Lagrange napisał/a:Kilku tak. Ale jest ich coraz mniej i trudno się dziwić skoro mówimy o kraju w którym Wałęsa wygrywa z Mazowieckim
A kto to był ten Mazowiecki? Bo na ten czas takich Mazowieckich, Geremków, Kuroniów, Michników i Kaczyńskich Wałęsa wciągał nosem.
Lagrange napisał/a:w którym stawia się pomniki facetowi który sam doprowadził do katastrofy samolotu w której zginął
A o której to katastrofie piszesz, bo nie kumam? Czyżby o tej smoleńskiej? Serio, serio? Masz przecieki z jakichś najnowszych ustaleń, że niby ten facet z pomników rzucił się na wolant kierując maszynę ku brzozie? Bo ja to się zatrzymałem na etapie ustalenia, że przyczyną katastrofy była najbardziej banalna w lotnictwie utrata orientacji przestrzennej pilota/załogi. Zupełnie świeżo w Rosji rozbił się przy lądowaniu bombowiec strategiczny. Lądowała ich para, gdzie pierwszy wylądował bez problemu, natomiast w krótkim czasie warunki pogodowe tak się pogorszyły, że drugi samolot z pary lądował już w fatalnych warunkach absolutnie nie mając spełnionych minimów dla pilota jak i samolotu do lądowania. Pilot przy braku widoczności ziemi źle ocenił swoją pozycję przestrzenną, trafił w pas ale przyj....ł w niego ze zbyt dużą prędkością. Z chwilą kiedy rozstawałem się z tą wiadomością prawie cała załoga była martwa lub walczyła o życie w szpitalu. Klasyka katastrof lotniczych. Pilot wojskowy wie, że jest p....a (używając rozpowszechnionej w stenogramach lotniczej terminologii) ale pilot wojskowy, to nie jest taki gość, co odlatuje na lotnisko zapasowe przy byle pogorszeniu warunków atmosferycznych. Pilot wojskowy, to jest kozak! Tak na marginesie, przy wszystkich błędach jakie popełnił pilot i załoga smoleńskiego tupolewa suma ich błędów zawierała się w marginesie ok. 3-4 sekund. Taki odcinek czasu w lotnictwie decyduje czy się zabiłeś, czy jesteś najbardziej zajebistym pilotem w lotnictwie. Gdyby tych 3 sekund nie zabrakło, czytaj samolot nie zaczepiłby o brzozę lub zaczepił na jej wyższym odcinku, to manewr by się udał, a pilot zebrałby worek medali. Zuch chłopak by z niego był!
Lagrange napisał/a:w którym dzień wyklętych bandytów jest większym świętem od rocznicy bitwy pod Grunwaldem, czy Cudu nad Wisłą.
Serio, serio? Ja myślałem, że rocznica cudu nad Wisłą, to święto Wojska Polskiego, największa defilada ulicami stolicy państwa, prezydent, premier i reszta władz państwa, korpus dyplomatyczny i takie tam. Bitwa pod Grunwaldem? Serio? A czemu nie bitwa pod Cedynią?
Tak poza tym, to wyklętym się to należy jak psu kość. Wiem, że uwiera to komuchów, komusze dzieci i wnuki ale jak ma nie uwierać? W końcu czy lubi się kogoś, kto nie tylko ci mówi, że jesteś sprzedawczykiem ale jeszcze za bycie sprzedawczykiem wyciągnie z wyra i sprzeda kulkę w łeb? Za Niemca jak się ktoś Niemcom sprzedał, to pewnego dnia pukała mu do drzwi załoga G, odczytywała wyrok państwa podziemnego i kulka w łeb. Czasem z braku czasu ograniczano się do samej kulki w łeb. Ja osobiście się wychowałem w domu, w którym tzw. wyklęci wysłali do komuszego raju szefa miejscowego UB razem z jego małżonką i dziecięciem. Fachowo to się nazywa nieuniknione i akceptowalne straty w ludności cywilnej. Przynajmniej w języku największej demokracji świata, znaczy naszych kochanych przyjaciół Amerykanów. Otóż, największa demokracja świata nie lubi wielu podłych ludzi na świecie i od czasu do czasu podejmuje się ich fizycznej likwidacji w miejscu, w którym akurat przebywają. Najczęściej oznacza to, że oprócz tych podłych ludzi zginie jakaś ilość zupełnie przypadkowych osób. Nasi przyjaciele biorą to na klatę i nawet mają na to ustaloną procedurę. W zależności od szacowanej ilości takich przypadkowych ofiar różny jest szczebel decyzyjny, który podejmuje decyzję zabić lub nie. Jak to jest kilku wieśniaków, to decyzję podejmuje jakiś pierwszy lepszy generał, a może nawet niżej. Im więcej potencjalnych niewinnych ofiar tym wyżej zapada decyzja aż do prezydenta. I to są właśnie nieuniknione i z bólem ale jednak akceptowalne straty, które największa demokracja bierze na swoje sumienie.
A wspomniany szef UB zanim odszedł do komuszego raju razem z rodziną parę tygodni wcześniej urządził sobie spacer po ulicach miasta. Zaglądał do mieszkańców (pewnie z ciekawości jak im się żyje pod nową władzą) i co raz któregoś wyciągał przed dom i osobiście strzelał mu w potylicę na oczach rodziny. Kolegów po fachu i przełożonych tej mendy niejaki pan Michnik (nie ten zbrodniarz komunistyczny co się ukrywa w szwedzkim ciepełku) nazwał "ludźmi honoru" godnymi uścisku dłoni i wesołej wódeczki. A wyklęci, to bandyci...