobrego w kazdym dniu :-). A na depreche polecam kupno zwierzaka. Gdy czlowiek ma sie czym opiekowac, to inczej zyje. Mam kumpele, ktora ma jaszczurke. Wychodzic z tym nie trzeba. Zawsze sie znajdzie zwierzak pasujacy do stylu zycia.
A przez grupy kochajace zwierzaki tez mozna poznac ludzi.
Think outside the box ;-).