Co myślicie o tym co teraz dzieje się w Karakorum? O ludziach, którzy idą w ekstremalnie niebezpieczne góry (na zasadzie bo mają takie widzimisię i marzą o tym by wyjść na ośmiotysięcznik), a mają rodzinę, małe dzieci. Wydaje mi się, że Polak nie doczeka na pomoc, że zostanie pod Nanga Parbat na zawsze. Ma żonę, ma małe dziecko, które nie będzie miało ojca, bo ojciec marzył o ośmiotysięczniku (dla mnie takie marzenie i jego realizacja, gdy ma się dzieci jest czystą głupotą i myśleniem tylko o sobie). Co mu ze sławnego ojca, gdy go nie będzie miał przy sobie, nawet nie będzie mógł iść na jego grób, bo grobem będą Himalaje. Dla mnie decyzja o takiej wyprawie jest całkowitym samolubstwem i patrzeniem tylko na czubek swojego nosa. Gdzie odpowiedzialność za drugich?
Wiesz jak jest. W Himalaje nie idzie amator. To są ludzie, którzy całe życie wspinają się i są zawodowcami. Pewnie że znają ryzyko, ale traktują je tylko teoretycznie, bo wiedzą ze są dobrze przygotowani, mają świetny sprzęt itp.
3 2018-01-27 22:07:20 Ostatnio edytowany przez adiafora (2018-01-27 22:08:47)
himalaiści to samobójcy. W życiu nie związałabym się z takim. Wieczna trwoga czy wroci żywy z wyprawy czy dzieci zostaną półsierotami. Pasja, ktora często kosztuje ich życie. Nie moje klimaty. Jest w życiu wiele bardziej pasjonujących rzeczy do robienia, ktore nie są obarczone takim ryzykiem.
jako osoba zaangażowana w ten sport na razie się nie wypowiem, ale chętnie poczytam co netkobiety mają do powiedzenia w tym temacie
5 2018-01-27 22:42:28 Ostatnio edytowany przez Koczek (2018-01-27 22:46:54)
Ja się też nie wypowiem, bo nie znam statystyk. Np. ile ludzi ginie w tym sporcie w stosunku do liczby tych osób i liczby wyjść w góry? Bo może się okazać, że np. statystycznie to więcej ludzi ginie potrąconych na chodniku przez pijanego kierowcę. Albo większy wskaźnik śmiertelności jest wśród ludzi otyłych. Tego to ja nie wiem. Dla mnie to ma znaczenie przy ocenie, bo jeśli sport jest rzeczywiście bardzo niebezpieczny, to nie popieram. Z drugiej strony, czasem się coś tylko wydaje takie bardzo niebezpieczne, z różnych względów, np. jest bardziej nagłaśniane? Albo śmierć bardziej widowiskowa? Mniej sie mówi o śmierci wśród rolników, elektryków, albo ludzi co latem pływają w jeziorach itp, bardziej spektakularne jest np. rozbicie się samolotu, czy upadek z dużej wysokosci w górach... A tu jak wspomniałam o samolotach, to właśnie dobry przykład na to, jak coś może się tylko wydawać niebezpieczne. Bo statystyki mówią, że to najbezpieczniejszy środek transportu Może na tej samej zasadzie być z himalaistami, kto tam ich wie
Czytam na bieżąco o akcji ratunkowej.
Mam dwa wnioski.
1. Eli podobno już raz była w takiej samej sytuacji. Wychodziła z kimś innym, coś się podziało, facet został, ona schodziła. Ją uratowali, jego nie znaleźli. Drugi raz trafia jej się taka sama sytuacja, co dla mnie jest już podejrzane i powinno być prześwietlone. Nie żebym podejrzewała morderstwo, albo coś, ale fakty mówią same za siebie.
2. Obiło mi się też gdzieś o uszy, że raz też ich już helikopterami ściągali, bo nie mogli sami zejść. W takim wypadku powinni zadbać tym bardziej o to, żeby mieć przygotowanych ludzi do pomocy. Wystarczyłaby większa ekipa czekająca w którejś bazie. Tak naprawdę mają niesamowite szczęście, że ludzie spod K2 do nich idą, bo nie muszą się aklimatyzować. Inaczej czekaliby kilka dni, a nie kilkadziesiąt godzin.
Nie mam nic przeciw sportom ekstremalnym, ale w momencie, kiedy ludzie są do nich naprawdę świetnie przygotowani, a mam wrażenie, że tutaj jednak czegoś zabrakło. Za dużo brawury, za dużo chęci zdobycia szczytu. Zamiast zawracać od razu, kiedy coś się zaczęło dziać, oni jeszcze szli w górę. To już jest nieodpowiedzialność i głupota.
Sama uprawiam potencjalnie niebezpieczny sport. Co prawda rekreacyjnie, ale jednak. Jak ktoś nie próbował czegoś choć trochę na granicy, to nie zrozumie.
Przeczytałem kilka książek ma temat himalaizmu, polskich autorów i nie tylko. Po ich przeczytaniu obiecałem sobie, że nie będę oceniał postępowania himalaistów, bo problem jest złożony a ja jestem laikiem i obserwatorem jedynie. Jedno jest pewne - to ich wolny wybór.
Chcę tylko zwrócić uwagę, że ten "himalaizm" ma wiele twarzy. Ci sami ludzie jednego dnia ryzykują życie dla zdobycia kolejnego szczytu, a innego ryzykują życie dla uratowania człowieka. Dziś, teraz, 4 himalaistów próbuje ratować życie 2 ludzi. Miejmy nadzieję, że im się uda.
Tacy sami ludzie dyżurują w Tatrach i Alpach ryzykując życie sprowadzają z gór nierozważnych albo pechowych turystów oraz wspinaczy.
Wielu ratowników oddało życie ratując życie innych ludzi.
Nie zapominajmy, że to druga strona tego samego zjawiska, jakim jest pasja i potrzeba jej realizacji. Ta sama pasja może życie odebrać i je ratować.
Zamiast zawracać od razu, kiedy coś się zaczęło dziać, oni jeszcze szli w górę. To już jest nieodpowiedzialność i głupota.
A to prawda. Tak samo jest co roku z tymi pożal sie Boże turystami w Tatrach. Zaczyna grzmieć/lać/wiać - ale co tam, idę dalej! Zaczyna się gorzej czuc, w głowie się kręci, ciemno przed oczami - ale co tam, to pryszcz, idę dalej! Czasu jest za mało, za chwilę będzie ciemno/zimno, że ciężko będzie zejść - ale co tam, idę dalej! A potem się słyszy o tych, co to przez głupotę i brak pokory względem gór pospadali, albo helikopter wzywają i narażają życie ratowników, nie tylko własne.
