CatLady napisał/a: Bo to wygląda jakby szli zupełnie nieprzygotowani. Jakby w ogóle tego nie zaplanowali. Teraz czterech innych musiało się dla nich narażać i jedna osoba zapłaciła życiem - a może wystarczyłoby się lepiej przygotować do tej wyprawy.
Oczywiście nie potępiam ratowników, ja rozumiem, że oni ryzykują życiem, by dotrzeć na miejsce. Dla mnie to jest okropne słyszeć, że musieli podjąć decyzję o nieratowaniu, dla nich pewnie codzienność i rutyna.
PS. Teraz czytam na wspinanie.pl że ponoć zdobyli szczyt. Ale nie da się tego udowodnić. Mam nadzieję, że się Francuzeczka cieszy i że było warto. GRatulację.
Jest to specyficzny typ wejścia - tzw. alpejski, w którym specjalizowała się również Wanda Rutkiewicz.
Kiedy miała ze sobą śpiwór, albo płachtę, to nie miała namiotu. Kiedy miała namiot, to nie miała maszynki, albo śpiwora ...
Polega to na szybkim ataku szczytowym i błyskawicznym zejściu w strefę bezpieczną.
Aby tego dokonać, należy się zbytnio nie obciążać czymkolwiek. Żadnych zbędnych przedmiotów - które nazywasz CatLady przygotowaniem, a które w rzeczywistości są górą CIĘŻKICH rzeczy, które trzeba na wierzchołek wtargać na własnych plecach i które trzeba później znieść.
Sama wspinaczka w takich warunkach to morderczy wysiłek dla organizmu, a dodatkowy balast w postaci tlenu o którym piszesz, namiotu, śpiworów, płachty, sprzętu, leków, żywności, kochera .... uczyniłby w tym konkretnym przypadku - wspinaczkę Revolt i Mackiewicza niemożliwą.
To nie była wielka wyprawa z dużą ilością wspinaczy, sprzętu i tragarzy .... oraz sponsorów.
Tomek przecież zbierał na nią środki również poprzez zbiórki.
Na dużą wyprawę nie było ich zwyczajnie stać. Pozwolenie na zimowe wejście to raptem kwota ok. 300 USD, podczas kiedy latem to samo pozwolenie to koszt nawet 10 tys. USD.
I owszem - wejście na szczyt da się udowodnić, najczęściej fotografią, którą zwyczajowo wykonuje się po wejściu na wierzchołek, a która w przypadku wątpliwości jest weryfikowana przez związki wspinaczy (charakterystyczne dla danego szczytu szczegóły, panorama itp.). Dodatkowo himalaiści zazwyczaj zostawiają w puszce, bądź w niewielkim pudełku kilka osobistych drobiazgów, kartkę z nazwiskiem, zatykają niewielką flagę.
Więc takie dowody mogą zostać zweryfikowane najpóźniej przez następnych, którzy staną na szczycie po nich.
W ratownictwie górskim działa zasada odwrotnego triażu, najpierw ratuje się tych, którzy najlepiej rokują i którzy mają największe szanse na przeżycie.
Niezależnie od tego, czy to Francuzeczka, czy "nasz". Niezależnie od tego, czy to "nasi" ratują, czy "tamci". Nie ratujemy przypadku, czy narodowości, tylko człowieka ...