Witam, co prawda forum kobiece, ale po wpisaniu frazy "nieudane zwiazki" znalazłem się tutaj
Szukam porady... Może ktoś na forum przeszedł coś podobnego i znalazł jakieś rozwiązanie...
Jestem w długoletnim, małżeńskim związku tworząc tzw. rodzinę "patchworkową".
Jak w zasadzie w każdym związku zdarzały się momenty lepsze i gorsze, ale zawsze łączyła nas miłość. Była intymność, było zaangażowanie, namiętność też nigdy do końca nie wygasła.
Ani ja, ani żona nie jesteśmy idealni, ale też nigdy nie czułem potrzeby zmieniania mojej partnerki, żeby stała się inna. Oboje jesteśmy po przejściach (żona większych). Lata temu u żony stwierdzono osobowość zależną, która podporządkowuje się w relacjach, by otrzymać wsparcie i pomoc.
Jakiś czas temu żona zaczęła brać antydepresanty. Nie miała i nie ma stwierdzonej depresji, ale cały czas myślała, analizowała, co ją męczyło, więc udała się do lekarza.
W pewnym momencie zaczęła się zmieniać, mniej wybuchowa, mniej narzekania, mniej myśli. Zaczęła robić też więcej rzeczy dla siebie. To wszystko było okej. Tylko, że miało to też swoją drugą stronę. Mianowicie, żona zaczęła się strasznie ode mnie oddalać.
Zaszło to do takiego momentu, że nie ma żadnej bliskości, wydaje się kompletnie niezainteresowana moją osobą.
Normalnie funkcjonujemy w zakresie tzw. bieżączki, dzieci, ale na tym kończą się nasze interakcje.
Próbowałem z nią rozmawiać, ale w zasadzie bezskutecznie. Żona twierdzi, że nie jest ze mną szczęśliwa, że nie mamy wspólnych pasji, itd. Tylko, że jeszcze kilka miesięcy temu wszystko było inaczej. Lubimy sobie okazywać uczucia, więc gdyby to oddalanie zaczęło się wcześniej, wiedziałbym o tym, a przynajmniej byłyby jakieś sygnały. Żona mówi, że wcześniej była za słaba i sama siebie przekonywała, że wszystko jest okej. Teraz już nie musi.
Ja jednak czuję, że to jest tylko część prawdy, a głównym winowajcą naszego oddalenia są wspomniane wcześniej leki, które powodują hamowanie emocji (gorzej działa tzw. układ nagrody).
To samo w sobie nie jest najgorsze. Gorsza jest jej całkowita obojętność. Równie dobrze mogłoby nie być mnie w domu. Zero uwagi, zero zaangażowania.
Dla człowieka, który zawsze wspierał żonę, był wierny i mocno kocha, taka zmiana jest bardzo dotkliwa. Szczerze mówiąc czuję, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy. W ogóle nie spodziewałem się takiego obrotu spraw i nie byłem na to przygotowany. Może i nieświadoma, ale to jednak bierna agresja z jej strony i bardzo boli.
Na początku nie widziałem zależonści: leki <> zachowanie małżonki, ale patrząc wstecz, korelacja czasu jest idealna.
Nie mogę odejść, bo nasze dzieci są jeszcze za małe, a czego nie próbuję, nie jestem w stanie trafić do żony. Chyba nawet te starania są kontrskuteczne.
Powstaje więc pytanie, co w tej sytuacji zrobić? O terapię par będzie trudno, bo coś czuję, że żona nie będzie chciała. Póki co samemu będę spotykał się z psychologiem.
Tylko, że to wszystko będzie trwało długo i nie pomoże z codziennym poczuciem osamotnienia, odtrącenia, a w pracy, czy przy dzieciach trzeba oczywiście robić dobrą minę do złej gry. Do tego czuję się potraktowany bardzo niesprawiedliwie. Przez większość naszego związku byłem tym, który więcej dawał, a mniej brał. I teraz czuję się jak kartka papieru, którą żona zmięła i wyrzuciła do kosza na śmieci, bo już jest niepotrzebna.
Czy faktycznie zachowanie żony może być wywołane lekami? Czy jeśli odstawi te leki, może poczuć ponownie potrzebę zbliżenia? Zdradę wykluczam całkowicie, a jedyne co się u nas ostatnio zmieniło, to właśnie kuracja żony.
Pozdrawiam.