10 2018-01-27 23:43:57 Ostatnio edytowany przez truskaweczka19 (2018-01-27 23:51:24)
Myślę, że są ludzie lubiący adrenalinę, ryzyko, a są osoby bardziej ostrożne, tak pośrodku tez. Ja zdecydowanie należę do tych ostrożnych zarówno w życiu jak i w tym co robię. Bałabym się robić coś tak ryzykownego i mi raczej nie sprawiłoby to przyjemności. Wolałabym to przerwać już, gdy jest niebezpieczne niż ryzykować. Nie umiałabym też całego życia raczej podporządkować swojej pasji. Ja lubię w życiu harmonię (może stąd mój znak zodiaku Waga hehe) i raczej lubię jak wszystko jest wypośrodkowane i zwyczajnie źle bym się czuła mając męża i dziecko mieć dla nich tak mało czasu. To kwestia charakteru i priorytetów, każdy chce czegoś innego. Dlatego takiego himalaistę mogę podziwiać z daleka, w takim sensie, że faktycznie jest świetny w tym co robi, pokonuje swoje możliwości, ale nie chciałabym się z nim związać. Tak samo nie umiałabym związać się z żołnierzem, takim który ciągle by był w terenie, bo potrzebuje bliskości. W sumie dla mnie himalaizm to coś takiego, że zwyczajnie nie do końca uważam za dobre by w tej sytuacji mieć dzieci. Dzieci to odpowiedzialność, a taki tata nie poświęci im dużo czasu. Dla mnie nie każdy powinien mieć dzieci i jednak jeżeli jest coś czemu podporządkowujesz swoje życie, to może lepiej ich nie mieć? Chyba, że ktoś naprawdę daje radę to pogodzić i to dobrze funkcjonuje. No ale jednak jak ma się dzieci, to jest się też za nie odpowiedzialnym i myślę, że powinno się myśleć też o nich i może z tych najbardziej ryzykownych rzeczy zrezygnować. Na szczęście mój facet ma podobne zdanie i kiedyś jak pytałam tak żartem czy zostałby może kierowcą TIRa czy innym, który też mało jest w domu, to powiedział, że nie za bardzo, bo ceni ten czas spędzony razem i też chce jak ja mieć czas dla przyszłych dzieci. Co oczywiście nie oznacza, że nie będzie takich dni, gdzie dzieci będą nas mniej widzieć, bo wiadomo, że się zdarzy, ale jednak są zawody wiążące się z większym przebywaniem poza domem.
Lubimy z moim facetem oczywiście robić różne rzeczy, ale nic nie jest może naszą pasją, celem życia. Jak pisałam podziwiam ludzi, którzy coś takiego robią, mają pasję, ale sama jestem inna, więc wiadomo, że podziwiać mogę z daleka, ale szukałam faceta, który tutaj ma podobnie do mnie inaczej byłoby ciężej. W góry czasem chodzimy, ale raczej nie w zimę, chyba bym się bała, no może jestem ostrożna, może boję się niektórych rzeczy, ale nic na siłę. No i raczej wybieramy rozsądnie i te znane szlaki, odpowiednio ubrani. Tutaj czuję satysfakcję, że dałam radę, nie muszę koniecznie więcej. No i piękne widoki z góry, ale mimo wszystko nie ryzykowałabym życia dla jeszcze dalszej wędrówki. Patrzę też na swoje możliwości, więc jakbym źle się poczuła na szlaku, to bym zeszła. Nie chodzę też jak jest ciemno, to zawsze ryzykowne. No i oczywiście mimo wszystko warto mieć zawsze ze sobą numer do TOPRu, bo czasem po prostu nie przewidzi się wypadku, a taka pomoc może coś dać. Oczywiście są ludzie, którzy muszą ją wzywać na własne życzenie, ale nie wszyscy. Czasem po prostu upadnie się, ale na szczęście nie zawsze kończy się to śmiercią, gdzieś tam ktoś upadnie, ale aż tak daleko, by zmarł i pomoc coś może zrobić. Oczywiście często ludzie się między sobą popisują, nie mają pokory do gór i to jest straszne. Ja uważam, że te znane szczyty nie są bardzo niebezpieczne, większość ludzi sobie z nimi poradzi, ale i tak trzeba mieć do nich pokorę i ja ją mam.
Nie rozumiem jednego. Czemu jednak nie ruszają po Mackiewiecza. Pieron wie co im ta Francuzeczka naopowiadała. Ktoś już tu pisał, że miała kiedyś podobną sytuację. Dla mnie to co raz bardziej śmierdzi. Czemu odbierają jego rodzinie choć cień nadziei że go jednak też sprowadzą. Zaczynam myśleć, że robi się z tego jakaś grubsza sprawa.
12 2018-01-28 00:10:45 Ostatnio edytowany przez Lady Loka (2018-01-28 00:13:39)
Nie ruszą po niego dopóki nie ściągną jej na dół. To akurat jest logiczne. Jeżeli mieliby pewność, że Tomek żyje, to pewnie by szli od razu. A pewności nie ma. Ona żyje i trzeba ją zabezpieczyć zwłaszcza, że też sama się podobno nie może poruszać.
Z tego wynika, że tę ścianę, którą pokonali dzisiaj, będą musieli pokonać jeszcze raz, a to jest nieludzki wysiłek dla organizmu.
W kwietniu 2009 roku na Annapurnie (8010 m n.p.m.) straciła partnera Martina Minarika. Dramat rozegrał się podczas schodzenia ze szczytu, przy fatalnych warunkach pogodowych. Revol, skrajnie wyczerpana i odmrożona, zdołała dotrzeć do nepalskiego Manangu, skąd przetransportowano ją do Katmandu. Ciała jej czeskiego kolegi nie odnaleziono.
13 2018-01-28 00:12:35 Ostatnio edytowany przez kwadrad (2018-01-28 00:13:09)
Z jednej strony, warto się realizować z innej strony w pewnym wieku trzeba zrezygnować ze sportu wyczynowego.
Ale noga może powinąć się tez i młodemu.
Nie rozumiem jednego. Czemu jednak nie ruszają po Mackiewiecza. Pieron wie co im ta Francuzeczka naopowiadała. Ktoś już tu pisał, że miała kiedyś podobną sytuację. Dla mnie to co raz bardziej śmierdzi. Czemu odbierają jego rodzinie choć cień nadziei że go jednak też sprowadzą. Zaczynam myśleć, że robi się z tego jakaś grubsza sprawa.
1 zasada nie mnożyć ofiar. nikt nie pójdzie w góry jeśli warunki są beznadziejne. zamiast 1 trupa będzie kilka. himalaje to nie wycieczka po górach świętokrzyskich.
To prawda. No a na uratowanie jego chyba są już niestety małe szanse...
Jak idziesz w Himalaje, to raczej masz wkalkulowane, ze możesz nie wrócić. Zresztą ludzie na co dzień ryzykują życiem. Górnicy, saperzy...
przed chwilą poszła informacja, że Mackiewicza nie będą ratować.
18 2018-01-28 01:10:16 Ostatnio edytowany przez truskaweczka19 (2018-01-28 01:13:58)
Jak idziesz w Himalaje, to raczej masz wkalkulowane, ze możesz nie wrócić. Zresztą ludzie na co dzień ryzykują życiem. Górnicy, saperzy...
Tak raczej tak. Tylko lepiej, żeby miał to ubezpieczenie niż nie miał jak to było chyba w tym przypadku. Wtedy może akcja poszukiwawcza byłaby szybsza. Oczywiście niektórzy ryzykują życiem i nic do tego nie mam, sama bym nie umiała, ale to ich praca lub pasja.
Edit: Czemu nie będą go ratować? Nie dadzą rady?
Teraz przeczytałam, że nie wzięli ze sobą butel z tlenem idąc tam. Dlaczego? Może nie znam się na tym dobrze, ale to chyba podstawa na takich wysokościach? Chodzi mi, że Mackiewicz z nią nie wzięli.
W niedzielę ma być tam jakieś straszne załamanie pogody i wychodząc tak wysoko ryzykowaliby życiem.
Fakt, że może byliby w stanie dotrzeć tam najpierw, a potem ratować też Eli, ale to już moja opinia. Mogłoby wyjść ciężko logistycznie zwłaszcza, że Mackiewicza musieliby ściągać, bo ma nogi odmrożone.
Ludovic Giambiasi
12 min temu
#NangaParbatDecision of the rescue team: Urubko and Bielecki will go down with Elisabeth. Tomorrow morning at around 10 if weather allows all 5 will be transported to Skardu by helicopter organized by Polish Ambassy.
The rescue for Tomasz is unfortunately not possible - because of the weather and altitude it would put the life of rescuers in extreme danger. it's a terrible and painful decision. We are in deep saddeness. All our thoughts go out to Tomek's family and friends. We are crying
Potwierdzone info będzie pewnie dopiero za kilka godzin, ale Giambiasi w sumie cały czas przekazuje informacje od całego zespołu i jeszcze się nie pomylił ani raz.
20 2018-01-28 01:19:07 Ostatnio edytowany przez truskaweczka19 (2018-01-28 01:24:48)
Ok rozumiem. Ja czytałam tylko polskie artykuły, dlatego nie widziałam jeszcze tej informacji. Możliwe, że ratowanie go byłoby już dla nich zbyt dużym ryzykiem. Wiadomo zima, śnieg, tam chyba wiatr 200 km/h. Himalaista też na pewno jest przygotowany, że nie zawsze będą mogli po niego pójść. To przykre, oczywiście i tak mi go szkoda, mimo że wie, że to duże ryzyko, no ale zawsze szkoda człowieka. Jednak dobrze ktoś napisał w komentarzach gdzie indziej, że mając dzieci nie warto podejmować takiego ryzyka, żeby jak najdłużej z nimi być. No bo wyobraźmy sobie, że taki himalaista byłby samotnym ojcem, co wtedy? Ciekawa jestem czy nadal by tak ryzykował... Jeżeli tak to przykre, bo przecież wiedziałby, że łatwo może tym sprawić, że jego dzieci będą sierotami. No i wyprawa bez butli tlenowych, tragarzy? Myślałam, że to podstawa, no i chyba zazwyczaj jest... Uważam, że powinni to wziąć, przecież jakby zdobyli szczyt i zeszli to chociaż bezpieczniejsi, a takie ryzyko sprawdzenia czy sobie człowiek poradzi, takie testowanie siebie, ale dla mnie to przesada. Mimo wszystko myślę, że Mackiewicz nie zachował się rozsądnie tak słabo się przygotowując, może to efekt tego, że był kiedyś uzależniony od narkotyków jak czytałam? Z jednego uzależnienia w drugie, taka skłonność do autodestrukcji? Takiej osobie nie wystarczy pewnie dobre zabezpieczenie się i wejście tam, choć i to nadal duże ryzyko, taka osoba musi ryzykować jeszcze bardziej i słabo się przygotować, być jeszcze bardziej "na krawędzi", nie myśląc o konsekwencjach...
Szkoda go, ale też zawinił sporo. Prawda jest taka, że gdyby nie ekipa z K2 to Eli czekałaby jeszcze kilka dni na ratunek i też nie wiadomo czy by przeżyła. Szkoda, że jej poprzednie przeżycia jej tego nie nauczyły. Wystarczyłaby większa ekipa w bazie na tych 4000m i już wyglądałoby to zupełnie inaczej. Mogliby wyjść po nich dużo wcześniej.
No ale nie ma co już teraz pisać.
Mam nadzieję, że to będzie lekcja na przyszłość dla wszystkich, którzy będą chcieli tak szarżować i szaleć.
Masz rację. Dopisałam wyżej jeszcze parę zdań.
Też tak myślę, że to mocno kwestia adrenaliny dla niego. Potrzebował kopa do życia.
Mam nadzieję, że ta sprawa zostanie mocno zbadana, bo ciągle myślę o tym, że Eli jest w takiej sytuacji już drugi raz. Albo jest skrajnie głupia i nieodpowiedzialna, albo może być w tym coś więcej.
Tak chyba tak. Opowiedz co ona zrobiła drugi raz, drugi raz szła bez zabezpieczenia? Tutaj nie wiem, nie znam jej osoby też.
himalaiści to samobójcy. W życiu nie związałabym się z takim. Wieczna trwoga czy wroci żywy z wyprawy czy dzieci zostaną półsierotami. Pasja, ktora często kosztuje ich życie. Nie moje klimaty. Jest w życiu wiele bardziej pasjonujących rzeczy do robienia, ktore nie są obarczone takim ryzykiem.
Jesteś taka sama jak ci hejterzy których pełno w internecie.
Tak chyba tak. Opowiedz co ona zrobiła drugi raz, drugi raz szła bez zabezpieczenia? Tutaj nie wiem, nie znam jej osoby też.
drugi raz ona schodzi, partner zostaje. Poprzednio ciała faceta nie odnaleziono. Słabo to wygląda.
Wiecie co pleciecie bzdety nie ma to jak na siłę szukać sensacji co maiła robić zostać tam i zginąć razem z nim ? W takich ekstremalnych warunkach trzeba myśleć logicznie tu walczy się o życie -60 stopni to nie przelewki.
Authority, jeżeli laska po raz drugi wplątuje się w taką samą sytuację, to coś jest nie halo.
Jeżeli to naprawdę tylko kwestia ekstremalnych warunków i walki o życie, to skoro ma takie doświadczenia, czemu nie potrafili wziąć więcej sprzętu? Więcej ludzi, którzy by w razie potrzeby pomogli? Nie nauczyła się niczego na swoich poprzednich błędach?
To nie jest hejtowanie tylko ludzkie opinie. Dla mnie to, co oni zrobili, to była skrajna nieodpowiedzialność. Rozumiem emocje, rozumiem kop adrenaliny, ale oni się najnormalniej w świecie nie przygotowali tak, jak powinni. A oskarżanie o hejt, bo ktoś ma inne zdanie? Masz 15 lat?
adiaphora napisał/a:himalaiści to samobójcy. W życiu nie związałabym się z takim. Wieczna trwoga czy wroci żywy z wyprawy czy dzieci zostaną półsierotami. Pasja, ktora często kosztuje ich życie. Nie moje klimaty. Jest w życiu wiele bardziej pasjonujących rzeczy do robienia, ktore nie są obarczone takim ryzykiem.
Jesteś taka sama jak ci hejterzy których pełno w internecie.
Gdzie Ty widzisz hejt w poście Adiaphory? Napisała swoje zdanie nikogo nie obrażając.
Lady Loka - Mackiewicz też nie nowicjusz. Na Nanga Parbat wspinał się już siódmy raz.
luc
I z tego co czytałam to już raz też go helikopterem ściągali. Tym bardziej nie rozumiem po co. I dlaczego. Nieodpowiedzialność po prostu.
Z całym szacunkiem dla nich i dla ich pasji, czasami trzeba popatrzeć na własne siły.
luc
I z tego co czytałam to już raz też go helikopterem ściągali. Tym bardziej nie rozumiem po co. I dlaczego. Nieodpowiedzialność po prostu.
Z całym szacunkiem dla nich i dla ich pasji, czasami trzeba popatrzeć na własne siły.
Zgadzam się. Czasem warto zrezygnować albo przygotować się lepiej, by następnym razem nie musieli ściągać helikopterem lub by nie umrzeć.
32 2018-01-28 02:02:08 Ostatnio edytowany przez luc (2018-01-28 03:47:29)
luc
I z tego co czytałam to już raz też go helikopterem ściągali. Tym bardziej nie rozumiem po co. I dlaczego. Nieodpowiedzialność po prostu.
Z całym szacunkiem dla nich i dla ich pasji, czasami trzeba popatrzeć na własne siły.
Nie rozumiesz. Ja zapewne też nie do końca.
Mam przyjaciela, wprawdzie nie himalaistę, ale alpinistę. To jest ich życie. Bez tego żyć nie potrafią i nie chcą.
Mój brat jest zapalonym żeglarzem. Pływa w różnych warunkach. Każdego roku 3 -4 razy. Niektórzy z jego przyjaciół i kolegów znaleźli śmierć u Neptuna. Sam mi kiedyś powiedział, że nie wyklucza takiego swojego końca. Gdyby jednak nie mógł pływać, to nie wiem czy nie straciłby radości życia.
Jedyne z czym się zgadzam z niektórymi przedmówcami, to kwestia odpowiedzialności. Nie za siebie, bo to ich sprawa. Za swoją rodzinę.
Ale co innego się przygotować najlepiej jak się da, zrobisz wszystko co się da i iść. I mierzyć siły na zamiary. Nie daję rady to przerywam, schodzę, wracam za rok.
A co innego iść na lekko, w dwie osoby, bez tlenu, na siłę.
Swoją drogą mam nadzieję, że to chaos informacyjny, bo strasznie dużo sprzecznych informacji pojawia się odnośnie wysokości, na której jest Mackiewicz i jego stanu. Jak spotkali Revol to mówiła o tym, że ma odmrożone nogi, a teraz gdzieś było o stanie agonalnym w momencie, kiedy go zostawiała.
Nie ukrywam, że czekam na to, aż ktoś to wszystko sprostuje.
34 2018-01-28 02:15:57 Ostatnio edytowany przez luc (2018-01-28 03:48:17)
Ale co innego się przygotować najlepiej jak się da, zrobisz wszystko co się da i iść. I mierzyć siły na zamiary. Nie daję rady to przerywam, schodzę, wracam za rok.
Nie znamy szczegółów. Nie wyobrażam sobie aby nie byli dość przygotowani. To nie nowicjusze. Wszystkiego przewidzieć się nie da.
Czasem adrenalina jest na takim poziomie, że zakłóca racjonalne myślenie. Czasem występują nieprzewidziane sytuacje.
Dla mnie w ogóle zdobywanie Nanga Parbat zimą jawi się jako szaleństwo. Ale i tak ich chyba rozumiem. Oni musieli.
Czasem nie ma kolejnej szansy. Moja bliska koleżanka kilka lat przygotowywała się do zdobycia 8-tysięcznika w Karakorum. Wcześniej wspinała się w Tatrach, Alpach, na Kaukazie. W końcu pojechała. Wyprawa kosztowała ją równowartość dobrego samochodu. Wyszli na jakieś 6 tysięcy i musieli zawrócić bo załamywała się pogoda. Wiedziała, że to już jej ostatnia taka wyprawa.
Inną rzeczą jest, że szef wyprawy zdecydował o zawróceniu mimo tego, że część grupy była bardzo zawiedziona właśnie z przyczyn, o których pisałam. Ale wykazał się maksymalnym rozsądkiem.
Czy tu tego brakło? Może się dowiemy, a może nie.
Nie jestem ryzykantką, nie igram ze śmiercią, ale mimo to w pewien sposób potrafię zrozumieć tych ludzi. To uczucie, kiedy stają na szczycie, pokonując własne słabości i czując to coś, czego nie sposób opisać żadnymi słowami - to ich tam ciągnie. Może też sława, potrzeba zmierzenia się samemu ze sobą, chęć udowodnienia czegoś innym. Przypuszczam, że wyznaczanie kolejnych celów jest ich motorem napędowym do życia. Bez gór zgasną.
Z racji trwającej akcji, temat jest żywy, dlatego rozmawiałam dziś o tym z synem, który od zawsze ma pęd do wszystkiego, co wyzwala adrenalinę, przy czym twierdzi, że nigdy nie przekracza pewnej granicy, którą stanowi bariera własnego strachu - on uważa dokładnie tak samo. Z kolei mężowi to myślenie jest kompletnie obce.
W dzieciństwie moim sąsiadem był chłopak, podobno siostrzeniec nieżyjącego już himalaisty, uważanego nawet za najlepszego himalaistę wszech czasów, Jerzego Kukuczki. Pamiętam, że kiedy zginął na ośmiotysięczniku Lhotse (odpadł od ściany i spadł w przepaść), już wtedy usiłowałam pojąć fenomen chęci podejmowania tak ogromnego ryzyka. Miałam świadomość, że to pasja go zabiła, ale nie potrafiłabym potępić - ani dziś, ani nie zrobiłam tego wtedy. Mało tego, nie zrobili tego nawet jego najbliżsi, a młodszy z synów poszedł w ślady ojca zdobywając Mount Everest.
Edit:
Znalazłam wywiad z żoną Jerzego Kukuczki, Cecylią, który ukazał się w 2014 roku w Wysokich Obcasach. Przytoczę tylko fragmenty - w nawiązaniu do pierwszego posta:
- W grudniu 1979 roku Andrzej Zawada zaprosił Jerzego Kukuczkę na wyprawę na Mount Everest. Zrezygnował z niej dla pani. To była historyczna wyprawa, która zakończyła się pierwszym zimowym wejściem Krzysztofa Wielickiego i Leszka Cichego na wierzchołek ośmiotysięcznika. Mąż był rozdarty?
- Z wielkim żalem odmówił. Byłam wtedy w ciąży, czekałam na rozwiązanie. Leżałam w szpitalu dłuższy czas. Bardzo chcieliśmy z Jurkiem mieć dzieci. Wcześniej urodziła się nam córeczka w szóstym miesiącu ciąży. Nie przeżyła. Jej śmierć była dla nas trudnym przeżyciem. Kiedy zrezygnował z wyprawy na Mount Everest, byłam szczęśliwa, choć może głęboko w sercu głęboko żałował, że nie pojechał? W sylwestra urodził się nasz syn Maciej. Jerzy był dumny i szczęśliwy. A już wiosną wyleciał na Mount Everest i z Andrzejem Czokiem weszli na szczyt nową drogą. 19 maja 1980 roku stanęli na wierzchołku.
- Podobny dylemat przeżywał przed narodzinami drugiego syna w 1985 roku. Opisuje to w książce "Mój pionowy świat", jak z wielką tremą pukał do domu pani rodziców, by poprosić o pomoc. Chciał wyjechać na wyprawę na Dhaulagiri i Czo Oju tuż po narodzinach dziecka. Pani rodzice nie dość, że zgodzili się pomóc w opiece, to jeszcze przekonać panią do pomysłu męża. Cudowni teściowie!
- Moi rodzice bardzo Jurka kochali. Traktowali go jak syna i na każdą jego prośbę odpowiadali "tak". Może w sercu czuli ból, że zaraz po porodzie chce pojechać na zimowe wyprawy na Czo Oju i Dhaulagiri? Wojtek urodził się w październiku, a w grudniu Jurek był już w Katmandu. Zostałam sama z dwójką dzieci. Zawsze mogłam liczyć na rodziców, moją siostrę Lidzię, która kocha moich chłopców jak własnych synów. Wtedy żyła jeszcze moja teściowa, która też mi pomogła.
- Nie zrobiła mu pani awantury, że wyjeżdża w takim momencie?
- To byłoby bez sensu. Wiedziałam, że ma swoje plany i gór nigdy nie zostawi. To zresztą wiedziałam od początku, jak go poznałam. Nigdy nie postawiłabym go w sytuacji: wybieraj - ja albo góry. On przecież je kochał, marzył o nich, nie mogłabym mu próbować odebrać tego, co najpiękniejsze. Robienie awantur o to, co kocha? Jaki miałoby to sens? Miałam czasem pretensje, że mamy małe dziecko, a on wyjeżdża, ale żeby mówić to kategorycznie? Nigdy nie zabroniłabym mu tego.
- Może nie chciała pani usłyszeć tego, co znalazłam w książce "Na szczytach świata"? "Co jest dla mnie najważniejsze na świecie? Odpowiem szczerze: góry".
- Wiedziałam, że góry są najważniejsze, choć on nigdy mi tego nie powiedział. Bardzo się sprawdzał jako mąż, ojciec, kiedy wracał z wyprawy, dawał nam wszystko. Jakby chciał zrekompensować ten czas, kiedy go nie było. Byliśmy szczęśliwi. Było nam bardzo dobrze ze sobą. Człowiek powinien mieć pasję. Mężczyzna, który pije piwo przed telewizorem w papuciach, nigdy by mi się nie podobał. Jurek miał pasję, ale kochał nas: żonę, dzieci, rodziców, także dalszą rodzinę - wujków, ciotki. Nawet wtedy, kiedy był już sławnym człowiekiem, nie przestał odwiedzać dalszej rodziny.
Dla mnie coś jest nie halo z tym że drugi raz Revol jest w sytuacji że zostawia partnera i schodzi na dół i po raz drugi nie jest ratowany. Mnie to zaczyna co raz bardziej śmierdzieć. Robiła wszystko by tylko ją uratować. Przecież nikt nie ma pewności co powiedziała ratownikom, może celowo nagięła sprawę, żeMackiewicz jest w bardzo złym stanie, bo się bała, że ją zostawią, a pójdą dalej.
Po za tym mam trochę, żalu, że nie zdecydowali się mimo wszytko spróbować iść dalej, nawet gdyby mieli już znaleźć go martwego. Są wielcy, temu nie zaprzeczam, ale nie umiaąłbym spojrzeć w oczy żonie i dziecku Mackiewicza.
każde ratownik ma w pierwszej kolejności zrobić jedną rzecz: zadbać o swoje bezpieczeństwo. dopiero w drugiej kolejności może ratować innych.
Zamiast komentarza:
Myślę sobie, że autorytety himalaizmu powinny teraz publicznie, łopatologicznym sposobem tłumaczyć co to rozrzedzone powietrze, choroba wysokościowa, nachylenia ściany, załamanie pogody itd. Bo widać, że tych w sumie prostych pojęć wielu nie rozumie. Zbyt wielu.
39 2018-01-28 10:46:34 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2018-01-28 10:47:37)
Strasznie egoistyczne hobby i wielkie współczucie dla rodzin zmarłych himalaistów.
Mimo to szkoda Tomka. Skoro podobno już w piątek był z nim ograniczony kontakt, choroba wysokościowa, ślepota śnieżna, to dziś już na pewno nie żyje i leży gdzieś przysypany śniegiem. Ciekawe, czy się bał.
Taka trochę śmierć na własne życzenie.
A sprawę Elisabeth powinni dokładnie zbadać.
Za dużo zbiegów okoliczności.
Dla mnie coś jest nie halo z tym że drugi raz Revol jest w sytuacji że zostawia partnera i schodzi na dół i po raz drugi nie jest ratowany. Mnie to zaczyna co raz bardziej śmierdzieć. Robiła wszystko by tylko ją uratować. Przecież nikt nie ma pewności co powiedziała ratownikom, może celowo nagięła sprawę, żeMackiewicz jest w bardzo złym stanie, bo się bała, że ją zostawią, a pójdą dalej.
Po za tym mam trochę, żalu, że nie zdecydowali się mimo wszytko spróbować iść dalej, nawet gdyby mieli już znaleźć go martwego. Są wielcy, temu nie zaprzeczam, ale nie umiaąłbym spojrzeć w oczy żonie i dziecku Mackiewicza.
Wszystko jest jak najbardziej halo.
Jej stan fizyczny był na tyle dobry, że pozwalał jej na zejście do 3 obozu - więc to właśnie zrobiła, po przyniesieniu Mackiewiczowi namiotu i umieszczeniu go w nim, zdecydowała się na zejście.
Gdyby z nim została, zginęliby oboje. A nie mogła mu już w żaden sposób pomóc. Nie miała dla niego lekarstw, nie miała żywności, kochera - niczego, co stanowiłoby realną pomoc i co podnosiłoby szanse przeżycia ich obojga w tej sytuacji.
Ona nie robiła wszystkiego, żeby JĄ uratować - robiła wszystko, żeby SAMA SIEBIE ratować.
Schodziła.
Nie przycupnęła gdzieś na górze, tylko schodziła aż do momentu w którym spotkała ekipę ratunkową.
To nie jest bierne czekanie na pomoc.
Wielki szacunek dla ratowników za odwagę i szlachetność w bezinteresownej chęci niesienia pomocy.
I nie mniejszy za podjęcie najtrudniejszej decyzji o niekontynuowaniu misji.
Nie byliby w moich oczach większymi bohaterami w sytuacji, kiedy zdecydowaliby wejść po Tomka i zginęliby wszyscy, co przy prognozach na nadchodzące godziny byłoby prawie pewne.
Nanga to była fiksacja Mackiewicza. Ogromnie żałuję, że jej zdobycie kosztowało go najwyższą cenę.
Po za tym mam trochę, żalu, że nie zdecydowali się mimo wszytko spróbować iść dalej, nawet gdyby mieli już znaleźć go martwego. Są wielcy, temu nie zaprzeczam, ale nie umiaąłbym spojrzeć w oczy żonie i dziecku Mackiewicza.
Po co? Góry są pełne trupów, leżą tam od lat, a nawet dziesięcioleci jak trup Mallory'ego. Służą nawet za drogowskazy... Taki urok tego sportu. Ta para wiedziała co ryzykuje, wchodzili sami, bez wsparcia, zespołu, sprzętu w jaki byli wyposażeni m.in. ci co na ich ratunek wyruszyli. Tak na "taniochę". Panowie ratownicy są z wyprawy, gdzie jest zespół ludzi, podział zadań, KASA... Miało być romantycznie, a wyszło tragicznie. Bywa.
Zacytuję Artura Bartkiewicza z Rzeczpospolitej:
"Nie będę udawał, że rozumiem dlaczego Tomasz Mackiewicz tak bardzo chciał zdobyć Nanga Parbat zimą, mimo świadomości ryzyka jakie się z tym wiąże. Nie rozumiem. Ale to dziś nie ma żadnego znaczenia.(...)
Mógł nie iść. Ale poszedł. I dopóki nie wróci, trzymajmy za niego kciuki. A jeśli nie stać nas na to – milczmy. To nic nie kosztuje. Jeszcze zdążymy być najmądrzejsi na świecie."
Już wiemy,że nie wróci.Ale czy jest sens komentować,że to bardzo egoistyczny sport?Ze dziecko nie będzie miało ojca a żona męża? Żadna za Was nie jest chyba związana z himalaistą i chyba Wam to nie grozi? Po co więc te rozkminy.
Miałam w rodzinie dwóch himalaistów.Jeden po wieloletniej przygodzie wylądował w szpitalu gdzie okazało się,że jego stan zdrowia nie pozwala na przebywanie na takich wysokościach.Zapił się.Drugi,już jest wiekowy więc nie chodzi.
Każdy z nas robi różne ryzykowne rzeczy-mój mąż pojechał w Wysokie Tatry w październiku.Było niebezpiecznie,po jednego przyleciał helikopter.
Ja i mąż lubimy freeride i zaraziliśmy tym córkę.
Nie jest bezpieczny sport.Ale dzięki temu mamy chęć żyć i działać.Jednych mobilizuje do pracy wizja remontu czy przeprowadzki,innych dopiero jakieś ekstremalne doświadczenia.
I dopóki nie dotyczy to nas bezpośrednio nie ma sensu rozkminiać jak się czują ich małżonkowie czy dzieci.
gojka, wszystko fajnie, tylko zabawa kończy się tam, gdzie inni ludzie, też mający rodziny, muszą ratowac takich delikwentow,ktorzy chca żyć pełnia życia.
Nie muszą, tylko CHCĄ.
To nie była przymusowa akcja ratunkowa naszego polskiego teamu, tylko dobrowolna.
45 2018-01-28 12:42:58 Ostatnio edytowany przez gojka102 (2018-01-28 12:52:09)
gojka, wszystko fajnie, tylko zabawa kończy się tam, gdzie inni ludzie, też mający rodziny, muszą ratowac takich delikwentow,ktorzy chca żyć pełnia życia.
Chyba za dużo empatii w Tobie.Wczuwasz się jakby to Twój mąz pojechał ich ratować.
Jeśli ktoś jest strażakiem też ratuje na przykład szczeniactwo co chciało sobie grilla robić w bloku na siódmym piętrze ale,że się zachlali to nie zauważyli,że mieszkanie zaczyna się grillować.
Jak się jest ratownikiem nad morzem to też ryzykuje życie jak sobie ktoś w trudnych warunkach zamarzył pływanie.
Nie muszą, tylko CHCĄ.
To nie była przymusowa akcja ratunkowa naszego polskiego teamu, tylko dobrowolna.
Chciałabym dać lajka
IsaBella77 napisał/a:Nie muszą, tylko CHCĄ.
To nie była przymusowa akcja ratunkowa naszego polskiego teamu, tylko dobrowolna.Chciałabym dać lajka
co nie znaczy, ze nie ryzykuja
dla kogos srednio rozsądnego
gojka102 napisał/a:IsaBella77 napisał/a:Nie muszą, tylko CHCĄ.
To nie była przymusowa akcja ratunkowa naszego polskiego teamu, tylko dobrowolna.Chciałabym dać lajka
co nie znaczy, ze nie ryzykuja
dla kogos srednio rozsądnego
Wcale nie trzeba być średnio rozsądnym.Tacy ludzie cały rok się przygotowują do wyprawy.
Ale można być najlepiej przygotowanym,przebadanym wzdłuż i wszerz a i tak nie wiesz do końca co może Cię w drodze spotkać i nie wiesz jak zareaguje Twój organizm.
Dużym problemem jest też psychika,która nie zawsze wytrzymuje tak trudne warunki.
A jak psychika siada to nie pomoże najlepszy sprzęt i przygotowanie fizyczne.
49 2018-01-28 13:06:55 Ostatnio edytowany przez luc (2018-01-28 13:09:57)
co nie znaczy, ze nie ryzykuja
dla kogos srednio rozsądnego
Oczywiście, że ryzykują, ale dobrowolnie. Zapewne dlatego, że sami są takimi samymi zapaleńcami. Trzeba też zauważyć, że byli już gotowi do wchodzenia na K2, a mimo tego natychmiast zdecydowali się na akcję ratunkową. Musieli przecież brać pod uwagę, że akcja pod Nanga Parbat może spowodować wzięcie w łeb wyjście na K2.
Dziś natomiast bardzo zniesmaczyła mnie wypowiedź alpinistki Vanessy O'Brien.
Za to wspaniała jest wypowiedź siostry Mackiewicza.
_v_ napisał/a:gojka102 napisał/a:Chciałabym dać lajka
co nie znaczy, ze nie ryzykuja
dla kogos srednio rozsądnegoWcale nie trzeba być średnio rozsądnym.Tacy ludzie cały rok się przygotowują do wyprawy.
Ale można być najlepiej przygotowanym,przebadanym wzdłuż i wszerz a i tak nie wiesz do końca co może Cię w drodze spotkać i nie wiesz jak zareaguje Twój organizm.
Dużym problemem jest też psychika,która nie zawsze wytrzymuje tak trudne warunki.
A jak psychika siada to nie pomoże najlepszy sprzęt i przygotowanie fizyczne.
Nie wiem, czy byli tacy przygotowani, skoro nie mieli ze sobą nawet butli z tlenem.
51 2018-01-28 13:23:53 Ostatnio edytowany przez luc (2018-01-28 13:25:43)
Nie wiem, czy byli tacy przygotowani, skoro nie mieli ze sobą nawet butli z tlenem.
Oj, Cyngli
Wiesz, że zdobywa się też szczyty bez butli ?
Kukuczka często tak wchodził.
Urubko to chyba zwykle.
Nie wiem, czy byli tacy przygotowani, skoro nie mieli ze sobą nawet butli z tlenem.
Zgadzam się z Tobą. Nie wiesz.
Wspinanie się bez wspomagania butlami tlenowymi jest jednym ze sposobów uprawiania tego sportu, także w Himalajach.
53 2018-01-28 13:37:24 Ostatnio edytowany przez Cyngli (2018-01-28 13:37:36)
No dobrze, ale nie jest bezpieczniej mieć butlę z tlenem pod ręką? W końcu na takich wysokościach jest mało powietrza...?
Nie wiem, dlatego pytam.
54 2018-01-28 13:40:49 Ostatnio edytowany przez Makigigi (2018-01-28 13:49:33)
jako osoba zaangażowana w ten sport na razie się nie wypowiem, ale chętnie poczytam co netkobiety mają do powiedzenia w tym temacie
Ja co prawda nie jestem zaangażowana w himalaizm, ale kocham góry. Himalaizm pozostanie dla mnie jednak w sferze marzeń pewnie na zawsze, właśnie ze względu na moją rodzinę.
Całkowicie rozumiem tą potrzebę udania się na kolejną i kolejną wyprawę. Zastanawiam się, czy to dobrze jest zakładać rodzinę, kiedy kocha się taki sport. Ja bym nie chciała, żeby mój mąż nie spał po nocach ze strachu, czy wrócę cała. Ale gdyby on miał taką pasję, to pojechałabym razem z nim zdobywać koronę świata :-). Uważam też, że każdy ma prawo do decydowania o sobie samym i nie wolno odbierać komuś prawa szczęścia rodzinnego tylko dlatego, że ma ryzykowne hobby. Bo co? Nurkowie i latający balonem też nie powinni się wiązać, lub porzucić hobby, bo pojawia się rodzina, a to jest ryzykowne zajęcie? A wcześniej nie było rodziny: matki, ojca, brata, którzy się martwili? Może w ogóle się nie brać za żadne sporty ekstremalne, bo jest ryzyko i ktoś będzie cierpiał, gdy ten drugi zginie? To już lepiej wcale nie wychodzić z domu, bo może stać się coś złego.
PS. Przykro czytać tyle negatywnych komentarzy od ludzi, którzy w ogóle nie mają do czynienia ani z himalaizmem, ani z żadnym innym sportem ekstremalnym. Łatwo jest szafować ocenami, kiedy się siedzi w domu na fotelu
55 2018-01-28 13:43:25 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2018-01-28 13:44:10)
No dobrze, ale nie jest bezpieczniej mieć butlę z tlenem pod ręką? W końcu na takich wysokościach jest mało powietrza...?
Nie wiem, dlatego pytam.
"Butla pod ręką" nie jest zgodna ze standardami wspinaczki bez wspomagania. I jeszcze jedno. W górach giną też himalaiści, alpiniści, it.d., którzy korzystają z butli tlenowych.
Zachęcam do przeczytania komentarza Jakuba Radomskiego (strona Przeglądu Sportowego).
Cyngli napisał/a:No dobrze, ale nie jest bezpieczniej mieć butlę z tlenem pod ręką? W końcu na takich wysokościach jest mało powietrza...?
Nie wiem, dlatego pytam.
"Butla pod ręką" nie jest zgodna ze standardami wspinaczki bez wspomagania. I jeszcze jedno. W górach giną też himalaiści, alpiniści, it.d., którzy korzystają z butli tlenowych.
Zachęcam do przeczytania komentarza Jakuba Radomskiego (strona Przeglądu Sportowego).
Chętnie poczytam.
sosenek napisał/a:jako osoba zaangażowana w ten sport na razie się nie wypowiem, ale chętnie poczytam co netkobiety mają do powiedzenia w tym temacie
Ja co prawda nie jestem zaangażowana w himalaizm, ale kocham góry. Himalaizm pozostanie dla mnie jednak w sferze marzeń pewnie na zawsze, właśnie ze względu na moją rodzinę.
Całkowicie rozumiem tą potrzebę udania się na kolejną i kolejną wyprawę. Zastanawiam się, czy to dobrze jest zakładać rodzinę, kiedy kocha się taki sport. Ja bym nie chciała, żeby mój mąż nie spał po nocach ze strachu, czy wrócę cała. Ale gdyby on miał taką pasję, to pojechałabym razem z nim zdobywać koronę świata :-). Uważam też, że każdy ma prawo do decydowania o sobie samym i nie wolno odbierać komuś prawa szczęścia rodzinnego tylko dlatego, że ma ryzykowne hobby. Bo co? Nurkowie i latający balonem też nie powinni się wiązać, lub porzucić hobby, bo pojawia się rodzina, a to jest ryzykowne zajęcie? A wcześniej nie było rodziny: matki, ojca, brata, którzy się martwili? Może w ogóle się nie brać za żadne sporty ekstremalne, bo jest ryzyko i ktoś będzie cierpiał, gdy ten drugi zginie? To już lepiej wcale nie wychodzić z domu, bo może stać się coś złego.
Pomijając to,że hobby jest niebezpieczne to moim zdaniem nie powinni zakładać rodzin też,np artyści.Zresztą oni sami tak uważają,ze nie sprawdzają się w roli ojców,matek,mężów i żon.
I to nie ze względu na ekstremalność hobby ale ze względu ,że no pna to,że myślą innymi kategoriami,że np choroba dziecka nie jest dla nich powodem do oderwania się od pracy,że żyją w swoim świecie,do którego bliskich nie dopuszczają,ze ich bliscy nie rozumiejąc tego bardzo cierpią,nabawiąjąc się np depresji.
Jest jeszcze wiele zawodów bardzo ryzykownych.Ale nikt, wykonującym ten zawód,nie przymusza do założenia rodziny.
To po prostu pewna specyfika i ryzyko.
Makigigi napisał/a:sosenek napisał/a:jako osoba zaangażowana w ten sport na razie się nie wypowiem, ale chętnie poczytam co netkobiety mają do powiedzenia w tym temacie
Ja co prawda nie jestem zaangażowana w himalaizm, ale kocham góry. Himalaizm pozostanie dla mnie jednak w sferze marzeń pewnie na zawsze, właśnie ze względu na moją rodzinę.
Całkowicie rozumiem tą potrzebę udania się na kolejną i kolejną wyprawę. Zastanawiam się, czy to dobrze jest zakładać rodzinę, kiedy kocha się taki sport. Ja bym nie chciała, żeby mój mąż nie spał po nocach ze strachu, czy wrócę cała. Ale gdyby on miał taką pasję, to pojechałabym razem z nim zdobywać koronę świata :-). Uważam też, że każdy ma prawo do decydowania o sobie samym i nie wolno odbierać komuś prawa szczęścia rodzinnego tylko dlatego, że ma ryzykowne hobby. Bo co? Nurkowie i latający balonem też nie powinni się wiązać, lub porzucić hobby, bo pojawia się rodzina, a to jest ryzykowne zajęcie? A wcześniej nie było rodziny: matki, ojca, brata, którzy się martwili? Może w ogóle się nie brać za żadne sporty ekstremalne, bo jest ryzyko i ktoś będzie cierpiał, gdy ten drugi zginie? To już lepiej wcale nie wychodzić z domu, bo może stać się coś złego.Pomijając to,że hobby jest niebezpieczne to moim zdaniem nie powinni zakładać rodzin też,np artyści.Zresztą oni sami tak uważają,ze nie sprawdzają się w roli ojców,matek,mężów i żon.
I to nie ze względu na ekstremalność hobby ale ze względu ,że no pna to,że myślą innymi kategoriami,że np choroba dziecka nie jest dla nich powodem do oderwania się od pracy,że żyją w swoim świecie,do którego bliskich nie dopuszczają,ze ich bliscy nie rozumiejąc tego bardzo cierpią,nabawiąjąc się np depresji.
Jest jeszcze wiele zawodów bardzo ryzykownych.Ale nikt, wykonującym ten zawód,nie przymusza do założenia rodziny.
To po prostu pewna specyfika i ryzyko.
Ale ja nie twierdzę, że ktokolwiek nie powinien zakładać rodziny. Przeczytaj jeszcze raz mój post.
(...) Prawda jest taka, że nie było szans dla Tomka. Tym bardziej teraz, nawet na akcję poszukiwawczą ewentualnych zwłok Tomka nie ma szans. Pogoda jest jaka jest: jest 70, a ma wiać 80 kilometrów na godzinę na 7200, gdzie jeszcze nie mamy aklimatyzacji na tej wysokości. Nie można tam posyłać zespołu. Nie odważyłbym się sugerować komukolwiek, żeby udał się na taką akcję.
Z tego, co czytam, to wygląda, jakby oni oboje w ogóle nie byli przygotowani do wyprawy. Mówią w TVN np, że Eli była odwodniona, głodna, Wy tu mówicie, że nie mieli butli z tlenem - to jak oni tam poszli? Ot tak, ubrali się w kurtki, wzięli kilka linek i poszli? Bez zapasów jedzenia, bez sprzętu, bez tlenu? Zimą?
Zadziwiająco spokojnie wszyscy przyjmują decyzję o nieratowaniu Mackiewicza, takie "ot, zdarza się", nawet ta siostra jest całkowicie spokojna. Wiem, że w tym sporcie się zdarza, owszem, ale mimo wszystko...
Czasem lepiej jest milczeć.
Czasem lepiej jest milczeć.
Podzielam zdanie.
Wielokropek napisał/a:Czasem lepiej jest milczeć.
Podzielam zdanie.
I ja też.
W ogóle jest mi strasznie przykro z powodu Mackiewicza, a jak czytam wypowiedzi, to mam normalnie łzy w oczach.
Dziewczyny, jeśli macie większą wiedzę od nas, to podzielcie się nią.
65 2018-01-28 14:08:48 Ostatnio edytowany przez Wielokropek (2018-01-28 14:13:46)
To jeszcze zdania wypowiedziane jakiś czas temu:
Człowiek jest tylko mocny w stosunku do drugiego człowieka w pyskówkach i przekomarzankach. Swoją wartość często opiera na materii, która przecież jak wiadomo jest tylko tymczasowa. Zresztą tak samo jak i człowiek.
Dziewczyny, jeśli macie większą wiedzę od nas, to podzielcie się nią.
Spójrz na zdjęcia Nanga Parbat, wiedz, że Adam Bielecki i Denis Urubko w ciągu ośmiu godzin pokonali trasę, którą w "zwykłych" warunkach pokonuje się w ciągu doby. Aaaa, i wspinali się po ciemku. W bazie, tam gdzie wylądowali, byli jeszcze dwaj himalaiści: Piotr Tomala i Jarosław Botor, którzy przygotowali miejsce dla przyjęcia Eli. Po jej odnalezieniu zaczęli się wspinać, by pomóc ją sprowadzić.